Allende Isabel - Miłość i cienie.docx

(652 KB) Pobierz
ISABEL ALLENDE





ISABEL ALLENDE

MIŁOŚĆ

I CIENIE

Przełożyła

AGNIESZKA RURARZ

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

Warszawa 1999


Tytuł oryginału: De amor y de sombra

Projekt okładki: Maciej Sadowski

Redakcja: Rajmund Kalicki

Redakcja techniczna: Sławomir Grzmiel

Korekta: Magdalena Szroeder

© Isabel Allende 1984

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1999

© for the Polish translation by Agnieszka Rurarz

ISBN 83-7200-343-2

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA ul. Marszałkowska 8, 00-590 Warszawa

tel. (0-22) 827 72 36, 629 50 83 e-mail: info@muza.com.pl

Dział zamówień: (0-22) 628 63 60, 629 32 01

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Warszawa 1999 Wydanie I

Skład i łamanie: Magraf s.c, Bydgoszcz

Przygotowanie do druku: P.U.P. Arspol, Bydgoszcz

Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca SA, Kraków

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Warszawa 1999


Jest to historia kobiety i mężczyzny,

którzy kochali się z tak całkowitym oddaniem,

że uniknęli pospolitej codzienności.

Zapamiętałam ją i czule piastowałam

w pamięci, chroniąc przed niszczącym

upływem czasu; dopiero teraz i tu,

gdzie przebywam, w ciszy nocy mogę ją

wreszcie opowiadać. Robię to ze względu

na nich, ale takie dla tych wszystkich,

którzy powierzyli mi swoje dzieje mówiąc:

wykorzystaj to, pisz, bo inaczej wiatr wszystko

zmiecie.

Isabel Allende


Część pierwsza

Tamtej wiosny

Tylko miłość dzięki własnej mądrości

czyni nas tak niewinnymi.

Violetta Parra


Pierwszego pogodnego dnia słońce wyciągnęło z ziemi całą wilgoć zgromadzoną w niej przez zimowe miesiące i rozgrzało kruche kosteczki staruszków, którzy mogli nareszcie pospacerować w ogrodzie po specjalnie dla nich wytyczonych alejkach. W łóżku pozostał tylko jeden nieszczęśnik, pogrążony w tak melancholijnym nastroju, że nie warto było mu nawet proponować wyjścia na świeże powietrze; jego oczy widziały już tylko własne koszmary, a uszy pozostawały głuche na świergot ptaków. Josefina Bianchi, aktorka, ubrana w długą jedwabną suknię, tę samą, w jakiej pięćdziesiąt lat wcześniej deklamowała Czechowa, osłaniając parasolką twarz przywodzącą na myśl spękaną porcelanę, przechadzała się wolnym krokiem wśród trawników, na których już wkrótce miały zagościć kwiaty i trzmiele.

- Biedni chłopcy - uśmiechnęła się osiemdziesięcioletnia dama na widok drżących leciutko niezapominajek, niemal pewna, że poruszyli je wielbiący ją skrycie adoratorzy, którzy schowani w bujnej roślinności śledzili każdy jej krok.

Pułkownik przesunął się kilka centymetrów, wsparty na aluminiowej podporze, która dodawała sił jego bezwładnym nogom. Na cześć nadchodzącej wiosny, a także pragnąc oddać honory sztandarowi, jak należałoby co rano, przypiął sobie wszystkie medale z kartonu i z blachy, jakie zrobiła dla niego Irene. Kiedy tylko płuca mu na to pozwalały, wydawał głośne komendy oddziałowi, a trzęsącym się

9


stulatkom rozkazywał wycofać się z Pól Marsowych, bo defilująca tam uroczyście piechota mogłaby zadeptać ich swymi błyszczącymi oficerkami. Flaga załopotała w powietrzu tuż przy drucie telefonicznym niczym niewidzialne ptaszysko i żołnierze pułkownika sztywno ustawili się czwórkami, patrząc przed siebie, i przy wtórze werbli zaintonowali święty hymn, który docierał jedynie do jego uszu. Przerwała mu pielęgniarka w mundurze polowym, milcząca i obłudna jak większość z nich, która przyniosła serwetkę, żeby wytrzeć mu ślinę ściekającą z kącików ust na koszulę. Przyszło mu na myśl, że mógłby ją odznaczyć albo awansować, ale odwróciła się, nie dając ku temu sposobności, przy czym zdążyła go ostrzec, że jeżeli znowu zabrudzi majtki, dostanie trzy razy w tyłek, bo dość ma już sprzątania cudzych odchodów. O kim mówi ta wariatka? - zastanawiał się pułkownik, dochodząc w końcu do wniosku, że bez wątpienia chodzi o najbogatszą wdowę w królestwie. Ona jedna używa w obozie pieluch, bo kula armatnia rozerwała jej na strzępy cały przewód pokarmowy i trwale przykuła do wózka inwalidzkiego, co wcale nie przysporzyło jej szacunku. Przy najmniejszej nieuwadze okradano ją ze szpilek i wstążek, na świecie nie brak łajdaków i niegodziwców.

-              Złodzieje! Ukradli mi kapcie! - krzyczała wdowa.

-              Cicho bądź, babciu, bo sąsiedzi cię usłyszą - nakazała opiekunka, przesuwając krzesło tak, by znalazła się bardziej na słońcu.

Kaleka nie przestawała rzucać oskarżeń, póki nie zabrakło jej tchu i musiała zamilknąć, by się...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin