Alison Roberts - Jedna szansa na milion.pdf

(725 KB) Pobierz
Dokument1
ALISON ROBERTS
Jedna szansa
na milion
Tytuł oryginału:
A Chance in a Million
119118809.025.png 119118809.026.png 119118809.027.png 119118809.028.png 119118809.001.png 119118809.002.png 119118809.003.png 119118809.004.png 119118809.005.png 119118809.006.png 119118809.007.png 119118809.008.png 119118809.009.png 119118809.010.png 119118809.011.png 119118809.012.png 119118809.013.png 119118809.014.png 119118809.015.png 119118809.016.png 119118809.017.png 119118809.018.png 119118809.019.png 119118809.020.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Uhm, w porządku. - Fiona energicznie namydliła ręce,
a następnie sięgnęła po szczoteczkę. - Czemu pytasz?
- Coś nie jesteś dziś skora do rozmów.
- Mało kto jest skory do rozmów o wpół do ósmej rano.
- Pracowicie szorowała skórę pomiędzy palcami, paznokcie,
dłonie. - Poza tym znasz mnie przecież. Jestem z natury poważ-
na i refleksyjna, nie pozwalam sobie na płoche żarciki przed
operacją.
Martin Cox roześmiał się. Wytarł ręce w sterylny ręcznik
i patrzył, jak koleżanka spłukuje pianę z dłoni, a potem, lekko
się nachylając, aż po same łokcie. Wreszcie zakręciła kran
i spojrzała przelotnie na Martina.
- Chyba trochę się denerwuję. To moja pierwsza prawdziwa
operacja, a ty będziesz mi stał nad głową i obserwował każdy
ruch. Kto by się nie denerwował?
- Wątpię, czy kiedykolwiek w życiu zawiodły cię nerwy.
Paliłaś się do tego już za pierwszym razem, kiedy mi asystowa-
łaś. - Martin, lekarz na oddziale położniczo-ginekologicznym,
uważnie przyjrzał się swojej młodszej koleżance. - I jestem
pewien, że w razie czego świetnie byś sobie poradziła.
- Dzięki za słowa otuchy. - Włożyła ręce w rękawy fartucha
operacyjnego, który podała jej pielęgniarka, po czym odwróciła
się tyłem, by dziewczyna mogła go zawiązać.
119118809.021.png
- Jesteś w formie, prawda? - Martin naciągnął mankiet rę-
kawiczki chirurgicznej na dolną część rękawa fartucha.
- Tak. To przecież zwykła histerektomia, nie powinno być
komplikacji. Zresztą w razie czego kawaleria przyjdzie mi na
odsiecz. - Puściła do kolegi oko.
- To o co chodzi? Czyżbyś żałowała, że nie zgodziłaś się na
randkę, którą ci zaproponowałem?
Śmiejąc się, zaprzeczyła ruchem głowy i mocniej naciągnęła
rękawiczki.
- Coś mnie zastanawia - nie ustępował Martin. - Spędziłaś
weekend na farmie, a dotychczas nie usłyszałem ani słowa
o kłopotach rozpłodowych owiec, sukcesach w szkoleniu psów
czy eskapadach na wierzchowcu, którego próbujesz właśnie
ujeździć.
- Na owce jeszcze nie pora, a psy i konie spełniają moje
wszystkie zachcianki. - Uniósłszy ręce, Fiona dziarsko ruszyła
ku drzwiom wahadłowym.
- Nie wątpiłem w to ani przez chwilę. - Z wyrazem podzi-
wu w oczach podążył za Fiona do sali operacyjnej.
- Znakomicie ci idzie - zauważył jakiś czas później. - Je-
szcze jeden zacisk na boczną fałdę i możesz odłączać szyjkę.
Fiona była bez reszty pochłonięta operacją. Kiedy macica
i jajniki zostały usunięte, skupiła się na podwiązywaniu, diater-
mii i zamykaniu naczynek krwionośnych. Dopiero gdy ostatnie
szwy były już na swoim miejscu, odrobinę się odprężyła i wów-
czas poczuła, jak okropnie zesztywniał jej kark. Martin odpro-
wadzał wzrokiem pacjentkę, którą właśnie wywożono z sali.
- To powinno położyć kres tym jej krwawieniom. Moje
gratulacje, Fiono. Nie zrobiłbym tego lepiej.
- Dzięki. Naprawdę dobrze mi się pracowało. - Zdjęła rę-
kawiczki i wrzuciła je do metalowego pojemnika na śmieci.
119118809.022.png
- Świetnie. W takim razie zrobisz też następną operację,
a potem ja zrobię laparoskopię.
- I to już wszystko na dziś rano? - Wepchnęła fartuch do
torby na brudną bieliznę, po czym ruszyła w stronę umywalek,
aby ponownie wyszorować ręce.
- Ale gdzie tam. Mamy jeszcze wypadnięcie macicy i po-
ronienie niezupełne, a potem spotkanie z nowym szefem. Jeśli
szczęście nam dopisze, zjemy szybki lunch. - Przerwał na chwi-
lę mycie rąk i spojrzał na Fionę z udawaną troską. - To tym się
tak denerwujesz, prawda? Boisz się, że mu powiem, że codzien-
nie się spóźniasz, że fuszerujesz robotę, że jesteś niemiła dla
pacjentów?
Oboje wybuchnęli śmiechem, ale gdyby nie maska na twarzy
Fiony, Martin spostrzegłby, że koleżanka przygryzła wargi. De-
nerwowała się tym spotkaniem. Myślała o nim niemal przez cały
czas od ostatniego zebrania na oddziale, które odbyło się dwa
tygodnie wcześniej. Wówczas to bowiem Jack Owens oznajmił,
że na trzy miesiące wyjeżdża.
- Jak wiecie - oznajmił wtedy Jack - rodzina mojej żo-
ny mieszka w Walii. Już od dawna chcieliśmy zabrać tam dzie-
ciaki na dłuższy pobyt. Okazja nadarzyła się zupełnie przy-
padkiem.
- To zadziwiające, jak cudowne bywają efekty wspólnego
popijania piwa na tych waszych konferencjach - nie omieszkał
dociąć mu Martin.
Jack pokazał zęby w uśmiechu.
- No właśnie. Traf zrządził, że rozmawiałem z jednym z ko-
legów o postępach w dziedzinie laparoskopii diagnostycznej
i operacyjnej. Wyznałem, że miałbym ochotę na szkolenie
w tym zakresie. Z niekłamaną przyjemnością oznajmiam wam,
że zgodzili się mnie przyjąć.
- No a kto zastąpi cię tutaj? - Jeden z konsultantów nie krył
119118809.023.png
zaniepokojenia na myśl o dodatkowych obowiązkach, jakie
spadną zapewne na resztę personelu.
- Nie bój się, teraz będzie najlepsze - odparł na to Jack.
- Mają tam u siebie konsultanta, prawdziwego eksperta w tej
dziedzinie, który chętnie do nas przyjedzie i zajmie moje miej-
sce. Nazywa się Jonathan Fletcher. Wprawdzie pochodzi z No-
wej Zelandii, ale przez ostatnie cztery lata pracował w Cardiff.
Dzięki niemu nasz szpital...
Ale co takiego ich szpital będzie zawdzięczał owemu eks-
pertowi, tego Fiona już nie usłyszała.
Jonathan Fletcher. Jon. Już samo jego imię wywołało w niej
taką burzę sprzecznych uczuć, że z trudem oddychała. Marze-
nie, skwapliwie dotąd ukrywane, wiele razy grzebane, powró-
ciło z całą mocą, niosąc z sobą ból. Może to i prawda, że nie
powinna w sobie hołubić tego marzenia, ale przecież, odkąd
sięgała pamięcią, zawsze stanowiło ono najważniejszą część jej
planów. A poczucie, że została przez Jona zdradzona, wciąż
było aż nazbyt dojmujące. Nie złagodziło go nawet tych sześć
lat, które minęły...
Teraz, z powodu ambicji obecnego szefa, Jonathan Fletcher
ma znów pojawić się w jej życiu. Na myśl o tym wpadała w pa-
nikę, w jej głowie pojawiał się zamęt. Siłą woli skupiła się na
tym, gdzie jest i co się wokół niej dzieje. Usłyszała, jak Jack
Owens kończy:
- Toteż zarząd powołał zespół, który zajmie się sprowadze-
niem sprzętu i który będzie działał zgodnie z jego zaleceniami.
- Fantastycznie! - zawołał Martin Cox, a inni konsultanci
gorliwie mu zawtórowali.
Fiona jednak nie podzielała jego entuzjazmu. Musiała od-
chrząknąć, żeby wykrztusić z siebie pytanie:
- Przyjedzie tu z rodziną?
- Nie mam pojęcia - odparł Jack, wyraźnie zaskoczony.
119118809.024.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin