MARGIT SANDEMO
Tytuł oryginału: „Farlig flukt”
Johanna oparła głowę o wyblakłą od słońca ścianę wieży obserwacyjnej. Czuła się zmęczona i nieszczęśliwa, a jej zwykły optymizm zniknął zupełnie.
Zawsze pragnęła tylko jednego: żyć w zgodzie z bliźnimi. Nigdy nie chciała nikogo zranić, próbowała traktować wszystkich życzliwie. Po prostu lubiła ludzi. I co ją teraz spotyka? Co takiego zrobiła? Co się właściwie stało?
Przyjaciele odwrócili się do niej plecami. I ktoś ją ścigał. Polował jak na dzikie zwierzę... Ktoś z piątki przyjaciół. Nie, raczej z czwórki. Piąty nie był przeciwko niej. Lecz on... Nagle roześmiała się krótkim, pełnym goryczy śmiechem. Od niego nie mogła się spodziewać jakiejkolwiek pomocy.
Nie chciała patrzeć na Robina, zamkniętego razem z nią w wieży. Trudno jednak ciągle odwracać wzrok. Stał, spoglądając ponad barierką i udając, że nie zauważa dziewczyny. Jego szaroniebieskie oczy z gęstymi, ciemnymi rzęsami, które tak bardzo kontrastowały z włosami popielatoblond, wpatrywały się jak zwykle w to, co odległe i nieznane, gdzie nikt niepowołany nie mógł wtargnąć. Johanna zastanawiała się, jak musi się czuć ten dziwny, przystojny chłopak, rozmyślnie unikający wszelkich kontaktów z ludźmi, uwięziony teraz z młodą kobietą na takim pustkowiu.
Nie musiała długo zgadywać. Odwrócił głowę i spojrzał na nią Johanna niemal czuła wysyłane przez Robina fale niechęci. Czy również z jego strony groziło jej niebezpieczeństwo? Niebezpieczeństwo, które kryło się gdzieś w duszy tego mężczyzny, niczym lawa w uśpionym wulkanie?
Odwróciła się, żeby nie widzieć chłodu jego oczu, i spojrzała przez szczelinę między rozeschniętymi deskami. W dole rozciągał się ogromny las, częściowo skryty we mgle. Tylko pojedyncze skały i wysokie świerki wystawały z tej zimnej i wilgotnej masy. Johanna patrzyła na nadciągającą mgłę - obserwowała, jak pełznie w górę, prześlizguje się przez świerkowy las i skrada po omacku ponad trzęsawiskiem niczym szarobiałe łapy upiornej zjawy. Przyszła tu w ślad za nią aż na wzgórze. Johanna ukryła się w tej wieży przed kimś, kto ją ścigał. Słyszała nawoływania przyjaciół, lecz nie miała odwagi nikomu zaufać.
Kiedy Robin wchodził na wieżę po schodach, skuliła się ze strachu. Wtedy usłyszała, że ktoś zatrzasnął drzwi na dole i zamknął je od zewnątrz na klucz. Ten, kto ją tropił, nie domyślał się widocznie, że dziewczyna już tu jest. Chciał po prostu uwięzić Robina, żeby nie przeszkadzał w pogoni.
Johanna nic nie rozumiała. Przecież życzyła wszystkim dobrze. Dlaczego więc ściąga na siebie tylko nienawiść? Nienawiść i coś jeszcze gorszego - czające się niebezpieczeństwo...
Jak właściwie tu trafiłam? pomyślała zmęczona. W jaki sposób, do licha, ugrzęzłam w tej absurdalnej sytuacji? Jeszcze kilka dni temu wiodłam spokojne i szczęśliwe życie, a teraz siedzę uwięziona tu na pustkowiu razem z tym dziwakiem nienawidzącym ludzi, który najchętniej posłałby mnie tam, gdzie pieprz rośnie!
Johanna usiłowała zapomnieć o swym obecnym położeniu i cofnęła się w myślach do okresu, kiedy jej świat był światem bez trosk, a przyjaciele - prawdziwymi przyjaciółmi...
Wszystko zaczęło się niewinnie. Minęło dużo czasu, zanim Johanna się zorientowała, że pozornie błahe wydarzenia dnia codziennego zapowiadają coś niedobrego.
Pierwsze niepokojące sygnały zmian w jej dość monotonnym, lecz jednak bezpiecznym życiu pojawiły się pewnego całkiem zwykłego ranka, lub, ściślej mówiąc, przedpołudnia.
Drobny, nieśmiały promyk słońca przedarł się na ciemne podwórze domu w zachodniej części miasta i dotarł do wysokich okien na parterze. Johanna przekręciła się na łóżku i podążyła wzrokiem za promykiem, który ostrożnie zbliżał się do dostojnej narzuty z pluszu. Dziewczyna westchnęła i ułożyła ręce pod głową, wpatrując się w pulchne aniołki z gipsu kłębiące się wzdłuż listwy sufitowej ponad ciemnymi tapetami. Pokój był nieduży, lecz mimo to najwyraźniej przeznaczony dla olbrzymów, bo miał chyba z pięć metrów wysokości. W jednym rogu stał dumnie piec kaflowy, najwyraźniej od dawna nie używany. Zegar w holu wybijał z wyrzutem jedenastą.
Johanna spojrzała na drugie łóżko, na którym spod kołdry wystawała głowa cała w wałkach.
- Późno wczoraj wróciłaś - zagadnęła nieśmiało.
- Mmm - usłyszała mruknięcie w poduszkę. Mette nie zamierzała widocznie niczego wyjaśniać.
Cieszę się, że mogłam zaproponować Mette mieszkanie, kiedy przyjechała za mną do miasta, pomyślała Johanna życzliwie. Biedna Mette! To nic przyjemnego znaleźć się samej w dużej, obcej miejscowości, wiem z własnego doświadczenia. Miałam naprawdę szczęście, że trafiła mi się taka przyjaciółka. Mette jest bardzo miła, wzruszająco dziecinna i bezradna. To świetnie móc jej pomagać.
O, tak, Mette rzeczywiście potrafiła zachowywać się przymilnie, lecz Johanna była zbyt łatwowierna, by zauważyć, że po każdym przypływie sympatii ze strony przyjaciółki następowała prośba o pożyczenie pieniędzy, rajstop lub innych rzeczy, i tylko się cieszyła, że może pomóc.
Dzielimy się wszystkim, myślała naiwnie Johanna. Nawet Willym.
Willy, tak... Johanna spotkała go na jakimś przyjęciu. Uważał, że jest zabawna i „świeża” z tymi ufnymi, pełnymi nadziei oczami i szczerym uśmiechem. Sprawiała wrażenie bardzo niewinnej w porównaniu z dziewczynami, wśród których się obracał. Willy pracował jako sekretarz w jakimś ministerstwie i miał sławę bożyszcza kobiet, a także playboya.
Johanna podziwiała go bezgranicznie i jako osoba szczodra, jaką była, nie chciała zachować tego skarbu wyłącznie dla siebie, lecz przedstawiła go Mette. Bardzo się ucieszyła, że tych dwoje wkrótce zostało przyjaciółmi. Wspólnie tworzyli zgrane trio i w ostatnim czasie spotykali się po kilka razy w tygodniu. A co najlepsze - planowali spędzić we troje wakacje na łodzi żaglowej Willy'ego!
Jednak zamierzali wyjechać dopiero w drugiej połowie lipca, kiedy Willy dostanie urlop. Mette nie znalazła jeszcze żadnej pracy, a Johanna, która właśnie skończyła zastępstwo jako nauczycielka, musiała najpierw przenieść się do chaty swojego wuja i zaopiekować psami i gospodarstwem podczas jego nieobecności.
Miło było popatrzeć na Mette, nawet taką rozespaną i nieuczesaną. O sobie samej natomiast Johanna myślała, że „przy pewnym oświetleniu sprawia wrażenie osoby o intrygującej urodzie” - w przytłumionym świetle, padającym ukośnie z góry, przy lekko wysuniętej brodzie i na wpół przymkniętych oczach. Na co dzień jednak wygląda jak najbardziej przeciętnie. Tak uważała.
Johanna nie doceniała samej siebie. Wymyśliła ową „intrygującą urodę”, choć przecież odznaczała się wieloma zaletami. Na przykład uwagę zwracała jej złocistobrązowa skóra, która latem nabierała jeszcze głębszej barwy, ciemnobrązowe, połyskliwe, wypielęgnowane włosy, idealna sylwetka i długie, szczupłe nogi. A do tego ów szczególny blask w oczach, który przyciągał tak wielu adoratorów!
Johanna miała jednak jedną wielką wadę. Zawsze fascynowali ją nieodpowiedni mężczyźni. Jak na przykład teraz Willy. Chociaż była w nim zakochana, nigdy nie odważyłaby się jemu ani nikomu innemu o tym powiedzieć, nawet Mette! Czasami marzyła o czymś więcej niż zwykłe „dziękuję - za - dzisiejszy - wieczór” i lekki pocałunek, czasami też wydawało się jej, że Willy patrzy na nią z cieniem tęsknoty i podziwu w oczach, lecz nie ujawnia swoich uczuć, gdyż nie chce niszczyć łączącej całą trójkę przyjaźni.
Ona sama również nigdy by tego nie zrobiła. Nigdy nie zdradziłaby Mette w ten sposób. Mette zostałaby wtedy sama. Nie, tak nie można! Pierwszą zasadą Johanny była lojalność, nie mogła więc pójść na spotkanie z Willym, zostawiając przyjaciółkę w pustym, smutnym mieszkaniu.
Ale pomarzyć zawsze można...
Johanna nie wytrzymała już dłużej w łóżku. Zaczęła się ubierać.
- Nie rozumiem... - powiedziała zdziwiona, rozglądając się dookoła. - Chciałam dziś założyć po raz pierwszy moje nowe sandały, ale nie mogę ich znaleźć. Widziałaś je, Mette?
Mette usiadła, uśmiechając się przepraszająco.
- No, tak... pożyczyłam je wczoraj wieczorem. Nie było cię i nie mogłam zapytać... Są tutaj.
Johanna poczuła ukłucie goryczy. Sandały były bardzo drogie i bardzo eleganckie. Oczywiście niczego Mette nie żałowała, ale wolałaby sama włożyć je po raz pierwszy. Teraz miała uczucie, jakby kupiła używane.
- Nic nie szkodzi - mruknęła, przełykając ślinę. Sandały nie wydawały się jej już tak wytworne. - Pójdę pożyczyć gazetę, gospodyni nie ma pewnie w domu.
Mette bąknęła coś niewyraźnie. Była dziwnie milcząca tego ranka.
- Zobaczmy, czy są jakieś sensacje - rzuciła Johanna, wracając z przedpokoju. Rozłożyła gazetę.
- Czy możesz mi dać coś do picia? - poprosiła Mette.
Oho, wieczorem była chyba niezła impreza, pomyślała Johanna roztargniona. Przyniosła szklankę wody i podała ją Mette, przeglądając jednocześnie prasę. Przysunęła bliżej gazetę i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Piszą coś o szpiegostwie, o aparacie fotograficznym znalezionym w ministerstwie...
Nagle szklanka się przewróciła.
- Uważaj trochę! - krzyknęła ostro Mette.
- Och, przepraszam, nie chciałam... - bąknęła Johanna, próbując wytrzeć wodę, która już wsiąknęła w pościel.
Zapomniała na chwilę o bulwersującym artykule i zaproponowała przyjaciółce to, nad czym od dawna się zastanawiała:
- Mette, czy nie pojechałabyś ze mną do chaty wuja i została tam do czasu, kiedy Willy będzie mógł wziąć urlop?
Mette gwałtownie odwróciła się w jej stronę.
- Skończ wreszcie z tym marudzeniem o Willym, mówisz, jakbyś coś do niego czuła! I nie mam zamiaru z tobą jechać, żeby pilnować cudzych psów! Jestem już zmęczona tym, że ciągle muszę się liczyć z tobą i tymi twoimi idiotycznymi pomysłami! Teraz w dodatku zalałaś moje łóżko! A ja powinnam się dziś porządnie wyspać. Ty niezdaro!
- Ale, ale, Mette... - jąkała Johanna, nic nie rozumiejąc.
Mette machnęła zirytowana ręką.
- Chcieliśmy cię o tym powiadomić w możliwie delikatny sposób, ale teraz rozzłościłaś mnie. Powiem ci wprost, jak jest! Nie będzie żadnej wyprawy żaglówką we trójkę! W każdym razie nie dla ciebie! Willy i ja płyniemy sami!
Słowa Mette zaskoczyły Johannę i sprawiły jej taki ból, że na moment zaniemówiła.
- Mówisz, że ty i Willy...
- Właśnie tak - przytaknęła Mette trochę spokojniej, ale z nutą triumfu w głosie. - Kochamy się już od dawna, tylko że o tym nie rozmawialiśmy. Ale wczoraj wyznaliśmy sobie miłość. Wybacz nam, Johanno, ale nic na to nie poradzimy...
Johanna poczuła nagle potworną pustkę.
- Rozumiem - westchnęła cicho. - Ale chyba możemy nadal pozostać przyjaciółmi?
Mette nie patrzyła jej prosto w oczy.
- Czy nie lepiej zerwać? Ja będę przeważnie przebywać z Willym. Będzie ci przykro samej, tym bardziej że jesteś dużo starsza...
Johanna nie sądziła, żeby cztery lata stanowiły aż taką różnicę, ale była zbyt załamana, aby protestować.
- Pewnie - powiedziała równie cicho jak poprzednio. - Tak, tak chyba będzie najlepiej.
Zapanowała nieprzyjemna cisza. Po chwili Johanna roześmiała się. Cóż za ironia losu! A tyle sobie wyobrażała! Nie zrobiła nic przez wzgląd na Mette. Jak mogła pomyśleć, że Willy się nią interesuje, skoro miał Mette?
- Z czego się śmiejesz? - spytała Mette podejrzliwie.
- Ach, z niczego. Pojadę sama i chyba tam zostanę dłużej, niż planowałam. Problem mieszkania masz więc rozwiązany aż do końca lata. Ale jak sobie poradzisz z opłatami?
- Willy za mnie zapłaci.
- Ach, tak - bąknęła bezbarwnie. Zwycięskie „za mnie” oznaczało definitywne wykluczenie Johanny. A przecież od początku było to jej mieszkanie...
Uśmiechnęła się i mówiła dalej:
- Dobrze, Mette, w porządku... - przerwała i dodała pokornie: - Mam nadzieję, że ci zbytnio nie przeszkadzałam, kiedy razem mieszkałyśmy.
- Zawsze możesz mieć nadzieję - odparła krótko Mette, rozwieszając mokrą pościel.
Johanna nie odezwała się więcej. Czuła się bardzo nieszczęśliwa i wstydziła się swej naiwności. Przez cały czas wierzyła, iż ma przyjaciół, a oni pragnęli tylko się jej pozbyć. To potworne! Musi stąd uciec, uciec jak najprędzej! Od tego miasta i od tych ludzi!
Tymczasem Mette, czując swą przewagę, z całym okrucieństwem zaczęła opowiadać Johannie o wczorajszym dniu spędzonym z Willym. Znaleźli się naprawdę w samym centrum tej historii szpiegowskiej, o której pisały gazety! Byli właśnie u Willy'ego w domu (Zatem do tego doszło! pomyślała Johanna), kiedy nagle zjawili się tam jacyś ludzie, żeby przeszukać mieszkanie, bo ten aparat fotograficzny znaleziono właśnie w jego ministerstwie i podejrzewano, że któryś z pracowników sfotografował jakieś bardzo ważne dokumenty.
- Ukryłam się w łazience - zaśmiała się Mette wyniośle. - Willy wpuścił ich tymczasem do pokoju. A kiedy już się ubrałam i mogłam pokazać się ludziom, wyprowadził mnie cichcem tylnym wyjściem.
Oszczędź mi szczegółów, poprosiła Johanna w duchu. Już przecież wbiłaś mi w serce nóż, czy musisz nim jeszcze wiercić dziurę?
- Chwilę później zadzwoniłam do Willy'ego z budki - ciągnęła dalej Mette bezlitośnie. - Ci ludzie przetrząsnęli całe mieszkanie, potem przeprosili i poszli do kogoś następnego z listy. Willy podpowiedział im, gdzie powinni szukać. Dziś wieczorem mamy się spotkać znowu, aby to uczcić. Kiedy wyjeżdżasz?
Johanna czuła, jak ogarnia ją wzburzenie. Zwykle trudno ją było rozzłościć, ponieważ niezłomnie wierzyła w ludzką dobroć. Teraz także próbowała zrozumieć i usprawiedliwić zachowanie przyjaciółki. Biedna Mette, nie wie przecież nic o moich skrywanych marzeniach. Nie zdaje sobie sprawy, jak głęboko mnie rani tymi szczegółowymi opowieściami, myślała Johanna naiwnie...
- Kiedy wyjeżdżasz? - powtórzyła Mette.
- Za trzy - cztery dni. Wujek będzie dziś w mieście. Mam się z nim spotkać i wszystko omówić.
Dyrektor Haraldsen miał nadal wątpliwości. Johanna nigdy jeszcze nie była w jego chacie.
- Nie chodzi o to, że nie podołasz obowiązkom - powiedział. - Lecz domek leży w zupełnym odosobnieniu, w dzikim lesie. Nie bez powodu okolicę tę nazwano Trollmoene*[1]. Nie jest to odpowiednie miejsce dla młodej samotnej kobiety.
- Czy w pobliżu w ogóle nikt nie mieszka? - spytała Johanna.
Zastanowił się.
- Owszem, są tam jacyś sąsiedzi, lecz nie sądzę, żeby stanowili dla ciebie odpowiednie towarzystwo.
Siedział zatopiony we własnych myślach, a Johanna czekała. Obok ze zgrzytem przejechał tramwaj. Trollmoene wydawało się bardzo odległe.
- Chata stoi nad jeziorem - odezwał się w końcu. - To jedyne gospodarstwo w tym rejonie. Jakiś czas temu jezioro zostało jednak przegrodzone zaporą i tuż obok zamieszkało trzech strażników. Nie wiem, czy mógłbym polecić...
- Potrafię unikać nieproszonych adoratorów, jeśli to masz na myśli - uśmiechnęła się Johanna.
Oszukiwała samą siebie. Nie miała przecież zbytniego doświadczenia w tych sprawach, a poza tym nie lubiła sprawiać ludziom przykrości.
Lecz dyrektor Haraldsen uśmiechnął się uspokajająco.
- Nie, nie to miałem na myśli. Dwóch z tych strażników z pewnością polubisz, są miłymi ludźmi, którzy nie skrzywdziliby nawet muchy. Ale ten trzeci... - Pokręcił zmartwiony głową. - Załóżmy, że pozwolę ci tam pojechać. Czy obiecasz mi, dla spokoju mojego sumienia, że będziesz trzymać się z dala od tego człowieka? Nie dlatego, żeby trudno się było od niego opędzić, wręcz przeciwnie, robi wszystko, by unikać ludzi. Jest jak jeż stawiający kolce. Prawie się nie odzywa, rozmawia tylko o sprawach dotyczących pracy. Nie znosi okazywania uczuć. Nie wiem, co jest powodem takiego zachowania, lecz nie sądzę, by należało zbytnio się tym interesować. Zostaw go w spokoju, chociaż może ci się wydać pociągający i intrygujący!
Haraldsen pochylił się do przodu.
- Chciałbym móc spokojnie wyjechać za granicę - powiedział z naciskiem. - Trzymaj się od tego chłopaka z daleka! On jest jak uśpiony wulkan. Jestem jednak przekonany, że ten wulkan żyje i gotuje się pod lodowym pancerzem. A nie chciałbym, abyś znalazła się w pobliżu, kiedy nastąpi wybuch.
Johanna skinęła głową, próbując jednocześnie wyobrazić sobie wulkan z lodowym pancerzem. Starała się zapamiętać wszelkie informacje dotyczące zwierząt, którymi miała się zająć, i próbowała nie słyszeć syreny pogotowia ratunkowego, która już się w jej sercu włączyła. Całe jej dotychczasowe życie polegało przecież na „opiekowaniu się ludźmi”.
Pożegnanie z miastem przebiegło spokojnie, ale nie całkiem bezboleśnie. Johanna aż do końca miała nadzieję, że Mette lub Willy przyjdą na stację jej pomachać. Żadne z nich się jednak nie pokazało. Nie rozumiała ich postępowania, czuła się do głębi zraniona. Przykro było patrzeć, jak w ciągu ostatnich dni próbują jej unikać. I kiedy pociąg ruszył, skuliła się na swoim siedzeniu, przygnębiona i rozczarowana.
Skończył się pewien etap w jej życiu. Piękna przyjaźń zmieniła się w niezrozumiałą i nieprzyjemną wrogość. No cóż, to już minęło, teraz musi tylko pogodzić się z tym, że chyba nigdy nie zobaczy dwojga byłych przyjaciół.
Tak w każdym razie myślała...
...
Dolg