Brust Steven - 1 Jhereg.pdf

(695 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
STEYEN BRUST
JHEREG
(Przełożył Jarosław Kotarski)
Niech wiatr nocny gna po lesie, Myśliwego na łów niesie.
Tchnienie mroku niech zaplata Ścieżki losu oraz świata.
Jheregu! Cichcem mnie nie mijaj, Wskaż kryjówkę swoich jaj.
WSTĘP
Istnieje duże podobieństwo między wrażeniem wywołanym przez przytknięte do karku
ostrze noża i chłodny powiew wiatru (używając nieco górnolotnego porównania). Wiem, bo
doświadczyłem obu, i jeśli się postaram, udaje mi się dokładnie przypomnieć, co wówczas czułem.
Chłodny powiew był zawsze znacznie przyjemniejszy. Co do noża...
Miałem wtedy jedenaście lat i sprzątałem w restauracji ojca. Wieczór był spokojny i cichy -
jedynie dwa stoły były zajęte, a ja szedłem do trzeciego opuszczonego właśnie przez grupę gości.
W rogu siedziała para Dragaerian - z jakichś powodów ludzie rzadko do nas przychodzili. Może
dlatego, że my także byliśmy ludźmi i to im się nie podobało, a może dlatego, że to ojciec jak mógł
unikał kontaktów i interesów z własną rasą.
Przy stole pod ścianą siedziało trzech mężczyzn, także Dragaerian. Zacząłem sprzątać ze
stołu, na którym nie zostawiono napiwku, kiedy usłyszałem za plecami westchnienie. Odwróciłem
się w momencie, gdy twarz jednego z tej trójki zetknęła się z talerzem, na którym leżało pieczyste
w sosie pieprzowym. Ponieważ ojciec pozwalał mi już wówczas przyrządzać sosy, moją pierwszą,
kretyńską zresztą myślą było to, czy mu sos nie zaszkodził.
Dwaj pozostali podnieśli się, jakby nic się nie stało, i ruszyli ku drzwiom. Zrozumiałem, że
nie mają zamiaru zapłacić, i poszukałem wzrokiem ojca, ale był na zapleczu. Ponownie spojrzałem
na nieruchomą postać za stołem, zastanawiając się, czy próbować mu pomóc, czy zatrzymać
darmozjadów, nim wyjdą.
I wtedy zobaczyłem krew.
Z szyi leżącego twarzą w talerzu wystawała rękojeść sztyletu. Dopiero ten widok
uzmysłowił mi, co się naprawdę stało. Zdecydowałem, że nie będę wspominał o zapłacie żadnemu
z wychodzących. A oni wcale się nie spieszyli - szli normalnym krokiem ku drzwiom, tyle że
poruszali się naprawdę cicho. Minęli mnie, a ja się nie poruszyłem. Chyba nawet nie oddychałem, a
na pewno zdałem sobie sprawę, jak głośno wali mi serce.
Ktoś zatrzymał się za moimi plecami. A ja pozostałem sparaliżowany, modląc się w duchu
do Verry, Bogini Demonów.
W tym momencie coś zimnego i twardego dotknęło delikatnie mojego karku. Nawet nie
drgnąłem, tak mnie sparaliżował strach. Gdybym mógł, zamknąłbym oczy, ale nie mogłem, więc
gapiłem się prosto przed siebie. Nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy, ale Dragaerianka
siedząca przy stoliku w rogu zaczęła wstawać, patrząc na mnie. Zauważyłem ją dopiero, gdy jej
towarzysz próbował ją powstrzymać, ale odtrąciła jego rękę.
Usłyszałem cichy, niemal jedwabisty głos mówiący mi prosto do ucha:
- Nic nie widziałeś. Rozumiesz?
Gdybym miał choć część tego doświadczenia, które posiadani obecnie, wiedziałbym, że tak
naprawdę nic mi nie groziło od chwili, gdy usłyszałem jego głos - jeśli chciałby mnie zabić,
byłbym martwy w momencie, w którym poczułem ostrze noża. Nie posiadałem jednak tego
doświadczenia, więc zacząłem się trząść. Chciałem kiwnąć głową na znak, że rozumiem, ale nie
mogłem. Dziewczyna tymczasem prawie do nas doszła i stojący za mną musiał ją zauważyć, bo
ostrze nagle zniknęło i usłyszałem za plecami szybkie, oddalające się kroki.
Trzęsło mną tak, że nie byłem w stanie tego opanować.
Dziewczyna położyła mi delikatnie dłoń na ramieniu. Na jej twarzy zobaczyłem wyraz
sympatii - nigdy żaden Dragaerianin tak na mnie nie patrzył - i na swój sposób było to przeżycie
równie wstrząsające co poprzednie. Miałem ochotę paść w jej ramiona, ale nie poddałem się.
Zdałem sobie natomiast sprawę, że mówi do mnie cicho i łagodnie:
- Już wszystko w porządku. Poszli sobie. Nic się nie stanie, możesz się uspokoić. Nic ci nie
będzie...
W tym momencie do sali wpadł mój ojciec.
- Vlad! Co się tu dzieje? Dlaczego... - zobaczył trupa i urwał.
A potem zwymiotował.
Zrobiło mi się wstyd za niego i poczułem, jak dziewczyna zaciska dłoń na moim ramieniu;
dopiero wtedy przyjrzałem się jej dokładniej. Nigdy nie byłem dobry w ocenie wieku kobiet, ale
biorąc pod uwagę, że była Dragaerianka, mogła mieć z powodzeniem zarówno sto, jak i tysiąc lat.
W każdym razie na pewno nie była dziewczęciem. Ubrana była w czerń i szarość - barwy Domu
Jherega, podobnie jak jej towarzysz, który właśnie zbliżał się do nas. Zabity i jego już nieobecni
kompani również należeli do tego domu. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż większość naszych
gości należała do Domu Jherega lub Teckli. Każdy z domów wziął nazwę od jednego z gatunków
zwierząt.
Jej towarzysz stanął obok niej, gdy spytała:
- Masz na imię Vlad?
Przytaknąłem ruchem głowy.
- Jestem Kiera. Ponownie kiwnąłem głową.
Uśmiechnęła się szerzej i odwróciła do swego towarzysza. Zapłacili i wyszli, a ja zabrałem
się do sprzątania po morderstwie i ojcu. Wiedziałem jednak, iż Kiery nie zapomnę.
Kiedy zjawili się gwardziści, byłem na zapleczu, a ojciec powiedział im, że nikt nic nie
widział, bo obaj byliśmy tam w trakcie zabójstwa. Nigdy jednakże nie zapomniałem, co się czuje,
mając na karku ostrze noża.
Miałem szesnaście lat, gdy samodzielnie zapuściłem się w dżunglę porastającą tereny na
zachód od Adrilankhi. Miasto pozostało jakieś sto mil za mną, była noc, a ja rozkoszowałem się
samotnością mimo świadomości niebezpieczeństwa. Mogłem natknąć się na dzikiego dzura czy
lyorna, a nawet na smoka.
Nie próbowałem poruszać się cicho, pod nogami trzaskały mi gałązki i plaskało błoto, gdyż
miałem nadzieję, że odgłosy przestraszą potencjalnych czworonożnych myśliwych, którzy
chcieliby na mnie zapolować. Logika tego postępowania zyskiwała na absurdalności w miarę, jak
ja zyskiwałem na doświadczeniu i teraz to wspomnienie wzbudza we mnie jedynie pusty śmiech.
Niebo nad Imperium jak zwykle było idealnie ciemne, choć dziadek mówił mi, że tam, skąd
pochodzimy, nie ma ono pomarańczowoczerwonej barwy, a nocą świecą na nim gwiazdy.
Widziałem je jego oczyma, bo umiał otworzyć dla mnie swój umysł i często to robił. Była to jedna
z metod, których używał, ucząc mnie czarów. I to właśnie sprowadziło mnie w wieku szesnastu lat
do tropikalnego lasu.
Niebo rozjaśniało dżunglę na tyle, bym widział, którędy idę, choć nie na tyle, abym mógł
uniknąć wszelkich kolczastych krzewów i innych drobnych przeszkód terenowych, toteż zanim
żołądek uspokoił mi się po teleporcie, miałem już podrapane ręce i twarz. Swoją drogą, cóż za
ironia losu - używałem dragaeriańskiej magii, aby zwiększyć swe możliwości jako czarnoksiężnik.
Poprawiłem plecak i wyszedłem na polanę.
Miała mniej więcej okrągły kształt, średnicę czterdziestu stóp i porośnięta była gęstą trawą,
więc spełniała wszystkie konieczne warunki. Obszedłem ją dokładnie i powoli, przyglądając się
uważnie otoczeniu i podłożu. Ostatnie, czego potrzebowałem, to żeby jakieś stworzenie trzymało
na jej skraju nogę albo wiło pajęczynę.
Polana była jednak pusta, a otaczająca ją roślinność nie wzbudzała podejrzeń. Wróciłem na
jej środek, zdjąłem plecak i wyjąłem z niego: mały, czarny kociołek na żar, czarną świecę, pałeczkę
kadzidła, martwą tecklę i kilka zasuszonych liści goryntu używanych na Wschodzie do pewnych
religijnych obrzędów (stąd też dla wyznawców niektórych religii krzew ten jest święty).
Starłem liście i uzyskanymi w ten sposób drobinami obsypałem cały brzeg polany,
obchodząc go wolnym krokiem. Następnie wróciłem na środek, usiadłem i zająłem się rytuałem
odprężania każdego mięśnia po kolei, aż doprowadziłem się prawie do transu. Gdy moje ciało tak
się rozluźniło, umysł nie miał innej możliwości jak pójść w jego ślady. Dopiero wtedy umieściłem
węgle wysypane wcześniej z kociołka na trawie. Robiłem to powoli i starannie, trzymając każdy z
nich przez moment w dłoni i czując jego kształt i strukturę. W przypadku czarów wszystko może
stać się rytuałem, toteż należy poczynić staranne i właściwe przygotowania, nim zacznie się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin