Dark Angel (Cień Anioła) Wirtualny Sezon 3 ODCINEK 3 Dzień jak nie co dzień.doc

(247 KB) Pobierz
Odcinek 3

Odcinek 3.3

“Dzień jak nie co dzień”

PROLOG

Jam Pony – Wczesny ranek

Normal szedł do pracy, zresztą jak zwykle każdego dnia. Jak na wczesnowiosenny dzień w Seattle, niebo było dziwnie jasne i słoneczne, uśmiechnął się więc do siebie. Kiedy skręciła za róg w stronę siedziby firmy, zobaczył kierowcę wielkiej ciężarówki z napisem na pace: „Przedsiębiorstwo Szkło”. Facet wysiadł z szoferki i podszedł do niego.

Młody mężczyzna zaczął - Zamontowaliśmy w pańskim zakładzie nowe, bezpieczne okno. Proszę, oto rachunek i klucze. Dziękujemy za wybór naszej firmy. - Włożył papier i klucze w ręce Normala, wsiadł do ciężarówki i odjechał.

Normal spojrzał na kawałek papieru i jego oczy rozszerzyły się - Przecież to rozbój w biały dzień - prychnął. - Niech szlag trafi Max i rower, na którym jeździła. Zawsze sprawiała kłopoty. - Odwrócił się szybko i podszedł do drzwi. Grupka posłańców stała spokojnie obok, czekając na otwarcie drzwi. - Bip bip bip. Przesyłki nie dostarczą się same - skomentował ich próżność otwierając drzwi.

- Czekamy tylko na ciebie i klucze Nie możemy dostarczać przesyłek przez zamknięte drzwi - odwarknął Andy bezczelnie.

- Uważaj co mówisz, młody. Gdybyś nie był jednym z moich czterech.. no, może trzech najlepszych kurierów, wyleciałbyś na kopach - odrzekł Normal władczym .tonem.

Zaraz potem wjechał Sky, - No nie, jesteś o czasie! Czy świat się wali? Czy z nieba spadła kometa uwalniając kosmiczne gruzy? Czemu zawdzięczam zaszczyt tego spotkania? - Normal patrzył na Sky’a jakby był zwyczajnym insektem.

Sky odpowiedział prosto - Dziś wypłata - i wjechał na rowerze do środka.

Normal potrząsnął zrezygnowany głową i wszedł do środka. Nie było jeszcze ósmej, ale telefon już zaczął zdzwonić. Raegan założył słuchawki i sięgnął po mikrofonik. - Tak proszę pani, odbierzemy tę przesyłkę i dostarczymy ją natychmiast. Tu, w Jam Pony, jesteśmy dumni z naszych pracowników i usług, jakie świadczą klientom. Dziękujemy za wybór Jam Pony.

- Dobra, kretyni, bip bip bip. W tym miejscu się pracuje - zawołał do skupionych nieco dalej rowerzystów.

Pam, Lane i Toby, trójka kurierów Jam Pony, ruszyła do dalszego rogu. - Tęskni za nią i Aleciem - zauważył Toby. Był wysokim, patykowatym młodzieńcem około osiemnastki, miał blond włosy, kilka tatuaży i po cztery kolczyki w każdym uchu.

- No, Einseteinie, jest coraz gorszy i coraz bardziej dobiera nam się do tyłków - zaoponowała Pam. - Hej, Normal, jakieś wiadomości od wiesz kogo? - zawołała.

- Max jest przeszłością. Miałaby się teraz lepiej, gdyby nigdy nie poznała Złotego Chłopca. Masz, bierz tę paczkę i spadaj, palancie. Bip bip bip. - Rzucił w jej kierunku przesyłkę. Dziewczyna złapała ją zręcznie, wsiadła na rower i podjechała do drzwi..

- Ludzie, nie płacę wam za obijanie się tutaj! No dale. Ekspres. - Normal zaczął rzucać paczki i listy do rowerzystów i ci zaczęli swoją pracę. Lane złapała paczkę i ruszyła w kierunku rampy, ledwo mijając mężczyznę i małą dziewczynę, którzy weszli do środka.

Dwójka podeszła do lady, oglądając wnętrze firmy ukradkiem. Mężczyzna był średniego wzrostu, miał może dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata, brązowe włosy i szare oczy. Dziewczynka, która z nim przyszła miała może dziesięć lat, a jej zielone oczy skrywał ból i strach. Mocno ściskała lewą rękę mocno przyciśniętą do ciała.

- Przepraszam, czy to pan jest Reagan Ronald? - spytał mężczyzna. - Widziałem pana w TV. Potrzebujemy pana pomocy. Jestem Cain, a to Regina.

- Halo, miejsce pracy. Po pomoc idźcie do Czerwonego Krzyża lub Armii Zbawienia - odparł Normal szorstko, wracając do przesyłek.

- Jesteśmy krewnymi jednego z twoich pracowników. Musimy do niej dotrzeć. To nagła sprawa rodzinna - nalegał Cain, naciskając słowo „rodzina.”

Normal spojrzał na nich zdając sobie sprawę, że są transgeniczni. Szukali u niego pomocy. - Na miłość Mike’a... - było jego jedynym komentarzem.

AKT I

Terminal City, Szpital

Ulica na której mieścił się szpital była cicha, tak inna od zatłoczonych uliczek Terminal City. Max szła nią energicznie, a potem skierowała się do drzwi oznaczonych napisem: Szpital.

Kobieta w pokoju odwróciła się i stanęła z Max twarzą w twarz. Natychmiast wyprostowała się jak struna i zasalutowała. - Pani wybaczy, dowódco, nie wiedziałam, że to pani.

Max stanęła w miejscu przestraszona taką uwagą i spojrzała na kobietę. Była wysoka, miała kasztanowe włosy i śniadą skórę pokrytą piegami. Jej długie, wrażliwe dłonie ukryte były w gładkich, skórzanych rękawiczkach.

- Nie jestem dowódcą. Proszę, spocznij i nie oddawaj mi honorów.

Aveta rozluźniła się, odetchnęła głęboko i spojrzała na Max zagadkowo - Myślałam, że dowodzi pani żołnierzami.

Max potrząsnęła głową. - Tutaj nie ma armii, nie ma żołnierzy, tylko grupa ludzi, którzy próbują przetrwać. Możemy robić prawie wszystko. Ja tylko staram się utrzymać do wszystko w ryzach.

- Więc - Aveta powiedziała ciągnąc swój logiczny tok myśli - jest pani dowódcą, cokolwiek by tu mówić.

Max wzruszyła ramionami i uniosła głos w irytacji. - Dowódca, posłaniec, odszczepieniec, wszystko jedno. Tylko mów mi Max!

Aveta drgnęła słysząc w głosie Max nutkę złości.

- Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Potrzebuję kilku informacji. - Dziewczyna zniżyła ton.

- W porządku. To mój słuch jest bardzo wyostrzony, co oznacza że przeżywam ciężki okres dopóki nie skupię się na pacjencie. Jak mogę pomóc? - lekarka zwróciła całą uwagę na Max.

- Mam tu w Terminal City kilkoro przyjaciół, o których się martwię. Nie są transgeniczni i boję się, że toksyny mogą zacząć na nich negatywnie oddziaływać, jeśli zostaną dłużej w mieście.

- Masz na myśli zwyczajnych ludzi? Co oni tutaj robią?

- Nie określiłabym ich jako zwyczajnych. Ryzykowali swoje własne życia tylko po to, aby pomóc nam przeżyć i utknęli tutaj - zauważyła Max szorstko, uważając jednak na ton głosu.

- Nie miałam zamiaru cię obrazić, po prostu zdziwił mnie fakt, że zwyczajni mogą chcieć z własnej woli tutaj przebywać. Wracając do twojego pytania. Muszę określić czas działania, leczenie i możliwe zwiększenie wytrzymałości na działanie tutejszych toksyn. - odparła Aveta wolno, a potem uśmiechnęła się - Czy jednym z nich jest może wysoki, przystojny mężczyzna o piaskowych włosach, który wydaje się spełniać tutaj jakąś misję, chociaż nikt nie wie jaką?

Max uśmiechnęła się. - Tak, to będzie Logan. Skąd go znasz?

- Zamieniłam z nim kilka sów przed odebraniem medycznej dostawy - odpowiedziała Aveta i odwróciła się do drzwi. - Poza ty, słyszę jak właśnie tu idzie.

W tym samym momencie Logan wszedł cicho do pokoju. - Aveta, masz dla mnie listę potrzebnych ci leków? - spytał, a potem zwrócił się do Max. - Cześć, co ty tutaj robisz? - Ich oczy spotkały się na moment.

- Część - odparła Max z pół uśmieszkiem. - Właśnie pytałam Avetę o możliwości ochrony ciebie, OC i Sketchy’ego przed Terminal City..

Logan uniósł brwi. - Dla twojej informacji, nie zamierzam opuścić Terminal City, koniec kropka. Możesz o tym zapomnieć. Tak długo jak ty tu jesteś, ja tu jestem. Zgadzam się, że Original Cindy i Sketch powinni wydostać się na zewnątrz. Mogliby pomagać nawigować samochody z dostawami.

Max już otwierała usta, aby mu odpowiedzieć, ale Aveta uprzedziła ją. Szybko zdjęła rękawiczki i chwyciła dłonie Logana w swoje. Trzymała je przez moment, a potem spojrzała na niego szacując.. - Na razie jest bezpieczny. Ma w sobie Manticore. Czuję to.

Logan szybko zmienił temat. - Masz listę?

Aveta uśmiechnęła się. - Jest naprawdę długa, ale jeśli będziesz umiał załatwić choć połowę jej pozycji, będę bardzo wdzięczna.

- Logan, musimy jeszcze o tym porozmawiać. Nie jesteś tutaj bezpieczny. - Max odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.

Logan westchnął. Spojrzał na Avetę. - Pogadamy później, dobrze? - dodał i odwrócił się, wychodząc. Aveta spojrzała za nim, skupiając wzrok na nogach. Potem uśmiechnęła się zagadkowo.

Jam Pony

- Kto to jest Mike? - spytała Regina z wrodzoną dziecięcą ciekawością, której nie odebrała jej Manticore.

- Bądź cicho, Reggie - skarcił ją Cain.

Normal stał spokojnie, wodząc wzrokiem po całym Jam Pony.

Cain uniósł jedną brew. - Pomożesz nam, czy będziemy musieli radzić sobie sami?

Normal przymknął na moment oczy, a potem wyszedł zza kantorka. - Chodźcie za mną, - powiedział szorstko, prowadząc ich do swojego biura. Kiedy weszli, szybko zamknął za nimi drzwi. Siadając na krześle, sięgnął ręką i wyciągnął buteleczkę kropli na nadkwasotę z szuflady. Przeżuł kilka łyków, nie zważając na kredowy smak. Potem odetchnął głęboko i podniósł wzrok na transgenicznych, którzy stali przed nim bez ruchu. Nie odezwał się, jakby hamując samego siebie przed wyrzuceniem ich.

Regina zaczynała się niecierpliwić. Może stworzyli ją, aby była żołnierzem, ale w prawdziwym świecie była tylko dzieckiem. Wszyscy nimi byli.

Normal westchnął wreszcie. - Reszta z was – przypuszczam, ze nie nazywacie siebie transgenicznymi – reszta genetycznie ulepszonych Amerykanów zaszyła się w Terminal City.

- To wiemy - odparł Cain. - Odnaleźliśmy to miejsce. Nie możemy dostać się tam już od trzech przecznic z żadnej strony. Gliny i federalni naprawdę dobrze obstawili ten obszar.

- Ukrywamy się tu odkąd przybyliśmy do miasta Widzieliśmy, co robią X5-tkom, - powiedziała Reggie. Jej głos był spokojny, jakby mówiła o dziecięcej kreskówce, a nie o zbiorowym, makabrycznym linczu..

- Widzieliśmy pana w telewizji, po tym jak 452 wzięła pana za zakładnika, - dokończył Cain.

Normal odpowiedział, - Cóż, Max i jej kumple może i pytali nas abyśmy wszyscy tam zostali, może i używali przemocy fizycznej, ale zrobili to, co musieli zrobić.

- Więc pomoże nam pan, prawda? - Reggie spytała z widoczną na młodej twarzy.

Normal jeszcze raz głęboko nabrał powietrza, spoglądają na parę i kiwając głową. - Chodźcie. Nie rozmawiajcie z nikim. Jak tylko zamknę, spróbujemy wykombinować, jak przerzucić was do Terminal City. - Zanim otworzył drzwi biura, dodał głośniej - I na George’a Herberta Walkera Busha, nigdzie nie idźcie.

Cain i Regina pokiwali głowami i wyszli z biura Normala. Kiedy prowadził ich w stronę schodów, krzyczał jednocześnie na swoich pracowników.

- Sky! To nie jest salon twojej matki! Dlaczego oglądasz telewizję, kiedy tutaj mam paczki do dostarczenia? Znajdź taką, która zajmie ci więcej czasu niż ta ostatnia! Bip bip bip! Dalej, ludzie, staram się tutaj prowadzić firmę! Dalej, ruszać się!

Wszyscy ignorowali jego krzyki i skargi, jak zresztą zawsze. Za to wciąż załatwiali swoje własne sprawy.

Normal wciąż prowadził Caina i Reggie w stronę schodów. - Dobra, tutaj. Starajcie się nie robić za dużo hałasu, inaczej ludzie was usłyszą. Często odwiedzają mnie federalni, więc bądźcie cicho - zawahał się. - Później przyniosę wam coś do jedzenia.

Otworzył drzwi na drugie piętro i zatrzymał się nagle jak rażony piorunem. W pokoju stały dwie, identyczne bliźniacze dziewczyny, miały może po osiemnaście lat.

- Hej Kit, witaj, Kat - powiedział Cain, uśmiechając się do znajomych X5-tek.

- Podobno możesz doprowadzić nas do Terminal City, - zauważyła jedna z nich.

Normal przewrócił oczami, unosząc wzrok ku niebu. ”Na miłość Mike’a...!”

Terminal City, Kwatery mieszkaniowe

Joshua szedł przez wilgotny i ponury labirynt tunelów, które łączyły poszczególne pokoje kwater mieszkaniowych Terminal City. Firma farmaceutyczna stworzyła te tunele, aby łączyć swoje biura wewnątrz kompleksu. Mimo ogromnej wielkości kompleksu, niektóre z rur czy rusztować wisiały nisko. W tunelach rozległ się głuchy odgłos uderzenia. - Duży koleżaka za duży - mruknął do siebie, kiedy uchylił się, aby uniknąć kolejnego zderzenia.

Dochodząc do końcowego zakrętu, Joshua wkroczył do kwater. Były podzielone w zależności od gatunku, a później – dla X5-tek – w zależności od serii. Przedarł się przez niekończące się morze śpiworów, przekraczając różne rzeczy osobiste mieszkańców, które ze sobą przynieśli lub wygrali na nocnych partyjkach pokera organizowanych przez Aleca i Mole’a. W końcu dotarł do kwatery Gem. Ona i jej córka zostały nagrodzone tytułem oficerskim, aby zapewnić im nieco prywatności. Z powybijanymi szybami i połamanymi roletami, to był najlepszy dom jaki mogli zaoferować teraz pierwszemu dziecku z Nacji Dziwaków.

Joshua zastukał lekko do drzwi, na wypadek gdyby obie lokatorki kwatery spały.

- Otwarte - usłyszał, jak Gem woła miękko, otworzył więc drzwi.

Zaledwie sekundę później, krzyknął przestraszony i silnie trzasnął drzwiami. Zakrywając oczy ręką, słyszał śmiech Gem i łkanie dziecka, które zaczęło płakać słysząc głośny hałas. Powoli zabrał dłonie, odsłaniając oczy. Miał szczęście, że nie potłukł szyby.

- W porządku, Joshua - uspokoiła go Gem, kiedy dziecko przestało płakać.

Joshua otworzył ostrożnie drzwi ponownie. Otworzył oczy, przez ten czas uodpornił się przed krzykiem. Prawie przed nim Gem siedziała na łóżku, karmiąc niemowlaka. Jej nagą pierś zakrywały jedynie maleńkie usteczka dziecka. Jego rączki zaciskało się mocno wokół sutka i maleńka wydawała się spać, podczas gdy tak naprawdę ssała mleko w wielkim stylu. Gem patrzyła na swoje dziecko z miłością.

- Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić - wyznała, kiedy Joshua zamknął za sobą drzwi, tym razem bardziej delikatnie.

Posunął się w kierunku matki i córki. - Czy to... boli? - spytał, tak samo ciekawy jak dziecko.

Zaprzeczyła. - Na początku bolało, ale teraz już się przyzwyczaiłam.

Joshua prychnął lekko. - Przed chwilą powiedziałaś ‘Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić’ - spojrzał na nią jakby zakłopotany.

Gem uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Podniosła dziecko i przystawiła do drugiej piersi. Joshua zamknął w pośpiechu oczy i nie otworzył ich, dopóki nie usłyszał cichego - W porządku - od Gem. Otworzył powoli oczy i usiadł na śpiworze, obok pustego kontenera na mleko, którego używali jako krzesła. Potem pogrążył się w niemal świętej obserwacji.

Wreszcie Gem odezwała się. - Nigdy nie miałam matki ani ojca.

- Ojciec, - powtórzył Joshua tęsknym głosem.

Uśmiechnęła się, rozumiejąc, i kontynuowała. - A potem, kiedy ona się urodziła, po prostu wiedziałam. Nie wiem skąd to się wzięło, ale wiedziała, że muszę się nią zaopiekować i że moje ciało może dostarczyć jej wszystkiego, czego potrzebuje. Ciepła, pożywienia, ochrony.

- Ochrony. - powtórzył Josh.

- Masz w koktailu DNA papugi? - zapytała Gem ciekawie, ale z dobrymi intencjami.

Joshua zarumienił się i pokręcił przecząco głową.

Uważając na równowagę, Gem odsunęła dziecko od piersi i założyła z powrotem koszulę. - Chcesz potrzymać ją do beknięcia? - spytała, wyciągając dziecko w kierunku Joshuy. Uniósł głowę podniecony. Potem wyciągnął ręce i z największą delikatnością przejął dziecko od matki. Czule ułożył je na piersiach, opierając główkę na ramieniu i lekko głaszcząc ją po pleckach. Mimo swojej wielkości, dla maleństwa był bardzo delikatny i czuły.

- Ja mogę ochronić, - wyrzucił z siebie po kilku minutach ciszy.

Gem przesunęła kontener i usiadła obok niego. Położyła głowę na jego ramieniu, a palcem zaczęła głaskać ramię córeczki. - Wiem, Joshua, - odparła, a w jej głosie słychać było prawdziwą wdzięczność.

Wreszcie dziecko beknęło nie za głośno, na co Joshua roześmiał się hałaśliwie.

Gem nie mogła się powstrzymać i przyłączyła się do niego, podczas gdy dziewczynka ułożyła się do snu w ramionach swojego obrońcy.

Jam Pony

Normal spojrzał na dwie dziewczyny, a w jego oczach można było wyczytać jakby... horror? - Och, Boże, w co ja się wpakowałem? Doręczam przesyłki, nie ludzi! Nie wpisywałem się na doręczanie ludzi! Musicie wyjść. - Jego głos wzrastał w panice, kiedy cofał się w kierunku drzwi.

Transgeniczni spojrzeli na niego zaskoczeni. Cain zauważył, - Ale przecież zgodził się pan nam pomóc. Nie zdołamy przedostać się przez miasto bez pańskiej pomocy. Ledwo udaje nam się minąć punkt kontrolny. Jeśli nam nie pomożesz, nie mamy szans.

Normal spojrzał na Caina z przeczeniem wypisanym na twarzy. - Słuchaj, młody, zgodziłem się pomóc tobie i jej! - powiedział, wskazując palcem Reginę. - Nie było w planie przetransformować moją firmę w podziemną kolej. Federalni obserwują każdy mój krok. Po prostu nie mogę sobie na to pozwolić.

Transgeniczni zamilkli. Normal spojrzał na Regine i nieco złagodniał. - Niech no zobaczę co da się zrobić. Ale niczego nie obiecuję.

- Dziękujemy - powiedziała wysoka rudowłosa, pojawiając się w zaciemnionym rogu pokoju. Normal rozejrzał się i zobaczył szóstkę nowych przybyszów. Jego twarz zbladła, a on sam rzucił się w kierunku schodów, zbiegł po nich szybko i zamknął się w biurze. Pukanie do drzwi sprawiło, że zastygł.

- Czego chcesz? Odejdź! - wrzasnął.

- Normal, to my! Sky, Pam, Lane i Toby! Musimy z tobą pogadać.

Normal rzucił się otworzyć drzwi. - Czego chcecie, łośki? Nie widać, że jestem zajęty?

Pam zaczęła. - Wiemy, co masz na górze. To my przysyłaliśmy ich tam. Musimy im pomóc, przyszło do nas.

Normal wybałuszył oczy. - Co zrobiliście? - skrzeknął. - Powariowaliście?

- Nie, nie powariowaliśmy. Musimy pomóc dostać się im do Terminal City. Jeżeli tego nie zrobimy, zabiją ich.

- Dobrze, w takim jak proponujecie to zrobić, młodziaki, co? Jak? - Normal już prawie wychodził z siebie.

Toby spojrzał na szefa i odezwał się. - Dostarczymy wiadomość do Max i Original Cindy. My już mamy plan. Ja i Lane zorganizujemy zmyłkę, a Sky i Pam wślizgną się do Terminal City.

- I tak po prostu zamierzacie zatańczyć walca wchodząc do Terminal City, zaraz przed nosem strażników i Gwardii Narodowej? - Normal uniósł brwi zwycięsko.

- Tak - powiedział Lane entuzjastycznie. - Potrzebujemy tylko mapy kanałów. Możesz to załatwić?

Normal kolejny raz spojrzał w niebo z wyrzutem. - Wspaniale!

Terminal City, Centrum Dowodzenia

Główne centrum informacyjne Terminal City byłe nieco zatłoczone. Logan i Luke analizowali ostatnie komputerowe odczyty zasadzek i ludzi, którzy otaczali Terminal City, szukając znaków istnienia Znajomych pośród tłumów protestujących, widzów, ulicznych handlarzy, policji sektorowej i agentów federalnych. Po infiltracji Znajomych, wszyscy chodzili nieco podenerwowani. Poziom toksyczności przestaje być wystarczającą ochroną przed każdym niebezpieczeństwem.

Mole i Alec studiowali spisy amunicji i sprzętu bojowego, sprawdzając swoje zapasy i braki, które musieli uzupełnić. Dostawa Logana i Aleca była w miarę zadowalająca. Asha zdołała załatwić przynajmniej amunicję i kilka pistoletów, pomijając fakt że umożliwiła innym zastawianie pułapek w Terminal City i infiltrowanie miasta. Wciąż potrzebowali broni.

Joshua przechadzał się po Centrum Dowodzenia z małą Elfie, tłumacząc jej i opisując rzeczywistość, przedstawiając ja innym transgenicznym którzy pracowali w tym samym obszarze, podczas gdy Gem, obserwując go z zadowoleniem. Max i kilkoro transgenicznych właśnie mieli spotkanie, od kiedy zdołała zorganizować kilkoro X6-tek na poszukiwawczy rejs..

Nagle, gwar w pomieszczeniu przerwał piskliwy ton telefonu. Dziecko zaczęło płakać więc Joshua zaczął kołysać ją lekko, mrucząc coś cicho kiedy podchodził do Gem. Wszyscy rozejrzeli się wokoło sprawdzając, kto miał tutaj odbiór komórki, w betonowym schronie. Logan, Alec, Max i garstka innych sprawdzali swoje telefony.

Alec podniósł swoją komórkę. - To ja - ogłosił.

Max i Logan wymienili porozumiewawcze spojrzenia i dziewczyna cicho mruknęła, - Asha.

- Halo? - powiedział Alec, spoglądając na Mole’a i wzruszając ramionami. Jego oczy rozszerzyły się. - Normal?

Max szybko odwróciła głowę w jego kierunku. - Co? - spojrzała na Logana. - Czego on może chcieć?

Logan wzruszył ramieniem i uśmiechnął się żartobliwie - Jego sekretny, kodowany telefon Nacji Dziwaków?

Najwyraźniej zaniepokojona, ruszyła do Aleca, który konwersował z byłym szefem.

- Tak. Hmm... Serio? Dobra, czekaj. - Alec odwrócił się do Max. - Normal ma koło tuzina naszej „rodziny” u siebie na drugim piętrze. Chcą, żeby ich tutaj przyprowadził. Sky i inny myślą, ze mają plan, ale mogą potrzebować naszej pomocy.

Max wyrwała telefon z rąk Aleca, który burknął coś w odpowiedzi. - Normal? - spytała głośno. - Czego chcesz? Chyba nie wyżywasz się na mnie za wszystkie dni, w które spóźniłam się do pracy, co?

W siedzibie Jam Pony Normal warknął coś, sfrustrowany. - Słuchaj Xeno, Wojownicza Ksieżniczko, znam ciekawsze rzeczy do roboty niż udawanie, że żywię tutaj ściganych przez policję znajomych twoich i Złotego Chłopca. Pomożesz czy nie?

Max westchnęła. - Więc jaki jest plan?

Podczas, gdy Normal przedstawiał jej plan Sky’a, Max zasygnalizowała Loganowi że potrzebuje czegoś do pisania i papieru. Poszukał szybko i zdołał znaleźć serwetkę i wkład do długopisu. Zawsze to lepiej niż nic. Max zabrała pisało i papier i napisała na nim pospiesznie, - Dawać mi tu OC i Sketch’a, JUŻ!

Logan kiwnął i zawołał, - Mole, potrzebujemy Original Cindy i Sketchy’ego, tak szybko jak to tylko możliwe.

Mole wywrócił oczami. - Po co potrzebujecie tych zmarnowanych łańcuchów DNA?

- Po prostu ich sprowadź! - Logan i Alec zawołali zgodnie. Wymienili spojrzenia, a potem oboje spojrzeli na Mole’a, który załapał wskazówkę i wybiegł z pokoju.

- Dobra, dobra, DOBRA, Normal! - mówiła Max. - Zrozumiałam plan. Swego czasu byłam żołnierzem na usługach wojskowej agencji. - Zachichotała słysząc, jak Normal zaciska zęby. - Ale co powiesz na to, żebyśmy nie sprowadzali więcej nie-transgenicznych do tej toksycznej dziury? Przekaż Sky’owi i reszcie podziękowania, ale mam swoich ludzi którzy wykonają zadanie, a ty trzymaj załogę Jam Pony z dala od zagrożenia. Oddzwonię do ciebie i dam znać kto zagra Sojourner Truth i kiedy. - Zamknęła klapkę telefonu i rzuciła go z powrotem Alecowi.

- Więc - spytała Gem, kołysząc dziecko, - jaki jest plan?

- Być zajęci? - Joshua przywołał na twarz psotny uśmiech.

Max zaśmiała się. - Nie w tym stylu, duży koleżko. - Odwróciła się do zgromadzonych. - Słuchajcie ludzie, mamy dwunastkę serii X, właśnie się do nas wybierają i potrzebują naszej pomocy, aby przedostać się przez sektory i policję. Potrzebuję drużynę.

- Masz ją, Max! - zakrzyknął ktoś z tłumu.

- Dobra rozgłoś co i jak. - powiedziała Max, a niektórzy zaczęli rozchodzić się w różne kierunki Terminal City, aby przekazać wiadomość i zmobilizować szybko jednostki. Odwróciła się do Logana, Luke’a, Joshuy, Gem i Aleca, który przesunął się do nich. - Wolę wysłać Original Cindy i Sketchy’ego, aby ich przechwycili, niż czekać, aż Sky i reszta zaczną wymyślać sztuczki, aby się tutaj dostać. Z tego może być niezły bałagan.

- Czy ktoś wymawiał moje imię? - Original Cindy zawołała od progu. Za nią do pokoju wszedł Sketchy, próbując unikać strasznego wzroku Mole’a.

Max uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Jasne, mała. Gotowa by dołączyć do załogi jako honorowy, czarny-i-dobry ludzik?”

Cindy uniosła brew. - Cóż, myślałam, że już takim jestem, ale jeżeli to ma być ostatnia próba inicjacji, to możesz wpisać Original Cindy na listę.

Max zaśmiała się i odwróciła do Mole’a. - Będę potrzebować cię, abyś przeprowadził OC i Sketcha przez kanalizację aż do Jam Pony. - Mole wymruczał coś w odpowiedzi. Max uznała to za zgodę.

Spojrzała na Sketchy’ego. - Sketch, stary, potrzebuję cię do tego zadania. Myślisz, że możesz sprostać?

Sketchy spojrzał na Max, a potem na Aleca i Logana. Wreszcie, spojrzał na Mole’a, który skrzyżował ręce na piersiach.

- No jak, możesz? - spytał Mole złośliwie. - Myślisz, że mógłbyś choć raz spróbować udawać bohatera?

Original Cindy uderzyła chłopaka w czubek głowy. - Odpowiedz, głupku.

Sketchy wpatrywał się w swoje stopy, a potem wolno podniósł głowę i napotkał wzrok Max. - Mogę sprostać - powiedział zdecydowanie.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się. - Na to liczyłam.- Klasnęła w dłonie i zwiększyła siłę głosu.. - Do dzieła, ludzie! Sprowadźmy ich do domu!

Max stała na rampie, podczas gdy zgromadzeni w Centrum transgeniczni wyli, klaskali i mobilizowali się do akcji. Logan obserwował de facto liderkę Nacji Dziwaków, a jego serce przepełniała duma.

Koniec Aktu I

AKT 2

Atrium, Terminal City

Logan stał w kruszącym się, wewnętrznym dziedzińcu, który prawdopodobnie służył jako miejsce na świeżym powietrzu, gdzie można było zjeść lunch w niezwykłe, słoneczne dni Seattle przed rozpadem. Westchnął raczej z trudem i począł obracać ramionami i drapać swój kark. Jego oczy zaczęły się krzyżować od zbyt długiego wpatrywania się w monitor i poszedł na spacer, by rozprostować nogi i odświeżyć umysł.

Ironicznie, był to jeden z tych rzadkich, słonecznych dni, ale nie wcześniej Logan wstąpił na podwórzec, słońce znikło za grubym murem ciemnych i mokrych chmur. Ponownie, był to dzień typowej dla Seattle pogody. Uśmiechnął się gdy świeże, chociaż wypełnione toksynami powietrze wypełniło jego płuca.

Nagle poczuł, że jego komórka wibruje w kieszeni jego spodni. Sięgnął, włączył mini zakłócacz, który trzymał przytwierdzony do komórki i odpowiedział.

- Halo?

Nastąpiła krótka cisza zanim usłyszał znajomy głos mówiący niepewnie, - Logan?

Westchnął, bał się tej rozmowy. - Cześć Asha. - Jego ton był ciężki.

- Popatrz Logan, - powiedziała. - Wiem, że nawaliłam. Myślałeś, że po całym tym czasie spędzonym w S1W, myślałabym lepiej.

- Myślałaś, - Logan zripostował zanim zdążył się powstrzymać. Zadrżał nad swą bezdusznością.

Asha westchnęła. - Zasłużyłam na to.

Logan próbował się usprawiedliwić. - Asha, mówiłem ci, żebyś tu nie przychodziła. Poziom toksyczności jest już i tak niebezpieczny, nie mówiąc o White’cie, jego szaleńców i ich szpiegów.

- Powinnam być bardziej uważna, - Asha zgodziła się nieco popierając go.

- Powinnaś zrobić to o co cię proszono, - powiedział jej ostro Logan. - Mogłaś nas w wszystkich zabić, albo gorzej. Popatrz Asha, wiem że ci przykro, jesteśmy wdzięczni za amunicję i broń, którą dla nas zdobyłaś. Okaże się bardzo pomocna, gdy...

Zatrzymał się.

- Ale - kontynuował - zwarzywszy na wszystko co się dzieje, myślę, że będzie lepiej jeśli nie będziesz próbowała skontaktować się ze mną przez jakiś czas.

- Logan! - zaczęła Asha.

- Asha, muszę lecieć - powiedział szybko Logan. Jego ton był stanowczy, chociaż był przepleciony odrobinką skruchy. Była, pomimo wszystko, dalej przyjaciółką. - Trzymaj głowę nisko - powiedział cicho.

- Pozostań ostrożny - poradziła mu, a w jej głosie brzmiał smutek i zrezygnowanie.

- Dobra - odpowiedział.

- Czekaj! - powiedziała szybko. - Logan?

- Tak?

Westchnęła głęboko. - Powiedz... powiedz Alecowi i Max, że... mi przykro. - Jej głos był ciężki ze smutku i żalu. - Za wszystko. Nigdy nie chciałam dla nikogo krzywdy.

Zrobił przerwę. - Dobrze. - Zaciskając swe usta, powiedział, - Pa Asha. Dbaj o siebie.

- Pa.

Odłożył telefon z powrotem do kieszeni i począł wracać do budynku. Potrzebował wrócić do swojej pracy.

Na wolnym powietrzu, Terminal City

- Rany, tak się cieszę że się z ta wydostaniemy. To miejsce wywołuje u mnie ciarki.- Sketchy, zawsze dyplomata, mówił do Original Cindy. Stali obok wejścia do kanałów, którego mieli użyć, by wydostać się z Terminal City. Wszystko wokół było niegościnną okolicą pustych ulic i śmieci. Nie było żadnych śladów życia gdziekolwiek. To było niesamowite uczucie; nawet powrót słońca nie mógł rozjaśnić scenerii.

- Sketchy, gdybyś nie wkładał swojej głowy tam gdzie nie należy może nie szukaliby twego tyłka. Ale nie, musiałeś robić zdjęcia próbując uzyskać wywiad. Rany, nie siedzą w tym... - Original Cindy zatrzymała się, gdy zobaczyła Max i Mola zbliżających się.

- Cześć misiak, przyszłaś się pożegnać? Wiesz, że wychodzę i wracam z toną zapasów. Jest tutaj poważny brak wypolerowanych paznokci, a wiesz że ta dziewczyna musi wyglądać dobrze - paplała nerwowo Cindy.

Max podeszła do Original Cindy i uściskała ją mocno. Uściskała również Sketchego na pożegnanie. Wycofując się powiedziała, - Bądźcie ostrożni ludziki. Mole, oczekuję, że zajmiesz się nimi za mnie. Teraz spadajcie. Ok?

Mole spojrzał pogardliwie w kierunku Sketchego. Usuwając zawsze obecne cygaro ze swoich ust, powiedział - Jedynym sposobem na to, aby to się nie zdarzyło, to wpakować go do worka i wyciągnąć go. Jest całkiem nieprzydatny nawet jak na zwyczajnego. - Zaalarmowany Sketchy cofnął się o krok czy dwa.

Max spojrzała na Mola, jej oczy zwęziły się. Mole wzruszył swymi ramionami. - Żartuję, żartuję. OK. ludzie chodźmy. Musimy zaprowadzić was do domu przed obiadem. - Mówiąc to Mole otworzył właz kanalizacyjny i machnął ręką na Original Cindy i Sketchy’ego by wchodzili.

- Rany, już mi się to nie podoba - narzekał Sketchy.

- Ucisz się Sketchy! Wiesz, że Max nie pozwoli żeby nam się cokolwiek stało, więc wyluzuj, dobra? Original Cindy także nie jest szczęśliwa z tego powodu, ale robimy to, by pomóc Max i jej rodzinie. - Cindy odwróciła się do Mola i powiedziała - Ruszajmy! - Mole spojrzał na nich oboje, parsknął i bez żadnego słowa odwrócił się na pięcie i prowadził w kanały.

Mole zasygnalizował i dwójka transgenicznych pojawiła się znikąd. Powiedział do komunikatora. - Dowództwo, który tunel jest najsłabiej szczerzony? Potrzebujemy najkrótszej drogi na zewnątrz.

Odezwał się głos Luka. - Zwiadowcy donoszą, że lewy tunel, jakieś półkilosa przed wami zaprowadzi was wprost do Sektora 3. Jest najsłabiej strzeżony, prawdopodobnie dlatego, że jest wąski i nie chcą pobrudzić swoich butów. Stamtąd możesz wysłać Original Cindy i Sketchego na powierzchnię i powinni być zdolni wrócić do Jam Pony samodzielnie.”

- Słuchajcie ludzie, będziemy poruszali się szybko. Musicie nadążać i uważać. - Mole spojrzał piorunująco na Sketchego. - Załapłeś?

- Załapałem, stary, nie bój się. - Sketchy spojrzał i zobaczył, że towarzystwo było już dwadzieścia metrów przed nim. - Hej chłopaki, zaczekajcie. - Zaczął biec by ich złapać i stanął na czymś miękkim i gąbczastym. - O rany. Okropność! Nawet nie chcę wiedzieć co to jest. - Sketchy kontynuował bieg, skrzeczącym krokiem.

Złapał grupę przy skręcie do Sektora 3. - Rany, co to za zapach? Sketchy! W co ty wlazłeś? - Original Cindy machała swoją ręką przed twarzą, by rozwiać zapach.

- Rany, tu jest pełno rzeczy w które nie chciałbyś wejść, będąc tu. - Sketchy próbował wytrzeć swój but. - To jest tylko na moim bucie; mogło być gorzej.

Mole spojrzał z odrazą na Sketchego. - Jesteś kretynem. Do twojej wiadomości, to jest ściek. Idź i trzymaj się z wiatrem za nami. - Mole pomachał do zwiadowców przed nimi i grupa poczęła iść naprzód.

Będąc na tyłach, Sketchy spojrzał na plecy Mola i mamrotał. - Gadasz zupełnie jak mój szef.-

Mała grupa poruszała się szybko. Doszli do skrzyżowania w tunelach i Mole zapytał cicho, - Luke, czy mnie słyszysz? - Jedyną odpowiedzią jaką otrzymał były zakłócenia. - Cholera, musi być jakieś zakłócenie. - Mole zasygnalizował ręką pozostałej dwójce transgenicznych, by sprawdzili tunele przed nimi. Gdy wrócili, Mole zasygnalizował wszystkim, by ruszali.

Sketchy myślał o głównej historii dnia i kiedy rozglądnął się wokół grupy nie było. - Chłopaki, - syczał. - Chłopaki... chłopaki? - Spojrzał w panice na trzy tunele przed nim.

- Lewy, jestem pewny, że mówili lewy. - Mamrocząc do siebie, szedł śpiesznie lewym tunelem. Gdy szedł dalej korytarzem smród się zwiększył. Trafił na śliskie miejsce i potknął się upadając twarzą w brud. - O cholera, to śmierdzi. - Wyprostował się i obrócił, by znaleźć się twarzą w twarz z Molem. Był tak zaskoczony, że pisnął i skoczył trzy stopy do tyłu, upadając z powrotem w błoto.

Mole chwycił Sketchy’ego i postawił go na nogi. - Ty kretynie. Gdybyś nie był tak ważny dla swojej przyjaciółki, to zost...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin