Andre Norton - Janus 02 - Zwycięstwo na Janusie.rtf

(508 KB) Pobierz

Andre Norton

 

 

 

Zwycięstwo na Janusie

 

Tytuł oryginału Victory on Janus

Tłumaczyła Małgorzata Pukacka


Rozdział pierwszy

 

Posępne zimowe słońce czerwieniało nad powierzchnią Janusa, a jego blade promienie niechętnie ujawniały wstrząsający obraz zagłady Lasu. Lśniące maszyny wyrywały korzenie, odbierając życie drzewu po drzewie. Drżące gałęzie wystukały ostrzeżenie, które rozeszło się lotem błyskawicy i dotarło nawet do od dawna martwego Iftcanu.

A w sercu potężnego drzewa. Iftsigi, ostatniego z Wielkich Koron, w którym wciąż płynęły żywotne soki i które niezmiennie co wiosnę okrywało się Iiśćmi, poruszający się wolno mieszkańcy mozolnie wydobywali się z głębi zimowego snu.

Nagle z pradawnej pamięci, nieomal tak starej jak sama Iftsiga, nadeszło to wezwanie. Larshowie! Półludzkie bestie niosące śmierć… Wyjdźmy bracia, brońmy Iftcanu sercem i mieczem! Stawmy czoła Larshom…

Niechętne oczy nie chciały się otworzyć. Ayyar szamotał się z okryciem. Tu, w samym rdzeniu gigantycznego drzewa, było ciemno. Znikły letnie girlandy świecących larw lorgas — spały one, jak wszyscy ukryte w zacisznych szczelinach kory. Nagle ogarnął go niepokój; zdało mu się, że wokół niego ściana drży i dygoce. I chociaż nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek przedtem słyszał alarm Leśnej Cytadeli, rozpoznał go natychmiast.

 Zbudźcie się! Nadchodzi niebezpieczeństwo!

W trzewiach czuł bicie potężnego pulsu. Lecz jakże ciężko było ruszyć się. Letarg, który ogarnął go jesienią wraz z całym rodem, nie ustępował stopniowo, jak chciała tego natura. Ayyar nie czuł się jeszcze gotów na przyjęcie nowej żywiołowej wiosny. Z trudem wypełznął spomiędzy mat.

 Jarvas? Rizak? — zawołał do pozostałych ochrypłym zardzewiałym głosem. Ostrzeżenie wzmagało się, przynaglając go do… ucieczki!

Jakże to? Twierdza, której nawet starożytni Wrogowie nie potrafili opanować, wydaje im rozkaz wycofania się?

Pozostawienia jej na pastwę nieznanego wroga. bez jednej nawet potyczki? Czyż potężnego drzewa nie zasadzono w legendarnych czasach Błękitnego Liścia? Czyż nie wyrosło na schronienie rasy Iftów w dniach Zielonego oraz Szarego w czasie ostatniej klęski? Nie przetrwało gniewu Larshów? Przecież zostało ocalone, aby plemię Iftów miało gdzie się odrodzić! Oto była Iftsiga, Nieśmiertelna… A jednak ostrzeżenie brzmiało jednoznacznie…

 Uciekajcie! Ratujcie się!

Ayyar podczołgał się do najbliższej ściany, położył drżące ręce na tętniącej życiem powierzchni. Pod zimną wierzchnią warstwą poczuł ciepło, jakby siły żywotne drzewa osiągnęły najwyższe natężenie.

 Jarvas? — Podciągnął się i stanął, wspierając o ścianę. Coś poruszyło się na pozostałych dwu posłaniach.

 Czy to Larshowie? — To pytanie nadeszło z mroku po prawej.

 Nie, Larshowie to przeszłość, zapomniałeś?

Raz jeszcze spróbował zespolić obie pamięci, bowiem tak jak wszyscy inni przebywający teraz wewnątrz Iftsigi, nosił w sobie wspomnienia dwu różnych istot. Przedtem był Naillem Renfro, przybyszem spoza planety, niewolnikiem. Na to wspomnienie jego wargi ściągnięte w złym grymasie odsłoniły zęby. A potem Naill znalazł w lesie zakopany skarb–pułapkę Iftów. Gdy wydobył go z ziemi, został zainfekowany Zieloną Przemianą.

Z owej straszliwej niemocy wyłonił się jako Ift, bezwłosy, zielonoskóry mieszkaniec lasu. Stał się Ayyarem. Kapitanem Straży Zewnętrznej w ostatnich. dniach Iftcanu, lecz wszystko, czym dysponował oprócz tych informacji, to mizerne strzępy wspomnień. Jako Ayyar–Naill odnalazł innych mu podobnych przemienionych. Byli to: Ashla z osady Himmer, która przejęła osobowość Illylle — byłej kapłanki Zwierciadła. a także Jarvas–Pate, Lokatath–Derek, Rizak–Munro, Kelemark–Torry.

Gdzieś za Morzem Południowym przebywali jeszcze inni, którzy już dawniej ulegli tej samej przemianie. Było ich jednak bardzo niewielu, gdyż nie wszyscy pochodzący spoza planety mogli być poddani przemianie zaplanowanej przez dawnych Iftów w przededniu zagłady ich gatunku; jedynie ci, którzy mieli odpowiednią osobowość. Żaden z przemienionych nie stał się spójną całością. Wewnątrz nich utrzymywała się niestabilna równowaga; jedna osobowość przeciwstawiona drugiej. Czasami był więc Ayyarem, czasami Naillem, aczkolwiek ostatnio Naill rzadko uaktywniał się i Ayyar zyskał przewagę.

 Nadeszło ostrzeżenie… — powiedział Ayyar. — Na zewnątrz śmierć zbiera żniwo.

 To prawda, ale zostaliśmy obudzeni przed czasem odparł Jarvas — i najpierw musimy napić się napoju przebudzającego.

W mroku Jarvas powlókł się na czworakach do przeciwległej ściany. Szukał czegoś w tkance drzewa. grzebiąc rękami na oślep.

 Iftsiga pamięta o nas! — zawołał z wyrazem zachwytu i spełnionej nadziei w głosie.

Ayyar chwiejnym krokiem podszedł do Jarvasa, który pił z wylotu wbudowanego w ścianę. Nie oglądając się na kubek, łapał słodki sok w obie dłonie. Ayyar poszedł za jego przykładem.

Ciepło rozeszło się po całym ciele, a uczucie wewnętrznego chłodu znikło. Z łatwością mógł się poruszać, a jego umysł rozjaśnił się.

 Co się dzieje? — Rizak pił jako ostatni.

 Śmierć… śmierć grozi Iftsidze! — Jarvas wyprostował się. — Słuchajcie!

Pomrukiem, trzaskaniem gałęzi o gałąź pradawne drzewo walczyło o porozumienie z Iftami — czy pół–Iftami — znajdującymi się w jego wnętrzu. Jarvas obrócił się.

 Coś nadchodzi ze wschodu!

Na wschodzie leżały karczowiska. piętna czarnej śmierci na obszarze Lasu. Znajdowały się tam również budynki portu, w którym lądowali przybysze z innych światów.

 O co tu chodzi? — Rizak, wzmocniony sokami żywotnymi, odwrócił się. — Wiosna jeszcze nie nadeszła, a zimą przecież nie karczują.

 Musimy znaleźć odpowiedź na wiele pytań. — odparł Jarvas. — Iftsiga zbudziłaby nas tak wcześnie tylko w przypadku śmiertelnego niebezpieczeństwa…

 A co z pozostałymi? — Ayyar podszedł do drabiny prowadzącej przez środek komnaty w górę i w dół, łączącej wszystkie poziomy wysokiego jak wieża drzewa.

 Jarvas? Ayyar? — W chwili gdy postawił stopę na stopniu drabiny, z dołu dobiegło przyciszone wołanie. Spojrzał prosto we wzniesioną ku niemu twarz.

 Śpieszcie się, błagam śpieszcie się! — Głos Illylle nabrał siły. — Nie zwlekajcie ani chwili!

Przesunęła się przed nim. wspinając ku wyższemu poziomowi, gdzie poupychanych pod ścianami stało mnóstwo skrzyneczek.

Byli tam pozostali, Kelemark i Lokatath, w szalonym pośpiechu ciągnący skrzynie do drabiny wiodącej w dół, do komór w korzeniach Iftsigi, głęboko w ziemi.

 Nasiona! — Illylle podniosła jedną ze skrzyneczek. — Musimy ocalić nasiona!

Dopiero te słowa uświadomiły Ayyarowi w jak poważnej sytuacji się znaleźli. Każda z owych skrzyneczek zawierała nasiona służące odrodzeniu Iftów. Znajdowały się w nich pułapki mające wprowadzić do plemienia następnych przemienionych. Jeśli cokolwiek zniszczyłoby owe skrzynki, przepadłoby ich marzenie o odrodzeniu plemienia. A więc przede wszystkim muszą uratować nasiona.

 Dokąd?

Jego wrodzony zmysł widzenia w ciemności poprawił się i mógł już bez trudu zobaczyć rozpacz w twarzy Illylle.

 Do komór w korzeniach!

Wybór pomieszczeń w korzeniach oznaczał, iż Iftsiga nie ma najmniejszej szansy na przetrwanie. Cóż jej groziło? Jedyna Illylle czuła z niezachwianą pewnością, że wie co należy zrobić.

 Natychmiast przenieśmy nasiona! — Już stojąc na drabinie odwróciła się, by przywołać Jarvasa i Rizaka.

Jarvas skinął głową.

 Do komór w korzeniach. Nie pytał, lecz rozkazywał.

Po wielekroć wspinali się mozolnie i schodzili, dźwigając bezcenne skrzynki zawierające uśpioną pamięć i osobowości Iftów. Chowając je w najodleglejszych krańcach długich korzeni, zdawali sobie sprawę, że oto Iftsiga przestaje być Cytadelą. Przez wieki liczniejsze, niżby ludzie lub Iftowie mogli zliczyć, była bastionem, a teraz mieli ją zostawić wrogowi. Zabijali drzewo, które było schronieniem i azylem ich rasy.

Alarm wciąż potężniał. Poganiani wewnętrznym przymusem biegali, pchali, dźwigali; opróżnili jedną komorę, drugą, trzecią, czwartą… Gdy wreszcie skończyli, Jarvas wraz z Illylle uszczelnili ciasne przejścia, przez które uprzednio czołgali się, pchając swoje brzemię. Użyli do tego tkanki drzewa, ziemi i magicznych słów do związania składników.

Następnie wspięli się do komory wejściowej, wychodzącej wprost na konar i spuścili drabinę. Zgromadzili i spakowali zapasy, a Jarvas objął dowództwo.

 Nawet swoją śmiercią Iftsiga może zaszkodzić swym prześladowcom. Do dzieła…

On i Illylle podeszli, każde do jednej ze ścian, kładąc ręce na rozedrganej powierzchni drzewa i przemówili prawie jednym głosem:

 

O, Potężne, nie pozwól swemu duchowi odejść beztrosko,

Lecz ukarz dotkliwie tych, co nadciągają.

Ze wszystkich dni ten najgorszym jest Dla tych, co cię skrzywdzą.

Polegnij w bitwie; uczyń ze swych konarów miecze,

Ostrza rozdzierające z gałęzi,

Z soków palącą truciznę,

Z pnia twego miażdżący ciężar.

Umrzyj, jak żyłeś — przyjacielu, opiekunie Iftów,

A twe nasionka znowu zakiełkują.

Iftsigo, oto nasza obietnica

Twoje nasienie wyrośnie wraz z naszym.

Krew Iftów, soki drzewa staną się jednością.

Iftowie drzewu, drzewo Iftom!

 

Wokół nich drzewo zakołysało się; z pnia i gałęzi dobył się — nie jęk, raczej pomruk bestii.

Potem Jarvas wydał rozkazy.

 Musimy rozpoznać nieprzyjaciela. skąd nadchodzi i jakie ma zamiary. Trzeba wysłać zwiad na północ i wschód!

A ty, Siewczyni Nasion — ów stary tytuł przynależał Illylle — zwróć się do tego, co może służyć nam pomocą, stać się nam ratunkiem, do Zwierciadła…

Potrząsnęła z powątpiewaniem głową.

 Raz mi się udało, lecz czy i drugi raz się uda… To nic pewnego… Illylle nie jest tylko Illylle. Mam zbyt wiele wspomnień nie pochodzących od Iftów, lecz uczynię co w mojej mocy. — A wy, bracia — zwróciła się ku nim — nie Pozwólcie, aby śmierć was zabrała. Nawet jeżeli gwiazdy nam nie sprzyjają, to nie zapominajcie, że jesteśmy zalążkiem nowego życia!

Gdy wyszli na zewnątrz panowała noc, pora Iftów. Wokół trwał gorączkowy ruch. Frenki sunęły chyżo wzdłuż gałęzi dając susy z konaru na konar, a ich futerka srebrzyły sil w świetle księżyca. Niżej chrząkały i prychały borsundy a przeróżne latające stworzenia przeszukiwały przestrzeń powyżej. Wszyscy mieszkańcy Lasu dokądś śpieszyli. Większość z nich wprawdzie właśnie zbudziła się ze snu zimowego, ale poruszali się żwawo. Iftowie na razie nie wyczuwali zagrożenia. choć oczywiście i wrogie zwierzęta mogły już krążyć po Lesie.

 Huuu–rurrru…

Ta płaczliwa skarga okazała się powitaniem. Pokaźny ptak, który usadowił się w pobliżu Iftów, odwrócił czubatą głowę, lustrując ich sennym, posępnym spojrzeniem. Był to żerec, Stary towarzysz polowań. Ayyar otworzył swój umysł na myśli ptaka.

 Łamią… rozdzierają… zabijają! — wyczuł krew i okrucieństwo.

 Kto?

 Pełzające! Polują na nieprawdziwych! Zabijają, zabijają, zawsze zabijają!

 Dlaczego…?

Żerec zasyczał i oddalił się na szeroko rozpostartych skrzydłach.

 Pełzające… — powtórzył Rizak. — Karczowniki! — Korzystając z ludzkiej części swej pamięci próbował do pasować opis podany przez ptaka do czegoś znajomego.

Przy odpowiednim nakładzie czasu i determinacji ludzi maszyny mogły zmienić oblicze każdej planety. A jednak na Janusie nie było ich zbyt wiele. Planeta ta, prawie w całości Pokryta lasami, została opanowana przez członków Surowo religijnej sekty Czcicieli Nieba. Bronili oni maszynom wstępu wszędzie, z wyjątkiem terenu portu; pozwalali tylko na pracę ręczną, jedynie z pomocą zwierząt Na Janusie nie było miejsca dla maszyn do karczowania. Chyba że od czasu, kiedy Iftowie zapadli w sen zimowy, zaszła jakaś poważna zmiana.

 Rzeczywiście, port leży na północnym wschodzie rzekł Kelemark. — Ale dlaczego mieliby oni używać maszyn w lesie? Trzymają się wewnątrz swych własnych linii granicznych. Zimą zaś nie zezwoliliby na użycie „potworów”.

Nie, Osadnicy nie stosowaliby „potworów”, jak nazywali maszyny, ani nie zwabiliby łowców do Lasu.

 Ludzie z Osad nie użyliby urządzeń mechanicznych — potwierdził stanowczo Lokatath, który był jednym z nich przed zainfekowaniem Zieloną Przemianą.

 Szkoda czasu na zagadki, trzeba działać. — Ayyar Naill powrócił do tematu; jako żołnierz był człowiekiem czynu i nie przywykł wiele mówić.

 Pomyśl dwa razy, abyś nie żałował pośpiechu! ostrzegła Illylle.

Uśmiechnął się do niej:

 Odkąd tylko przybyłem na tę planetę nieustannie rzucam śmierci wyzwanie. U boku noszę miecz i nie waham się stawiać czoła skalcowi. — Przywołał imię najbardziej przerażającego w całym Lesie wroga.

 Rozdzielmy się. — powiedział Jarvas, podczas gdy wędrowali między oszronioną roślinnością. — Po wykonaniu zadania niech każdy wraca na szlak wiodący do Zwierciadła. Myślę, że to nasza ochrona.

Wtopili się w Las; każdy wybrał własną drogę wiodącą na północ lub wschód. Mijali teraz tylko nieliczne zwierzęta; niektóre poruszały się ospale, zupełnie jakby dopiero przed chwilą obudziły się ze snu.

Wyczulone na odór skalca nozdrza Ayyara rozszerzyły się, segregując wonie. Należało wystrzegać się spotkania człowieka — dla Ifta uosabiał on śmierć zadawaną Lasowi. Następnym alarmującym zapachem mógł być smród maszyn.

Wyczuwał jedynie obecność człowieka. Minął dwie Wielkie Korony, martwe i białe jak kość — prawdopodobnie trwały tak od czasów, gdy Larshowie szturmowali Iftcan.

Mimo że Ayyar był wówczas jednym z obrońców, najmniejsze nawet światełko nie rozjaśniało wspomnień o tamtych czasach… Czy ów pierwszy Ayyar „zginął” podczas ataku? Nie mieli pojęcia, w jaki sposób ich osobowości zostały umieszczone w skarbach—pułapkach, a następnie przeniesione przez Zieloną Przemianę w kobiety i mężczyzn spoza planety. W dawnych czasach Ayyar był strażnikiem i wydawało się, że Ayyar–Naill ma pełnić podobną rolę.

Przed świtem wiatr przyniósł odór, który skutecznie zagłuszył inne zapachy. Był to swąd spalenizny towarzyszący osadnikom przy wypalaniu ziemi.

Nadchodził świt. Ayyar sięgnął do wewnętrznej kieszeni swej zielono–brązowo–srebrnej tuniki. Kelemark — niegdyś Torry Ladion — był w przeszłości pracownikiem służb medycznych. Wymyślił on i zrobił gogle wykonane z kilku warstw wysuszonych liści, które miały zapewnić ochronę oczu Iftów przed oślepiającym światłem dnia. Tak wyposażeni mogli podróżować, wystrzegając się jedynie godzin południowych.

Silny swąd spalenizny mógł skutecznie stłumić zapach człowieka — odtąd więc był zdany jedynie na wzrok. Młode drzewka i zarośla stały wokół nagie, bezlistne. W cieniu leżały łaty niebiesko zabarwionego śniegu; smugi dymu znad tlących się kłaków Poczerniałych włókien poruszały pasma mgły i ogrzewały powietrze. Patrzył przez zeschłe badyle na szeroko rozciągające się pustkowie i jego wargi ponownie wykrzywił grymas.

Gdy spali, rzeka oddzieliła resztki Iftcanu od osad, teraz jednak wypalone ścieżki sięgały daleko w głąb Lasu. Były zadziwiająco proste, jak gdyby do ich wytyczenia użyto wiązki promieniowania. Niewątpliwie stanowiły dzieło maszyn, a nie osadników. Urzędnicy z portu nie łamaliby prawa. a przecież karczowanie było zabronione. Kto to mógł zrobić?

Ayyar przemknął chyłkiem wzdłuż krawędzi pokrytego pylistym popiołem pasa. Mijając co bardziej cuchnące obszary raz po raz zasłaniał ręką nos i usta. Rzucało się w oczy, że układ ścieżek nie był dziełem przypadku, że zaplanowano go w jakimś szczególnym celu — ktoś ingerował w strukturę Lasu.

Przed nim, na wypalonej rozległej równinie, widniała maszyna — ciemne pudło przycupnięte ponuro na protektorach. Przyczajona, gotowa, by przemierzać surowy i nierówny teren. Nieco dalej stał karczownik, z wlotem wzniesionym teraz i nieruchomym; za nim zryta i ogołocona z roślinności gleba.

Brzask okazał się zbyt jaskrawy dla oczu Ifta — Ayyar nawet w goglach mrużył oczy. Z tyłu, za maszynami widniała ogromna półkula; wyglądało to, jakby torturowana ziemia wydała z siebie brudny, ciemnobrązowy bąbel. Obozowisko!

Nie mogło ono należeć do osadników — był to rodzaj schronienia, jakiego używają ludzie przenosząc się z miejsca na miejsce. Ayyar spróbował z pomocą pamięci Nailla znaleźć jakikolwiek oficjalny symbol, który pomógłby mu zidentyfikować obóz.

Wkrótce po odkryciu, około stu lat temu, planeta Janus została oddana Konsorcjum Karbon, które nie zdołało rozpocząć eksploatacji złóż. Galaktyczne zmagania. niwecząc dawniejsze przymierza, spustoszyły światy i uczyniły Nailla Renfro jednym z rzeszy bezdomnych tułaczy . Czcicielom Nieba Stworzyły natomiast niepowtarzalną okazję do wykupienia udziałów zbankrutowanego Konsorcjum. Wojna zadała śmiertelny cios ekspansji kosmicznej i na pewien czas pozbawiła ludzkość możliwości swobodnego przemieszczania się. Janus, ze swymi rozległymi, gęsto porosłymi lasami kontynentami, wąskimi morzami i brakiem jakichkolwiek wartościowszych bogactw naturalnych, nie budził większego zainteresowania i dostał się pierwszemu, kto zechciał go uznać za swoją ojczyznę — czyli Czcicielom Nieba.

Z chwilą przejęcia planety przez osadników władze pozaplanetarne straciły prawo do ingerencji w ich wewnętrzne sprawy. Ich jurysdykcja obejmowała wyłącznie tereny portu kosmicznego. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że systematycznie dewastowały Las.

Żaden znak nie widniał ani na półkulistym namiocie, ani też na dwu małych, rozbitych bliżej rzeki. Ayyar usadowił się, zdecydowany czekać i prowadzić obserwację. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. na jakie mogłaby go narazić zbytnia pewność siebie — był jednak przekonany, że nikt w tym obozie nie jest w stanie odkryć Ifta skrytego w lesie. Mogłyby go zaniepokoić psy, ale nie wyczuwał ich zapachu.

Słońce świeciło coraz jaśniej. Od czasu do czasu zerkaj przez ramię na Las. Wielkie Korony przypominały martwe kości. Wkoło ich potężnych pni korzenie skręcały się w gigantyczne sploty, między którymi widniały czarne jamy.

W dawnych czasach każde stuknięcie było natychmiast powtórzone i w ten sposób wiadomości momentalnie docierały z jednego końca Iftcanu na drugi. Dziś na taki alarm odpowiedziałyby chyba tylko duchy Iftów niezdolne nawet do obrony swych grobów… Ta myśl Poruszyła pamięć Ayyara; bezwiednie wyszeptał:

 Ujmij w dłoń miecz martwego wojownika. a strzeż się, aby jego duch nie przyszedł upomnieć się o swoją broń — i o ciebie…

Miał taki miecz u boku! Gładki i prosty — tylko ująć rękojeść w dłoń. Naill zabrał go ze sobą, był teraz Ayyarem, bohaterskim wojownikiem.

Coś poruszyło się w bliższym z namiotów. Ukazał się człowiek. Nie był to osadnik — nie miał rozczapierzonej brody ani nie nosił szaroburych, szorstkich ubrań, lecz mundur Straży Portowej. A więc była to oficjalna wyprawa. Cóż wydarzyło się w czasie snu Iftów?

Ayyar na oko ocenił odległość od maszyn i obozowiska. Powierzchnia ziemi była zbyt ogołocona z roślinności, aby ryzykować zbliżenie się. Co więcej, owa fizyczna i psychiczna przemiana. która tak gwałtownie przekształciła Nailla w Ayyara, zmieniła także jego nastawienie wobec dawnego gatunku. Już sama myśl o bliższym kontakcie z jego przedstawicielami wywołała w nim fale mdłości.

Aby poznać prawdę, musiał podkraść się do obcego na odległość słuchu. Nie ośmielił się też zwlekać — gdyby wsiedli do maszyny mógłby dostać się w zasięg wiązki promieniowania.

Z pomieszczeń sypialnych wyszli następni; dwaj nosili mundury straży, pozostali ubrania robotników portowych.

Jak Ayyar zauważył, wszyscy byli uzbrojeni, i to nie w paralizatory , będące zwyczajną planetarną bronią przyboczną, lecz w blastery, których użycie było dozwolone jedynie na najniebezpieczniejszych, nie zamieszkanych światach! Stanowiło to kolejny powód, by trzymać się poza ich zasięgiem — miecze Iftów nie mogły równać się z blasterami.

Mężczyźni weszli do jednej z półkul — prawdopodobnie mesy. Potem Ayyar usłyszał warkot i znieruchomiał ukryty pod peleryną w barwach ochronnych. Z portu nadlatywał fliter, który mógł wylądować w pobliżu jego kryjówki.

Z kabiny wysiadło dwóch mężczyzn. Zamiast do obozu, ruszyli w stronę generatora promieniowania. Jeden z nich skierował wylot celując wzdłuż śladów, które wypaliła wiązka.

 … wypalanie potrwa długie miesiące. Mamy do wykarczowania cały kontynent!

Ten, który celował, obejrzał się przez ramię.

 Nie możemy dłużej czekać na pomoc spoza planety. Osadę Smatchza dopadli jako trzecią. Póki mają te lasy za osłonę, nie dajemy rady ich śledzić.

 Ale czym oni są?

Pytany wzruszył ramionami: — Dowiemy się, jak któregoś złapiemy żywcem. Biorąc pod uwagę, jak używają słowa, dla mnie są zielonymi diabłami. Byłem podczas wojny… — zawahał się, przesuwając pieszczotliwie rękę wzdłuż rury promiennika — …na Fenrisie i Lanthorze, a Osada Smatchza była gorsza od cegokolwiek, co tam widziałem. Mamy do czynienia z najtrudniejszym do odparcia sposobem prowadzenia działań wojennych: atak z zaskoczenia i natychmiastowe wycofanie się, i to przy całkowitej przewadze wroga. Jedyny sposób, aby wypędzić te zielone demony, to wypalić ich osłonę!

 Cóż, im szybciej skończymy, tym…

Wrócili do obozowiska, a Ayyar obserwował, jak zatrzymali się w pobliżu jego schronienia. W powietrzu coś jakby zalśniło: zrobili krok do przodu i znów zamigotało — ale już poza nimi. Pole siłowe! Obóz był opasany polem siłowym! A to oznaczało, że znajdujący się w środku owej bariery byli przygotowani na spotkanie z jakimś mrożącym krew w żyłach niebezpieczeństwem.

Zielone demony z lasu? Ayyar spojrzał na swoją własną, szczupłą rękę, na zielone ciało. Czyżby mieli na myśli Iftów? Nie, to niemożliwe. Mieszkańcy Iftsigi byli, prócz współbraci zza Morza Południowego, jedynymi przedstawicielami plemienia. „Zielone demony” nie mogły być Iftami… ale w takim razie kim lub czym byli?


Rozdział drugi

 

Iftowie mieli z dawien dawna Wroga bardziej przerażającego aniżeli ktokolwiek pochodzący z osad lub portu nazywali go Nienazwanym, Które Czyha. Dawno temu Larshowie byli jego nieprzyjacielską armią wyruszającą z jałowego Pustkowia przeciw Iftom. Paradoksalnie, na tej samej ponurej pustyni znajdowało się ostateczne schronienie Iftów, sanktuarium Zwierciadła Thanth. A teraz, oświetlony słońcem — bronią Nienazwanego — Ayyar wstąpił na prastary trakt wiodący ku kolebce wulkanu, ku Zwierciadłu. Czy uda się im ponownie przywołać Potęgę Zwierciadła?

Wiele miesięcy temu Illylle i Jarvas wezwali je na pomoc do walki ze sługami Nienazwanego. Nadeszły straszliwe burze i powódź, która przelała się przez skalne wargi Zwierciadła i zmyła wiele zła z Pustkowia.

Choć w przeszłości Zwierciadło uczyniło dla nich tak wiele, to wciąż nie mieli pojęcia. do czego jeszcze byłoby zdolne.

Czy można go użyć przeciw ludziom i maszynom spoza planety , nie zobowiązanym do przestrzegania naturalnych praw Janusa? Każda planeta posiadała swoje tajemnice i siły, które były narzędziem lub bronią jej naturalnych mieszkańców, ale nie miały najmniejszego wpływu na najeźdźców z innych planet Iftowie uważali Zwierciadło i to, co przezeń działało, za przejaw działania sił nadnaturalnych. Dla obcych mogło ono być zaledwie jeziorem mieszczącym się w zagłębieniu skały .

 Ayyar…

Podniósł głowę i oderwał wzrok od pradawnego gościńca pod stopami. Rozpoznał głos Kelemarka. który najwidoczniej dotarł tu przed nim.

Podobnie jak Ayyar , Kelemark miał na sobie pelerynę, i miecz” Lecz przez illlał i podarty kawałek materiału. Wydzielał on tak ohydny zapach, że Ayyar zmarszczył nos z obrzydzeniem.

Nie była to woń człowieka ani maszyny, lecz czegoś innego, podstępnego i zdradliwego. Raz wciągnięta w nozdrza, zatruwała każdy następny oddech. Co dziwne, zielono–brązowo–srebrna szmata wyglądała na fragment peleryny Ifta.

 Co to? — zapyt...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin