Fern Michaels - Królowa Vegas.pdf

(1419 KB) Pobierz
Michael Fern
Michael Fern
Królowa Vegas
(Vegas rich)
Same Coiemm
1923-1942
9UL
pietwózy
1923
O tary prawnik spojrzał na oblepione brudem okna gabinetu, które były czysz-O czone
zaledwie wczoraj, i skrzywił się z niesmakiem. Widział, jak sekretarka zamaszyście przecierała
szyby namydloną szmatą, a potem polerowała tak długo, aż można było zobaczyć w nich swoje
odbicie. Teraz, niecałe piętnaście godzin później, znów oblepione były brudem tak, jakby nigdy ich
nie czyszczono. Spojrzał w dół na swój e biurko i znów ujrzał ziarenka pustynnego piasku.
Dmuchnął na nie zirytowany i wcale nie zaskoczyło go, że nie przesunęły się ani trochę. Powtórzył
sobie raz jeszcze, że przecież jest na pustyni-piasek to element, którego należało tu oczekiwać.
Alvin Waring, prawnik z własną praktyką, patrzył zmartwionym wzrokiem na dwie teczki -
j edną grubą, drugą cienką - przesuwając j e machinalnie po biurku. Wiedział dokładnie, co
znajdowało się w każdej z nich. Gdyby musiał, mógłby bez mrugnięcia okiem wyrecytować ich
treść od początku do końca.
Wtedy właśnie weszła do jego biura. Spojrzał na nią i przyszły mu na myśl wodospady,
błękitne letnie niebo, pikniki i polne kwiaty. W tej sekundzie zatęsknił za swoją dawno minioną
młodością. Dwie teczki na biurku nagle nabrały sensu. Wstał, a jego stare kości zatrzeszczały.
Zrobił kilka kroków, wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni, bardziej miękkiej niż płatki
najdelikatniejszych kwiatów. Uśmiechnęła się, a w kącikach oczu o kolorze letniego nieba ukazały
się leciutkie zmarszczki.
- Dzień dobry, panie Waring, jestem Sallie Coleman. Dostałam pana list kilka dni temu.
Przyszłabym wczoraj, ale... musiałam... załatwić parę spraw. Nie mam za wiele pieniędzy,
wydałam wszystko, żeby zapłacić za pogrzeb Cot-tona. Zostało mi tylko to - powiedziała Sallie
wyciągając z torebki niewielki jutowy woreczek. - Cotton dał mi tę sakiewkę pierwszego dnia,
kiedy zaczęłam pracować w salonie bingo. Powiedział, że to mają być moje oszczędności na
wypadek, gdyby coś się nie udało. Nie jestem pewna, ile są warte. Cotton powiedział, że to czyste
złoto.
- Nie powinno się ruszać oszczędności. Są na przyszłość.
Prawnik odchrząknął oddając jej woreczek ze złotem. Zastanowiło go, jak czułby się
spacerując z tą młodą kobietą po zielonej łące pełnej kwitnących stokrotek. Boso. I trzymając ją za
rękę.
Sallie cofnęła się o krok, ale nie wyciągnęła ręki po woreczek. Błękitne oczy spojrzały
pytająco.
- Nie rozumiem. Spłacenie długów może mi zająć lata. Złoto pozwoliłoby zakończyć
wszystko szybciej, prawda?
- To nie ma znaczenia. Nie ma potrzeby, żeby odpowiadała pani za długi Cottona. Po
pierwsze, nie miał żadnych długów. Za pogrzeb można było zapłacić z jego majątku. Nie było... nie
ma potrzeby, by brała pani odpowiedzialność na siebie.
- Ależ tak, panie Waring, oczywiście że j est taka potrzeba. Cotton był moim przyjacielem.
Było mi ciężko tu, na pustyni, gdy tylko przyjechałam. On mi pomógł. Czuwał nade mną. Nie
pozwalał nikomu zrobić mi krzywdy. Był miłym i dobrym człowiekiem. Czasami... właściwie to na
ogół nie miał szczęścia, ale gdy miał pieniądze, zawsze dzielił się ze mną i paroma innymi
osobami, którym się nie wiodło. Nie żałuję, że zapłaciłam za jego pogrzeb. Jeżeli nie zostawił
żadnych długów, a pan nie chce moich oszczędności, to dlaczego napisał pan do mnie ten list i
prosił, żebym przyszła?
- Proszę usiąść, panno Coleman. Muszę pani wyjaśnić kilka spraw. Mam zamiar przeczytać
pani ostatnią wolę Cottona.
- Na litość boską, panie Waring, ostatnia wola człowieka to chyba jego prywatna sprawa?
Nie wiem, czy Cottonowi spodobałoby się, że chce pan mówić mi o jego sekretach. Zawsze
twierdził, że życie mężczyzny i jego przeszłość należą tylko do niego. Mawiał, że dobre imię to
wszystko, co Bóg daje mężczyźnie przy narodzinach i kiedy opuści ten świat, j ego imię na
nagrobku będzie wszystkim, co po nim zostanie. Skoro już to powiedziałam, panie Waring, to
wrócę lepiej do pracy. Mam zamiar dopilnować ustawienia nagrobka w niedzielę po południu.
Kaznodzieja zgodził się powiedzieć kilka słów. Planuj ę też urządzić stypę w salonie bingo dla
każdego, kto zechce przyjść.
Alvin Waring nie mógł uwierzyć własnym uszom. Była już niemal przy drzwiach, gdy
ostrym tonem nakazał, żeby wróciła i usiadła. Usadowiła się na brzeżku twardego, drewnianego
krzesła, a on uśmiechnął się, bo w błękitnych oczach dostrzegł strach, i rzekł łagodnie:
- A teraz, młoda damo, proszę siedzieć tu i słuchać, gdy będę czytał ostatnią wolę Cottona
Eastera. Wcześniej jednak, chciałbym opowiedzieć trochę o Cottonie. Jeśli tego nie zrobię, nie
zrozumie pani jego ostatniej woli. Cotton przyjechał na pustynię wiele lat temu ze swoim ojcem.
Był wtedy małym chłopcem. Jego tata był wykształconym człowiekiem, którego żona zmarła
przedwcześnie. Miał małe dziecko na wychowaniu, przyjechał więc tutaj w poszukiwaniu majątku,
podobnie jak przedtem jego ojciec. Odniósł też duży sukces, niemal taki jak ojciec. Posłał Cottona
do szkoły w Bostonie, a chłopiec, gdy tylko ukończył studia, natychmiast opuścił Boston, by
wrócić tutaj i zająć należne mu miejsce jako następca ojca. Głównym powodem, dla którego ojciec
10
Cottona wybrał Vegas, był fakt, że jego ojciec, czyli dziadek Cottona, wydobywał złoto ze
złoża Comstock. Starszy pan zapisał ojcu Cottona wszystko, a było tego sporo. Ten sprzedał
pozostawione mu przez ojca udziały w Comstock dokładnie we właściwym momencie i zgromadził
fortunę. Sprzedał drogo, po dwadzieścia dwa tysiące dolarów za akcję, a miał ich tysiące. Tata
Cottona był oprócz tego graczem i udało mu się wygrać w pokera mnóstwo ziemi. Nigdy nie
dotknął tych pieniędzy. Wciąż i wciąż udawało mu się zdobywać duże kwoty. Na jego zamówienie
wykonano obrzydliwie wielki sejf firmy Fargo Wells i w nim trzymał swoją fortunę. Nie ufał
bankom ani giełdzie. Mądry człowiek. Kupił połowę pustyni po pięćdziesiąt centów za akr.
Pożyczał narzędzia wielu poszukiwaczom złota w zamian za procent z wydobycia, a oni później
zwracali podwójną stawkę. W niektórych przypadkach całe żyły złota i kopalnie trafiały z
powrotem do kieszeni taty Cottona. Kiedy umarł, jego majątek przeszedł na Cottona, który ani
trochę nie dbał o pieniądze. Chciał sam spróbować szczęścia. Zgromadził własną fortunę, która
znalazła się cała w sejfie Wells Fargo razem z pieniędzmi ojca i dziadka. Proszę jednak pamiętać,
panno Coleman, że Cotton dokładnie wiedział, co należało do niego, co do jego dziadka, a co do
ojca. Nie sądzę, żeby znał, czy choćby nawet interesował się dokładną kwotą. Próbowałem mu
powiedzieć, ale to go po prostu nie obchodziło. Chciał być taki, jak inni górnicy - opowiadać
niestworzone historie, pić samogon, kochać łatwe kobiety, grać i natrafić na wielką żyłę złota.
Pragnął szacunku, a pani była jedyną osobą, która dawała mu to, czego chciał. Mówił, że
pielęgnowała go pani, gdy zachorował na zapalenie płuc i karmiła go, gdy był głodny. Mówił, że
kilka razy prała pani jego ubrania, a wspomniał też, że była pani... hmm, określił to jako, proszę
wybaczyć wyrażenie, "niezła w łóżku".
Sallie zaczerwieniła się, ale nie spuściła z Waringa błękitnych oczu.
- Panno Coleman, Cotton zostawił pani cały swój majątek.
- Mnie? Jak to? Dlaczego miałby zrobić coś takiego, panie Waring?
- Ponieważ akceptowała go pani takim, jakim był, a mówił też, że szanowała go pani i
prosiła o rady. Powiedział, że nikt inny, ani kobieta, ani mężczyzna, nie pytał go o radę. A pani
słuchała jego rad. To było ważne dla Cottona.
- Ale... ale...
- Jest pani bardzo bogata, panno Coleman. Ostatnia wola jest krótka. Przeczytam ją, a gdy
skończę, będzie pani mogła zadawać pytania.
Sallie słuchała drżącego głosu starego prawnika rozumiejąc z jego przemowy tylko jedno
słowo: bogata. Ludzie tacy jak ona nigdy nie byli bogaci. Gdyby była bogata, mogłaby wrócić do
Teksasu i pomóc rodzinie. Szkoda, że jej życie nie potoczyło się inaczej. Pożałowała nagle, że nie
umie dobrze pisać i czytać. Cotton pomógł jej trochę, ale czuła zbyt duże zakłopotanie i wstyd,
żeby uświadomić mu, jak bardzo była niedouczona.
Prawnik skończył czytać. Powinna była bardziej uważać. Powiedział, żeby zadawała
pytania. Patrzył na nią wyczekująco.
- Panie Waring, jeśli to możliwe, chciałabym pomóc w kłopotach moim rodzicom. Przez
ostatnie lata posyłałam do domu drobne sumy, ale trzeba się
11
zatroszczyć o kilkoro dzieci. Jak pan myśli, ile to może kosztować? Jeśli wystarczy
pieniędzy, może mogłabym przenieść rodzinę do małego domku z podwórkiem. Może jeszcze
kupiłabym kilka zabawek i nowe ubrania. I jeszcze posłałabym dzieci do szkoły. Mój tata, on... ile
kosztowałoby to wszystko?
- W porównaniu z tym, co pani posiada, to kropla w morzu. Jest pani bogata, panno
Coleman. Pozwoli pani, że wyrażę to inaczej. Czy wie pani, ile to jest milion dolarów? - Sallie
kiwnęła głową potakująco. Nigdy w życiu nie widziała więcej niż pięćdziesiąt dolarów naraz.
Milion - to musiało być znacznie więcej. Szkoda, że nie słuchała Cottona uważniej, gdy uczył ją
rachunków. Wszystko, co chciała wiedzieć, to móc przeliczyć pieniądze pod koniec dnia i
sprawdzić, czy suma się zgadza.
- W takim razie proszę pomnożyć to przez pięćdziesiąt - tyle mniej więcej wartjestpani
majątek, a możliwe, że więcej, dzięki Cottonowi Easterowi. Nie wliczam w to ziemi. W tej chwili
nie jest wiele warta, ale być może pewnego dnia będzie kosztować majątek. Tak uważał ojciec
Cottona i tak myślał sam Cotton. Najlepszą radą, jaką mogę pani dać, jest wziąć trochę z tych
pieniędzy i kupić resztę pustyni, a potem czekać, aż nadejdzie właściwy czas żeby ją sprzedać.
Kosztuje teraz około sześćdziesięciu pięciu centów za akr. Mogę to dla pani załatwić, jeśli zechce
pani upoważnić mnie do prowadzenia jej spraw. Jeżeli planuje pani zatrudnić innego prawnika, to
też w porządku. Będę pani przysyłał comiesięczne raporty finansowe, a nie zmieniają się one
zbytnio, jako że wszystkie środki są zamrożone. Później chciałbym, abyśmy usiedli i porozmawiali
o rynku giełdowym. Czy chciałaby pani przeprowadzić się do domu Easterów? Dom otrzymał
nazwę, gdy Cotton był jeszcze małym brzdącem. Jego ojciec nazwał go "Sunrise". Wzgórze, na
którym stoi, należy do pani - dla podkreślenia swoich słów potrząsnął kompletem pobrzękujących
kluczy.
- Co to za dom, panie Waring? - wydusiła z siebie Sallie.
- Dom ojca Cottona. Jest piękny. Całe wyposażenie sprowadzono z Bostonu. Najlepsze,
jakie można było dostać za pieniądze. Jest tam prawdziwy wodociąg, studnia i automobil. Mieszka
tam teraz tylko starsza para służących. Opiekują się całym domem. Może tam pani zamieszkać,
jeśli pani zechce. Dom należy do pani.
Dom zwany "Sunrise". Sallie myślała, że śni.
- Ile jest tam pokoi?
- Jedenaście. I cztery w pełni wyposażone łazienki. Piękny ogród. Lubi pani kwiaty, panno
Coleman?
- Uwielbiam. A pan, panie Waring?
- Również, zwłaszcza polne. Dzwonki i takie małe, żółte dzwoneczki z kwiatkami
odwróconymi do góry nogami. Moja matka miała piękny ogród. Gdzie pani teraz mieszka, panno
Coleman?
- W pensjonacie. Mam duży pokój z ładną tapetą i białymi zasłonami w oknach. Tylko że
nie mogę otwierać okien ze względu na pył i piasek. Chciałabym kiedyś zobaczyć, jak firanki
poruszają się przy porannym wietrzyku, ale siatki na okna są przerażająco drogie...
12
- Nie musi pani się już martwić, że coś jest za drogie. Jeśli mogę spytać, co teraz pani zrobi?
Gdyby zechciała pani opowiedzieć mi więcej o swoim pochodzeniu, może byłbym w stanie pomóc,
że tak powiem, w zaplanowaniu pani przyszłości. Cotton mi ufał. Chciałbym, aby pani też mi
zaufała...
Sallie wyprostowała się na twardym, drewnianym krześle i spojrzała staremu prawnikowi
prosto w oczy. Z początku mówiła z wahaniem, ale kiedy zapominała o wstydzie, słowa popłynęły
wartkim strumieniem...
- Jestem jednym z ośmiorga dzieci, najstarszą córką. Chłopcy odeszli z domu, gdy tylko
stało się to możliwe. Mój tata, on... za dużo pił. Mama zarabiała trochę praniem i prasowaniem. Ja
jej pomagałam. Nigdy nie starczało jedzenia. Nigdy nie było mi ciepło. Wyjechałam, gdy
skończyłam trzynaście lat. Dotarłam tutaj i śpiewałam, żeby zarobić na kolację. Cotton mówił, że
śpiewam jak anioł. Uwielbiał mnie słuchać. Górnicy czasem dawali mi napiwki. Cotton zawsze był
hojny. Nie przeszkadzało mu, że czasami, gdy nie było pieniędzy, robiłam... brałam pieniądze za
rzeczy, które zawstydziłyby moją matkę. To taki inny sposób, żeby powiedzieć, że byłam...
jestem... dziwką. Nie sądził pan, że to powiem, prawda, panie Waring?
- Nie, nie sądziłem. Nie mam zamiaru pani osądzać, panno Coleman.
- To dobrze, panie Waring. Ja też nie będę pana osądzać. Teraz, skoro już to sobie
wyjaśniliśmy, możemy rozmawiać uczciwie. Umiem trochę czytać i pisać. Może teraz mogłabym
znaleźć kogoś, kto by mnie uczył. W Teksasie nie było czasu na szkołę i ładne ubrania. Eleganckie
panie z miasta nazywały nas białą hołotą. Nikt o nas nie dbał. Chciałam żyć lepiej, tak samo, jak
chcieli tego moi bracia. Pewnego dnia mam zamiar ich odnaleźć i pomóc im, jeśli będę mogła.
Trzymam też pana za słowo co do przeprowadzki do tego pięknego domu. Nie wie pan, czy okna
tam się otwierają?
Prawnik uśmiechnął się...
- Dopilnuję, żeby tak było. Panno Coleman, mam pomysł. Czy ktoś mógłby zająć pani
miejsce w salonie bingo na, powiedzmy, sześć miesięcy, może rok? Znam pewną osobę w
Kalifornii, która prowadzi szkołę średnią dla młodych dziewcząt. Jeśli spodoba się pani ten pomysł,
mogę dopilnować, by zajęła się panią... pani...
- Podszlifowaniem? -jej dźwięczny śmiech sprawił, że prawnika przeszedł dreszcz. - Myślę,
że to dobry pomysł. Ale najpierw muszę pojechać do Teksasu. Rodzina przede wszystkim. Kiedy
wrócę, możemy znów o tym porozmawiać. Gdzie znajduje się sejf, o którym pan mówił? Czy da
mi pan pieniądze, czy po prostu muszę go otworzyć i je zabrać? Czy muszę notować wszystkie
wydatki?
- Panno Coleman, proszę robić, co pani zechce. Kiedy chciałaby pani odwiedzić dom?
- Dzisiaj.
- Podróż konno trwałaby dwa dni. Mogę zadbać o to, by zabrano tam panią jutro, jeśli to
pani odpowiada. Oto szyfr do sejfu i klucze do domu. W ciągu ostatnich lat wiele funduszy
umieszczonych zostało w bankach, gdy tylko odniosłem wrażenie, że to bezpieczne. Książeczki
czekowe są w tym pudełku i teraz należą do pani. Wszystko, co musi pani zrobić, to wejść do
któregoś z banków, wpisać
13
swoje nazwisko i wziąć tyle pieniędzy, ile pani zechce. Czy zgadza się więc pani, żebym
zakupił więcej terenów na pustyni?
- Jeśli uważa pan, że to mądra decyzja.
- Tak uważam.
- W takim razie ma pan moją zgodę, panie Waring.
- Jestem ciekaw, panno Coleman, jak się pani teraz czuje?
- Smutno mi. Cotton był moim bliskim przyjacielem. Nie mogę uwierzyć, że zostawił mi
wszystkie te pieniądze. Czy chciał, żebym zrobiła coś szczególnego? No i dlaczego... dlaczego ja?
Miał przyjaciół. Powinna też być jakaś rodzina w Bostonie. Jest pan pewien, że chodzi o mnie?
- Jestem pewien - Waring wstał, wyszedł zza biurka i wyciągnął rękę. Przytrzymał jej
delikatną dłoń chwilę dłużej, niż to było konieczne. - Proszę się cieszyć swoją nową fortuną, panno
Coleman.
- Spróbuję, panie Waring.
Sallie wyciągnęła ręce po małe drewniane pudełko z książeczkami czekowymi.
Znalazłszy się znów na słońcu, Sallie rozejrzała się po ulicy. Zastanowiło ją, że wszystko
wyglądało tak samo jak godzinę temu, gdy weszła do biura prawnika.
Spojrzała na sklepy ciągnące się wzdłuż ulicy. Znała po imieniu wszystkich ich właścicieli.
Toolie Simmons prowadziła "Arkadę", gdzie sprzedawano piwo na kredyt, "Rye & Thackery"
należało do Russa Malloya, dalej był klub "Pod Czerwoną Cebulą", "Brylantowy Kontuar" z literą
N napisaną na odwrót na prymitywnym szyldzie i klub "Arizona", którego szyld dumnie oznajmiał,
że whisky jest tam w pełni dojrzała i reimportowana. Mężczyźni siedzieli na rozchwierutanych
krzesłach chroniąc się w niewielkich plamach cienia, odchylali się do tyłu pod zatrważającymi
kątami, rozmawiali, palili cygara i fajki czekając na otwarcie salonów w południe. Pracowaliby,
gdyby była dla nich jakaś praca. Może mogłaby coś z tym zrobić. Kilku z nich pomachało do niej,
inni uchylili słomianych kapeluszy na znak, że ją poznają.
- Zaśpiewasz nam ładną piosenkę, panno Sallie? - krzyknął jeden z górników.
- Nie dziś, Zeke. Jadę do Teksasu zobaczyć się z rodziną i mam sporo do zrobienia. Ale
wkrótce wrócę. Powiedz co chciałbyś, żebym zaśpiewała, a ja zrobię to specjalnie dla ciebie.
- Słyszałem, że w Handlowej dostali wczoraj trochę brzoskwiń w puszkach, panno Sallie.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś, Billy. Chciałbyś trochę?
- Pewnie, że tak, panno Sallie.
- Kupię je, kiedy będę wracać i podrzucę ci. Będziesz w klubie "Arizona"?
- Nie. Nie mam dziś grosza w kieszeni. Poczekam tutaj.
Sallie kiwnęła głową, omijając beczki z towarami i żywnością stojące przed Kompanią
Handlową. Uśmiechnęła się do Hirama Webstera, kiedy przestał zamiatać piasek sprzed progu,
żeby mogła przejść.
- Dzień dobry, panie Webster. Ładny dziś dzień, prawda?
14
- Jasne, panno Sallie. Mnóstwo błękitnego nieba.
Sallie była przekonana, że nikt nie wiedziałjeszcze o jej fortunie. Idąc dalej przypomniała
sobie namioty i zapach smażonej cebuli, który przenikał powietrze, kiedy po raz pierwszy
przyjechała do tego miasta. Teraz nie było już namiotów - zastąpiły je nowe, drewniane budynki.
Wciąż było to surowe, tandetne miasto, miasto mężczyzn. Uświadomiła sobie, że teraz może je
zmienić tak, jak tylko zechce. Mogła kupić wszystko, co chciała. Mogła zburzyć wszystkie nędzne
budynki i zacząć od nowa. Cotton mówił, że można kupić wszystko, byle by cena była
odpowiednia.
Sallie zeszła z drogi, gdy mijały ją trzy kobiety z wiklinowymi koszykami w rękach. W
żaden sposób nie dały po sobie poznać, że ją zauważyły, ale Sallie i tak uśmiechnęła się mówiąc:
- Dzień dobry paniom!
Zapach bylicy zdawał się spowijać ją całą, gdy szła dalej mijając piekarnię, lodownię,
aptekę i zakład modniarski. Porwany wiatrem piasek zawirował koło niej. Próbowała odskoczyć od
Zgłoś jeśli naruszono regulamin