Słotwińska Rysownicy Boga.txt

(9 KB) Pobierz
IZABELA S�OTWI�SKA

Rysownicy Boga

Ann� spotka�em w by�ej Jugos�awii, podczas patrolu w okolicach Sarajewa. Na 
poboczu drogi, przy bujnie rozros�ych krzakach, siedzia�a ma�a dziewczynka, nie 
zwracaj�c uwagi na nasz �azik.
Dopiero gdy stan��em przed ni�, spojrza�a w g�r� olbrzymimi oczami, pe�nymi �ez. 
B��kitny emblemat na drzwiach samochodu uspokoi� j�. Powr�ci�a do przerwanej 
czynno�ci. Spostrzeg�em, �e w sinych od zimna d�oniach trzyma blok rysunkowy i 
o��wek. Kraj by� w stanie wojny domowej, a ona sobie spokojnie rysowa�a?!
Wysiad�em z d�ipa, poganiany narzekaniem Browna:
- Ruszaj si�, Noel! Znowu si� przez ciebie sp�nimy!
Teraz nie zwraca�em na niego uwagi.
Ciuchy z dar�w ONZ wisia�y na ma�ej jak na kiju, jak na wszystkich wojennych 
dzieciach. Szopa ciemnych w�os�w wpada�a prosto w oczy, wi�c odgarn�a je 
niecierpliwym ruchem. Podszed�em do dziewczynki i przysiad�em na ziemi, 
zagl�daj�c jej przez rami�. Niewielu ludzi ma taki talent, wiedzia�em to od 
razu. Rysunek przedstawia� kobiet� z d�ugimi, czarnymi w�osami, le��c� w ka�u�y 
krwi. Zna�em te� okolic� - aleja snajper�w w Sarajewie. Nikt nie chodzi� tam 
pieszo, kierowcy te� jej unikali. Obok kobiety kl�cza� m�ody �o�nierz, opatruj�c 
ran� na jej piersi. Dalej sta� d�ip, snajper wychyla� si� zza jego maski. 
Kierowca wygl�da� jak ja...
- Dlaczego kierowca ma moj� twarz? - spyta�em.
Spojrza�a na mnie powa�nie. My�la�em zrazu, �e nie zna�a j�zyka. Ale kiedy si� 
odezwa�a zesztywnia�em.
- Po�piesz si�. Inaczej nie zd��ysz jej uratowa�. Po mnie przyjd� jutro. Sam.
Poderwa�em si� i pobieg�em do wozu. By�a niesamowita. Budzi�a we mnie okruchy 
niechcianej pami�ci.
Kumple drwili, �e potrzebuj� a� tyle czasu, �eby si� odla�, ale Brown uciszy� 
ich. Spyta�em, co s�dzi o tej ma�ej na poboczu. Zerkn�� w lusterko wsteczne, 
potem powiedzia�, przeci�gaj�c s�owa:
- Nie widzia�em �adnego dziecka.
Pewnie my�la�, �e potajemnie opr�ni�em butelczyn�. Znowu. Odwr�ci�em si�, 
udaj�c, �e nie widz� jego pytaj�cego wzroku.
Zaczyna�a wraca� pami��. Ta chciana i niechciana. Zat�skni�em za alkoholem, bo 
tylko on pozwala� zapomnie�, kim naprawd� jestem. Nie pi�em od dw�ch tygodni, 
kiedy to Jamie Brown i jego cie�, snajper Mark Tenesse, przetrz�sn�li wszystkie 
moje schowki. Jamie wmanewrowa� mnie w naro�nik latryny i zagrozi� ochryp�ym 
szeptem:
- Ostatni raz ci� kryli�my. Od dzi� ani kropli wi�cej.
Zamkn��em oczy, prze�ykaj�c z trudem �lin�. Wspania�omy�lny by�, nie ma co. Ale 
je�eli ja chc� zakonserwowa� sobie m�zg? Mia�em do�� tego g�wnianego �ycia, nie 
prosi�em si� o nie.
Wcisn��em gaz do dechy. W g��bi serca wola�em wierzy�, �e si� myl�, �e to by� 
tylko tw�r mojej wyobra�ni. Niedaleko kwatery skr�ci�em w kierunku alei. 
Pozostali zorientowali si� dopiero, gdy wok� samochodu zagwizda�y kule. Mark 
szarpn�� mnie od ty�u.
- Zwariowa�e�? Wystrzelaj� nas tutaj jak kaczki! - wrzasn��.
Brown pr�bowa� mi wyszarpn�� kierownic�, ale trzyma�em j� kurczowo spoconymi 
d�o�mi. Nagle zobaczy�em kobiet�, bieg�a pochylona.
Wje�d�ali�my w alej�, kiedy jej g�owa rozprysn�a si�.
Zahamowa�em ostro. Jamie wyskoczy� z samochodu, chowaj�c si� za mask� i 
sk�adaj�c do strza�u. Tenesse bieg� do kobiety, ale porusza� si� w zwolnionym 
tempie. Nie dziwi�o go, �e kobieta wstaje, a jej g�owa zn�w jest ca�a i 
nienaruszona. Nie zareagowa�, gdy kobieta cofn�a si� o kilka krok�w, do 
miejsca, w kt�rym zosta�a postrzelona.
Podjecha�em bli�ej, druga kula trafi�a j� teraz w pier�. �aden z moich 
towarzyszy nie widzia� jej poprzedniego upadku. Mark pochyla� si� nad le��c� 
bezw�adnie na �niegu postaci�. Opatrzy� j� szybkimi, pewnymi ruchami, nie 
zwa�aj�c na �wiszcz�ce wok� kule. Potem z�apa� kobiet� pod ramiona i przy 
pomocy Browna przeni�s� do samochodu.
Na zakrwawionym �niegu pozosta� szal i czarna siatka na zakupy. Pusta, jak �ycie 
tutaj.
By�em ot�pia�y. Nie pami�tam, kiedy dostarczyli�my rann� do szpitala. Otacza�a 
mnie mg�a o ci�kim zapachu gorzkich migda��w. Nie mog�em si� z niej wyrwa�.
Znikn��em z jednostki jeszcze przed pobudk�. Ma�� znalaz�em, kiedy s�o�ce 
wychyla�o si� zza horyzontu.
Czeka�a na mnie, wsta�a, wzi�a mnie za r�k� i poprowadzi�a na prze�aj przez 
pole. Zatrzymali�my si� przy drewnianej szopie, cudem jeszcze nie rozebranej 
przez szabrownik�w. Ma�a odsun�a ci�ki rygiel i wprowadzi�a mnie do �rodka. 
Usiad�em na stercie desek.
- Co robisz w moim �yciu? - spyta�em wprost.
Odezwa�a si� g�osikiem jak srebrny dzwoneczek:
- Kiedy� nazywa�am si� Anna Sarina. Do zesz�ego roku mieszka�am w okolicy 
Gorazde. Teraz jestem martwa. - �achn��em si�, wi�c uspokoi�a mnie ruchem d�oni 
i wyja�ni�a: - Jestem teraz rysownikiem Boga. Zgin�am pod ostrza�em miasta. 
Sta�am z mam� w kolejce po chleb. Ale B�g uzna�, �e czas wtr�ci� si� w 
poczynania diab�a. Na szcz�cie, piek�o jest bardziej zbiurokratyzowane ni� nasz 
�wiat, nie dowiedzia�o si� jeszcze o rysownikach. Ka�dy z nas zg�osi� si� na 
ochotnika, ale jest nas zbyt ma�o. Musimy zna� teren, na kt�rym dzia�amy. Inni 
s� w Brazylii, Somalii, Meksyku, Rwandzie, Haiti, Chinach.
U�miechn��em si� tylko.
- Nie wierzysz mi - stwierdzi�a. - My�lisz, �e oszala�am.
Pokiwa�em g�ow�. By�a dzieckiem, a ja widzia�em wiele w swoim �yciu. Wojna 
ka�dego mo�e doprowadzi� do szale�stwa.
Anna w milczeniu zastanawia�a si�, jak mnie przekona�. Nie zamierza�em da� si� 
przekona�, ale nie musia�a o tym wiedzie�. Wsta�a, podesz�a do �ciany i zacz�a 
grzeba� w ziemi. Po chwili us�ysza�em g�uchy odg�os, jaki wyda�y deski s�u��ce 
za przykrycie schowka. Te� takie budowa�em, jeszcze w sieroci�cu. D�wign�a z 
wysi�kiem pokryw� i wyci�gn�a ze �rodka sw�j blok i paczk� o��wk�w. Usiad�a 
obok mnie, otworzy�a blok i powiedzia�a:
- Udowodni�, �e m�wi� prawd�.
Zacz�a pilnie rysowa�. Na kartce pojawi� si� zarys szopy, w kt�rej 
siedzieli�my. Przysun��em si� do niej z zainteresowaniem. W jednym z wybitych 
okien naszkicowa�a zarys g�owy, nadaj�c twarzy moje rysy. Widzia�em swoje 
zdziwione oczy, patrz�ce z niedowierzaniem w pole przed szop�. By�o pokryte 
zdeptanymi i wgniecionymi w ziemi� resztkami pszennych k�os�w, w�ski pas ziemi 
pokrywa�y kwiaty. Du�e, cieplarniane kwiaty.
Zerkn��em na Ann�. Po twarzy p�yn�y jej �zy. Ca�ymi strumieniami. Chcia�em 
zapyta�, czy wszystko jest w porz�dku, kiedy poczu�em taki sam zapach, jak 
wczoraj w drodze. Wsta�em niepewnie i podszed�em do okna. Mia�em przed sob� 
widok r�ni�cy si� od tego z rysunku jedynie punktem widzenia.
Zemdli�o mnie. Mo�e od zapachu kwiat�w, mo�e od migda��w, kt�re tak�e czu�em w 
powietrzu. Mo�e te� ze strachu. Widzia�em wiele - masowe groby, obozy 
koncentracyjne, sale tortur, codzienn� walk�, jednak te kwiaty wstrz�sn�y mn�. 
Za plecami by�a dziura wydarta w deskach. Wiatr, wdzieraj�cy si� do �rodka, 
oprzytomni� mnie. Anna nie by�a szalona. To ja by�em wariatem.
Wzi�a mnie za r�k�, ocieraj�c �zy.
- Nie b�j si�.
Usiad�em ci�ko i spyta�em g�uchym g�osem:
- Dlaczego w�a�nie ja?
- To nie kara. Masz szans� zrobi� co� lepszego ni� przegra� swoje �ycie. B�g 
powiedzia� mi, �e kiedy ci� znajd�, rozpoznam ci� od razu. Masz mnie zast�pi� w 
tej pracy.
- Przecie� nie uda mi si� nic zmieni�. Nie raz pr�bowa�em.
Anna poderwa�a si� z pa�aj�cymi oczami. Krzykn�a na mnie, a ja podnios�em 
zdumiony g�ow�.
- Jeste� zdrowym, doros�ym m�czyzn�! Nawet ja potrafi� co� zrobi�, a ty musisz 
od razu tch�rzy�!
Uspokoi�a si� po chwili.
- Dla ka�dego z nas nadchodzi pora. Jeste�my ostatnimi pos�a�cami. Mamy ratowa� 
sprawiedliwych, ale dany jest nam tylko okre�lony czas. M�j ju� si� ko�czy.
- Ale je�eli mam inne zobowi�zania? Rodzin�, prac�?
- Noelu Bakerze, masz trzydzie�ci pi�� lat, jeste� kawalerem, nie masz dzieci. 
Wychowa�e� si� w sieroci�cu Morristown, a wojsko to ca�a twoja rodzina. 
Przyjecha�e� tu na w�asne ��danie i zapijasz si� teraz na �mier�. Gdzie w tym 
cel?
Nie mog�em tego �cierpie�. Prawie wrzasn��em w jej twarz:
- Nie mo�esz wiedzie�, co jest moim celem. Wiesz, dlaczego mia�a� odszuka� 
w�a�nie mnie? Bo ja jestem twoim Bogiem. Zleceniodawc�, je�eli wolisz.
Patrzy�a przera�ona na moje wyci�gni�te r�ce. My�la�a, �e zwariowa�em? Ju� ja 
jej poka��, jakim jestem wariatem.
- Jestem twoim Bogiem - Ojcem, Synem, Duchem. Jestem te� i diab�em, upad�ym 
anio�em. Moim imieniem powinno nazwa� si� rozdwojenie ja�ni. Jestem najstarszym 
znanym przypadkiem. I tylko jako cz�owiek pami�tam, jakim naprawd� jestem. 
Jestem Adamem, kt�rego Jahwe stworzy� na swoje podobie�stwo i kiedy poj�� miar� 
swojego czynu, wygna� na ziemi�. Ale B�g szybko przesta� si� interesowa� 
b��dami, kt�re pope�ni�. Bawi si� teraz w tworzenie nowej galaktyki. A ja 
zosta�em sam, bez nadzoru. Na pocz�tku te� tworzy�em nowe �ycie, ale wymkn�o mi 
si� spod kontroli. Oszala�em z nadmiaru w�adzy. Wszyscy szale�cy zawsze s� 
blisko Boga, bo maj� tak� sam� w�adz� jak ja. Tylko �e nadmiar wiedzy mo�e zabi� 
sumienie i zm�ci� umys�. Kiedy jestem diab�em, spiskuj� przeciwko Bogu. 
Odwrotnie kiedy jestem anio�em, bo to jak zabawa w podchody - raz wejdziesz w 
na��g i ju� ci� nie pu�ci. Nie mog�em �cierpie� wszystkiego, co zrobi�em, 
dlatego powr�ci�em do cia�a cz�owieka. Widzisz wi�c, �e to nie diabe� tu miesza, 
tylko wy sami - ludzie.
Przytuli�em j� i rozp�aka�em si� na dobre. Wiedzia�em, �e ju� za d�ugo by�em 
trze�wy, mog� nabra� ochoty na przemian� i co� si� stanie.
Nie poczu�a, kiedy j� udusi�em. Ma�a dusza uciek�a ode mnie, p�acz�c, jak tylko 
j� pu�ci�em, pozbawion� pami�ci.
Nie mog�em przecie� pozostawi� �wiadka swojej chwili s�abo�ci. Zbyt wielu mam 
wrog�w.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin