Christie Agatha - Tommy i Tuppence 02 - Śledztwo na cztery ręce.pdf

(987 KB) Pobierz
12. Śledztwo na cztery ręce
A GATHA C HRISTIE
Ś LEDZTWO NA CZTERY RĘCE
T ŁUMACZYŁA A LICJA P OśAROWSZCZYK
T YTUŁ ORYGINAŁU : P ARTNERS IN CRIME
R OZDZIAŁ PIERWSZY
W RÓśKA NA KOMINKU
Pani Beresford usadowiła się wygodniej na kanapie i znudzona wyjrzała przez okno.
Widok nie był szczególnie interesujący: w zasięgu jej wzroku znajdował się jedynie mały
blok mieszkalny po przeciwnej stronie ulicy. Pani Beresford westchnęła, a potem ziewnęła.
— Chciałabym, Ŝeby coś się wydarzyło — powiedziała.
MąŜ podniósł głowę znad gazety i spojrzał na nią karcąco.
— UwaŜaj, co mówisz, Tuppence. Niepokoi mnie ta twoja tęsknota za tanią sensacją.
Tuppence westchnęła i w rozmarzeniu przymknęła oczy.
— A więc Tommy i Tuppence wzięli ślub — zaczęła melancholijnie — i Ŝyli szczęśliwie.
Sześć lat później nadal Ŝyli szczęśliwie razem i tak do końca swoich dni. To nadzwyczajne, Ŝe
wszystko zawsze okazuje się inne, niŜ się sobie wcześniej wyobraŜało.
— Niezmiernie głęboka myśl, Tuppence, tyle Ŝe niezbyt oryginalna. To sarno powiedzieli
juŜ przed tobą wybitni poeci i jeszcze bardziej wybitni filozofowie, i, jeśli wybaczysz mi tę
uwagę, zrobili to lepiej od ciebie.
— Sześć lat temu — ciągnęła Tuppence — dałabym sobie rękę uciąć, Ŝe gdy się ma
wystarczającą ilość pieniędzy i ciebie za męŜa, Ŝycie musi być nieustającą słodką pieśnią, jak
to ujął jeden z poetów, których podobno znasz tak dobrze.
— Czy to ja ci się znudziłem, czy teŜ pieniądze? — zapytał Tommy chłodno.
— ”Znudziło” nie jest najlepszym słowem — odparła Tuppence uprzejmie. — Po prostu
jeszcze nie przywykłam do mojego błogiego trybu Ŝycia. Dopóki się nie przeziębisz, nigdy
nie zdajesz sobie sprawy, jakim szczęściem jest móc oddychać przez nos. To tak samo.
— MoŜe powinienem zacząć nieco cię zaniedbywać? — podsunął Tommy. — Mógłbym
wychodzić do nocnych klubów z innymi kobietami albo coś w tym rodzaju.
— Bez sensu. Tyle by ci z tego przyszło, Ŝe spotkałbyś tam mnie w towarzystwie innych
męŜczyzn. Ja wiem dobrze, Ŝe ciebie nie obchodzą inne kobiety, tymczasem ty nigdy nie
miałbyś pewności, czy mnie nie obchodzą inni męŜczyźni. Kobiety są o wiele bardziej
przenikliwe.
— MęŜczyźni są niepokonani jedynie w skromności — mruknął jej mąŜ. — Ale co się z
tobą dzieje, Tuppence? Skąd te nostalgiczne nastroje?
— Nie wiem. Chciałabym, Ŝeby coś się zaczęło dziać. Jakieś podniecające rzeczy. Słuchaj,
czy nie miałbyś ochoty znów tropić niemieckich szpiegów? Przypomnij sobie, przez jakie
wspaniałe niebezpieczeństwa przechodziliśmy kiedyś razem. Wiem, oczywiście, Ŝe w
zasadzie teraz teŜ jesteś w SłuŜbach Specjalnych, ale masz pracę czysto biurową.
— Czy chcesz przez to powiedzieć, Ŝe pragniesz, by wysłano mnie w najdziksze zakątki
Rosji w przebraniu bolszewickiego przemytnika albo kogoś takiego?
— Nic by mi z tego nie przyszło. Nie pozwoliliby mi pojechać z tobą, a to przecieŜ
właśnie ja strasznie chcę coś robić. Przez cały czas powtarzam, Ŝe potrzebuję jakiegoś zajęcia.
— MoŜe coś z kobiecych robótek? — zaproponował Tommy, wykonując nieokreślony
ruch ręką.
— Dwadzieścia minut pracy codziennie po śniadaniu wystarcza, Ŝeby w domu wszystko
funkcjonowało jak w zegarku. Nie masz chyba powodów do narzekania, prawda?
— Prowadzisz dom tak znakomicie, Tuppence, Ŝe zaczyna to być wręcz nuŜące.
— Ogromnie sobie cenię twoje uznanie. Ty oczywiście masz swoją pracę, ale powiedz mi,
Tommy, czy w głębi duszy nie tęsknisz od czasu do czasu za przygodami, czy nie pragniesz,
Ŝeby coś się działo?
— Nie, a w kaŜdym razie wydaje mi się, Ŝe nie. Wszystko wygląda pięknie w marzeniach,
ale gdy rzeczywiście coś się zdarza, przewaŜnie okazuje się, Ŝe nie jest to takie przyjemne.
— MęŜczyźni są tacy rozsądni — westchnęła Tuppence. — Czy naprawdę nigdy nie
ogarnia cię tęsknota za nowymi wraŜeniami, przygodą, Ŝyciem?
— Coś ty ostatnio czytała, Tuppence?
— Pomyśl tylko, jakie by to było ekscytujące — ciągnęła nie zraŜona — gdyby teraz ktoś
załomotał do drzwi i do środka chwiejnym krokiem wtoczył się trup.
— Trup nie mógłby wtoczyć się nigdzie, nawet chwiejnym krokiem — zauwaŜył Tommy
sarkastycznie.
Tuppence machnęła tylko ręką.
— Wszystko jedno, wiesz przecieŜ, o co mi chodzi. Oni zawsze wtaczają się chwiejnym
krokiem na chwilę przed śmiercią i upadają ci prosto pod nogi, ostatnim tchem wypowiadając
kilka niezrozumiałych słów. „Cętkowany lampart” albo coś w tym rodzaju.
— Doradzałbym ci lekturę Schopenhauera albo Immanuela Kanta. Ale Tuppence nie
dawała się zbić z tropu.
— Coś takiego dobrze by ci zrobiło. Tyjesz i robisz się leniwy.
— To nieprawda — odrzekł Tommy z urazą. — A poza tym to ty wykonujesz ćwiczenia
odchudzające.
— Wszyscy je robią. Gdy mówiłam, Ŝe tyjesz, uŜyłam metafory. Chodziło mi o to, Ŝe
stajesz się zamoŜny, zadbany i wygodny.
— Nie wiem, co cię dzisiaj napadło — mruknął zniecierpliwiony mąŜ.
— Duch przygody — wymamrotała Tuppence. — To i tak lepsze, niŜ tęsknota za
romansem. Choć teŜ mi się przytrafia. WyobraŜam sobie czasem, Ŝe spotykam męŜczyznę,
naprawdę przystojnego…
— Spotkałaś mnie — wtrącił Tommy. — Czy to ci nie wystarcza? — …dobrze
zbudowanego męŜczyznę o ciemnej cerze, takiego, który potrafi jeździć na wszystkim i
chwyta na lasso dzikie konie…
— Chodzi w skórzanych spodniach i kowbojskim kapeluszu — uzupełnił Tommy
uszczypliwie.
— …i spędził wiele lat w zupełnej głuszy — Tuppence udała, Ŝe nie słyszy. — Najlepiej
byłoby, gdyby od pierwszego wejrzenia zakochał się we mnie na śmierć i Ŝycie. Ja,
oczywiście, jako cnotliwa Ŝona odtrąciłabym jego zaloty i pozostałabym wierna przysiędze
małŜeńskiej, ale w tajemnicy oddałabym mu serce.
— No cóŜ — odrzekł Tommy. — Często mi się zdarza, Ŝe pragnę spotkać naprawdę
piękną dziewczynę o pszenicznych włosach, która zakochałaby się we mnie do szaleństwa.
Tylko nie jestem przekonany, czy odrzuciłbym jej zaloty. W gruncie rzeczy wiem na pewno,
Ŝe nie.
— To świadczy tylko o twoim złym charakterze — oznajmiła Tuppence.
— Co się właściwie z tobą dzieje, kochanie? Nigdy jeszcze nie mówiłaś takich rzeczy.
— Nie, ale juŜ od dłuŜszego czasu gotowałam się w środku. Widzisz, bardzo
niebezpiecznie jest posiadać wszystko, czego się pragnie, a do tego jeszcze wystarczająco
duŜo pieniędzy, by móc sobie wszystko kupić. Oczywiście, zawsze pozostają kapelusze.
— Masz juŜ chyba ze czterdzieści kapeluszy i wszystkie wyglądają tak samo.
— Tak juŜ jest z kapeluszami. Ale one wcale nie wyglądają tak samo. RóŜnią się
niuansami. Dziś rano widziałam ładny kapelusz w sklepie Violette.
— Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, niŜ kupować kapelusze, to nie potrzebujesz…
— No właśnie — przerwała mu Tuppence — właśnie o to chodzi. Gdybym tylko miała coś
lepszego do roboty! Chyba powinnam się zająć dobroczynnością. Och, Tommy, jakŜe bym
chciała, Ŝeby zdarzyło się coś ekscytującego. Wydaje mi się, nie, naprawdę myślę, Ŝe dobrze
by nam to zrobiło. Gdyby udało się znaleźć dobrą wróŜkę…
— Ach! — zawołał Tommy. — Dziwne, Ŝe to mówisz.
Wstał i przeszedł przez pokój. Wyjął z szuflady stolika niewielką fotografię i podał ją
Tuppence.
— Och, więc wywołałeś te zdjęcia! — zawołała. — Czy to jest to, które ja zrobiłam, czy
ty?
— To moje. Twoje nie wyszło, nie doświetliłaś go. Zawsze tak robisz.
— Cieszę się, Ŝe sądzisz, iŜ przynajmniej jedną rzecz potrafisz robić lepiej ode mnie —
odparowała Ŝona.
Idiotyczna uwaga, ale w tej chwili nie będę na nią reagował. Tu jest to, co chciałem ci
pokazać. Wskazał palcem małą, białą plamkę na fotografii.
— Zadrapanie na filmie — orzekła Tuppence.
— Właśnie, Ŝe nie. To jest dobra wróŜka.
— Tommy, ty idioto…
— Zobacz sama — odparł, podając jej szkło powiększające.
Tuppence uwaŜnie przyjrzała się odbitce. Przy pewnej dozie wyobraźni oglądane w
powiększeniu zadrapanie na filmie rzeczywiście przypominało trochę niewielką, uskrzydloną
istotę siedzącą na kracie kominka.
— To coś ma skrzydła — wykrzyknęła w podnieceniu.
— Jakie to zabawne, prawdziwy dobry duszek w naszym mieszkaniu. MoŜe napiszemy o
tym do Conan Doyle’a? Czy myślisz, Ŝe to jest wróŜka, która spełnia Ŝyczenia?
— Wkrótce się przekonasz — odpowiedział Tommy.
— Przez całe popołudnie Ŝyczyłaś sobie czegoś bardzo mocno.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i wkroczył przez nie z godnością wysoki,
piętnastoletni wyrostek, który najwyraźniej nie potrafił rozstrzygnąć, czy jest lokajem, czy teŜ
chłopcem na posyłki.
— Czy jest pani w domu? — zapytał. — Ktoś właśnie zadzwonił do drzwi.
— Wolałabym, Ŝeby Albert nie chodził tyle do kina — westchnęła Tuppence, gdy chłopak
przyjął do wiadomości jej obecność i wycofał się z salonu. — Teraz naśladuje lokaja z Long
Island. Dzięki Bogu, wyleczyłam go juŜ ze zwyczaju proszenia gości o wizytówki i
przynoszenia mi ich na tacy.
Drzwi znów się otworzyły.
— Pan Carter — obwieścił Albert takim tonem, jakby anonsował przybycie królowej.
— Szef — mruknął Tommy ze zdumieniem.
Tuppence z radosnym okrzykiem poderwała się z miejsca i powitała wysokiego
męŜczyznę o siwych skroniach, przenikliwych oczach i znuŜonym uśmiechu.
— Panie Carter, niezmiernie mi miło pana widzieć!
— Cieszy mnie to, pani Beresford. Proszę mi odpowiedzieć na jedno pytanie: jak się pani
Ŝyje?
— Dobrze, ale nudno — mruknęła Tuppence.
— Coraz lepiej — powiedział pan Carter. — Widzę, Ŝe zastałem was w odpowiednim
nastroju.
— To brzmi podniecająco — ucieszyła się. Albert wniósł herbatę, nadal naśladując lokaja
z Long Island. Gdy udało mu się szczęśliwie doprowadzić tę operację do końca i zamknął za
sobą drzwi, Tuppence wybuchnęła:
— Pan ma coś szczególnego na myśli, prawda? Czy zamierza pan wysłać nas z tajną misją
w najdziksze zakamarki Rosji?
— Niezupełnie — odrzekł pan Carter.
— Ale coś się za tym kryje!
— Tak, coś się za tym kryje. Wydaje mi się, pani Beresford, Ŝe nie boi się pani ryzyka,
prawda?
Oczy Tuppence rozbłysły podnieceniem.
— Jest pewna praca do wykonania dla naszego departamentu i pomyślałem sobie — tak mi
tylko przyszło do głowy — Ŝe moŜe wam by odpowiadała.
— Proszę mówić dalej — poprosiła Tuppence.
— Widzę, Ŝe prenumerujecie „Daily Leadera” — pan Carter podniósł gazetę ze stołu.
Odnalazł kolumnę ogłoszeń i wskazując jedno z nich palcem, przesunął dziennik w stronę
Tommy’ego.
— Przeczytaj to.
— ”Międzynarodowa Agencja Detektywistyczna, Theodore Blunt, menadŜer. Prywatne
dochodzenia. DuŜy zespół zaufanych i wysoko wyszkolonych agentów śledczych. Absolutna
dyskrecja. Bezpłatne porady. 118 Haleham St., W.C.”
Tom spojrzał pytająco na pana Cartera, a ten skinął głową:
— Ta agencja juŜ od dłuŜszego czasu ciągnęła resztką sił. Jeden z moich przyjaciół kupił
ją za bezcen. Myślimy o tym, Ŝeby rozkręcić ją na nowo, powiedzmy, na sześciomiesięczny
okres próbny. Przez ten czas, oczywiście, ktoś musi ją prowadzić.
— A co z Theodorem Bluntem? — zapytała Tuppence.
— Pan Blunt okazał, niestety, godny poŜałowania brak dyskrecji. Doszło do tego, Ŝe
musiał się nim zająć Scotland Yard. Pan Blunt Ŝyje teraz na koszt Jej Wysokości Królowej
Wielkiej Brytanii i nie ma zamiaru zdradzić nam nawet połowy tego, co chcielibyśmy
wiedzieć.
— Rozumiem, sir — rzekł Tommy. — A w kaŜdym razie wydaje mi się, Ŝe rozumiem.
— Proponuję, Ŝebyś wziął sześciomiesięczny urlop w biurze z powodu złego stanu
zdrowia. I, oczywiście, gdybyś chciał prowadzić agencję uŜywając nazwiska Theodora
Blunta, ja nie mam z tym nic wspólnego.
Tommy spojrzał uwaŜnie na szefa:
— Jakieś instrukcje, proszę pana?
— Zdaje się, Ŝe pan Blunt prowadził działalność na skalę międzynarodową. UwaŜaj na
listy w niebieskich kopertach z rosyjskim znaczkiem. Powinny pochodzić od hurtownika
szynki, poszukującego swojej Ŝony, która przybyła do naszego kraju kilka lal temu na statusie
uchodźcy. Jeśli zwilŜysz znaczek, pod spodem zobaczysz liczbę 16. Zrób kopie tych listów, a
oryginały prześlij do Yardu. Powiadom mnie takŜe natychmiast, jeśli ktoś przyjdzie do biura i
uŜyje w rozmowie słowa „szesnaście”.
— Rozumiem, proszę pana — powtórzył Tommy. — A oprócz tego?
Pan Carter podniósł ze stołu rękawiczki, przygotowując się do wyjścia.
— Oprócz tego moŜecie prowadzić agencję, jak wam się będzie podobało. Sądziłem —
mrugnął lekko — Ŝe odrobina pracy detektywistycznej moŜe zabawić panią Beresford.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin