Dave Wolverton
LOT FENIKSA
Dolina Cieni
U wejścia do jaskini, zwracając ślepe oczy w kierunku zachodzącego słońca, stały
ponadtrzymetrowe posągi starożytnych Med-Jai. Kamienne postacie trzymały w
poprzek piersi zakrzywione sztylety Gdy Alex z Arde-them Bayem i dwoma innymi
chłopcami podjechał bliżej, dostrzegł na ich czołach i rękach tatuaże namalowane
barwnikiem indygo. Takie same, jakie miał Ardeth Bay
Ardeth Bay zatrzymał wielbłąda i czekał. Alex otarł pot z czoła i zastanawiał
się, czy nie pociągnąć łyka wody z manierki. Zapadał wieczór i skały oddawały
ciepło, które wchłonęły za dnia. O tej porze roku egipskie słońce prażyło
bezlitośnie. Skwarny grudzień torował drogę upalnemu styczniowi - w Egipcie była
właśnie pełnia lata. Karawany Beduinów uciekały z rozległej Sahary, szukając
schronienia w wioskach nad Nilem lub w nadmorskich miastach Libii.
Ardeth Bay spojrzał przez ramię na trzech chłopców: Aleksa, Ismaela i Barabę.
- Udajemy się do najświętszego miejsca Med-Jai - rzekł z powagą. - To, co tam
zobaczycie i czego się dowiecie, musi pozostać tajemnicą. Wy trzej od dawna
pragniecie zostać Med-Jai. Może tak się stanie, a może wasze pragnienie się nie
spełni. Cokolwiek się wydarzy, pamiętajcie: nie wolno nikomu mówić o tym, co
zobaczyliście.
- Dochowam tajemnicy - obiecał Alex.
Ismael również przyrzekł dochować sekretu, ale Bara-ba, którego ojciec był
jednym z wodzów Med-Jai, tylko mruknął coś pod nosem.
Ardeth Bay odwrócił się w stronę jaskini i zawołał:
- Żyjesz jeszcze?
-Witaj, Ardecie Bayu, panie Med-Jai! - odpowiedziała staruszka. Jej głos był
słaby i drżący niczym pajęczyna. Kiedy dźwięk wydobył się z jaskini, Alex poczuł
na twarzy nagły podmuch.
- Wprowadź uczniów.
Ardeth Bay machnął ręką, każąc trzem chłopcom zsiąść z wierzchowców.
- Hop! - zawołał Alex, poklepując po głowie Smrod-ka, swojego wielbłąda, dopóki
zwierzę nie przyklękło. Zeskoczył na kamienistą ścieżkę, jak dwaj pozostali
chłopcy, i zajrzał do jaskini. Wewnątrz panował nieprzenikniony mrok.
Nagle błysnęło światło i rozległ się głośny trzask, jakby wypaliła stara
strzelba. Przez sekundę jaskinia była oświetlona i Alex dostrzegł wśród szarych
kamieni błyski złota. A po chwili przestraszony odskoczył od wejścia.
Ściany groty wyłożone były czaszkami. Puste oczodoły lśniły, a zęby błyszczały
jak gdyby czaszki obłąkańczo śmiały się z własnej śmierci. Czerepy związane
zaprawą układały się niczym cegły w murze.
Rozbłysło więcej światła i pośrodku jaskini strzelił ogień. To staruszka użyła
ogniowego proszku, by zbudzić płomienie do życia.
Odziana w czarne szaty, klęczała nad ogniem i rozgarniała laską węgle. Wyglądała
jak czarownica. Alex pomyślał, że nigdy nie widział tak starej kobiety. Włosy
miała srebrne, a jej policzki pokrywały spiralne tatuaże.
Alex dostrzegł staroegipskie artefakty starannie ułożone na podłodze za jej
plecami. Dalej stał wysoki na sześć metrów złoty posąg Horusa, mężczyzny z głową
sokoła. W kącie leżał niezwykły łuk z brązu, tak gruby, że Alex zastanawiał się,
czy nie jest to przypadkiem mityczny łuk Odyseusza. Na występie skalnym wisiał
przepiękny złoty naszyjnik i błyszczący w blasku ognia amulet w kształcie
skarabeusza, wyłożony lapis lazuli i rodolitem. W pobliżu na cokole stał srebrny
puchar wysadzany granatami, tak wspaniały, że Alex uznał, iż mógłby być świętym
Graalem.
Chłopak podejrzewał, że wszystkie te przedmioty zostały zabrane z grobowców,
ponieważ były zbyt niebezpieczne dla ludzi. Dostrzegł na nich magiczne
inskrypcje.
- Przyprowadziłem trzech chłopców na próbę - oznajmił Ardeth Bay
- Ty jesteś... - staruszka zwróciła się do chłopca, który stał po lewej stronie
Aleksa - Ismael ben Jusaf. Znałam twojego ojca.
Alex domyślił się, że uprzedzono ją o ich przybyciu.
- To był dobry człowiek - ciągnęła - i służył dzielnie Med-Jai do samej śmierci,
oby Allach dał spokój jego duszy Pragniesz pójść wjego ślady?
-Jestem w odpowiednim wieku - odparł Ismael.
- A co będzie z twoją matką i siostrami? Kto się nimi zaopiekuje, kiedy ty
będziesz wędrował po pustyni?
- Moja matka kupuje ziarna kawy z gór i sprzedaje je na targu. Interes idzie
nieźle. Dała mi swoje błogosławieństwo.
- A ty, Barabo? - zapytała staruszka. - Myślisz, że jesteś gotowy?
- Przodkowie mojego ojca byli Med-Jai, kiedy budowano pierwsze piramidy- Baraba
odrzekł z dumą. - Pragnę być jednym z nich.
- Tylko wtedy, gdy okażesz się tego godny - zaznaczyła kobieta, jak gdyby
rozczarowana jego butnym tonem.
- Ty zaś, Aleksie 0'Connellu - podjęła - ty urodziłeś się w dalekim kraju...
Dotychczas patrzyła w ogień, ale teraz podniosła głowę. Jej oczy pokrywała
katarakta. Była ślepa, lecz Alex miał wrażenie, że wpatruje się w niego uważnie.
- Moja mama jest półkrwi Egipcjanką - powiedział obronnym tonem. - Jest
archeologiem i to od niej nauczyłem się szanować ziemię, grobowce i ruiny. Poza
tym kocham tę ziemię tak, jakbym się tutaj urodził. Pragnę zostać Med-Jai.
- A twoi rodzice wyrazili zgodę?
- Oni... oni nie wiedzą, że tu jestem - przyznał się Alex. -Jeszcze przez
tydzień będą na spóźnionym miesiącu miodowym.
- Zostawili go pod moją opieką - spokojnie wyjaśnił Ardeth Bay. -Jego ojciec
wie, że uczę go, jak przeżyć na pustyni. Oboje przyzwalają na to.
- Rozumiem... - Staruszka z zadumą pochyliła głowę, po czym ponownie spojrzała
na Aleksa. - Skoro jesteś pod opieką Ardetha Baya, możesz kontynuować szkolenie.
Słyszałam o tobie dobre rzeczy. Powiadają, że masz serce Med-Jai. Jeśli to
prawda, będziesz pierwszym od wielu pokoleń obcym, który wstąpi w nasze szeregi.
Alex zarumienił się z zakłopotania i zadowolenia. Spojrzał na Ismaela i Barabę.
Ismael uśmiechał się, jakby sam otrzymał pochwałę, ale Baraba łypnął na niego
gniewnie.
Staruszka sięgnęła do ognia i wzięła w palce płonącą głownię.
- Od czasów pierwszych faraonów - zagaiła - Med--Jai strzegą tej ziemi. Na
początku pilnowali grobowców, by ocalić skarby faraonów. Ale Egipt jest stary.
Magia tej ziemi jest silna, a pustynia pełna skarbów i tajemnic.
Mówiąc to, unosiła i opuszczała rękę. Alex przyglądał się jej zafascynowany,
czekając, kiedy rzuci żagiew. Nie zrobiła tego jednak.
- Bogactwa te przyciągają głupich i chciwych; tych, którzy mają nadzieję na
grabież i szybkie zyski i nie baczą na zło, które mogą uwolnić. -Wskazała
czaszki szczerzące się ze ścian jaskini, dając do zrozumienia, co spotkało tych,
którzy byli na tyle nierozsądni, by pokusić się o plądrowanie grobów. - Być Med-
Jai to zaszczyt, ale z zaszczytem tym wiążą się obowiązki. Żaden z was jeszcze
nie rozumie, na co się decyduje. Med-Jai są ogniem na pustyni. Nasz płomień
jaśnieje od pięciu tysięcy lat. Każdy, kto chce
zostać Med-Jai, powinien dać z siebie wszystko. Musi nie tylko trzymać ogień,
ale też sam musi stać się płomieniem. Rozumiecie?
Alex przytaknął niechętnie.
-Jestem gotowy zostać Med-Jai - powiedział Ismael.
Podszedł do ognia i wyjął rozżarzony węgielek. Trzymał go przez chwilę, krzywiąc
się z bólu. Alex patrzył na to przerażony. Wiedział, że ból jest straszliwy. Bał
się, że on też będzie musiał trzymać w ręku płonący węgiel. Pot wystąpił na
czoło Ismaela i Alex poczuł swąd przypiekanego ciała. W końcu Ismael jęknął i
cisnął węgielek do ognia.
Staruszka ze smutkiem potrząsnęła głową.
- On jeszcze nie jest gotowy - powiedziała do Arde-tha Baya.
Ardeth Bay skinął głową, dając znak, by chłopiec odszedł. Strach i współczucie
ścisnęły brzuch Aleksa. Polubił Ismaela, który miał szeroki zaraźliwy uśmiech i
był sympatyczny. Alex zasmucił się, widząc, że kolega został odtrącony przez
Med-Jai, jeszcze zanim miał okazję do nich dołączyć.
Ismael przez chwilę stał jak rażony gromem, a potem chwiejnie ruszył w stronę
wyjścia z jaskini. Alex odprowadzając go wzrokiem, dostrzegł dwóch wysokich
strażników wyłaniających się z cienia tuż przy wyjściu. Ponieważ byli ubrani na
czarno, nie zauważył ich, kiedy wchodzili do groty, choć mijał ich w odległości
kilku centymetrów. Strażnicy wyprowadzili Ismaela.
Kobieta spojrzała na Aleksa, ale on nie odważył się wziąć rozżarzonego węgielka.
Baraba też nie. Staruszka uśmiechnęła się.
10
- Wiedza o własnych ograniczeniach jest wstępem do mądrości.
Niedbale rzuciła żagiew w ognisko.
- W przyszłości, jeśli zostaniecie Med-Jai, będziecie musieli przejść próbę
ognia. Ale teraz czeka was ważniejszy sprawdzian. Poprosiłam Ardetha Baya, żeby
was przyprowadził, ponieważ trzeba zapobiec katastrofie. Jak wiecie, dni są
bardzo gorące, od dawna nie było takich upałów. Ten skwar budzi starożytną
groźbę.
- Mumię? - zapytał Alex.
Już w przeszłości walczył z mumiami i upiorami; teraz zastanawiał się, co może
być na pustyni groźniejsze od Króla Skorpiona...
- Nie mumię - odpowiedziała stara kobieta. - Nie, to coś innego, coś z legend.
Dawno temu, w zamierzchłych wiekach, żyły na tych ziemiach wielkie stwory - na
wpół ptaki, na wpół węże. W owych czasach w sercu Sahary istniało wiele jezior,
a na ich brzegach żyły stada bawołów, hipopotamów i żurawi. Wężoptaki zimą
polowały na jeziorach, latem zaś leciały w góry, by tam złożyć jaja.
Słyszeliście o tych stworzeniach?
- Czy chodzi o latające węże, które widzieli ludzie Mojżesza, gdy wędrowali
przez pustynię? - zapytał nieśmiało Alex.
- Tak! - krzyknęła staruszka. - Słyszałeś o nich! Tutaj w Egipcie zwano je
feniksami. Grecy, mieszkający na północ stąd, nazywali je draktferionami, a
Germanie, dla których byłyjedynie legendą, zmienili nazwę na smoki.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że na pustyni naprawdę żyją smoki - Alex mruknął
z niedowierzaniem.
11
- Nie, już nie. Tradycja Med-Jai mówi, że kiedy trzy tysiące lat temu jeziora
Sahary wyschły, feniksy zaczęły przymierać głodem. Wtedy pojawiły się między
ludźmi -porywały bydło i dzieci. Całe wioski musiały się ukrywać. Mężczyźni
staczali z nimi bitwy i wystawiali na przynętę zatrute sztuki bydła. W ciągu
zaledwie kilku lat feniksy zostały prawie całkowicie wytępione.
Wyobraźnia Aleksa pracowała na najwyższych obrotach.
-Jak duże były te smoki?
- Podobno rozpostarte skrzydła miały prawie dziesięć metrów, a ich ciała
osiągały połowę tej długości. Według naszej tradycji nawet tysiące lat temu
występowały niezwykle rzadko. Od stuleci nikt ich nie widział. Ale... -ciągnęła
staruszka, wskazując palcem na południowy wschód - w pobliskich górach feniksy
miały gniazdu. Szponami wykopywały w ziemi głębokie jamy i w nich ukrywały jaja.
Jaja dojrzewały w spokoju przez dziesiątki lat. Potem matka wracała i ogrzewała
je płomieniami z własnego dzioba, dopóki nie wykluły się młode. Feniksy odeszły,
lecz w górach pozostało parę jaj. Wiatry hulające wśród wzgórz odwiewają piasek
i czasami odsłaniają jajo. Mniej więcej co sto lat, po czterdziestu kolejnych
dniach wyjątkowego upału, istnieje ryzyko, że jajo ogrzeje się na tyle, by
stanąć w płomieniach i pęknąć. A wtedy wykluje się feniks.
Przez długi czas milczała, jakby chciała się upewnić, czy wszyscy rozumieją
powagę sytuacji. Jednak Alex nie dawał wiary jej słowom. Widział co prawda mumie
powstające z grobów, a nawet trzymał w dłoni cudowny amulet
12
Ozyrysa i czuł jego twórczą moc, jednak ta opowieść wydawała mu się
nieprawdopodobna. Równie dobrze mogłoby chodzić o jajo dinozaura, z którego może
wykluć się młode.
- Dwa dni temu dotarły do nas wieści - podjęła staruszka - że karawana arabskich
kupców znalazła jajo. Ci ludzie nie mają najmniejszego pojęcia, co im wpadło w
ręce ani jak bardzo jest to niebezpieczne. Dzisiejszej nocy rozbiją obóz
niedaleko stąd. Karawana zmierza na północ zachodnim brzegiem Nilu. Wy, chłopcy,
musicie ją odnaleźć. Wśliznięcie się do obozu i wykradniecie jajo. Czasu jest
niewiele. Feniks może wykluć się w ciągu trzech dni. Ruszajcie. I obyście
wrócili jako zwycięzcy - zakończyła.
Alex zerknął na Barabę. Starszy chłopiec odwzajemnił spojrzenie, wysoko
podnosząc brodę. Wjego oczach czaiło się wyzwanie.
Przyjaciele
Kiedy chłopcy wyszli z jaskini, zachodzące słońce wciąż jeszcze płonęło na
niebie. Pasma krwawej czerwieni oświetlały horyzont i miało się wrażenie, że
cały nieboskłon stanie w płomieniach. Długie cienie kładły się za skalistymi
wzgórzami. Był straszny upał. Wysoko na firmamencie świeciła jasna gwiazda.
Alex rozejrzał się w poszukiwaniu Ismaela, ale jego wielbłąd już znikł.
- Odszedł tak szybko - powiedział smutno. Ardeth Bay chrząknął.
- Eskorta wyprowadziła go z doliny. Nie myśl o nim więcej.
- Co mamy zrobić, gdy zdobędziemy jajo? - zapytał Alex.
Ardeth Bay uśmiechnął się tajemniczo. -Jesteś pewien, że je zdobędziecie?
14
-Jaje zdobędę - powiedział z przekonaniem Bara-ba.
- Inshallah - rzekł Ardeth Bay, co znaczyło „Jak Bóg pozwoli". -Alejeśli
zdobędzieciejajo feniksa, musicie zrobić to, co uznacie za słuszne, moi młodzi
przyjaciele. Pamiętajcie, Med-Jai są strażnikami pustyni, a wy ruszacie na misję
Med-Jai. Przysięgliśmy chronić życie.
Alex się zamyślił. Wyobraził sobie, jak rozłupuje jajo, zabijając małego gada-
ptaka. Ale gdyby naprawdę miał smocze jajo, tak rzadkie i cudowne, czy mógłby je
zniszczyć? Taki pomysł napawał go wstrętem.
Zdobycie jajajest tylko częścią próby, uświadomił sobie. Znacznie trudniejsze
będzie podjęcie właściwej decyzji.
Alex dosiadł Smrodka i kazał mu wstać. Baraba poszedł za jego przykładem. Ardeth
Bay został przed jaskinią.
Jechali w dół zbocza między ocienionymi skałami.
- Widziałeś uśmiech Ardetha Baya? - Alex zapytał Barabę. - Chyba nie wierzy, że
zdobędziemy jajo.
- Być może wie, że zadanie jest trudniejsze, niż może się wydawać - odparł
Baraba.
-A wiesz, coja myślę? Myślę, że ta próba została zain-scenizowana. Nie wierzę w
smocze jajo. Założę się, że ci kupcy w rzeczywistości są Med-Jai, którzy będą
próbowali ukryć przed nami jajo.
- Być może - burknął Baraba, trzepnął wielbłąda po zadzie i ruszył kłusem.
Nie jest zbyt przyjacielski, pomyślał Alex, poganiając Smrodka.
15
W pół godziny przebyli wzgórza i wyjechali na kamienistą pustynię. Olbrzymie
głazy garbiły się niczym ogry Wieczorne powietrze było gorące i duszne.
Nagle Alex usłyszał dochodzący z oddali ryk wielbłąda. Smrodek ryknął w
odpowiedzi.
- Alex! Alex 0'Connell! - zawołał ktoś. Alex rozpoznał głos. Należał do jego
dobrego kumpla, Matta Harril-la. -Zaczekaj!
- Matt? - zdumiał się chłopak.
Po chwili Matt wyłonił się zza stosu głazów. Za nim, na drugim wielbłądzie,
jechała druga postać. Była to Ra-chel Stroeker.
- Do licha, co wy tu robicie? - zapytał Alex, gdy się zbliżyli.
- Wysychamy na wióry - odparł Matt. Blady chłopiec podjechał do Aleksa i
uśmiechając się szeroko, zrzucił kaptur. - Nie masz przypadkiem trochę zbędnej
wody? Tak mi zaschło w ustach, że nie mam czym splunąć.
-Jechaliście za mną przez pustynię? - zapytał Alex. -Wyjechaliśmy z Kairu cztery
dni temu!
- Podążaliśmy szlakiem wielbłądów. Nie było to trudne, dopóki nie dotarliśmy do
wzgórz.
- Musieliśmy jechać za tobą - dodała Rachel z lekkim niemieckim akcentem,
zatrzymując wielbłąda. -Przed wyjazdem zachowywałeś się bardzo podejrzanie.
Skradałeś się i w nocy, nie mówiąc nikomu słowa, okul-baczyłeś wielbłąda.
Domyśliliśmy się, że szykuje się niezła zabawa.
- Ale... - Aleksowi zabrakło słów. - Co na to wasi rodzice?
16
- Mój tata pojechał w interesach do Konga - oznajmiła Rachel. - Nie będzie go
przez parę tygodni.
Ojciec Rachel służył w niemieckim wojsku, skąd został zwolniony z powodu
żydowskiego pochodzenia. Obecnie pracował dla francuskiej Legii Cudzoziemskiej
jako szpieg. Pojawiał się niespodziewanie w ambasadzie w Kairze i znów znikał,
by wypełniać jakieś tajemnicze misje.
- A mój tata wyjechał do Londynu, by dopracować szczegóły „jakiegoś nowego
traktatu" - wyjaśnił Matt. -Miał zamiar zatrudnić opiekunkę i bardzo się
ucieszył, gdy mu powiedziałem, że twoi rodzice zaprosili mnie do was.
Ojciec Matta był ambasadorem Anglii w Egipcie. Często tonął w stosach dokumentów
i rzadko miał czas na rozmowy z synem, nie mówiąc o otaczaniu go właściwą
rodzicielską opieką.
- Rozumiem - mruknął Alex.
- A teraz powiedz, co tu się święci - przynagliła go Rachel.
- Nic im nie mów! - zawołał Baraba po arabsku. Wjechał na wielbłądzie między
wierzchowce Aleksa i Matta i obrzucił przybyszów twardym spojrzeniem.
- Wszystko w porządku - uspokoił go Alex. - To przyjaciele.
- Nie moi - burknął Baraba. - Med-Jai może przyjaźnić się tylko z Med-Jai.
- Z takim charakterem - odezwała się Rachel - nawet bogaczowi nie udałoby się
kupić przyjaciela.
Oczy Baraby rozbłysły z gniewu. Chłopak warknął groźnie, smagnął wielbłąda witką
i pogalopował w ciemność.
2-Lot feniksa 17
Rachel westchnęła, zła, że obraziła Barabę. - Chodźcie - powiedział Alex,
ruszając za Barabą. -W drodze opowiem wara, co się wydarzyło.
W czasie nocnej jazdy Alex opowiedział Mattowi i Rachel tyle, ile mógł,
zachowując dla siebie to, co widział w jaskini. Matt zareagował entuzjastycznie.
-Jeśli dopisze nam szczęście, na śniadanie zjemy jaja feniksa.
I zaczął podśpiewywać starą obozową piosenkę o ża-bieTwiddly i kaczorze Twaddly.
Baraba jechał na czele, sztywno wyprostowany w siodle i zagniewany. Niebawem od
Sahary zaczął wiać silny wiatr, wzbijający chmury piasku i unoszący je tak
wysoko w niebo, że przysłoniły gwiazdy. Wśród obłoków pyłu zamigotała
błyskawica, ale deszcz nie spadł. Ziarna piasku uderzały o głazy i z szumem
spadały na ziemię. Baraba poganiał wielbłąda, lawirując między skałami w
migotliwym świetle błyskawic. Wysoko po niebie przetoczył się grzmot, płosząc
wielbłądy, aż trudno było nimi kierować.
Matt umilkł, za to Rachel zaczęła nucić cicho po niemiecku. Alex nie rozumiał
słów, ale melodia przywodziła na myśl dom i rodziny zasiadające wokół kominka,
by w mroźny zimowy wieczór popijać gorącą czekoladę.
Alex zmrużył oczy i naciągnął głębiej kaptur burnusa, by osłonić się przed
piaskiem. Zastanawiał się, czy nie mogliby rozbić na noc obozu.
Baraba wysforował się daleko do przodu. Był dzieckiem pustyni, urodzonym na tej
ziemi, i wydawało się, że
18
potrafi odnaleźć szlak nawet tam, gdzie Alex nic nie widzi. Czasami wyprzedzał
ich tak bardzo, że Alex bał się, iż się pogubią. Nie chcąc do tego dopuścić,
stale popędzał wielbłąda, co również było niebezpieczne. Gdyby zwierzę się
potknęło, mogłoby złamać nogę albo przygnieść jeźdźca. Niebezpieczeństwo było
potrójne, gdyż Matt i Rachel byli nowicjuszami wjeździe na wielbłądach, a
przecież też musieli jechać galopem.
Wreszcie szlak, którym zmierzali, zakończył się wśród skalnego rumowiska. Alex
zobaczył Barabę kilkaset metrów dalej, na szczycie niewysokiego wzgórza. Obrał
złą drogę.
- Zaczekaj - zawołał, ale Baraba przyspieszył i zniknął za grzbietem pagórka.
- On nas chyba nie lubi - powiedziała Rachel.
- Aha - mruknął Matt. - Nie zaproszę go na urodziny!
Alex cmoknął na Smrodka i zawrócił. Pogalopował, wypatrując innego szlaku.
Wielbłąd trafił kopytem na kamień i potknął się, z trudem zachowując równowagę.
Alex zeskoczył na ziemię i obejrzał kopyto. Na szczęście nie pękło.
Dosiadł wielbłąda i teraz jechał ostrożniej. Po jakimś czasie znowu zobaczył
Barabę.
- Odbiło ci? - krzyknął. - Zwolnij! Ktoś może się zranić!
Baraba zatrzymał się i czekał, aż Alex, Matt i Rachel podjadą bliżej. Wtedy
warknął:
- Wracaj, Aleksie O'Connellu. I zabierz swoich nic niewartych przyjaciół.
Spowalniasz mnie. Masz nadzieję,
19
że zostaniesz Med-Jai, ale nie urodziłeś się do życia na pustyni. Nie jesteś
jednym z nas. Prędzej wąż zostanie słonecznym ptakiem niż ty Med-Jai.
W głosie Baraby pobrzmiewało nie tylko wyzwanie. Jego słowa przepełniała
pogarda.
- Dlaczego uważasz, że nie zostanę Med-Jai? - zapytał Alex.
- Bo jest tylko jedno jajo feniksa i tylko ten, kto zaniesie je staruszce,
zostanie Med-Jai. I to będę ja - zawołał Baraba dziko, uderzając ręką w pierś. -
Ja zostanę Med-Jai!
Smagnął witką biednego wielbłąda po zadzie i ruszył dalej w tumany pyłu
szalejące po pustynnej równinie.
Alex przez chwilę siedział w siodle jak ogłuszony. Baraba przemienił misję w
wyścig.
- Nie przejmuj się - powied...
science-fiction