Alison Roberts - Jedyny w swoim rodzaju.pdf

(534 KB) Pobierz
128713195 UNPDF
ALISON ROBERTS
Jedyny w swoim
rodzaju
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kate Campbell usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju i naty­
chmiast odwróciła się, chcąc go skarcić i wyprosić. Nie może
dopuścić, by podważano jej autorytet. Poza tym ma do wyko­
nania pilne i wymagające szczególnej koncentracji zadanie i nie
pozwoli, by jej przeszkadzano w pracy. Gdy jednak spojrzała
na mężczyznę stojącego przy drzwiach, niespodziewanie za­
brakło jej słów.
Olbrzym! Miał jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, był sze­
roki w barach i w ogóle przypominał niedźwiedzia. Nie tylko
jego sylwetka wprawiła Kate w zdumienie: nieznajomy porażał
urodą. Grzywa jasnych, niemal białych włosów otaczała twarz
opaloną na brąz. Przy ciemnej karnacji zwracały uwagę śnież­
nobiałe zęby. Kate przemknęło przez myśl, że ma przed sobą
żywą reklamę pasty do zębów.
To skandal, by w samym środku londyńskiej zimy wyglądać,
jakby się przyjechało z tropików. I te zęby! Lśniły niczym perły.
- Cześć! - rzucił nieznajomy, uśmiechając się szeroko.
Dziwny akcent był tak samo nie na miejscu jak jego opale­
nizna. Kate usłyszała westchnienie młodszej koleżanki. Zmru­
żyła oczy, uświadomiwszy sobie, że uzurpator przejmuje z wol­
na panowanie nad jej małym królestwem. Roztargniona Margo
patrzyła z zachwytem na przystojnego mężczyznę, który w non­
szalanckiej pozie stał pod ścianą.
6
JEDYNY W SWOIM RODZAJU
Co za tupet! - pomyślała Kate ze zniecierpliwieniem. Nie­
znajomy oparł się łokciem o półkę tak niefortunnie, że przesunął
dwa pudełka z gumowymi rękawiczkami, a biodrem zawadził
o stos ułożonych wedle rozmiaru strzykawek, naruszając ich
nienaganną symetrię. Kate odetchnęła głęboko, żeby się uspo­
koić.
- Dokończ ewidencjonowanie kroplówek i sprawdź, czy
aparat do masażu serca jest na swoim miejscu - zwróciła się
chłodno do podwładnej i spojrzała karcąco na nieznajomego.
- Kim pan jest? - burknęła.
- S. M. Marshall. Wszyscy mówią do mnie Sam - odparł i
z uśmiechem wyciągnął na powitanie dużą, opaloną dłoń.
Kate zignorowała ten przyjazny gest.
- Czy pan wie, co to za miejsce?
- Mam nadzieję, że trafiłem na oddział urazowy szpitala
Świętego Mateusza.
Czuła na sobie uporczywe spojrzenie jasnoniebieskich oczu.
- Owszem. To sala reanimacyjna tego oddziału - wyjaśniła
lodowatym tonem. - Trafiają do nas ciężko ranni. Część z nich
to ofiary wypadków samochodowych. To nie jest miejsce dla
pana.
Ruszyła w stronę nieznajomego w nadziei, że bez trudu wyprosi
go za drzwi. Blokował jej przejście, lecz w ostatniej chwili usunął
się z drogi, a ona z namaszczeniem zajęła się ustawianiem pudełek
na półkach. Symetria została przywrócona. Kate miała nadzieję, że
nieznajomy zrozumie aluzję i sam wyjdzie z pokoju. Gdy ponow­
nie znieruchomiał, spojrzała na niego znacząco.
- Czy potrzebuje pan lekarza? Proszę się zwrócić do re­
cepcjonistek. One kierują pacjentów, gdzie trzeba. W pańskich
stronach obowiązuje zapewne inny regulamin, ale u nas taka jest
JEDYNY W SWOIM RODZAJU
7
kolej rzeczy. Najpierw rejestracja, a potem interwencja lekarza.
Mam nadzieję, że pan zrozumiał. W przeciwnym razie będę
musiała wezwać ochronę.
- Jak masz na imię? - spytał bezceremonialnie nieznajomy.
- A może powinienem ci mówić: szefowo?
Margo zachichotała, po czym odrzuciła do tyłu rude włosy i
z cielęcym zachwytem wpatrywała się w intruza. Gdy Kate ob­
rzuciła ją karcącym spojrzeniem, natychmiast pochyliła się nad
rejestrem sprzętu medycznego. Jej przełożona odwróciła się ple­
cami do natręta. Po raz pierwszy od wielu lat była zakłopotana
i nie miała pojęcia, jak sobie poradzić z sytuacją, w której się
znalazła. Poczucie bezradności doprowadzało ją do szału, co
tylko pogorszyło sprawę. Kiedy drzwi się otworzyły i stanął
w nich Julian Calder, jeden z młodszych stażem lekarzy izby
przyjęć, odetchnęła z ulgą i prawie się ucieszyła.
- Tu się ukrywasz, Sam. Przepraszam, że nie zdążyłem.
Natura ma swoje prawa.
Kate gotowa była się założyć, że chodzi mu o praktykantkę
ze szkoły pielęgniarskiej, którą zaprowadziła niedawno do re­
cepcji. Dziewczyna miała obserwować pracę rejestratorek.
Kate skinęła głową Julianowi, który patrzył z uznaniem na
zgrabne nogi Margo, sięgającej po sprzęt umieszczony wysoko
na półce.
- Słyszałeś, że wiozą do nas kilku poszkodowanych? - spy­
tała. - Osiem osób, w tym co najmniej dwie ciężko ranne, za­
kleszczone w samochodach przez dłuższy czas.
- Będzie gorąco - stwierdził pogodnie Julian. Wyraźnie się
ożywił i powiedział do tajemniczego Sama: — Od razu zoba­
czysz, jak u nas jest. Będziesz się tylko przyglądać, czy włożysz
rękawiczki i weźmiesz się do roboty?
8
JEDYNY W SWOIM RODZAJU
Kate była coraz bardziej zakłopotana, gdy na jej oczach
mężczyzna z nonszalanckiego wesołka zmienił się nagle w pro­
fesjonalistę. Coś tu się nie zgadza. Nieznajomy miał na sobie
dżinsy, biały podkoszulek i rozpiętą bluzę. Nie wyglądał na
specjalistę od pierwszej pomocy. To równie bezsensowne jak
przekonanie, że wspaniałą opaleniznę zawdzięcza wakacjom
spędzonym nad Morzem Północnym. Nim Sam odpowiedział
na pytanie Juliana, drzwi się otworzyły i do pomieszczenia
wszedł młody pielęgniarz.
- Kate, będą tu za pięć minut - stwierdził bez żadnych wstę­
pów. - Troje ciężko rannych. Jedna osoba z rozległymi obraże­
niami. Jest otwarte złamanie kości udowej z przemieszczeniem
oraz poważne uszkodzenie klatki piersiowej. Przywiozą także
dwoje dzieci, ale one są tylko potłuczone. Dwoje innych właśnie
wydobyto z samochodu. Nie wiadomo, w jakim stanie.
- Dzięki, Joe. Powiedz w recepcji, żeby się przygotowali.
Będzie okropne zamieszanie. To potrwa ze dwie godziny.
Kate zerknęła przez szybę dzielącą pokój od izby przyjęć:
wszystko było zapięte na ostatni guzik. Pozostało tylko czekać.
Na szczęście tego dnia nie było wielu zgłoszeń, mieli więc
wolne łóżka.
Personel zbierał się pospiesznie u wejścia do sali. Wszyscy
byli spokojni, gawędzili przyjaźnie i opowiadali dowcipy, a za­
razem w pełnej gotowości czekali na przyjazd karetek. Kate,
pewna, że koledzy staną na wysokości zadania, sięgnęła po
czyste rękawiczki. W dyżurce siostry oddziałowej zrobiło się
ciasno, a po chwili do pomieszczenia wkroczyli jeszcze lekarze.
Ordynator Jeff Merrick i dwaj starsi wiekiem medycy przyszli
po fartuchy i gumowe rękawice.
- Nie sądziłem, że pojawisz się u nas już dzisiaj. - Jeff
Zgłoś jeśli naruszono regulamin