Dobrą Nowinę usłyszałem pod namiotem.pdf

(62 KB) Pobierz
87734111 UNPDF
DOBRĄ NOWINĘ USŁYSZAŁEM POD
NAMIOTEM
Wołaj do mnie, a odpowiem ci i oznajmię ci rzeczy wielkie, o których nie wiesz.”
/Jer.33,3/
Długo musiałem wołać, ale wierny i sprawiedliwy jest Pan i
odpowiedział na moje wołanie. Dzisiaj wiem, że to moje wołanie było
zagłuszane i mącone przez naukę, którą byłem karmiony przez długie lata.
Szukałem Boga daleko, a nie wiedziałem, że jest On bardzo blisko: „Oto stoję
u drzwi i kołaczę” /Obj. 3,20/. W kościele, do którego uczęszczałem, jakby nie
zwracano uwagi na to kołatanie Pana. W szkole średniej na lekcjach religii
ksiądz też o tym nie mówił. I gdy skończyłem średnią szkołę, zamiast radości
z oceny bardzo dobrej na świadectwie z religii, w sercu panował ciągły
niedosyt znajomości Boga. Dalej więc czytałem wiele książek o tematyce
religijnej, jeździłem na rekolekcje, a nawet postanowiłem rozpocząć kurs
biblijny. Po pewnym czasie zrozumiałem, że i ta droga nie prowadzi do
żywego Boga.
Jednak...”dobry jest Pan” /Ps. 34,9/ i w czerwcu 1991 przysłał do
mojego miasta, Gostynina, ludzi, którzy w dość niezwykły sposób, bo pod
namiotem, zwiastowali Dobrą Nowinę. Już podczas pierwszego kontaktu z
nimi odczułem uprzejmość, serdeczność, ciepło i zauważyłem, że to, co robią
i mówią sprawia im wielką radość. Ich słowa tak bardzo trafiały do serca,
jakby posiadały wielką moc. Ale bagaż tradycji katolickiej, który ze sobą
niosłem przeszkadzał w pełnym zaakceptowaniu tych ludzi. I tak na przykład
ten pastor z bródką. Na pierwszy rzut oka niby miły człowiek i tak interesująco
mówi, ale duchowny bez sutanny – to nie to. Gdyby to był ksiądz – to co
innego. Mimo wszystkiego postanowiłem pójść i posłuchać.
Pierwsze wrażenie było ogromnie pozytywne: piękne, radosne pieśni o
Panu Jezusie Chrystusie, świadectwa przemiany życia i żywe Słowo Boże.
Po raz pierwszy ktoś w prosty, obrazowy sposób powiedział mi, jak mogę
osobiście spotkać się z Chrystusem.
Pamiętam jeden z wieczorów, gdy Andrzej mówił o młodym człowieku z
Ewangelii Marka, który przyszedł do Jezusa z pytaniem: „Nauczycielu dobry,
co mam czynić, aby odziedziczyć żywot wieczny?” Gdy na koniec rozważania
padły słowa: „jednego ci brak” /Mk.10,21/ bardzo to mnie poruszyło, trafiło w
sam środek mojego serca. To trochę zabolało, ale wówczas zrozumiałem, że
życie, jakie wtedy prowadziłem, nie miało głębszego sensu i wartości.
Toczyło się z dnia na dzień, by je trochę urozmaicić i „upiększyć”, sięgałem
po bardzo prymitywny środek – alkohol. Niestety robiłem to dość często,
korzystając z każdej okazji. Z tego powodu miałem wiele kłopotów w pracy a
także w rodzinie. Gdy pijany wracałem do domu, zamiast poświęcać czas
rodzinie, zając się synem, kładłem się spać. Po przebudzeniu zastanawiałem
się, jak pozbyć się fizycznego i psychicznego „kaca”. Stałem się niewolnikiem
alkoholu, straciłem nadzieję na jakąkolwiek zmianę mojego życia. Ale – gdy
byłem trzeźwy – potrafiłem zakładać maskę chrześcijanina – katolika, który
nie ukrywał się ze swoimi poglądami na temat wiary i głosił je w różnych
okolicznościach. Wrażenie robiłem chyba niezłe, bo zaproponowano mi pracę
katechety w szkole podstawowej. Środowisko, w którym w ten sposób się
znalazłem, miało na mnie pozytywny wpływ i na pewien czas ograniczyłem
spożywanie alkoholu. Ale po kilku tygodniach alkohol zwyciężył i znowu
zacząłem pić. W takim to stanie ducha znajdowałem się w ten pamiętny
wieczór w czerwcu 1991 roku pod namiotem. Na zakończenie padła
propozycja wspólnej modlitwy i przyjęcia Jezusa do swojego życia. Ale pycha
mówiła mi: „Jarek ty, jako katecheta, nie masz Boga w sercu? Przecież to
niemożliwe. To ciebie nie dotyczy, niech inni podnoszą ręce i modlą się”.
Czas minął szybko. Zespół „Biblii pod Namiotem” odjechał, a w moim
życiu wydarzyła się tragedia. Przez pijaństwo zostałem usunięty ze szkoły,
nie mogłem już dłużej nauczać religii. I wtedy w sercu powstała przerażająca
pustka. Wówczas postanowiłem zadzwonić do tego pastora „spod namiotu”.
Zrobiłem to, zaproponował mi spotkanie. Przyjechał do mnie do domu i po
krótkiej rozmowie przyjąłem Jezusa Chrystusa do swojego życia, jako Pana i
Zbawiciela. Ci, którzy kiedykolwiek szczerze przyjęli Chrystusa do swego
serca, wiedzą, jak wtedy zmienia się życie, jak staje się radosne, kolorowe,
bogate, pełne, a przede wszystkim wolne.
Dzisiaj jestem wolnym człowiekiem. Bóg usunął z mego życia wszelkie
nałogi. Mogę w każdej chwili korzystać z tej wolności na zasadzie możliwości
wyboru. Już nigdy nie chcę wrócić do poprzedniego życia. Nie chcę być
cielesnym chrześcijaninem, który przybiera pozór pobożności. Poza tym jest
coś co odczuwam najbardziej, a co nazywam „naładowanym akumulatorem”:
w miejsce ogromnej pustki wszedł Chrystus i On ją wypełnił. Pamiętam, jak
po przyjęciu Jezusa, moi bliscy i znajomi, pamiętający mnie jako pijaka -
katechetę i to tragiczne wydarzenie w szkole, mówili: „Jarek, jak ty możesz
dalej mówić o Bogu, przecież to przechodzi ludzkie pojęcie”. Tak, ludzkie
pojęcie przechodzi, ale czy boskie pojęcie przechodzi – to była moja
odpowiedź i dalej głosiłem Słowo Boże, manifestując przez to swoją
przynależność do Jezusa.
Wiele radości i szczęścia daje mi chodzenie z Panem. Gdy po
nawróceniu, na potwierdzenie mojej wiary i przynależności do Chrystusa,
świadomie i dobrowolnie przyjmowałem chrzest, czułem się tak szczęśliwy.
Szkoda, że ludzie przekręcają Bożą naukę i chrzczą niemowlęta.
Alleluja!
Jarek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin