A. i B. Strugaccy - Stan Alarmowy.pdf
(
77 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Stan Alarmowy
Arkady & Borys Strugaccy
Stan alarmowy
– To niemo
liwe – gło
no i z przekonaniem powiedział Wiktor Borysowicz.
Wstał z łó
ka i wł
czył lamp
. Trzmiel zamilkł. Wiktor Borysowicz rozejrzał si
i zauwa
ył na prze
cieradle czarn
plam
. To nie był
trzmiel. To była mucha.
– Mamo kochana – powiedział Wiktor Borysowicz. Mucha siedziała nieruchomo. Nie była zupełnie czarna, czarne były tylko jej
rozpostarte skrzydła. Wiktor starannie przymierzył si
, podsun
ł w stron
muchy dło
i złapał owada.
– Mucha w planetolocie – powiedział i ze zdumieniem i spojrzał na swoj
pi
. – To ci dopiero historia! Trzeba j
pokaza
Tummerowi.
Przy pomocy jednej r
ki wci
gn
ł spodnie, wybiegł na korytarz i wzdłu
wypukłej
ciany poszedł na mostek. W pi
ci bzyczało co
i
łaskotało.
Na mostku stał Tummer. Jego twarz była chuda i ciemna. Na ekranie teleprojektora kołysały si
w
skie sierpy, niebieski i nieco
mniejszy, biały – Ziemia i Ksi
yc.
– Zgadnij, co tu mam – zapytał Wiktor, ostro
nie potrz
saj
c pi
ci
.
– Helikopter – odpowiedział Tummer.
– Nie, to nie helikopter – powiedział Wiktor. – To mucha. Mucha, stary koniu! Tummer powiedział ponuro:
– Ferrytowy akumulator fatalnie pracuje.
– Wymieni
– obiecał Wiktor. – Rozumiesz, to ona mnie obudziła. Buczy jak trzmiel na polanie.
– Mnie by nie obudziła – wycedził przez z
by Tummer.
– Bzyka – pieszczotliwie powiedział nawigator – bzyka sobie bydl
tko.
Tummer popatrzył na niego. Wiktor Borysowicz siedział trzymaj
c pi
przy uchu i u
miechał si
. Wygl
dał jak człowiek całkowicie
szcz
liwy.
– Wiktor – powiedział Tummer. – Wiesz, jak ty wygl
dasz?
Na mostek wszedł kapitan planetolotu, Konstanty Stankiewicz, a za nim in
ynier pokładowy Lidin.
– Przecie
mówiłem,
e on nie
pi – oznajmił Lidin, wskazuj
c palcem nawigatora.
– Co
si
z nim stało – jadowicie o
wiadczył Tummer. – Tylko spójrzcie na niego. Wiktor Borysowicz wyja
nił: – Złapałem much
.
– Poka
– za
dał Lidin. Miał taki wyraz twarzy, jak by nigdy w
yciu nie widział muchy.
Wiktor Borysowicz ostro
nie otworzył pi
i wsadził do
rodka dwa palce lewej r
ki.
– Sk
d si
na statku wzi
ła mucha? – zapytał kapitan. – Nawiasem mówi
c, to nale
y do ciebie, Wiktor.
Nawigator był odpowiedzialny równie
za stan sanitarny statku.
– Otó
to – powiedział Tummer. – Wyhodował na statku stada much, a ferrytowy akumulator pracuje tak,
e gorzej ju
nie mo
na.
Przyjmuj wacht
, słyszysz?
– Słysz
– odparł nawigator. – Mam jeszcze dziesi
minut czasu. Musz
pokaza
much
Małyszewowi. On te
na pewno bardzo dawno
nie widział owada.
Wiktor ruszył w stron
wyj
cia, trzymaj
c przed sob
much
niczym talerz z barszczem.
– Muchołap – pogardliwie powiedział Tummer. Kapitan roze
miał si
. Drzwi si
otworzyły i na mostek wkroczył Małyszew. Nawigator
odskoczył na bok.
– Ostro
nie! – powiedział gniewnie.
Małyszew przeprosił. Był rozczochrany, wygl
dał jak człowiek ogromnie strapiony.
– Chodzi o to,
e... – przerwał i zapatrzył si
na much
w palcach nawigatora. – Mo
na? – zapytał wyci
gaj
c r
k
.
– Mucha – z dum
poinformował go Wiktor. Małyszew wzi
ł much
za skrzydło, w zwi
zku z czym rozległo si
dono
ne buczenie.
– Ta mucha ma osiem nóg – powiedział powoli Małyszew.
– Ale heca – za
miał si
Tummer. – I co teraz b
dzie? Wiktor, przyjmuj wacht
.
– To nie mucha – powiedział Małyszew. Jego brwi uniosły si
nieomal do włosów, po czym powróciły na wła
ciwe miejsce. –
My
lałem,
e to
ałobnica antrax Morio. Ale to nie jest mucha.
– W takim razie co to takiego? – zapytał nawigator z lekka rozdra
nionym głosem.
– Słuchajcie – powiedział Małyszew – jakie macie na statku
rodki dezynsekcyjne? B
dzie mi tak
e potrzebny mikroskop.
– Ale
o co chodzi? – zapytał nawigator. Kapitan zas
pił si
i podszedł do nich. Lidin równie
si
przybli
ył.
– Słuchajcie – powtórzył Małyszew – potrzebny mi jest mikroskop. I chod
cie do mojej kajuty. Co
wam poka
. Tummer rzucił w
lad
za nimi:
–
eby
cie tylko nie zgubili muchy. W korytarzu Lidin nagle krzykn
ł:
– Mucha!
Wszyscy zobaczyli much
spaceruj
c
po
cianie tu
pod samym sufitem. Mucha miała czarne, rozpostarte skrzydła.
W kajucie biologa były a
trzy muchy. Jedna siedziała na poduszce, dwie maszerowały po
cianach wielkiego szklanego akwarium, w
którym przebywał gigantyczny niebieski
limak. Lidin, który wszedł ostatni, trzasn
ł drzwiami i muchy poderwały si
do lotu, brz
cz
c
jak trzmiele.
– Z-zabawne muchy – niepewnie o
wiadczył Wiktor i spojrzał na Stankiewicza.
Kapitan stał bez ruchu i nie spuszczał wzroku z much. Jego twarz stawała si
coraz czerwie
sza.
– Paskudztwo – powiedział.
– Co si
stało? – zapytał Lidin. Małyszew spojrzał na niego zachmurzony.
– Przecie
powiedziałem: to nie s
muchy. Te nie s
ziemskie muchy, rozumiecie?
– Ach, wi
c to o to chodzi – powiedział Lidin. Czarna mucha zatoczyła koło przed jego oczami, in
ynier odskoczył i uderzył potylic
o
zamkni
te drzwi. – Won! – krzykn
ł, oganiaj
c si
z przera
eniem.
– Potrzebne s
rodki dezynsekcyjne – powiedział Małyszew. – Co macie na statku?
– Mamy letal – powiedział nawigator.
– Co jeszcze?
– Nic.
– Dobrze – o
wiadczył kapitan. – Zrobi
to sam.
Małyszew ci
gle jeszcze wpatrywał si
w much
, trzymaj
c j
przed samym nosem. Wiktor Borysowicz widział, jak silnie dr
palce
biologa.
– Wyrzu
cie to obrzydlistwo – polecił Lidin. Był ju
na korytarzu i co chwila rozgl
dał si
na wszystkie strony.
– Ona mi jest potrzebna – powiedział Małyszew. – A co, mo
e mi złapiecie drug
?
Zdarzyło si
to najstraszniejsze ze wszystkiego, co mo
e si
zdarzy
na statku kosmicznym. Planetolot ma grube
ciany i wszystko, co
przenika przez te
ciany, stanowi
miertelne niebezpiecze
stwo. Oboj
tne, czy b
dzie to meteoryt, promieniowanie, czy jakie
tam
o
miono
ne muchy.
Wiktor wyszedł na korytarz. Po suficie łaziły muchy. Było ich du
o, chyba ze dwadzie
cia. Z przeciwnej strony korytarza nadchodził
Lidin. Na twarzy miał grymas przera
enia.
– Sk
d one si
bior
– zapytał ochryple. – P-paskudztwo.
Spod jego nóg zerwała si
z buczeniem mucha i Lidin zatrzymał si
, wznosz
c pi
ci nad głow
.
Wiktor poszedł na mostek. Z cienkim bzykaniem przeleciało przed jego twarz
stado czarnych muszek...
Na mostku, na stole przed maszyn
cyfrow
stała szklana kolba do połowy napełniona m
tnym płynem, który
mierdział nawet mimo
szklanego korka. W płynie pływała mucha. Najwidoczniej Małyszew mimo wszystko pogniótł jej skrzydła, bo mucha nie mogła fruwa
,
tylko od czasu do czasu buczała pot
nym basem. Stankiewicz, Tummer i Małyszew stali obok stołu i patrzyli na owada. Wiktor
podszedł do nich i te
zacz
ł patrze
.
M
tny płyn w kolbie był to letal. Letal natychmiast zabijał wszelkie owady. Mógł w razie potrzeby zabi
nawet byka. Ale o
miono
na
mucha o tym najwidoczniej nie wiedziała i nawet nie zamierzała przyj
tego do wiadomo
ci. Pływała sobie w letalu i tylko chwilami
w
ciekle buczała.
– Pi
i pół minuty – powiedział Tummer. – Co ty sobie wła
ciwie wyobra
asz, najdro
sza? Czas ju
na ciebie.
– Mo
e macie jaki
inny
rodek? – zapytał Małyszew. Wiktor pokr
cił głow
.
– Zdawaj wacht
, Tum.
Przyj
ł wacht
i zameldował o tym kapitanowi. Stankiewicz kiwn
ł z roztargnieniem głow
.
– Gdzie jest Lidin? – zapytał.
– Myje si
.
– Dezynfekuje si
– poprawił Tummer.
– Ogłaszam stan wyj
tkowy – powiedział kapitan. – Wszyscy maj
wło
y
ochronne skafandry. Wszyscy maj
si
szczepi
przeciwko
piaskowej febrze. Dalej. Letal jest w tym przypadku nieprzydatny. Ale niewykluczone,
e na te muchy poskutkuje co
innego. Jak
s
dzicie, towarzyszu Małyszew?
– Co? – zapytał Małyszew. Przestał kontemplowa
much
w kolbie i pospiesznie odpowiedział: – Mo
liwe,
e tak. Niewykluczone.
– Mamy petronal, buksyl, nitrocylikar... gazy ciekłe...
–
lin
– cichutko podpowiedział Tummer. Stankiewicz popatrzył na niego zimno.
– Prosz
zachowa
swoje
arciki dla siebie, Tummer. Tak. Do
wiadczenia b
dziemy przeprowadza
w komorze sanitarnej. Czy mog
na
was liczy
, towarzyszu Małyszew?
– Jestem do waszej dyspozycji – szybko powiedział Małyszew. – Ale musz
mie
mikroskop.
– Mikroskop jest w komorze sanitarnej. Wiktor zostaje na mostku. Odnie
cie mu tam skafander.
– Tak jest – powiedział Wiktor. Rozległo si
d
wi
czna, dziarskie burzenie. Wszyscy spojrzeli na kolb
i natychmiast, jak na rozkaz,
podnie
li głowy do góry. Pod sufitem zwyci
sko bzycz
c latała wielka, czarna mucha.
Skafander dla Wiktora przyniósł Tummer. Uchylił drzwi, jak kozica przeskoczył próg i zatrzasn
ł je za sob
. Przez sekund
słycha
było gło
ne, j
kliwe wycie. Tummer zdj
ł z głowy hełm.
– W korytarzu jest tyle much,
e nie mo
na si
przepcha
. A
czarno. Podwi
r
kaw.
Tummer wydobył strzykawk
i wstrzykn
ł nawigatorowi surowic
przeciwko piaskowej febrze – jedynej pozaziemskiej chorobie,
przeciwko której istniała szczepionka. Szczepienie było w sposób oczywisty pozbawione tlenu, poniewa
jedynym miejscem, w którym
znaleziono mikroby piaskowej febry, była Wenus, ale kapitan chciał zrobi
wszystko, co było w jego mocy.
– Jak tam nasi? – zapytał Wiktor Borysowicz, opuszczaj
c r
kaw.
– Kostia chodzi w
ciekły jak wszyscy diabli – powiedział Tummer. – Na te muchy nie ma sposobu. A Małyszew jest zachwycony. W
siódmym niebie. Kroi te muchy i ogl
da pod mikroskopem. Mówi,
e nigdy w
yciu nie wyobra
ał sobie czego
podobnego. Mówi,
e te
muchy nie maj
ani oczu, ani pyska, ani przewodu pokarmowego, ani czego
tam jeszcze. Mówi,
e nie mo
e zrozumie
, jak one si
rozmna
aj
...
– A nie mówi, sk
d si
one w ogóle wzi
ły?
– Mówi. Twierdzi,
e to s
zarodki nieznanych form
ycia. Mówi,
e one unosiły si
miliony lat w przestrzeni i dopiero na naszym
statku znalazły sprzyjaj
ce warunki. Mówi,
e mamy szcz
cie. Czego
takiego jeszcze nie było.
– Zabł
kane
ycie – powiedział nawigator i zacz
ł włazi
w skafander. – Słyszałem ju
o tym. Ale ja na przykład nie uwa
am,
eby
my
mieli specjalne szcz
cie. A wła
ciwie, jak one si
dostały na statek?
– Pami
tasz, tydzie
temu Lidin wychodził w przestrze
. Zdaje si
,
e to było w pasie planetoidów.
– A mo
e one s
z Tytana? Tummer wzruszył ramionami.
– Małyszew mówi,
e na Tytanie nie ma o
miono
nych much. Zreszt
, czy to nie wszystko jedno? Ciesz si
,
e to nie osy.
Tummer wyszedł, znowu jednym susem pokonuj
c próg i zatrzaskuj
c za sob
drzwi. Wiktor usiadł przy pulpicie sterowniczym. W
skafandrze, w hełmie czuł si
zupełnie bezpiecznie i nawet co
sobie zanucił pod nosem. Pod sufitem kr
yły ju
dziesi
tki much. Na
pulpicie siedziała mucha. Wiktor przymierzył si
i mocno trzepn
ł dłoni
w silikatowej r
kawicy. Mucha przewróciła si
, przez chwil
poruszała nogami, po czym zamarła. Wiktor nachylił si
i z ciekawo
ci
przygl
dał si
owadowi. Nie
ywa czarna mucha. Osiem nóg...
Obrzydliwa, rzeczywi
cie, ale dlaczego ma by
niebezpieczna?
aden owad nie jest niebezpieczny, niebezpieczna jest infekcja albo
toksyny, a infekcji mo
e wcale nie by
i muchy mog
nie wydziela
adnych toksyn.
Nawigator odwrócił si
. Kartka papieru, która le
ała na stole, spadła ma podłog
i wiruj
c poleciała w stron
drzwi. Drzwi do
korytarza były uchylone.
– Hej, kto tam? – krzykn
ł Wiktor. – Drzwi!
Poczekał chwil
, potem wstał i wyjrzał na korytarz.
W korytarzu łaziły i latały muchy. Było ich tak du
o,
e
ciany wydawały si
czarne, a pod sufitem wisiało co
w rodzaju fr
dzli w
ałobnych barwach. Wiktor wzdrygn
ł si
i zamkn
ł drzwi. Jego spojrzenie padło na kartk
papieru na podłodze. Jakie
niejasne
podejrzenie, cie
jakiej
my
li przebiegł mu przez głow
. Przez, kilka sekund stał i rozmy
lał.
– Bzdura – powiedział na głos i wrócił na swoje miejsce. Na mostku zrobiło si
mniej widno. G
ste chmary much wirowały pod sufitem,
zasłaniaj
c jarzeniówki. Wiktor spojrzał na zegarek. Od rozpocz
cia ataku biologicznego min
ło półtorej godziny. Popatrzył na zabit
much
ma pulpicie i nagle zrobiło mu si
niedobrze. I po có
j
rozgniotłem – pomy
lał. – Jednak to obrzydliwe paskudztwo, wszystko
jedno, czy oka
e si
jadowite, czy nie. – Przez półprzymkni
te powieki zauwa
ył,
e bł
kitna ta
ma idzie nierówno. Poprawił j
, a
potem machinalnie poszukał wzrokiem rozgniecionej muchy.
W pierwszej chwili wydało mu si
,
e mucha znikła. Ale potem zobaczył j
. Rozgniecione paskudztwo poruszało si
. Nawigator
przyjrzał si
dokładniej i przełkn
ł
lin
. W ci
gu sekundy spocił si
jak ruda mysz. Resztki muchy były pokryte drobniutkimi czarnymi
muszkami. Muszki niespokojnie łaziły po rozgniecionym brzuchu – male
kie czarne owady z rozpostartymi skrzydłami. Było ich ze
trzydzie
ci, roiły si
i rozpełzły na wszystkie strony po gładkiej powierzchni pulpitu. Lata
jeszcze nie umiały.
Trwało to około dziesi
ciu minut. Bł
kitna ta
ma wysuwała si
z maszyny i w leniwych skr
tach układała si
na podłodze. Wokół niej
kr
yły wielkie czarne muchy. Nawigator siedział pochylony i powstrzymuj
c oddech patrzył jak zaczarowany na zabit
much
. Widział
wyra
nie, jak porusza si
czarna goła noga muchy. Je
li si
przyjrze
dokładnie, to mo
na zobaczy
,
e cała noga pokryta jest
mikroskopijnymi otworkami i
e z ka
dego otworu sterczy główka male
kiej muszki. Muszki wyłaziły wprost z ciała du
ej muchy.
– A wi
c to dlatego one tak szybko si
rozmna
aj
– pomy
lał Wiktor Borysowicz. – Po prostu wyła
z siebie nawzajem. Ka
da
komórka zawiera w sobie zarodek. Takiej muchy nie mo
na zwyczajnie zabi
. Potem przecie
o
ywa ustokrotniona.
– Nawigator wietrzy mostek – rozległ si
w słuchawkach głos Tummera.
Na mostek weszło czterech m
czyzn w l
ni
cych skafandrach i w srebrnych hełmach. – Dlaczego drzwi s
otwarte, Wiktorze? –
zapytał kapitan.
– Drzwi? – Wiktor obejrzał si
za siebie. – Ja nie otwierałem drzwi.
– A jednak były otwarte – oznajmił kapitan. Wiktor wzruszył ramionami. Ci
gle jeszcze nie mógł zapomnie
, jak muszki wyłaziły z
zabitej muchy.
– Nie otwierałem drzwi – powtórzył.
Znowu spojrzał na drzwi. Znowu zobaczył kawałek papieru na podłodze i znowu jaka
niewyra
na my
l przebiegła mu przez głow
.
Lidin powiedział niecierpliwie:
– No wi
c decydujmy, co robimy dalej.
– Nawigator nie wie, o co chodzi – powiedział kapitan. – Towarzyszu Małyszew, powtórzcie wasze wnioski.
– Słowem – zacz
ł Małyszew – ich skład chemiczny jest bardzo dziwny. Tlen, azot i w bardzo niewielkich ilo
ciach wap
, wodór i
w
giel. Wyci
gam st
d wniosek,
e jest to pozabiałkowa forma
ycia. W zwi
zku z tym: po pierwsze – niebezpiecze
stwo infekcji jest
mało prawdopodobne, po drugie – jest to odkrycie o ogromnym znaczeniu. Podkre
lam to dlatego,
e na przykład towarzysz Lidin my
li
tylko o tym, jak je zniszczy
. To jest niesłuszne podej
cie do zagadnienia.
– Paj
ki by si
przydały – powiedział Lidin – stare, zaprawione w bojach krzy
aki...
– Jest zupełnie niepoj
te – mówił dalej Małyszew – czym si
one od
ywiaj
. Niejasny jest te
mechanizm rozmna
ania. Uwa
am,
e s
podstawy, aby przypuszcza
...
– Pomimo wszystko nie rozumiem – powiedział Tummer. – Zabijałem je, deptałem nogami, a poka
cie mi chocia
jedn
zabit
much
.
Kapitan lekko uderzył dłoni
w stół.
– Uwaga – oznajmił. – Postanowiłem oczy
ci
statek z much.
– W jaki sposób? – zainteresował si
Małyszew.
– Wło
ymy skafandry pró
niowe, zwi
kszymy ci
nienie na statku – mo
na w tym celu wykorzysta
zapasy ciekłego wodoru – i
otworzymy luki.
– Mamo kochana! – wyszeptał nawigator.
– ....Wpu
cimy przestrze
na statek. Pró
nia i zero absolutne. Strumie
spr
onego wodoru wymiecie to paskudztwo.
– To jest my
l – powiedział Lidin. Tummer usiadł w fotelu i wyci
gn
ł nogi przed siebie.
– Ale w ten sposób nie pozb
dziemy si
zarodków – powiedział.
– Mam wra
enie,
e zarodków na statku ju
nie ma – powiedział Małyszew z
alem. – Chyba ju
wszystkie si
rozwin
ły.
– Słuchajcie – powiedział nagle Wiktor. – Zdaje si
,
e rozumiem.
Podszedł do drzwi, pochylił si
i nie wiadomo dlaczego uj
ł w palce le
cy na podłodze kawałek papieru.
– Co zrozumiałe
? – zapytał Tummer.
– Tak – powiedział Stankiewicz. – Chod
my po pró
niowe skafandry.
Wiktor rozejrzał si
dookoła.
ciany były czarne. Pod sufitem wisiały czarne festony. Podłog
pokrywała sucha, roj
ca si
kasza.
Robiło si
coraz ciemniej
�
masy much oblepiały jarzeniówki.
– Czy wiecie, dlaczego otwierały si
drzwi? – zapytał Wiktor.
– Jakie drzwi? – zniecierpliwił si
kapitan.
– Te wła
nie drzwi na korytarz. A teraz ju
si
nie otwieraj
.
– No?
– Drzwi otwieraj
si
na zewn
trz, prawda? – pospiesznie powiedział Wiktor Borysowicz. – Ci
nienie w korytarzu spada, prawda? A
poniewa
na mostku ci
nienie było wy
sze, drzwi si
otwierały. To wszystko jest bardzo proste. A teraz nie ma ju
ró
nicy ci
nienia.
Oto na czym polega cała sprawa.
– Nic nie rozumiem – powiedział kapitan.
– Muchy – powiedział Wiktor.
– Wszyscy wiemy,
e muchy – oznajmił Tummer. – No i co z tego?
– Muchy po
eraj
powietrze.
yj
z powietrza. Po
eraj
tlen i azot
. Biolog wydał z siebie niewyra
ny okrzyk, a kapitan spojrzał na tablice systemu klimatyzacyjnego. Prze kilka minut wpatrywał si
w
tablice, ze w
ciekło
ci
sp
dzaj
c z nich muchy. Wszyscy milczeli. Wreszcie kapitan wyprostował si
.
– Z danych wynika – powiedział powoli –
e w ci
gu ostatnich dwu godzin na statku zu
yto około stu kilogramów ciekłego tlenu.
– Nasuwa si
logiczny wniosek – dodał biolog –
e atmosfera zło
ona z wodoru powinna by
dla nich zabójcza.
– No có
, to upraszcza nasze zadanie – powiedział kapitan. – Uwaga, Lidin, prosz
pomóc Małyszewowi wło
y
skafander. Tummer,
prosz
zamkn
system klimatyzacyjny. Nawigator przygotuje statek do poddania go działaniu pró
ni i niskich temperatur. Za dziesi
minut prosz
zameldowa
o wykonaniu rozkazów.
Wiktor poszedł w stron
wyj
cia, zastanawiaj
c si
, co b
dzie, je
li chocia
kilka takich much dostanie si
na Ziemi
. Ziemia nie da
si
oczy
ci
pró
ni
ani temperatur
absolutnego zera.
Westchn
ł, zamkn
ł drzwi i dał nurka w ciasn
, kosmat
rur
, ledwie o
wietlon
czerwonym
wiatłem.
Skafandry pró
niowe wci
gn
li na skafandry ochronne. Przyszli na mostek. Tu te
wszystko było obce, ciemne i ponure. Kapitan
zapytał:
– Klimatyzacja?
– Wył
czona.
– Luki?
– Otwarte... wszystkie z wyj
tkiem zewn
trznych.
– Lidin, jaki jest stan skafandrów pró
niowych?
– Idealny, towarzyszu kapitanie.
– Zaczynamy – powiedział kapitan.
Wiktor Borysowicz nachylił si
nad manometrem. Ci
nienie na statku spadło o trzydzie
ci milimetrów, a przecie
Tummer wył
czył
klimatyzacj
zaledwie kilka minut temu. Muchy po
erały powietrze i rozmna
ały si
z potworn
szybko
ci
. Kapitan otworzył zawór i
wodór zacz
ł napełnia
pomieszczenie. Strzałka manometru zatrzymała si
, a nast
pnie powoli zacz
ła si
posuwa
w drug
stron
...
Jedna atmosfera... półtorej... dwie...
– Czy kto
ma muchy pod skafandrem? – zapytał kapitan.
– Na razie nie – odpowiedział Lidin.
Znowu nast
piła cisza. W słuchawkach było słycha
tylko oddech. Kto
kichn
ł, zdaje si
,
e Tummer.
– Na zdrowie – uprzejmie powiedział Małyszew.
Nikt nie odpowiedział. Pi
atmosfer. Czarna kasza na
cianach ci
ko zadyszała. – „Aha!” – ze zł
rado
ci
powiedział Lidin. Sze
atmosfer.
– Uwaga – powiedział kapitan.
Wiktor Borysowicz spr
ył si
i złapał pas Małyszewa. Małyszew złapał si
za Lidina, Lidin – za fotel, w którym siedział Tummer.
Cztery luki towarowe – szerokie, plastykowe zasłony nad komor
towarow
– otworzyły si
błyskawicznie i jednocze
nie.
Wiktor Borysowicz poczuł lekkie uderzenie, które wstrz
sn
ło nim od stóp do głów. Kto
wydał zduszony okrzyk. Mieszanina wodoru
i powietrza pod ci
nieniem sze
ciu atmosfer pop
dziła w przestrze
przez otwarte luki. Na mostku zawirował czarny wicher. I zrobiło
si
jasno. O
lepiaj
co jasno. Wszystko na mostku znowu było znajome, sterylnie czyste. Tylko na jarzeniówkach iskrzył si
szron, a na
cianach i pod progiem pozostała jeszcze warstwa szarego pyłu.
– Uwaga – zawołał kapitan. – Drugi etap!
Potem był jeszcze trzeci etap, czwarty i pi
ty. Pi
ciokrotnie pod ci
nieniem napełniał si
statek wodorem, pi
razy strumienie gazu
przemywały ka
dy k
t, ka
d
szczelin
. Szary pył znikł z podłogi, znikł szron ze
cian. Wreszcie statek napełnił si
wodorem po raz
szósty. Kapitan wł
czył na pełny regulator pochłaniacz pyłu i dopiero po tym wszystkim statek na nowo napełniono powietrzem.
– To byłby koniec, przynajmniej na razie – powiedział Stankiewicz i pierwszy
ci
gn
ł ci
ki hełm.
– A mo
e to wszystko nam si
tylko przy
niło? – powiedział w zamy
leniu Lidin.
– Uroczy sen – za
miał si
Tummer.
Wiktor Borysowicz pomagał Małyszewowi wyle
ze skafandra. Kiedy
ci
gn
ł r
kaw z prawej r
ki biologa, kapitan nagle zapytał:
– A co wy tam trzymacie, towarzyszu Małyszew? W zaci
ni
tej dłoni Małyszew trzymał pudełeczko z plastyku. Biolog schował r
k
za
siebie.
– Nic specjalnego – odpowiedział i zas
pił si
.
– Towarzyszu Małyszew – lodowatym głosem powiedział kapitan.
– Słucham, towarzyszu Stankiewicz? – odpowiedział biolog.
– Dajcie mi to pudełko.
– Mamo kochana – powiedział Wiktor – on ma tam muchy.
– No to co? – powiedział Małyszew. Lidin pobladł, a potem zrobił si
purpurowy.
– Czy wy sobie w ogóle wyobra
acie, co si
stanie, je
eli chocia
jedna taka mucha dostanie si
do ziemskiej atmosfery? – zapytał
Lidin.
– Czy wy wiecie, w jaki sposób one si
rozmna
aj
? – zapytał nawigator.
– Wiem. Widziałem. To wszystko zawracanie głowy. – Małyszew usiadł w fotelu. – Posłuchajcie mnie przez chwil
. Niektóre formy
ycia w kosmosie czasami s
niebezpieczne dla form
ycia na Ziemi, to prawda. Głupio byłoby temu zaprzecza
. Gdyby te muchy
zagra
ały
yciu albo chocia
zdrowiu ludzi, pierwszy bym
dał zniszczenia statku w miejscu mo
liwie odległym od Ziemi. Ale muchy
nie s
niebezpieczne. Pozabiałkowe formy
ycia nie mog
– nie mog
, rozumiecie? – zagrozi
naszym formom
ycia. Zdumiewa mnie
wasza niewiedza, i wasza, prosz
mi darowa
, nerwowo
.
– Najmniejsza nieostro
no
– z uporem powiedział Lidin – i te muchy rozmno
si
na Ziemi. Wtedy ze
r
cał
atmosfer
.
Małyszew pogardliwie strzelił palcami.
– E tam – zbagatelizował. – Gdyby nawet rozmno
yły si
na naszej planecie, to podejmuj
si
w dwa dni wyhodowa
dwadzie
cia dwie
tlenowo-azotowe odmiany wirusów, które zniszcz
muchy i ich zarodki do dwóchsetnego dwudziestego pokolenia. To po pierwsze. A
po drugie – wypróbowali
my letal i buksyl, i petronal, i jeszcze co
tam. Ale jestem pewien,
e efektywnym
rodkiem do walki z
naszymi muchami byłaby zwyczajna
lina.
Tummer zarechotał.
– Opowiadacie tu nam diabli wiedz
co – wymruczał Stankiewicz.
– No, oczywi
cie nie
lina, tylko woda. Najzwyklejsza aqua destilata. Jestem tego pewien.
Małyszew spojrzał triumfuj
co na kosmonautów. Wszyscy milczeli.
– Czy wy przynajmniej rozumiecie, jakie mieli
my szcz
cie? – zapytał.
– Nie – powiedział Stankiewicz. – Jeszcze nie rozumiemy.
– Nie rozumiecie? Dobrze. Spróbuj
wytłumaczy
– powiedział biolog. – Po pierwsze – poklepał si
po kieszeni – w naszych r
kach
znalazły si
unikalne egzemplarze bez-białkowych istot. Do chwili obecnej takie formy
ycia mo
na było wyhodowa
tylko sztucznie,
rozumiecie? Po drugie – wyobra
cie sobie fabryk
bez maszyn. Gigantyczne insektozoria, w których z wielk
szybko
ci
rozmna
aj
si
miliardy naszych much. Surowiec stanowi powietrze. Setki ton błonnika dziennie. Papier, tkaniny, ubrania...
Biolog zamilkł, wyci
gn
ł plastykowe pudełko z kieszeni i przyło
ył je do ucha.
– Bucz
– oznajmił. – Unikalne istoty. Wyj
tkowo rzadkie... wyj
tkowo.
Nagle jego oczy zrobiły si
okr
głe, a na twarzy pojawił si
niepokój.
– Mój
limak – powiedział i wybiegł p
dem. Kosmonauci spojrzeli po sobie.
– Biologia to królowa nauk, in
ynierze – o
wiadczył Tummer.
– Du
o ja tam wiem o bezbiałkowych formach
ycia – powiedział Lidin z obrzydzeniem. Kapitan wstał.
– Wszystko dobre, co dobrze si
ko
czy – powiedział, nie patrz
c na Tummera. – Je
li jeszcze kto
kiedy
przy mnie zacznie gada
o
niebezpiecze
stwach czyhaj
cych w kosmosie... Kto ma wacht
?
Wiktor Borysowicz spojrzał na zegarek. „Mamo kochana! – pomy
lał. – Moja wachta jeszcze si
nie sko
czyła! Czy naprawd
min
ły
dopiero trzy godziny?”
Kiedy zdał wacht
, poszedł odwiedzi
Małyszewa. Biolog wła
nie cierpiał nad pustym akwarium. Kiedy na statek wdarła si
pró
nia,
ci
nienie rozerwało ogromnego
limaka. Wysuszone przez przestrze
strz
py mi
czaka przylepiły si
do
cian i sufitu kajuty.
– To był taki wspaniały egzemplarz –
ało
nie powiedział Małyszew – taki egzemplarz!
– Za to teraz macie o
miono
ne muchy – pocieszył go nawigator. – A kiedy b
dziemy wraca
z nast
pnego rejsu, przywioz
wam
takiego samego
limaka.
Przeło
Ň
yła Irena Lewandowska
Plik z chomika:
markiz.123
Inne pliki z tego folderu:
A. i B. Strugaccy - Z zewnątrz.pdf
(100 KB)
A. i B. Strugaccy - Wspaniale urzadzona planeta.pdf
(170 KB)
A. i B. Strugaccy - Ślimak na krawedzi.pdf
(1094 KB)
A. i B. Strugaccy - Szesc zapalek.pdf
(138 KB)
A. i B. Strugaccy - Stan Alarmowy.pdf
(77 KB)
Inne foldery tego chomika:
Dored Elisabeth - Piłat i Nazarejczyk
Jack London - Księżycowa Dolina
Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz
Arkadij i Borys Strugaccy - Przenicowany Świat
Bohumil Hrabal - Pociągi Pod Specjalnym Nadzorem
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin