Robin Cook - Rok interny.pdf

(870 KB) Pobierz
(1881 \227 Notatnik)
1881
ROBIN COOK
ROK INTERNY
PrzełoŜył Marian Baranowski
KsiąŜka ta jest dedykowana ideałowi medycyny, który mieliśmy w roku, w którym zaczynaliśmy studia w
akademii medycznej.
Podziękowania
KsiąŜka ta została napisana pod powierzchnią Oceanu Spokojnego, gdy autor przebywał na pokładzie okrętu
podwodnego klasy Polaris, USS "Kamehameha". Nie powstałaby bez Ŝyczliwości i zrozumienia dowódcy
"Kamehamehy", komandora Jamesa Sagerholma, któremu winien jestem wdzięczność.
Dziękuję równieŜ dr med. Craigowi Van Dyke, psychiatrze, który praktykował, zanim rozpoczął specjalizację,
i dzięki temu podtrzymywał autora na duchu przez okres zwątpienia i przygotowywania ksiąŜki do druku.
WSTĘP
Amerykanie trwają przy swoich mitach. Nigdzie nie jest to bardziej widoczne niŜ w przepełnionym emocjami
świecie medycyny i opieki lekarskiej. Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć, w co zawsze wierzyli, i albo
lekcewaŜą, albo odrzucają jako fałszywe wszystko, co zagraŜa ich pokrzepiającemu zaufaniu do swoich
lekarzy albo do sposobu leczenia, jakiemu mogą być poddani.
Dopiero ostatnio, i to z niechęcią, szeroki ogół społeczeństwa zaczął kwestionować swe kołtuńskie załoŜenia,
Ŝe personel medyczny i opieka zdrowotna w Stanach Zjednoczonych są najlepsze na świecie. To przykre
przebudzenie dokonało się bardziej pod wpływem wzrastających kosztów niŜ samej jakości usług
medycznych.
Strona 1
1881
Pani Brown co prawda moŜe przyznać, Ŝe kilka rzeczy jest złych, jednak trwa niezmiennie w przekonaniu, Ŝe
jej własny kochany lekarz mieszkający na tej samej ulicy jest najlepszy na świecie taki cudowny człowiek!
A ci wszyscy młodzi staŜyści, niech ich Bóg błogosławi tacy oddani i pełni poświęcenia!
Podstawa tego uwielbienia dla świata medycznego leŜy głęboko w psychice współczesnego Amerykanina.
Jego miłość do medycyny okazywana jest podczas godzin, jakie spędza przykuty do telewizora, oglądając
triumfy diagnozy i terapii wszechwiedzących lekarzy.
Taki romantyzm wraz z jego ukierunkowaną wiarą, i stąd tak wąską tolerancją, sprawia, Ŝe głoszenie
przeciwstawnych poglądów jest niezwykle trudne.
Niemniej jednak, celem autora tej ksiąŜki jest odarcie owego roku na staŜu z całej tej mitologii i mistyki i
przedstawienie go ze wszystkimi twardymi, bezwzględnymi realiami. Psychologiczne oddziaływanie staŜu na
lekarza jest ogromne (poniewaŜ tak jest, wyobraźmy sobie, jaki to ma wpływ na nie kończący się pochód
pacjentów).
Gorąco proszę Czytelnika o rozpoczęcie lektury z otwartym umysłem, odrzucenie prawie nieprzepartej chęci
gloryfikowania medycyny i ludzi z nią związanych prosząc o zrozumienie prawdziwego wpływu staŜu na
normalnego człowieka.
Osoby związane z medycyną są najnormalniejszymi ludźmi, którym nieobce są problemy i negatywne emocje
gniew, lęk, wrogość, egocentryzm. Kiedy znajdują się w nieprzyjaznym środowisku, reagują jak zwykli
ludzie, nie zaś jak nadludzcy uzdrowiciele.
Mimo Ŝe spektakle telewizyjne sugerują coś innego, staŜ w obecnej formie wywołuje właśnie taki nieprzyjazny
stan emocjonalny (sam brak snu wystarcza, aby wytłumaczyć mnóstwo zachowań odbiegających od normy:
ostatnie badania wykazały, Ŝe człowiek szybko staje się schizofrenikiem, jeśli pozbawiony zostanie
dostatecznej ilości snu).
Wszystkie opisane zdarzenia są prawdziwe. To typowe, zwyczajne nie niezwykłe dni z Ŝycia staŜysty. Sam
doktor Peters jest syntezą moich własnych doświadczeń i doświadczeń kolegów staŜystów, ogniskuje w sobie
kilka prawdziwych postaci. Jeśli nie wykazuje odchyleń konkretnej psychospołecznej osobowości, to i tak
odwzorowuje kaŜdego staŜystę w mniejszym lub większym stopniu. Fakt ukazywania go jako jednostki
narzekającej i skarŜącej się, zawodzącej w roli społecznej czy towarzyskiej, ale rozwijającej się zawodowo nie
powinien dziwić. Doktor Peters podczas swego staŜu naprawdę zyskuje duŜo wiedzy i doświadczenia,
rozwija bardziej obiektywną postawę wobec śmierci.
Jednocześnie wraz z tymi cechami narasta w nim gwałtownie tłumiony gniew i wrogość, które prowadzą do
izolacji, niemal autystycznego zachowania, rozczulania się nad sobą i niemoŜności nawiązywania stosunków
międzyludzkich.
Inne aspekty praktyki lekarskiej przedstawione w tej ksiąŜce zapewne równieŜ zostaną odebrane jako rysy na
powierzchni przyjętych przekonań. Znów proszę Czytelnika o zachowanie otwartości spojrzenia, o
zapamiętanie, Ŝe duŜa część anonimowości i bezosobowości w kontaktach z pacjentami jest po prostu
nieuniknionym skutkiem znajomości ludzkich chorób.
Ta bezosobowość moŜe oczywiście w swej skrajności doprowadzić do zredukowania pacjenta do roli
leczonego obiektu. Jest to zdecydowanie patologiczne. W wypadku staŜysty istnieje niebezpieczna moŜliwość
osiągnięcia takiego stanu.
StaŜysta zmuszony jest do radzenia sobie bez Ŝadnej pomocy, do działania tak, jak dyktuje mu jego charakter.
Jedno słowo, które wyprzedza szczególną krytykę: doktor Peters odbywał staŜ w normalnym szpitalu, a nie w
ośrodku uniwersyteckim, toteŜ niektórzy mogą twierdzić, Ŝe jakiekolwiek wnioski i uogólnienia dotyczą
jedynie takiego środowiska. Taka uwaga być moŜe ma pewną wartość, ale nie wierzę, aby obniŜała słuszność
mego głównego argumentu. Wprost przeciwnie, doświadczenia Petersa mogłyby być głębsze, gdyby został
osadzony w realiach ośrodka uniwersyteckiego. Tam bowiem konkurencja między staŜystami, konieczność
plasowania się zawsze przed kimś, jest prawie zawsze silniejsza. W związku z tym w codziennym systemie
wartości waŜniejsze staje się przeglądanie literatury i praca papierkowa niŜ pacjent.
Jestem przekonany, Ŝe doświadczenia doktora Petersa mogą być odniesione zarówno do szpitali
uniwersyteckich, jak i do normalnych klinik. To, co jemu się przydarzyło, udowodnione zostało poprzez
przekonywające podobieństwo doświadczeń moich i innych lekarzy odbywających najrozmaitsze staŜe.
Nie przedstawiono środowiska szpitala nieuniwersyteckiego, który nie prowadzi szkolenia. MoŜliwe, Ŝe
krytyka odniesie się równieŜ do staŜy w takich właśnie instytucjach.
Rękopis tej ksiąŜki został przeczytany przez ośmiu lekarzy, którzy byli nie dłuŜej niŜ trzy lata po staŜu.
Wszyscy, poza jednym, zgodzili się, Ŝe jest ona realistyczna, napisana bez ogródek, całkowicie
Strona 2
1881
reprezentatywna. Ten, który miał odmienne zdanie, stwierdził, Ŝe lekarze w szpitalu, w którym odbywał staŜ,
byli bardzo uczynni, bardziej otwarci na jego potrzeby niŜ ci przedstawieni w ksiąŜce. Przebywał na staŜu w
szpitalu uniwersyteckim na Zachodnim WybrzeŜu.
Wniosek wypływający z jego wypowiedzi mógłby być taki, Ŝe wszyscy adepci medycyny powinni odbywać
staŜ tam, gdzie on.
Powtarzam, Ŝe ksiąŜka ta jest prawdziwa. Jeśli nie przedstawia wszystkich staŜy we wszystkich szpitalach, to
przedstawia większość z nich. Uczciwie odzwierciedla szerzący się stan, przynajmniej przygnębiający, a w
najgorszym wypadku niebezpieczny. To juŜ wystarczający powód do napisania Roku interny.
Dzień 15
CHIRURGIA OGÓLNA
Spałem juŜ chyba z pół godziny, zmarznięty, gdy znów zadzwonił telefon. Odebrałem, zanim zamilkł
pierwszy dzwonek, sięgając po słuchawkę instynktownie, prawie w panice. Podręcznik chirurgii, który
czytałem, zanim zasnąłem, spadł z łóŜka na podłogę.
Cholera, co znowu?
Usłyszałem zrozpaczony głos pielęgniarki:
Doktorze Peters, pacjent, którego pan badał, przestał oddychać i nie wyczuwam tętna.
JuŜ idę.
Udało mi się odłoŜyć słuchawkę. Wciągnąłem spodnie, koszulę, buty i zszedłem do windy, zaciągając zamek
bluzy. Wcisnąłem przycisk i usłyszałem charakterystyczny dźwięk pracującego silnika elektrycznego.
Oczekując niecierpliwie na windę, nagle zdałem sobie sprawę z tego, Ŝe właściwie nie wiem, o jakim pacjencie
mówiła pielęgniarka.
Było ich wielu. Wszyscy, których widziałem wieczorem, pojawili mi się przed oczyma. Pani Takura, Roso,
Sperry, ten nowy, starszy facet z rakiem Ŝołądka. To musi być on. Nie był to pacjent leczony u nas. Zetknąłem
się z nim pierwszy raz, gdy wyrwano mnie z izby przyjęć, bo wystąpiły u niego gwałtowne bóle brzucha.
Okazało się, Ŝe był bardzo wyczerpany. Nie mógł się w ogóle poruszyć i z trudem odpowiadał na pytania.
Nie mogłem się doczekać windy i oparłem głowę o drzwi. Moje informacje o tym facecie były bardzo skąpe.
Pielęgniarka teŜ niewiele wiedziała. Nie było historii choroby, a jedynie krótki zapis, z którego wynikało, Ŝe
ma siedemdziesiąt dwa lata i juŜ trzeci rok cierpi na nowotwór Ŝołądka; przed paroma miesiącami
przeprowadzono resekcję. Tym razem został przyjęty do szpitala z uwagi na bóle, zawroty głowy i ogólne
osłabienie.
Winda, skrzypiąc i zgrzytając, zjechała wreszcie i otworzyły się brązowe drzwi. Wszedłem do środka,
wcisnąłem guzik i czekałem z niecierpliwością, aŜ to pudło zwiezie mnie na parter.
Wcześniejsze badanie starszego pana nie przyniosło niczego niespodziewanego. Jasne było, Ŝe odczuwa
ogromny ból i niewątpliwie rak zaatakował całą jamę brzuszną. Po kilku bezskutecznych próbach
dodzwonienia się do zajmującego się nim lekarza zdecydowałem się podać mu kroplówkę z demerolem jako
środkiem nasennym. Nic innego nie przyszło mi do głowy.
W końcu winda dotarła na parter. Szybko przeszedłem przez dziedziniec, wszedłem do głównego budynku, a
następnie tylnymi schodami dotarłem na oddział. Wkroczyłem do jego sali i w smutnym świetle nocnej lampki
zobaczyłem bezradną pielęgniarkę. Pacjent był przeraźliwie wychudzony. MoŜna mu było policzyć wszystkie
Ŝebra; brzuch zapadł się głęboko, tworząc dołek. LeŜał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Spojrzałem na jego
klatkę piersiową.
Byłem przyzwyczajony do widoku klatek piersiowych, które poruszały się miarowo w trakcie oddychania.
Wydawało mi się, Ŝe i tym razem widzę, jak nieznacznie opada i wznosi się. Jednak to nie była prawda.
Sprawdziłem tętno niewyczuwalne. Nieraz tętno rzeczywiście bywa bardzo słabe. Sprawdziłem, czy
trzymam jego przegub w odpowiedni sposób, od strony kciuka, a później uchwyciłem drugą rękę. Znowu nic.
Doktorze, to nie zatrzymanie akcji serca. Lekarz dyŜurny powiedział, Ŝe nie powinniśmy tego uwaŜać za
przyczynę starała się usprawiedliwiać pielęgniarka.
Zamknij się, pomyślałem. Byłem poirytowany, a jednocześnie poczułem ulgę. Nie martwiło mnie przypisanie
wszystkiego zatrzymaniu akcji serca. Chciałem mieć zupełną pewność, bo pierwszy raz musiałem wziąć na
siebie odpowiedzialność za stwierdzenie zgonu. W czasie studiów zetknąłem się z wieloma przypadkami
śmierci; wtedy, w zeszłym roku jeszcze, choć to dawno, zawsze ktoś słuŜył pomocą zespół lekarzy, staŜysta
Strona 3
1881
albo bardziej doświadczony kolega. Nigdy nie decydował sam student. Teraz to ja stanowiłem zespół lekarzy i
musiałem sam podjąć decyzję, ostateczny werdykt.
Zupełnie jak w baseballu: aut czy w polu, pomyślałem z kwaśną miną, bez odwoływania się do sędziego.
Nie Ŝyje. Czy na pewno? Demerol, chuda sylwetka, brak reakcji połączenie tego wszystkiego mogło dać
wraŜenie śmierci.
Powoli wyjąłem stetoskop, świadomie zwlekając z orzeczeniem, i włoŜyłem końcówki do uszu. PrzyłoŜyłem
słuchawkę w okolice serca starszego męŜczyzny. Usłyszałem kilka dźwięków przypominających delikatne
pękanie, gdy przesuwała się po jego owłosieniu i reagowała na drŜenie mojej ręki. Nie słyszałem serca, a moŜe
prawie nie słyszałem? Było gdzieś daleko albo stłumione?
Rozpalona wyobraźnia podtrzymywała we mnie wraŜenie Ŝyciodajnego bicia. Zdałem sobie jednak sprawę z
tego, Ŝe było to echo mojego własnego serca, które brzmiało mi w uszach. Zdjąłem stetoskop, jeszcze raz
poszukałem tętna na przegubach, szyi i w pachwinach. Nigdzie nie było wyczuwalne. Jakieś niesamowite
wraŜenie mówiło mi, Ŝe on Ŝyje, Ŝe się zaraz zbudzi, a ja wyjdę na wariata. PrzecieŜ on nie moŜe być martwy,
skoro rozmawiałem z nim dopiero parę godzin temu. Nienawidziłem tego miejsca. Komu mam powiedzieć,
czy on Ŝyje, czy nie? Komu?
Ja i pielęgniarka patrzyliśmy na siebie w półmroku. Byłem tak bardzo zajęty swymi myślami, Ŝe prawie
zaskoczyła mnie jej obecność. Przytrzymałem powieki pacjenta, wpatrując się w dwoje brązowych oczu, które
wyglądały zupełnie normalnie, ale tym razem powiększone źrenice nie zareagowały zwęŜeniem, gdy wiązka
światła z mojej lampki penetrowała rogówkę. Byłem pewien, Ŝe nie Ŝyje; miałem nadzieję, Ŝe tak jest, bo
miałem to stwierdzić.
Sądzę, Ŝe on nie Ŝyje odezwałem się, patrząc znów na pielęgniarkę, ale ona się odwróciła. Myślała chyba, Ŝe
jestem osłem.
To pierwszy pacjent, który umarł na moim dyŜurze powiedziała, raptownie zwracając się w moją stronę. Jej
ręce opadły bezsilnie.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, Ŝe chciała, abym powiedział coś o demerolu, Ŝe to nie był demerol, który
mu podała. Skąd miałem wiedzieć, co go zabiło?
Po głowie zaczęła mi się plątać scena ze starego horroru. Było to ujęcie, w którym ciało zmarłego powoli
wstaje z cementowej płyty w kostnicy. Rozeźliłem się na siebie, ale znów postanowiłem go osłuchać. Ponownie
sięgnąłem po stetoskop. Mój własny oddech w tej nocnej ciszy wdzierał się z łoskotem do głowy. "Zmarły",
"śmierć", "zimno", "cisza" docierały do ośrodków myślowych mózgu. Powinienem powiedzieć pielęgniarce coś
miłego.
Musiało to być łagodne i spokojne; umarł godnie. Na pewno był pani wdzięczny za demerol.
Wdzięczny? Co za dziwaczne słowo. Walczyłem ze swoją niepewnością, ledwo trzymając się w ryzach, a tu
usiłuję przekonać kogoś, by zachował spokój.
Powstrzymywałem się od tego, aby jeszcze raz sprawdzić tętno. Zakryłem głowę zmarłego prześcieradłem.
Zadzwońmy do jego lekarza powiedziałem, gdy wychodziliśmy z sali.
Lekarz domowy odebrał telefon tak szybko, Ŝe jego głos podziałał jak zimny kompres na twarz. Powiedziałem
mu, kim jestem i dlaczego dzwonię.
Dobrze, dobrze. Proszę powiadomić rodzinę i zrobić sekcję zwłok. Chcę się przekonać, jak wygląda
zespolenie, które zrobiłem między kikutem Ŝołądka a jelitem cienkim. Było to zespolenie dokonane za pomocą
pojedynczego szwu. Myślę, Ŝe jest to najlepsza i najszybsza technika. Prawdę mówiąc, staruszek był ciekawym
przypadkiem, gdyŜ Ŝył znacznie dłuŜej, niŜ się spodziewałem. Panie Peters, niech pan załatwi sekcję, dobrze?
W porządku, postaram się.
Próbowałem uporządkować myśli, zanurzając się w wewnętrzną ciszę po tym jowialnym monologu, bo
przecieŜ nie rozmowie. Lekarz zmarłego chciał sekcji. W porządku. Gdzie jest numer telefonu do rodziny?
Kobieca ręka, która przesunęła się nad moim ramieniem, wskazywała na kartę pacjenta. "NajbliŜszy krewny:
syn". Wszawa sytuacja. Nieznajomy głupi staŜysta dzwoniący w środku nocy. Usiłowałem znaleźć
odpowiednie słowo, którym mógłbym bezboleśnie powiadomić go o tym. "Zmarł", "zgon"... nie, "zszedł".
Dźwięk w słuchawce przerwało miłe pozdrowienie.
Tu doktor Peters; przykro mi, Ŝe muszę powiadomić o zejściu pańskiego ojca.
Z drugiej strony zapanowała długa cisza; moŜe mnie nie zrozumiał. Po chwili znów usłyszałem głos.
Spodziewałem się tego.
Jest jeszcze jedna sprawa. Na końcu języka miałem juŜ "sekcja zwłok".
Słucham?
Strona 4
1881
Właściwie... Nic. Porozmawiamy o tym później, ale muszę pana poprosić o przyjście do szpitala.
Pielęgniarka przekazała mi to, energicznie gestykulując.
Tak, przyjdę. Dziękuję.
Bardzo mi przykro... i dziękuję panu.
Starsza pielęgniarka wynurzyła się z ciemności korytarza i podetknęła mi pod nos kupę urzędowych
papierów. Pokazała, gdzie mam wpisać swoje nazwisko oraz godzinę zgonu pacjenta.
Zastanawiałem się, kiedy zmarł. Nie wiedziałem.
O której nastąpił zgon? spytałem przybyłej siostry, która stała z mojej prawej strony.
Zmarł wtedy, kiedy pan stwierdził zgon, doktorze.
Ta pielęgniarka, nocny nadzorca, znana była z bardzo zwięzłych wypowiedzi oraz uprzedzenia do staŜystów.
Ani oschły ton jej głosu, ani oczywista pogarda dla mojej naiwności nie mogły jednak wymazać obrazu
nieboszczyka podnoszącego się w kostnicy z cementowego łoŜa.
Proszę mnie powiadomić, gdy zjawi się rodzina.
Tak, doktorze, dziękuję.
Dziękuję odpowiedziałem.
Wszyscy wszystkim dziękują. Przy moim zmęczeniu małe sprawy przeradzały się w wielkie i absurdalne.
Ciągle coś mnie pchało, Ŝeby jeszcze raz wejść i zbadać puls. Przeszedłem z trudem koło sali, gdzie leŜał
zmarły; siostry mogły mnie obserwować.
Dlaczego ciągle przychodzi mi na myśl to, Ŝe wstanie? Kim właściwie był, jaką osobowością? Czy to miało
jakieś znaczenie? Tak, oczywiście, ale ja przecieŜ go nie znałem.
Zatrzymałem się na półpiętrze. Fakt, nie znałem go, ale był to ktoś. Starszy pan, siedemdziesiąt dwa lata
męŜczyzna, ojciec, człowiek. Schodziłem dalej. Nie mogłem się zbłaźnić. Gdyby teraz się zbudził, kpiłby ze
mnie cały szpital.
Pewność w tym zawodzie przychodzi powoli; taka wpadka oznaczałaby koniec. Będąc juŜ w windzie,
starałem się przypomnieć sobie, kiedy się zmieniłem; pamiętałem jedynie jakieś oderwane obrazy, punkty
zwrotne, takie jak moja pierwsza wizyta na oddziale podczas studiów i jedenastoletnia dziewczynka leŜąca na
łóŜku, której oczy wpatrywały się w nas z ogromną nadzieją na pomoc. Miała mukowiscydozę, która jest
przewaŜnie nieuleczalna. Przysłuchując się rozmowie zespołu lekarzy, zupełnie się rozkleiłem i nie byłem w
stanie nawet spojrzeć na nią. Jeden z lekarzy powiedział: "Jest mała szansa na to, Ŝe przeŜyje jeszcze parę lat".
Po tym o mało nie zostałem hydraulikiem.
Drzwi windy otworzyły się.
Później moje reakcje jakoś uległy zmianie. Teraz martwiłem się, Ŝe ktoś moŜe ocknąć się z letargu w kostnicy,
zniweczyć mój image, narazić mnie na kpiny. CóŜ, zmieniłem się jasne, Ŝe na gorsze. Ale co mogę zrobić?
Wróciłem do siebie, połoŜyłem się na łóŜku, które zaskrzypiało pod moim cięŜarem. LeŜąc w półmroku,
przypomniałem sobie wszystkie najdrobniejsze szczegóły tego wychudzonego ciała. Czy inni staŜyści teŜ
rozmyślali o takich sprawach? Nie mogłem sobie tego wyobrazić, a właściwie to nie mogłem sobie wyobrazić,
o czym by myśleli.
Sprawiali wraŜenie bardzo opanowanych, pewnych siebie nawet wtedy, gdy nie mieli do tego podstaw. Przed
studiami w akademii medycznej wyobraŜałem sobie, Ŝe kryzys czy załamanie u staŜysty będzie wyglądać
inaczej, bardziej wzniosie.
Problem zawsze obracał się wokół utraty własnego pacjenta po długiej walce; ból po Ŝyciu, które przeminęło.
Tym razem oblewał mnie pot na samą myśl o tym, Ŝe jakiś pacjent zacznie znów oddychać; czułem się tym
wyczerpany i chciałem to wszystko odsunąć od siebie.
Była za piętnaście dziesiąta. Przekręciłem się na łóŜku, podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do pielęgniarek.
Poproszę panią Stevens. Jane, czy mogłabyś wpaść? Nie, nic się nie stało. Oczywiście, przynieś parę owoców
mango. Dobrze, jestem pod telefonem.
Przez firanki zobaczyłem kilka gwiazd. Od dwóch tygodni byłem staŜystą. Były to najdłuŜsze tygodnie w
moim dwudziestopięcioletnim Ŝyciu, stanowiły kulminacyjny punkt wszystkiego: szkoły średniej, college'u,
akademii. Jak bardzo o tym marzyłem!
Właściwie teraz prawie kaŜdy, kogo znałem, był w błogosławionym okresie staŜu, który okazał się wszawą
robotą, a jeśli nie wszawą, to przynajmniej zwariowanym bałaganem.
"No, Peters, nareszcie ci się udało. Chcę tylko, Ŝebyś zapamiętał, jak łatwo wypaść z układów i Ŝe prawie
niemoŜliwe, Ŝeby wrócić". Tak dokładnie powiedział mój profesor chirurgii, gdy się dowiedział, Ŝe
postanowiłem odbyć staŜ w ośrodku pozauniwersyteckim, z dala od wielkiego świata medycyny, gdzieś w
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin