Garwood Julie - Rewanż2.pdf

(1161 KB) Pobierz
747127820 UNPDF
JULIE GARWOOD
Lady Brenna, bohaterka „Rewanżu”, ma jednak pewne kłopoty ze zdobyciem serca
mężczyzny, którego pokochała, mimo - a może właśnie dlatego - że jest jej mężem.
Connor MacAllister żeni się bynajmniej nie z miłości; chce się w ten sposób zemścić
na swym odwiecznym wrogu, który miał poślubić Brennę.
Szczególny talent do popadania w tarapaty - dzięki któremu dziewczyna zdobywa
sobie sympatię rodziny Connora - wcale nie pomaga jej w zdobyciu uczucia męża,
mimo to Brenna nie traci nadziei, że wreszcie usłyszy z jego ust upragnione
wyznanie.
1
747127820.001.png 747127820.002.png 747127820.003.png
PROLOG
Szkocja, rok 1103
Donald MacAllister nie chciał umierać. Resztkami uciekających sił, z wrodzonym sobie
uporem, walczył o życie. Pozornie wydawać by się mogło, że starzec powinien niecierpliwie
oczekiwać Tej, która skróciłaby jego męki. On jednak był gotów mężnie stawić czoło
cierpieniu, gdyż najpierw musiał przekazać jedynemu potomkowi swoje dziedzictwo, a dopiero
potem zamknąć na zawsze powieki.
A tym dziedzictwem była nienawiść. MacAllister pragnął, by jego syn zapłonął żądzą
zemsty. Postanowił walczyć ze śmiercią do czasu, gdy nabierze pewności, że chłopiec
zrozumie, jak ważne jest wyrównanie rachunków z wrogiem. Tak wiec czepiał się kurczowo
resztek życia i maleńkiej kruchej dłoni synka, wbijając w niego gasnące spojrzenie ciemnych,
piwnych oczu.
- Pomścij mnie, Connorze MacAllister. Przyjmij mą nienawiść do swego serca, chroń ją
i hoduj troskliwie do czasu, gdy dorośniesz. A wtedy zgładź nieprzyjaciół moim mieczem. Nie
będę mógł umrzeć spokojnie, dopóki nie dasz mi słowa, że pomścisz zło, jakie wyrządzono
twemu ojcu. Przyrzekasz?
- Tak, ojcze - odpowiedział Connor z zapałem. - Pomszczę cię.
- Czujesz, że płonie w tobie żądza zemsty?
- Czuje.
Donald skinął głową z zadowoleniem. Teraz już mógł pogodzić się ze śmiercią, gdyż
zyskał pewność, że jego potomek wypełni swą powinność. Connor udowodnił wielokrotnie, że
jest niezwykle inteligentny, toteż ojciec ufał mu bezgranicznie.
Donald MacAllister dałby wiele za to, by zobaczyć, jak jego syn wyrasta na mężczyznę.
Wiedział jednocześnie, iż tylko głupcy pragną rzeczy niemożliwych, a on miał rozpłatany
brzuch i złamaną nogę. Bóg okazał się wszakże miłosierny - odebrał starcowi czucie aż po
kolana.
- Powiedz mi, ojcze, kto to zrobił.
- Zaatakowali mnie Kaernowie, ale oni przybyli tu z dalekiej północy. Nie mogło im
zależeć na naszej ziemi. Są jednak spokrewnieni z MacNare’ami, podejrzewam więc, że to oni
maczali w tym palce. MacNare'owie zawsze byli chciwi. A ich wódz nigdy nie poprzestanie na
tym, co ma. Zabij go, nim narobi ci kłopotów. Ale działaj rozważnie - upomniał syna Donald. -
2
747127820.004.png
Ani Kaernowie, ani MacNare'owie nie są wystarczająco przebiegli, by uknuć tak zuchwały
plan. Z pewnością ktoś nimi kierował. Ufam, że poznasz nazwisko zdrajcy. Mam wszakże
przeczucie, że wróg zakradł się w szeregi mojego klanu.
- Ktoś z naszych cię zdradził? - Connor nie posiadał się z oburzenia.
- Rozważam tę możliwość od przedwczoraj. Kaernowie dostali się tutaj tajemnym
przejściem. Najwidoczniej ktoś udzielił im wskazówek. Zdrajca pochodzi z naszego gniazda, a
twoim zadaniem będzie skrócić go o głowę. Musisz znaleźć wszystkich winnych, nim
obmyślisz plan zemsty. A gdy już będziesz gotów, wybij ich do nogi. Sądzę, że należy również
zabić dzieci tych nikczemników.
- Znikną z powierzchni ziemi, ojcze.
Donald zacieśnił uścisk na dłoni syna.
- Udzielę ci teraz ostatniej nauki. Przyjrzyj się, jak umieram, a potem idź do lasu. Tam
czeka na ciebie Angus. On ci powie, co masz dalej robić.
Zaczekał, aż chłopiec skinie głową na znak zgody i znów nabrał powietrza w płuca.
- Rozejrzyj się i powiedz, co widzisz.
Connor objął wzrokiem otaczającą go ruinę, a w piersiach wezbrał mu szloch. Odór
spalenizny i zakrzepłej krwi przyprawiał go o mdłości.
- Nasz dom legł w gruzach, ale zamierzam go odbudować.
- Z pewnością. Uczyń z niego twierdzę nie do zdobycia. Wyciągnij wnioski z moich
błędów, synu.
- Nikt nie zdoła się tu wedrzeć. Obiecuję.
- Co z moimi ludźmi?
- Większość zginęła - wyszeptał chłopiec z rozpaczą w głosie.
- Ale ich synowie powrócą. Przywdzieją twe barwy i okrzykną cię wodzem. Będą cię
słuchać tak jak ich ojcowie mnie. Nadchodzi czas rozstania. Opatrz rany, by nie stracić zbyt
wiele krwi. Zrób to natychmiast, a ja tymczasem odpocznę.
Connor pospiesznie wykonał polecenie, choć nie uważał, by jego obrażenia wymagały
bandażowania. Krew pokrywająca ciało pochodziła bowiem głównie z ran ojca.
- Na pewno zostaną ci blizny. Będą ci zawsze przypominać o tym czarnym dniu.
- I bez nich o nim nie zapomnę.
- Z pewnością. Boli cię?
- Nie.
3
Donald mruknął z zadowoleniem. Cieszył się, że chłopiec się nie skarży. Miał zadatki
na prawdziwego wojownika.
- Ile masz lat, chłopcze?
- Pewnie dziewięć lub dziesięć.
- Sądząc po wzroście, pozostajesz nadal dzieckiem, ale w twych oczach płonie wzrok
mężczyzny. Dostrzegam w nich wściekłość i jestem z ciebie dumny.
- Mógłbym cię zabrać do lasu.
- Nie będziesz przecież wlókł za sobą trupa.
- Odczuwasz ból, ojcze?
- Już nie. Jestem dziwnie odrętwiały. To prawdziwe błogosławieństwo. Inni mieli
gorszą śmierć,
- Zostanę, dopóki...
- Wyjdziesz, kiedy każe ci wyjść. Musisz ratować życie. Nasi wrogowie z pewnością tu
powrócą, by dokończyć dzieła.
- Mamy czas, ojcze. Słońce stoi wysoko na niebie, a oni zabrali ze sobą beczki z winem.
Nie pojawią się tu wcześniej niż jutro rano.
- W takim razie posiedź jeszcze chwilę - zezwolił Donald.
- Czy Angus wyśle mnie do Euphemii? Mam jej powiedzieć, co się stało?
- Nie. Nic jej nie mów.
- Ale ona jest twoją żoną.
- Drugą żona - sprostował Donald. - Nigdy nie ufaj kobiecie, synu. Tylko głupcy tak
czynią. A ona i tak się wszystkiego dowie, gdy przyjedzie tutaj z Raenem. Chcę, żebyś wtedy
był już bardzo daleko. Nie życzę sobie, by wychowywali cię jej krewni. To pijawki.
Connor skinął głową na znak, że rozumie.
- Ufałeś mojej matce?
W pytaniu chłopca pobrzmiewała nutka niepokoju. I choć Donald pragnął, by jego syn
zachował w sercu idealny obraz tej, która wydała go na świat, postanowił mimo wszystko
powiedzieć mu prawdę.
- Wierzyłem jej bezgranicznie, co stało się przyczyną mych cierpień. Isabelle była moją
słodką umiłowaną żoną i jak mi za to odpłaciła? Umarła, pozostawiając mnie w rozpaczy. Ucz
się na moich błędach i oszczędź sobie niepotrzebnego bólu. Teraz rozumiem, że nie
powinienem się żenić po raz drugi, ale kierowałem się zmysłem praktycznym i chciałem
pozostawić po sobie spadkobierców, na wypadek, gdyby tobie przydarzyło się jakieś
4
nieszczęście. Popełniłem błąd. Euphemia miała już syna z pierwszego małżeństwa i nie mogła
urodzić więcej dzieci. Choć bardzo się starała.
Urwał, by pozbierać myśli.
- Nie mogłem kochać Euphemii ani żadnej innej kobiety. Nie powinienem jednak
ignorować twojej macochy. Ona w niczym nie zawiniła. Musisz odkupić moją winę. Traktuj ją
z należnym szacunkiem i spróbuj jakoś wytrzymać z jej rozpieszczonym synalkiem.
Obowiązuje cię lojalność wobec rodziny.
- Będę o tym pamiętał. Dokąd Angus zamierza mnie wysłać? Powinieneś mi powiedzieć
- nalegał chłopiec. Specjalnie przeciągał rozmowę, by spędzić jak najwięcej czasu z ojcem. -
Przecież Angus mógł zginąć w drodze do lasu.
- Sądzisz, że powierzyłbym tak ważną sprawę jednemu człowiekowi? Nie jestem
głupcem. Inni również wiedzą, co należy robić.
- Chcę usłyszeć ten rozkaz bezpośrednio z twoich ust, ojcze.
- Ufam tylko jednemu człowiekowi i do niego właśnie musisz się udać. Opowiedz mu,
co się tutaj wydarzyło.
- Mam mu wyjaśnić wszystko, co wiem?
- Oczywiście.
- Mogę mu wierzyć?
- Bezgranicznie - odparł Donald. - Ów szlachetny mąż odpowiednio się tobą zaopiekuje.
Daj mi słowo honoru, że aż do śmierci będziesz traktował go jak brata. A on na pewno cię nie
zawiedzie. Idź już. Idź do Aleca Kincaida.
Connor oniemiał ze zdziwienia.
- Przecież to twój wróg, ojcze. Nie mówisz tego poważnie.
- Jak najpoważniej - odparł z mocą Donald. - Alec Kincaid jest dobrym, szlachetnym
człowiekiem i jednym z najpotężniejszych mężów w Szkocji, a tobie potrzeba jego siły.
Connorowi nadal trudno było się pogodzić z wolą ojca.
- Ale ty z nim walczyłeś? - zaoponował nieśmiało.
- To prawda - odparł Donald z uśmiechem, czym wprawił chłopca w zdumienie. -
Jednak sercem byłem daleki od tej wojny, a Kincaid doskonale o tym wiedział. Nasze ziemie
sąsiadują ze sobą na wschodzie, zrozumiałe więc, że chciałem się wedrzeć na jego teren. On mi
na to oczywiście nie pozwolił, ale rozumiał moje zapędy. Gdyby było inaczej, już dawno by
nas pozabijał.
- Jest aż tak potężny?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin