Marne czyny i słowa.pdf

(58 KB) Pobierz
Marne czyny i słowa
Marne czyny i słowa
Nasz Dziennik, 2011-03-24
Nie da się już być "na bieżąco" bez internetu. Im bardziej banalizują się
telewizyjne programy informacyjne, tym surfowanie staje się coraz
pożyteczniejsze. To głównie dzięki tysiącom autorów realizujących się
twórczo w internecie. Tu dopiero największy chyba sukces czytelniczy
odnosi szybka informacja połączona z równie szybkim komentarzem.
Ukazanie się książki Romana Graczyka "Cena przetrwania? SB wobec
Tygodnika Powszechnego" jest dla poety Leszka Długosza okazją do
wielostrofowej ballady w starym literackim stylu. "Oj, Graczyku, niewdzięczniku,
potargałeś piękną szatę! Lament w Znaku, w Tygodniku, spaskudziłeś zacną
kartę! Było już tak pomnikowo, błyszczał cokół szlifowany, aż cisnąłeś w nas zdradziecko brzydką
teczką, wprost esbecką, oj Graczyku, ty szemrany".
Gdyby nie internet, nie dowiedzielibyśmy się, w jaki sposób "obiad" stał się "obiatem". Jak wiadomo,
prezydent Bronisław Komorowski, wpisując się do księgi kondolencyjnej w Ambasadzie Japonii w
Warszawie, zrobił w swoim jednozdaniowym wpisie aż kilka błędów ortograficznych, napisał m.in.: ból
przez "u", nadziei przez "ji", Japonii przez jedno "i". Chcąc pomniejszyć swoją kompromitację, odwołał
się do wpisu Jarosława Kaczyńskiego w księdze pamiątkowej jakiejś restauracji, w której to prezes
Kaczyński napisał "obiat" zamiast "obiad", co zresztą nie jest wcale takie pewne, bo jak się okazało,
kreska nad literą "t" to dolna część litery "y" z poprzedniego wersu. Tłumaczenie prezydenta
Komorowskiego było wyjątkowo żałosne. Wytykanie Kaczyńskiemu błędu, którego prawdopodobnie nie
zrobił, a nawet gdyby, świadczy o tym, że prezydent Komorowski nie ma pojęcia o tym, jaka jest różnica
między księgą pamiątkową restauracji a księgą kondolencyjną Ambasady Japonii, do której wpisywał
się w imieniu całej Polski w sytuacji, gdy to azjatyckie państwo dotknęła niewyobrażalna tragedia.
Usuwanie palących się jeszcze zniczy przez straż miejską 10 marca br. jest dla polityka PiS Mariusza
Błaszczaka okazją do zapytania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, czy zachowanie takie
nie urąga pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej i czy nie jest to ostentacyjne okazywanie braku szacunku
mieszkańcom Warszawy?
Dziennikarz Piotr Skwieciński napisał, że 10 marca ktoś przejechał ciężkim walcem "po wrażliwości" i
powinien za to zostać pociągnięty do odpowiedzialności, jeżeli nie był to oczywiście przypadek lub
czyjaś głupota albo nadgorliwość.
Trochę naiwne są te wątpliwości, szczególnie po obejrzeniu najnowszego filmu Ewy Stankiewicz i Jana
Pospieszalskiego pt. "Krzyż", o którym można się było dowiedzieć głównie w internecie, mimo że twórcy
filmu zaprosili do siedziby PAP na konferencję prasową przedstawicieli wszystkich mediów.
"Krzyż" to kontynuacja filmu "Solidarni 2010", który został zrealizowany na Krakowskim Przedmieściu w
Warszawie, w czasie narodowej traumy po katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku. O tym filmie
na pewno będziemy jeszcze pisać i mówić. Oby jak najszybciej dotarł do polskiej widowni. Jeden z
wątków filmu wyciągam teraz. Jest to kwestia odpowiedzialności prawnej za naruszenia przez władze
miasta i siły porządkowe swobód obywatelskich, wolności zgromadzeń, w tym zakłócenia swobody
manifestowania uczuć religijnych przez mieszkańców Warszawy. Pod tym względem film Ewy
Stankiewicz jest swoistym "dowodem w sprawie". Wielokrotnie widzimy, kto dopuszcza się obrazy
uczuć religijnych. Kto jest pijanym agresorem i profanuje symbole religijne, a kto jest niewinną ofiarą
doświadczającą nie tylko upokorzenia, ale i fizycznej agresji.
Zgodę na manifestacje osób profanujących chrześcijański krzyż, napastujących modlących się pod
krzyżem ludzi wydała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Film dokumentuje prymitywny upór władzy, przed
powstawaniem (jak jej się wydaje, niebezpiecznego dla niej) kultu pamięci po śmierci pary
1
497944092.001.png
prezydenckiej śp. Marii i Lecha Kaczyńskich. Stąd te nieustanne blokady policyjne, grodzenie
chodników metalowymi barierkami, płotkami, stalowymi linami, zamykanie dostępu do krzyża, kordony
policji i strażników, a potem wynoszenie ludzi siłą poza teren wokół krzyża pod pretekstem zachowania
bezpieczeństwa pirotechnicznego, jak 15 sierpnia ubiegłego roku. To także dokumentacja działań
policji, dla której większym problemem byli modlący się pod krzyżem niż pijani, agresywni siewcy
faszyzmu. Ile razy legitymowano jednych, a ile razy drugich? Karetki woziły do zakładu
psychiatrycznego spokojnych obrońców krzyża. Opętani agresją młodzi ludzie robili, co chcieli, bez
ograniczeń i zahamowań.
Jest też w filmie scena gaszenia przez straż porządkową palących się jeszcze zniczy i zabierania
kwiatów oraz zdjęć, czyli ten sam widok, jaki pani Gronkiewicz-Waltz zafundowała nam 10 marca tego
roku.
Na ostatnią akcję usuwania zniczy sprzed Pałacu Prezydenckiego zareagował, także w internecie,
poseł Ludwik Dorn. Pisze, że tłumaczenie się pani Gronkiewicz-Waltz obowiązkiem działania zgodnie z
ustawą i troską o porządek w "pasie drogi", przypomina mu koniec lat 70., kiedy to władza nie karała już
za rozrzucanie ulotek w czasie manifestacji ulicznych, ale za zaśmiecanie ulic.
Prezydent Warszawy nic nie ma na swoje usprawiedliwienie. Twierdząc zaś, że to PiS eskaluje
napięcie, używa tej samej marnej argumentacji, co prezydent Bronisław Komorowski z "obiatem"
Kaczyńskiego.
Wojciech Reszczyński
Autor jest komentatorem w Programie 3. Polskiego Radia SA.
2
Zgłoś jeśli naruszono regulamin