Andre Norton - Rok Jednorozca.doc

(935 KB) Pobierz
Andre Norton

Andre Norton

 

Rok jednorożca

 

 

 

Gillan z opactwa Norstead

 

 

Jak można odróżnić nadchodzące dobre dni od złych? Są w życiu takie chwile, kiedy wita się z radością każdą zmianę. Albowiem wydaje się wtedy, że nic nie może być gorsze niż niezmienność dni w małej społeczności odgrodzonej wysokimi murami od świata zewnętrznego. Z dzwonnicy opactwa Norstead - a ileż lat upłynęło od chwili, gdy zadzwonił tam dzwon - widać było jak na dłoni Krainę Dolin, zwaną też High Hallackiem, rozciągającą się aż po niebieskoszare szczyty Wiernych Gór. W jasne dni, kiedy słońce rozpraszało zasłonę mgieł, ciemna koronka lasu osłaniającego Dolinę Faltig rozrywała mchowy kobierzec na zachodzie, a ostre, czepiające się nieba szpony Sokolej Łapy przyciągały wzrok na wschodzie. Kraina Dolin od dawien dawna odgradzała się od człowieka i jego spraw. Trwała tak przed jego przybyciem i pozostanie nie zmieniona po jego odejściu. Tutaj, w Dolinie Norstead, wydawało się, że te spokojne strony zdołały pokonać wrodzony niepokój ludzkości, zrównując tempo jej życia z egzystencją odwiecznych wzgórz.

A przecież w ostatnich czasach kraj ten okrutnie spustoszyła wojna, która błyskała jak wyciągnięty miecz, zadawała ciosy niczym włócznia, śpiewała niby strzała w locie lub leżała dysząc ciężko pod osłoną rozszczepionej na pół tarczy. Wojna... potem niepewny pokój, trwający tyle lat, ile można zliczyć na palcach jednej ręki... a potem znów wojna. Na początku walna bitwa, gdy jedna armia chwyciła za gardło drugą armię. Później, kiedy zginęli żołnierze i nawet czas stał się wrogiem, niewielkie oddziały wypadały z ukrycia, kąsając nieprzyjacielskie zastępy niczym wilcze watahy. Wreszcie najeźdźcy zostali wyparci do pierwszej twierdzy zdobytej przez nich na wybrzeżu, a następnie wytępieni. W High Hallacku zapanował pokój i ci, którzy wyrośli wśród trzepotu sokolich sztandarów i przez całe życie słyszeli tylko rozmowy o wojnie, czuli się teraz niezręcznie i niepewnie.

My, mieszkanki Norstead, wiedziałyśmy o tym, mimo że wojna nigdy nie dotarła do naszego zakątka. I tylko uciekinierki, które znalazły u nas schronienie, przynosiły wieści o klęskach i zwycięstwach. Nigdy nie zobaczyłyśmy Ogarów z Alizonu grabiących Krainę Dolin i damy z Norstead dniami i nocami składały za to dzięki w klasztornej kaplicy.

To wojna przywiodła mnie do opactwa Norstead i niekiedy wydawało mi się, że się uduszę w jego spokojnej atmosferze. Albowiem bardzo trudno jest żyć wśród ludzi obcych nie tylko pochodzeniem, lecz także duchem, pragnieniami i umysłem. Kim byłam? Każdy przechodzień spacerujący po klasztornych ogrodach mógł nazwać mnie po imieniu i powiedzieć tak:

- Pytacie o tamtą? Ach, to Gillan, która pracuje z Damą Alousan w herbarium. Przybyła tu przed ośmiu laty jako dworka pani Freezy. Zna się trochę na ziołach, nie lubi towarzystwa, nie jest ładna i nie ma też wpływowych krewnych - niczego, co zapewniłoby jej jakieś znaczenie w świecie. Przychodzi do kaplicy na poranne i wieczorne nabożeństwa, chyli głowę, ale nie składa ślubów zakonnych. Czasami, jak przystało, siedzi ze szlachetnie urodzonymi pannami i szyje, nie zamierza jednak służyć opactwu. Niewiele mówi...

Tak, niewiele mówi, moje damy, panienki i panie, które się tutaj schroniłyście. Ale dużo myśli i stara się przywołać wspomnienia. Chociaż utrudnia jej to biegnący czas, a może niezmienność życia w tym kraju.

Gillan bowiem nie pochodzi z High Hallacku. Pamiętam statek. Zawsze tylko tyle sobie przypominam: statek kołyszący się na wzburzonym morzu, statek z Alizonu. Lecz ja nie pochodzę z Alizonu. Moja obecność na tym korabiu nie była bez celu i mimo że byłam tylko małą dziewczynką, bałam się. Los zrządził, że Alizończyka, który umieścił mnie na statku, zabił maszt powalony przez wiatr i fale. A nikt inny z załogi nie wiedział, dlaczego znalazłam się wśród nich.

W tym czasie wielmoże z High Hallacku, walczący o wyzwolenie swojej ojczyzny spod jarzma Ogarów z Alizonu, przypuścili niespodziewany atak na port, który zaopatrywał najeźdźców w broń i ludzi. I tak oto zabrano mnie wraz z prowiantem do jednego z górskich zamków.

Myślę, że pan Furio żywił jakąś opinię czy przypuszczenia co do mojej przeszłości. Pewnie dlatego wysłał mnie pod strażą do swojej małżonki z poleceniem, żeby się dobrze mną opiekowała. Przez jakiś czas byłam więc wychowanką w jego domu. Nie trwało to jednak długo, ponieważ Alizon urósł w potęgę i coraz dalej wypierał wielmoży z High Hallacku... W samym środku ciężkiej, mroźnej zimy musieliśmy uciekać przez spustoszone ziemie do położonych wyżej dolin. Wreszcie dotarliśmy do Norstead. Niestety, pani Freeza niebawem umarła, a jej małżonek leżał z przebitą szyją na jednej z przełęczy - nic mi nie zdradziwszy ze swoich co do mnie przypuszczeń. Dlatego znów dryfowałam bezwolnie po obcych, choć spokojnych wodach.

Wystarczyło, że spojrzałam w jakiekolwiek zwierciadło, a upewniałam się, iż nie pochodziłam z High Hallacku. Tutejsze kobiety miały jasną cerę, rumiane lica i sploty żółte jak małe kwiatki zdobiące na wiosnę ogrodowe alejki lub brązowe niczym skrzydła ptaków słodko śpiewających nad brzegami potoków. Ja zaś... Wprawdzie moja twarz opalała się w promieniach słońca, lecz rumieniec nigdy nie zabarwił policzków, a włosy, które nauczyłam się splatać w koronę, były czarne jak bezgwiezdna noc. Poza tym... dziwne myśli przychodziły mi do głowy. Zanim jeszcze przybyłam do Norstead i zaczęłam grać rolę wychowanki, przestałam o nich mówić, gdyż niepokoiły i przerażały moje otoczenie.

Samotność ducha bywa gorsza niż samotność ciała. Podczas pobytu w górskim klasztorze znalazłam tylko dwie życzliwe osoby. Gdy tam przybyłam. Dama Alousan stała już na progu starości. Ona także trzymała się z dala od innych mniszek. Całe życie spędziła w klasztornych ogrodach i pomieszczeniach, gdzie destylowała i łączyła ze sobą najróżniejsze zioła, wytwarzając proszki, maści i płyny leczące, uspokajające i kojące rany rodzaju ludzkiego. Dobrze ją znano w całym High Hallacku, więc walczące wysoko w górach oddziały wysyłały do niej umyślnych gońców z prośbą o te wytwory jej rąk i umysłu leczące rany, gorączki i bóle reumatyczne, które zawsze trapiły ludzi żyjących na otwartej przestrzeni bez względu na pogodę czy porę roku.

Kiedy przybyłam do opactwa, Dama Alousan spojrzała na mnie przenikliwie jak na nieznane ziele (od czasu do czasu, na jej specjalne zamówienie, przysyłano do klasztoru dziwne górskie rośliny) i przyjęła mnie do siebie na służbę. Na początku bardzo mi to odpowiadało, gdyż musiałam się uczyć, a mój niespokojny umysł łaknął jakiegoś zajęcia. Takie życie zadowalało mnie przez kilka lat.

Pewnego dnia pełłam grządki w klasztornym ogrodzie i wtedy to po raz pierwszy poznałam mną Gillan, która miała zakłócić mi spokój ducha. Zawsze otaczało mnie brzęczenie pszczół, ponieważ ogrody i pszczoły nie mogą bez siebie istnieć. Teraz jednak usłyszałam inny dźwięk, który najpierw dotarł do moich uszu, a później do umysłu. Przysiadłam więc na piętach i nasłuchiwałam. Ożyły we mnie niejasne wspomnienia, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć nic konkretnego.

To niezwykłe brzęczenie wydało mi się sznurem, który gdzieś mnie ciągnął. Wstałam i przeszłam przez łuk bramy do wewnętrznego ogrodu, służącego wyłącznie do wypoczynku, z fontanną i sadzawką, ukwieconego od wiosny do jesieni. Na miękkim fotelu - w połowie na słońcu i w połowie w cieniu - siedziała, mimo ciepłego dnia zakutana w grube szale, jedna z najstarszych mniszek, które rzadko opuszczały swoje cele i dla młodszych członkiń naszej społeczności stały się niemal żywą legendą.

Kaptur i kornet otaczały drobniutką i bladą twarz ze zmarszczkami jedynie w kącikach oczu i wokół ust. Były to zmarszczki spotykane u ludzi, którzy często się śmieją i mają pogodne usposobienie. Jej ręce, mocno zniekształcone przeje którąś z powszechnych w starości chorób, spoczywały nieruchomo na kolanach. Na jednym z palców przycupnęła bajecznie kolorowa, niczym przyozdobiona drogimi kamieniami, jaszczurka z uniesioną główką, która iskierkami oczu wpatrywała się w wiekową damę, jakby z nią rozmawiając.

Dziwne brzęczenie ustało. Mniszka spoglądała na jaszczurkę, zarazem mówiąc do mnie spokojnie:

- Witaj, córko. Mamy dziś piękny dzień. Od tych kilku zwykłych słów, które mogłabym usłyszeć z ust każdego przechodnia, zrobiło mi się cieplej koło serca. Podeszłam żywo i uklękłam obok fotela. Tak oto poznałam byłą przeoryszę Malwinę. Wiele się od niej nauczyłam, nie o roślinach, lecz o czworonożnych, latających i pełzających istotach, które dzielą z nami ten świat, a które zbyt często stają się sługami bądź wrogami człowieka.

Jednak Wiekowa Przeorysza Malwina zbliżała się do kresu życia i nasza przyjaźń trwała krótko, bardzo krótko. Tylko ona jedna z mieszkanek Norstead poznała moją tajemnicę. Dotąd nie wiem, czym ani jak się przed nią zdradziłam, ale nie okazała niepokoju dowiedziawszy się, że czasami mogłam dostrzec sedno rzeczy, niedostępne oczom zwykłych ludzi. Podczas naszego ostatniego spotkania - a leżała wtedy w łóżku i jej sparaliżowane ciało stało się więzieniem dla jej wolnego ducha - zaczęła mnie wypytywać, czego nigdy dotąd nie robiła. Czy pamiętam coś jeszcze poza statkiem z Alizonu? Kiedy się zorientowałam, że nie jestem podobna do innych dziewcząt? Odpowiadałam na jej pytania najlepiej jak potrafiłam.

- Jesteś mądra jak na tak młody wiek, moja córko - odrzekła wtedy ledwo dosłyszalnie. - Ludzie nie ufają temu, czego nie rozumieją. Słyszałam opowieści o zamorskiej krainie, w której pewne kobiety władają niezwykłymi mocami. Ogary z Alizonu, które teraz nękają naszą ojczyznę, są wrogami tego ludu. Bardzo możliwe, że stamtąd pochodzisz i że z jakiegoś powodu Alizoń-czycy wzięli cię do niewoli.

- Proszę, matko przełożona - jej słowa rozbudziły moją ciekawość - powiedz mi, gdzie leży ta kraina? Jak mogłabym...

- Znaleźć do niej drogę, moja córko? To niemożliwe i musisz się z tym pogodzić. Gdybyś zawędrowała w strony, gdzie mogłabyś wpaść w ręce Alizończyków, ryzykowałabyś większy ból niż cios miecza, który szybko zabija. Nie pozwól, by daremna tęsknota odebrała ci radość życia. Nic się nie dzieje bez woli Tych, Którzy Rozpalili Płomienie. We właściwym czasie odnajdziesz swoje przeznaczenie. - Potem uśmiechnęła się do mnie oczami, gdyż jej usta musiały pozostać nieruchome. - Nie powinnam obiecywać lepszej przyszłości młodej dziewczynie, ale przyjmij to jako mój ostatni dar dla ciebie, moja córko. Na Odwieczne Płomienie, powiadam ci, że znajdziesz to, co wypełni ci życie.

Od tamtego czasu upłynęły trzy lata. Teraz, wraz z końcem wojny, wielmoże przybędą po swoje żony, siostry i córki. Nadejdzie sezon ślubów i dlatego w wąskich izbach pod moją grzędą na szczycie wieży zapanowało podniecenie.

Sezon ślubów... Przypomniało mi to inną opowieść, która dotarła do nas z daleka - opowieść o Wielkim Pakcie.

Podczas pierwszych wiosennych powodzi w Roku Gryfa wielmoże z High Hallacku zawarli umowę z Jeźdźcami Zwierzołakami* z Wielkiego Pustkowia zwanego też Ziemiami Spustoszonymi. High Hallack ponosił klęskę za klęską, tracił resztki nadziei i obawiał się, że czeka go zagłada. Powodowani strachem i nienawiścią panowie wbili sztandar rokowań w słone wydmy.

* Jeźdźcy Zwierzołacy - w mitologii okolicznych ludów zwani często niesłusznie wilkołakami lub Wereriders (przyp. red.)

 

Ci, którzy przybyli, by prowadzić rozmowy z wysłannikami Krainy Dolin, wyglądali jak ludzie, lecz nie mieli nic wspólnego ze znanymi nam ludami i plemionami. Byli to dzielni woje... ludzie lub istoty człekokształtne zamieszkujące północno-wschodnie obszary Ziem Spustoszonych. Ogólnie się ich lękano, mimo że nie niepokoili tych, którzy nie zapuszczali się na ich terytorium. Nikt nie wiedział, ilu ich było, ale też nikt nie wątpił, iż władali nadludzkimi siłami.

Chodziły słuchy, że to czarownicy, czarodzieje, którzy potrafią zmieniać postać, a nawet znacznie więcej. Przekonano się jednak, że zawsze dotrzymują złożonej raz przysięgi i że są lojalnymi sprzymierzeńcami. Zgodnie z umową mieli walczyć pod wspólnym dowództwem i wedle własnych dziwnych obyczajów, ale po stronie High Hallacku.

Wojna ciągnęła się przez Rok Ognistego Smoka i Rok Szerszenia, dopóki Alizończycy nie zostali pobici na głowę. Zza morza nie przybyło więcej statków z posiłkami. Wreszcie odbito z rąk Ogarów ostatni port. Alizońskie twierdze na szczytach nadmorskich "wzgórz zamieniły się w śmierdzące ruiny, najeźdźców zaś wycięto w pień na wybrzeżu, którym najpierw zawładnęli.

Teraz zbliżał się nowy rok. Rok Jednorożca, i panowie z Krainy Dolin muszą dotrzymać Wielkiego Paktu z Jeźdźcami Zwierzołakami, tak jak tamci zrobili to wcześniej. Jeźdźcy obiecali, że przyjdą z pomocą mieszkańcom High Hallacku, a później opuszczą Wielkie Pustkowie, pozostawiając ludziom cały kraj, który dopomogli oczyścić od nieprzyjaciela.

A jaka była druga strona tego układu - zapłata, którą wielmoże z High Hallacku pod najświętszymi przysięgami zobowiązali się uiścić? Mieli zapłacić własnymi córkami i krewniaczkami, ponieważ ich dziwni sojusznicy zażądali dla siebie żoiri chcieli zabrać je ze sobą w nieznane.

Mieszkańcom Krainy Dolin wydawało się, że Jeźdźcy Zwierzołacy na Ziemiach Spustoszonych żyli od niepamiętnych czasów. A przecież nigdy nie widziano wśród nich żadnej kobiety ani dziecka! Mogli to być wciąż ci sami wojowie, żyjący znacznie dłużej niż ludzie. Nikt tego nie wiedział, mimo że panowie z High Hallacku od czasu do czasu wysyłali do nich gońców, nawet przed zawarciem Wielkiego Układu.

Jeźdźcy poprosili o dwanaście i jedną pannę. O panny, a nie wdowy czy kobiety, które nie przestrzegały obowiązujących obyczajów. Dziewczęta musiały mieć nie mniej niż osiemnaście lat i nie więcej niż dwadzieścia, pochodzić ze szlachetnych rodów i być zdrowe. Miały zostać dostarczone pierwszego dnia Roku Jednorożca na skraj Wielkiego Pustkowia i odjechać ze swymi mężami w przyszłość, z której nie będzie powrotu.

Co będą czuły owe panny? Czy będą przestraszone? Tak, przynajmniej trochę. Albowiem, jak powiedziała Przeorysza Malwina, strach jest pierwszą ludzką reakcją na nieznane. Lecz dla dziewcząt, które nie mają ani posagu, ani ładnej twarzy, która zastąpiłaby ten brak, i dla tych, którym krewni dobrze nie życzą, taki los mógł być mniejszym złem.

Obecnie w Norstead przebywało pięć panien spełniających te wszystkie warunki. Jednakże dwie z nich były już zaręczone i niecierpliwie oczekiwały na śluby, które miały się odbyć na wiosnę. Co do pozostałych... Tolfana była córką tak potężnego magnata, że na pewno ojciec znajdzie dla niej świetną partię mimo jej nieładnej twarzy i ostrego języka... A Mariamme z pięknym jak kwiat liczkiem i podbijającym serca łagodnym usposobieniem - nie, jej wuj odbierze ją z opactwa i zawiezie na najbliższy Wiec, gdzie będzie mógł wybrać najlepszego konkurenta, który umocni jego pozycję. Sussia zaś...

Sussia - co ktokolwiek wiedział o Sussii? Była starsza niż pozostałe, nikomu się nie zwierzała, choć chętnie rozmawiała w towarzystwie o drobnych sprawach Norstead. Może tylko nieliczne spośród nas zdawały sobie sprawę, jak mało mówiła o sobie. Tak, była szlachcianką i miała, jak sądzę, bystry, a nawet lotny umysł. Pochodziła z nadmorskich nizin, została więc wygnana z rodzinnego domu. Miała wprawdzie krewnych w armii, ale czy blisko byli z nią spokrewnieni? Tak, Sussia była ewentualną kandydatką na żonę Jeźdźca Zwierzołaka. W jaki sposób zareagowałaby na wieść, że wybór padł na nią? Czy wówczas spadłaby jej przyjazna maska i zobaczyłybyśmy, co się pod nią kryje?

- Gillan!

Spojrzałam w dół ponad parapetem wieży. Dostrzegłam połysk szronu i biel śniegu w klasztornych ogrodach. Mocniej owinęłam się ciepłym szalem, który chronił mnie przed zimnym wiatrem. Śnieg błyszczał w promieniach słońca jak obsypany diamentowym pyłem i ostre podmuchy szarpały welon kornetu Damy Alousan.

Moja pani wezwała mnie w sposób odbiegający od codziennej rutyny. Obudziło się we mnie uczucie, o którym na poły zapomniałam, odkąd postanowiłam unikać kłopotów. Wiatr zdmuchiwał kurz czasu... Czy mogłam mieć nadzieję, że był to wiatr przemian?

Chociaż nauczyłam się chodzić spokojnie, nie spiesząc się, zgodnie z panującym w opactwie obyczajem, teraz zbiegłam ze schodów, okrążyłam dzwonnicę i zwolniłam kroku dopiero wtedy, gdy znalazłam się na otwartej przestrzeni.

- Damo? - Dygnęłam witając ją z szacunkiem, a ona odpowiedziała mi powitalnym gestem.

- Otrzymałyśmy pewne pismo i wszystkie mniszki mają przyjść do sali zgromadzeń - oświadczyła i dodała marszcząc brwi: - Idź i zajmij się małym kociołkiem destylacyjnym. Moja praca nie może teraz zostać przerwana.

Obciągnęła trzepoczące na wietrze końce welonu i przeszła obok mnie pewnym krokiem człowieka, który chce szybko odpowiedzieć na wołanie, żeby jak najprędzej wrócić do wykonywanego zajęcia.

Pismo? Przecież nikt nie przejechał przez dolinę Norstead ani nie minął wioski. Wchodząc na wieżę słyszałam trzepot skrzydeł. Może to jakiś ptak przyniósł wieści? Może któryś ze skrzydlatych gońców, którymi chętnie posługiwała się armia? Kiedy Wiekowa Przeorysza Malwina była jeszcze zdrowa, wytresowała wiele z nich. Wojna... Czyżby nasza wiara w jej koniec była tylko plotką? Albo Ogary z Alizonu szczekają teraz na skraju Norstead?

Ale to wszystko były tylko przypuszczenia. Dobrze wiedziałam, że jeżeli zaraz nie zajmę się kociołkiem destylacyjnym Damy Alousan, to bez względu na to, czy wojna nadal będzie trwać, czy też nastanie pokój, we właściwym czasie będę miała prawdziwe kłopoty.

W izbie pachniało mocno jak zawsze, a większość tych zapachów była słodka i przyjemna. Z naczynia stojącego obok destylatora unosiła się tak upajająca woń, że rozkoszowałam się nią wypełniając polecenia mojej pani. Wykonałam polecenie - rozlałam płyn do butelek i wedle zwyczaju trzykrotnie umyłam aparat - a Dama Alousan jeszcze nie wróciła. Popołudnie ustąpiło miejsca zimowemu zmierzchowi. Zdmuchnęłam lampy, zamknęłam drzwi i skierowałam się do głównego budynku opactwa.

Usłyszałam podniecone kobiece głosy, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej piskliwe, jak zawsze wtedy, gdy nie towarzyszą im niższe męskie tony. Dwie pracujące siostry stawiały na stole posiłek dla gości, lecz nie zauważyłam ani jednej damy. Przy kominku skupiły się wszystkie kobiety i dziewczęta, które znalazły schronienie w tych murach.

Powiesiłam mój szal na haku przy drzwiach i podeszłam do ognia. W tym towarzystwie nie byłam ani psem, ani wydrą. Sądzę, że część gości opactwa nie wiedziała, jak mnie traktować: czy jako dawną wychowanicę szlachetnego rodu w randze, powiedzmy, córki dowódcy kompanii, czy też jako jedną z mniszek, chociaż nie nosiłam welonu i kornetu. Kiedy teraz przyłączyłam się do nich, wcale nie zwróciły na mnie uwagi. Ich trajkotanie mnie ogłuszało. Niektóre, zazwyczaj małomówne, starały się przegadać swoje towarzyszki. Naprawdę, jakaś kuna dostała się do naszego kurnika!

- Gillan! - Mariamme spojrzała na mnie szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - Oni tu jadą. Czy sądzisz, że dotrą w Godzinie Piątego Płomienia?

Krewni powracający z wojny, pomyślałam. Tak, coś wzburzyło spokojne wody opactwa Norstead. Tylko... tylko dlaczego zgromadzenie mniszek trwało do tej pory? Damy nie zareagowałyby w taki sposób na przyjazd żadnych gości, nawet całej kompanii jazdy. Po prostu wycofałyby się do przydzielonej im części klasztoru i pozostały tam do chwili, aż mężczyźni opuściliby to schronienie przed światem zewnętrznym.

- Kto tu jedzie? Czy pan Imgry? - zapytałam wymieniając imię jej najbliższego krewnego.

- On i żony, Gillan, żony przyrzeczone Jeźdźcom Zwierzołakom! Jadą północną drogą na Wielkie Pustkowie i będą gościć w opactwie dzisiejszej nocy! Gillan, oni robią straszną rzecz... Biedaczki, biedaczki! Powinniśmy się za nie pomodlić...

- Dlaczego? - Sussia podeszła jak zawsze niespiesznie. Wprawdzie nie miała uderzającej urody Mariamme, ale przez cale życie zachowa majestatyczną postawę i będzie ściągać na siebie wszystkie oczy nawet wtedy, gdy jej ładna twarz zbrzydnie z wiekiem.

- Dlaczego?! - powtórzyła Mariamme. - Dlaczego?! Ponieważ czeka je zła przyszłość, Sussio, i już nigdy nie wrócą do Krainy Dolin! - Była oburzona.

Wówczas Sussia wypowiedziała na głos moją własną myśl.

- A może oddalają się od tej złej przyszłości, ptaszynko? Nie na wszystkie z nas czeka ciepłe gniazdko i opiekuńcze skrzydła chroniące przed złem. - Musiała mówić o sobie. Czy naprawdę przeczuwała, że poczet, który miał nocować w opactwie, zabierze ją stąd rano?

- Wolałabym poślubić stalowy miecz, niż wyruszyć z takim orszakiem ślubnym! - zawołała Mariamme.

- Ty nie musisz się niczego obawiać - powiedziałam wtedy, gdyż odgadłam, że choć jest wzburzona, mówi prawdę. Strach ściskał jej serce i mroczył umysł.

Sussia spojrzała na mnie dziwnie ponad ramieniem Mariamme. Czy znów coś przeczuwała? A we mnie po raz drugi obudziło się ostrzegawcze uczucie. Wdychałam niepokój jak zapach aromatycznych liści palonych wraz z pola-nami na kominku dla odświeżenia powietrza w refektarzu.

- Mariamme, Mariamme...

Przerażona dziewczyna odwróciła się od nas w odpowiedzi na wołanie i podeszła do zaręczonych panien z taką radością, jakby ich poczucie bezpieczeństwa mogło i jej się udzielić. Sussia nadal patrzyła na mnie z twarzą nieruchomą jak maska.

- Pilnuj jej tej nocy. Ja również to zrobię - szepnęła korzystając z dźwięcznej paplaniny swych towarzyszek.

- Dlaczego?

- Ponieważ... ona jedzie!

Wpatrzyłam się w nią, oniemiała ze zdumienia. Zdałam sobie jednak sprawę, że to jest prawda.

- Jak... skąd...? - Nie dokończyłam wszakże żadnego z tych pytań, gdyż Sussia ujęła mnie za ramię, odciągnęła nieco na bok i jęła mówić tak cicho, że tylko ja ją słyszałam.

- Skąd o tym wiem? Tydzień temu otrzymałam prywatny list. O tak, ja też myślałam, że mogą mnie wybrać, bo wiele za tym przemawiało. Jednak moi krewni mieli inne plany na najbliższy rok i gdy im zaproponowano włączenie mnie do grona kandydatek na żony Jeźdźców Zwierzo-łaków, natychmiast zaręczyli mnie za pośrednictwem miecza. Podczas wojny byłam biedna. Teraz zaś, gdy wyparto Ogary Alizonu do morza, zza którego przybyli, jako ostatnia z rodu w prostej linii jestem panią kilku zamków. - Uśmiechnęła się blado. - Stałam się więc prawdziwym skarbem dla moich krewnych. Tak, wyjdę za mąż na wiosnę, lecz za szlachcica z High Hallacku. Co do Mariamme... Jej uroda przyciąga mężczyzn nawet bez posagu, który napełniłby im sakiewkę lub pozwolił lepiej ufortyfikować zamek. Ale człowiek, który pragnie władzy, próbuje ją zdobyć na różne sposoby. Pan Imgry jest opiekunem Mariamme. Gromadzi władzę jak dowódca żołnierzy - póki trąbka nie zagra do ataku. Dopiero wtedy zaryzykuje wiele, aby zdobyć to, czego chce. Zaproponował rękę Mariamme w zamian za pewne przysługi. Inni panowie sądzą, że taka piękność osłodzi Jeźdźcom to postne danie, ponieważ nie wszystkie dziewczęta są równie ładne.

- Ona nie pojedzie...

- Pojedzie... dopilnują tego. Ale umrze... Nie przeżyje tego.

Spojrzałam z oddali na Mariamme. Miała zaczerwienioną twarz i gestykulowała z wdziękiem. Nie spodobała mi się jej gorączkowa radość, lecz co to wszystko mnie obchodzi? Przecież jestem cudzoziemką i nic mnie nie łączy z dziewczętami i kobietami, które schroniły się w naszym klasztorze.

-          Ona umrze - powtórzyła z naciskiem Sussia.

Odwróciłam się do niej i powiedziałam:

- Jeżeli pan Imgry tak postanowił i inni się z nim zgadzają, Mariamme nie uniknie swego losu...

- Nie? Często mężczyźni ustalali jedno, a kobiety zmieniały ich poglądy.

- A jeśliby zaproponowano inną na jej miejsce, czy panowie z Rady zgodziliby się na zamianę, wiedząc, iż wszystko dzieje się tak ze względu na urodę Mariamme?

- Właśnie. - Sussia nadal patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, jakby wyczuwała we mnie kogoś tak bliskiego duchem, że mogłybyśmy porozumiewać się bez słów. A ja jęłam rozmyślać o klasztorze Norstead, o kurzu jałowych, niezmiennych lat, o moim miejscu i roli w tym zamkniętym światku. Kiedy tak różne myśli snuły mi się po głowie, mniej lub bardziej konkretne, Sussia cofnęła się trochę i zdjęła rękę z mojego ramienia. Znów rozdzieliła nas niewidzialna zasłona i wszystko było jak przedtem.

Pomyślałam gniewnie: Ona się mną posłużyła! Iskra gniewu jednak zaraz zgasła. Nieważne, kim wyręczy się Najwyższa Moc, aby otworzyć przede mną przyszłość. Tylko głupiec pozwala, żeby urazy mąciły mu jasność myśli. Dwanaście narzeczonych będzie nocować w opactwie, dwanaście i jedna opuści je rano. Dwanaście i - jedna!

Zdobyta przez lata wiedza o klasztorze i jego mieszkankach ułatwi mi ułożenie planu ucieczki. W najbliższych godzinach wiele mogę się dowiedzieć za pośrednictwem własnych oczu i uszu. Z dumą przeciwstawiłam mój intelekt mieszkańcom High Hallacku, kimkolwiek by byli - damą, panią czy dowódcą armii.

 

Narzeczone - dwanaście i jedna

 

 

W pomieszczeniach klasztoru królował zimowy zmierzch. Zawieszone tu i ówdzie na ścianach lampy świeciły słabo, nie rozpraszały gobelinu cieni. Pozostawiając za sobą płonący kominek i zgromadzone przy nim kobiety, znalazłam się w innym świecie. Nie budził we mnie lęku, był mi przecież tak dobrze znany. Minęłam salę zgromadzeń. Nie dostrzegłam światła za ciężkimi, wypaczonymi przez czas drzwiami. Wszystkie damy wróciły widocznie do swych cel w niedostępnym dla gości skrzydle.

Goście... Biegnąc ciemnym i zimnym korytarzem pomyślałam o gościach. Nie o uciekinierkach, które tak długo przebywały w Norstead, aż stały się częścią życia klasztoru, lecz o tych, którzy przyjechali późnym wieczorem, tuż przed zamknięciem bram, i wieczerzali z nami przy długim stole w refektarzu.

Od razu rzucało się w oczy, iż to pan Imgry dowodził orszakiem. Przycinał do linii szczęki przyprószoną przedwczesną siwizną brodę, żeby hełm lepiej leżał. Na jego surowym obliczu głęboko wyryła się determinacja i silna wola. Ten mężczyzna nie wysłucha żadnej prośby, chyba że będzie to zgodne z jego planami i przyniesie mu korzyść.

Razem z nim przybyło dwóch niższych rangą oficerów, którym najwyraźniej nie podobało się to, co musieli robić. W armii przywykli do wykonywania rozkazów i nigdy się nie zastanawiali, co się za nimi kryło. Teraz zaś czuli się

 

nieswojo, gdy skupiła się na nich uwaga tłumu kobiet. Szeregowi żołnierze udali się na kwatery we wsi.

Ostatnie przyszły narzeczone. Właśnie - narzeczone! Dotychczas moja znajomość wesel ograniczała się do ślubów wiejskich dziewcząt, kiedy to towarzyszyłam damie reprezentującej opactwo na takich uroczystościach. Widziałam wówczas uśmiechy, a jeśli i łzy, to zawsze łzy szczęścia, słyszałam też śpiewy. Tak, rzeczywiście były to prawdziwe święta.

Dzisiaj wieczorem z drugiej strony stołu zobaczyłam inne narzeczone. Miały na sobie ciepłe podróżne szaty, dobrze chroniące przed zimnem, spódnico-spodnie do konnej jazdy, a pod obszernymi opończami nosiły tabardy, krótkie kaftany z herbami swoich rodów, "żeby wszyscy widzieli, iż są szlachciankami. Żadna nie rozpuściła włosów ani nie włożyła wianka na głowę.

Przysłowie mówi, że w dniu ślubu wszystkie narzeczone są ładne. Dwie czy trzy z nich, zarumienione i zanadto rozmowne, były naprawdę śliczne, ale dostrzegłam też wśród przyszłych małżonek Jeźdźców Zwierzołaków zaczerwienione oczy, przybladłe twarze i inne oznaki smutku.

Usłyszałam wtedy głośny szept Tolfany dzielącej się posiadanymi wiadomościami ze swą sąsiadką:

- Ładna? Ach, tak, za ładna, jak powiedziałaby jej rodzona siostra, pani Grałya. Jej mąż, pan Jerret, to znany kobieciarz. Wydaje się, że ostatnio zabawia się, lub chciałby się zabawić, bliżej domu. Dlatego właśnie Kildas znalazła się wśród nich. Jako żona Jeźdźca nie będzie zagrażać siostrze.

Kildas? Była to jedna z gorączkowo rozprawiających narzeczonych. W świetle lamp jej kasztanowate włosy połyskiwały miedzią i złotem. Miała zaokrąglony podbródek i pełną dolną wargę, które tak bardzo podobają się mężczyznom. Ukryte pod sztywnym tabardem jej jędrne ciało wydawało się wystarczająco kształtne, by zainteresować zblazowanego rozpustnika, za jakiego powszechnie uważano szwagra Kildas. Był to wystarczający powód, żeby rywalka pani Grałyi znalazła się w tym towarzystwie.

Sąsiadka Kildas sprawiała wrażenie wątłego cienia. Jej tabard pokrywał wymyślny haft wymagający wielkiego wkładu pracy i serca. Może był dziełem miłości? Na pierwszy rzut oka widać było, że suknia pod kaftanem jest znoszona i że przerobiono ją z innej, większej. Dziewczyna miała opuchnięte od łez oczy, siedziała ze wzrokiem wbitym w stół i niewiele jadła, chociaż chciwie piła wino z kielicha.

Poszukałam w pamięci jej imienia. Alianna? Nie, tak nazywała się niewysoka narzeczona siedząca przy przeciwległym krańcu stołu. Ta biedaczka miała na imię Solfinna. Kildas bogato wywianowano, dając jej piękne szaty, co mogło w pewnym stopniu uspokoić sumienia tych, którzy pozbyli się jej, ale po Solfinnie znać było wielką biedę. Na pewno pochodziła ze starego, lecz zubożałego rodu, którego nie stać było na posag dla niej; mogła też mieć młodsze siostry, których losem należało pokierować. Stając się narzeczoną Jeźdźca, Solfinna tym samym nakładała na panów z Rady obowiązek zajęcia się jej rodziną.

Przekonałam się, że wbrew sugestiom Sussii żadna z dziewcząt nie była brzydka. Zgodnie z umową nie mogły być ani chore, ani niezgrabne. Kilka miało dość urody, aby zrobić dobrą partię, a pozostałym młodość zapewniła miły wygląd i wdzięk - chociaż teraz przesłaniał je smutek i żal. Uznałam, że panowie z High Hallacku z honorem wypełnili warunki Wielkiego Paktu. Tylko nie zapytali narzeczonych o zgodę. W Krainie Dolin szalchetnie urodzone panny nie wychodziły za mąż z miłości, ojcowie i opiekunowie aranżowali ich małżeństwa zgodnie z interesami klanu. Możliwe, iż los tych dziewczyn nie byłby gorszy, gdyby wszystko odbyło się naturalną koleją rzeczy.

Łatwo mogłam w to uwierzyć - dopóki nie spojrzałam na Mariamme. Nie okazywała teraz sztucznego ożywienia jak w refektarzu i siedziała nieruchomo niby ptak sparaliżowany wzrokiem węża. Nie odrywała oczu od twarzy pana Imgry'ego, chociaż nie próbowała zwrócić na siebie jego uwagi i wprost przeciwnie, szybko odwodziła spojrzenie, gdy tylko wydało jej się, iż na nią spojrzy. Czy już powiadomił ją o swojej decyzji? Przypuszczałam, że jeszcze nie. Mariamme, która nigdy nie umiała się opanować, gdy musiała stawić czoło banalnym codziennym kłopotom, dawno wpadłaby w histerię. W każdym razie na pewno coś podejrzewała.

A kiedy się dowie... Może zniweczyć nie tylko plany powstałe pod wpływem impulsu, lecz i te starannie układane latami. Czułam, że nadeszła chwila, gdy los się do mnie uśmiechnął, a nawet podał mi pomocną dłoń, i że jeśli zachowam przytomność umysłu, stanie się to, czego pragnę.

Teraz, po pozorowanej, a w istocie ponurej weselnej uczcie, poszukałam odpowiedzi na pytanie o to, co wkrótce musi się stać. Zarzuciłam na ramiona szal, który dotąd trzymałam na ręku. Nie mogłam zabrać swojego, gdyż szybko by zauważono moją nieobecność, otuliłam się więc szalem znalezionym na oparciu krzesła - matowozielonym, a nie szarym, ale w nocy oba wydawały się jednakowe.

Szłam dobrze znaną od lat drogą do izby destylacyjnej przez smagany zimnym wiatrem ogród. Padał gęsty śnieg. Taka zamieć to jeszcze jeden dar losu. W izbie było chłodno, choć nie tak zimno jak na dworze. Na bocznej półce stały torby z przyszytymi z boku kieszonkami różnego kształtu i wielkości. Wzięłam jedną z nich i stąpając ostrożnie, gdyż nie odważyłam się zapalić lampy, obeszłam wszystkie kredensy, stoły, półki i skrzynie, dziękując w duchu losowi, iż dzięki długiej praktyce moje palce zdawały się widzieć w ciemności. Wsadziłam każdy słoiczek, pudełko i buteleczkę do odpowiedniej kieszonki, po czym przewiesiłam poprzez ramię torbę z naturalnymi lekami i poradnikami medycznymi, jakie Dama Alousan dostarczała walczącym w górach oddziałom. W końcu zrobiłam rzecz najważniejszą - doszłam po omacku do stojącego w odległym kącie kredensu. Dostępu do niego bronił zamek z tarczą, lecz nie stanął mi na przeszkodzie, gdyż od dawna znałam jego tajemnicę. Policzyłam ustawione rzędem butle, powtórzyłam tę czynność, po czym odkorkowałam jedną, żeby powąchać jej zawartość.

Słaby zapach przypominający woń octu z klasztornych jabłek upewnił mnie, że znalazłam to, czego szukałam. Butla okazała się zbyt duża i trudno byłoby ją nieść, a nie mogłam na miejscu odlać potrzebnej ilości. Musiałam więc zabrać ją do swojej celi.

Zawsze istniała możliwość, iż Dama Alousan zechce sprawdzić, co się dzieje w magazynie, nawet o tej porze roku i tak późno w nocy. Mogę zostać zdemaskowana, zanim dotrę do mojej celi. Nie czułam wszakże lęku i rosła we mnie radość wraz z przekonaniem, że wszystko idzie po mojej myśli.

Moja izdebka znajdowała się na zbiegu korytarzy, z których jeden prowadził do cel dam, a drugi do skrzydła oddanego na użytek gości i stołowników. Szłam w półmroku rozjaśnianym tylko słabym światłem lamp umieszczonych przy niektórych drzwiach, ale na przeciwległym krańcu korytarza przy celach zakonnic paliła się tylko jedna nocna lampka. Zamknąwszy za sobą drzwi, odetchnęłam z ulgą, chociaż postawiłam dopiero pierwszy krok na zamierzonej drodze.

Zapaliłam lampkę na stoliku przy oknie i ustawiłam obok niej butlę zabraną z izby destylacyjnej. Miseczka... tak... teraz rogowa łyżeczka używana do dozowania lekarstw. Jest wszystko. Wreszcie odpowiednia dawka! Ostrożnie napełniłam wyjętą z kredensu mniejszą butelkę przezroczystym płynem. Tyle, nie więcej... Teraz dolać pięć, sześć kropli z tamtej flaszeczki... Liczyłam je szeptem, obserwując, jak mikstura zmienia barwę, aż w końcu stała się przejrzysta i zielona niczym młoda trawa.

Pozostało mi tylko czekać. Skąd czerpałam pewność, że stanie się tak, jak to sobie zaplanowałam? Sama się temu dziwiłam. Długo tłumiłam w sobie "moc" - jeśli można określić tym terminem strzępy dziwnej wiedzy i uczucia, próbujące się wyrwać spod kontroli, którą sobie narzuciłam. Czy nie wprowadzą mnie w błąd, nie obudzą zadufania, które stanie się przyczyną mojej klęski? Nie mogłam usiedzieć spokojnie, stałam więc spoglądając przez wąskie okna na bielejący w ciemnościach śnieg. W wiosce paliły się światła - w oknach karczmy, w której odpoczywali żołnierze z orszaku pana Imgry'ego. Nieprzenikniony mrok spowijał resztę doliny. Na północ... Narzeczone Jeźdźców Zwierzołaków jechały na północ, na skraj Wielkiego Pustkowia; opuszczą Dolinę Norstead, miną Ramię Sparnu, przemierzą Mroczną Dolinę i rzeczkę Caster oraz Wąwóz Kruczego Źródła i znajdą się na terenach nie zaznaczonych na żadnej mapie...

Obserwując świat zewnętrzny, jednocześnie nadstawiałam ucha, żeby w porę uchwycić wszelkie odgłosy. Właśnie w tym celu pozostawiłam nie domknięte drzwi. Rosło we mnie napięcie i podniecenie.

Szelest długiej sukni, szybki stukot obcasów na nie zasłanej kobiercem kamiennej posadzce. Chciałam rzucić się do drzwi i otworzyć je szeroko, aby powitać idącą tutaj. Opanowałam się jednak i słysząc zgrzyt gwoździ o drewno, powoli podeszłam do wejścia.

Nie byłam zaskoczona zobaczywszy Sussię. Jestem pewna, że i ona nie zdziwiła się, gdy zastała mnie ubraną, w gotowości czekającą na wezwanie.

- Mariamme... musisz zająć się Mariamme, Gillan. - Przeniosła wzrok na stolik i czekającą tam tacę z lekarstwem. Lekki uśmiech przemknął jej po ustach. Znów na mnie spojrzała. Teraz też zrozumiałyśmy się bez słów. Sussia skinęła głową, jakby w odpowiedzi na nie wypowiedziane na głos pytanie. - Życzę ci powodzenia w tym, co robisz - rzekła cicho. Obie wiedziałyśmy, iż nie chodziło jej o moją sztukę lekarską.

Niosąc tacę doszłam mrocznym korytarzem do pokoi gościnnych. Drzwi komnaty Mariamme były otwarte i dobiegły mnie stamtąd głosy. Jeden był cichym pomrukiem, tak że ledwie mogłam coś zrozumieć i słysząc go zadrżałam. Obrócił wniwecz radość, którą upajałam się przez cały wieczór jak mocnym winem.

To była Przeorysza Julianna! Rządzenie opactwem wymagało inteligencji i żelaznego charakteru, co czyniło z każdej matki przełożonej groźnego przeciwnika. Odegranie przed Julianną mojej roli będzie wymagało znacznie większych umiejętności, niż przypuszczałam, lecz już dawno opuściłam teren, kiedy jeszcze mogłam się wycofać i uniknąć bitwy.

- ...te panieńskie wapory! Tak, matko przełożona, wezmę to pod uwagę. Ale czas nieubłaganie płynie naprzód. Wyjedziemy rano, żeby dotrzymać umowy. Mariamme wyjdzie za mąż z mojego rozkazu! I pojedzie bez lamentów. Słyszałem, że damy z Norstead dobrze się znają na sztuce lekarskiej. Dajcie jej jakiś napój, żeby skończyć z tymi humorami, które musieliśmy znosić przez całą godzinę. Nie chciałbym jej kneblować ani przywiązywać do siodła, lecz zrobię to, jeśli zostanę do tego zmuszony! Wypełnimy warunki paktu przypieczętowanego uściskiem dłoni.

Pan Imgry nie był cholerykiem - o, nie - był opanowany i przedstawiał wszystko w taki sposób, jakby zimowe wichury i zamiecie nie mogły mu w niczym przeszkodzić. Nigdy się nie ugnie, podobnie jak ziemia i kamienne kości Krainy Dolin.

- Nie ma wśród nas sióstr, które potrafią leczyć chorych - odparowała równie chłodno Przeorysza Julianna. - Czy chcesz, panie, dojechać na umówione miejsce z oszalałą ze strachu dziewczyną? Bo do tego może dojść, jeśli zmusisz ją do wyjazdu...

- Wpadasz w przesadę, pani. Mariamme jest zaskoczona, to prawda, i niepotrzebnie nasłuchała się nieprawdopodobnych opowieści. Wyjdzie za mąż na mój rozkaz, czy to się jej podoba, czy nie. Mamy umówione spotkanie za trzy dni, wyjedziemy więc o świcie. Zobowiązaliśmy się pod słowem honoru ofiarować dwanaście i jedną pannę ich przyszłym małżonkom. Dziś w nocy w opactwie jest tyle dziewcząt. Nie możemy zabrać mniej...

Po wypowiedzi pana Imgry'ego, który na pewno nie oczekiwał riposty, zapadła chwila milczenia. Ujęłam mocniej tacę prawą ręką, a lewą zaskrobałam do drzwi.

Usłyszałam słaby okrzyk. Drzwi otworzyły się i wyjrzał przez nie opiekun Mari...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin