Barbara Delinsky - Zmysłowy burgund.pdf

(554 KB) Pobierz
Delinsky Barbara
Delinsky Barbara
Zmysłowy
burgund
ROZDZIAŁ 1
Kiedy weszła do sali rozpraw i ruszyła w kierunku miejsca za prokuratorskim
stołem, wydawała się opanowana.
Szary kostium z prosto skrojoną spódnicą - zgodnie z elegancją obowiązującą w
tym sezonie w Nowej Anglii - nadawał jej wizerunkowi wyraz bezpretensjo-
nalnej skromności. Gładko sczesane do tyłu czarne włosy ściągnięte miała na
karku w gruby węzeł.
Twarz zdobił dyskretny makijaż, podkreślony głębokim odcieniem szminki w
kolorze burgunda, co harmonizowało z barwą lakieru do paznokci. U boku
kobiety kołysała się trzymana przez nią aktówka, symbolizująca skuteczność i
profesjonalizm.
Nagłe ściszenie gwaru na sali w chwili, gdy pojawiła się tam Laura Grandine,
przypomniało jej, że podlega osądowi w takim samym stopniu jak oskarżony.
- Niektórzy pchają się tylko na odczytanie aktu oskarżenia - rzuciła półszeptem
w kierunku Sandy'ego Chatfielda, zajmując krzesło obok niego. Ten przystojny
funkcjonariusz policji stanowej, blondyn o piaskowym odcieniu włosów,
których kolor nieodparcie kojarzył się z jego imieniem, od początku od-
delegowany do tej sprawy, był nieoceniony i jako pomocnik, i jako przyjaciel.
Teraz Laura spojrzała na
niego pytająco. W jej oczach malowało się zaskoczenie spowodowane
widokiem tłumu złożonego ze studentów, rodziny oskarżonego, prasy i tych
wszystkich, którzy zapragnęli być świadkami posiedzenia sądu.
Sandy spojrzał na Laurę z nieskrywanym uwielbieniem.
- Stawili czoło lodowatym wichrom i nawałnicom po to tylko, żeby cię ujrzeć w
akcji - uśmiechnął się szeroko i mrugnął do niej jak mały chłopiec, a następnie,
poważniejąc, pochylił się w jej stronę.
- A tak naprawdę to wieść niesie, że ten chłopak dostał nowego adwokata.
Laura natychmiast całą uwagę skupiła na Sandym, zapominając o notatkach,
które zaczęła właśnie wyjmować z aktówki.
- Poważnie? Chcesz powiedzieć, że Fritz MacKenzie przestanie go
reprezentować?
- Na to wygląda.
Odruchowo położyła dłoń na ręce przyjaciela.
- Ale dlaczego? Przecież MacKenzie jest jednym z najzdolniejszych adwokatów
zachodniego Massachusetts. Co się stało? - Mimo zdumienia, jakie odczuła na
wieść o istotnej zmianie w biegu spraw, na jej twarzy nadal malował się spokój.
Policjant wzruszył ramionami, a jego głos nabrał siły.
- Nie wiadomo. Powiadają, że rodzina zwróciła się do jakiejś grubej ryby z
Bostonu...
Tę wymianę zdań przerwał jakiś głęboki głos.
- Przepraszam, czy to zastępca prokuratora okręgowego, pani Grandine?
Na dźwięk aksamitnego tonu Laura drgnęła, uniosła głowę i spojrzała prosto w
czekoladowobrązowe oczy nieznajomego, które obserwowały ją z uwagą.
Mimowolnie podniosła się z krzesła i wyciągnęła ku niemu rękę w geście
powitania. Instynktownie wyczuła, że ów górujący nad nią - mimo jej
ośmiocentymetrowych obcasów - mężczyzna był kimś więcej niż tylko
zwykłym urzędnikiem sądowym, zaproszonym obserwatorem czy
przedstawicielem prasy.
Nacechowana spokojem postawa, podkreślona przez wyraziście zarysowaną
szczękę, oraz wystudiowana łagodność wyrazu twarzy kryły w sobie coś
szczególnego. W tym niezwykle interesującym obliczu malowało się także coś
nieuchwytnie znajomego. Laura spróbowała sobie przypomnieć, skąd zna te ry-
sy, i nieświadomie zmarszczyła brwi. Widząc to, mężczyzna uśmiechnął się
szeroko, zatrzymując dłoń pani prokurator w ciepłym uścisku o wiele dłużej, niż
wymagało tego powitanie.
- Nazywam się Maxwell Kraig i będę reprezentował Jonathana Stallwaya.
Oczarowana bielą jego zębów, ukazanych w zniewalającym uśmiechu, Laura
odpowiedziała uśmiechem równie szerokim i wyrażającym pewność siebie,
choć wcale jej w tej chwili nie odczuwała.
- To wielki zaszczyt, panie Kraig - powiedziała cicho i spokojnie, tak jak
zamierzała. - Pańska sława wyprzedza pana. Cieszę się na myśl o współpracy,
jaka nas czeka.
Uświadomiwszy sobie nagle, że nie są sami, i jednocześnie wzburzona, że tak
szybko o tym zapomniała, Laura wyswobodziła rękę z jego uścisku i wskazała
na lewo.
- Chciałabym panu przedstawić Sandy'ego Chatfielda. Jest moim policjantem
stanowym, przydzielonym do tej sprawy.
Tej władczej formy użyła podświadomie, choć Sandy'ego traktowała jak kogoś
w rodzaju ochroniarza. Widziała kątem oka, że Chatfield unosi się z krzesła,
dokonała więc prezentacji.
- Sandy... Maxwell Kraig.
Dopiero wówczas adwokat przestał jej się przyglądać, a jego spojrzenie stało się
przenikliwsze, kiedy tylko wyciągnął rękę w stronę Sandy'ego.
- A, funkcjonariusz Chatfield, witam pana, bardzo mi przyjemnie.
Sandy przyjął to uprzejmie do wiadomości, obrzucając Kraiga ostrym,
taksującym spojrzeniem. Laurze zawsze się wydawało, że Chatfield jest wysoki.
Teraz jednak, stojąc naprzeciw Maxwella Kraiga, nagle zmalał.
- Dzień dobry panu, panie Kraig - oparł sztywno Sandy. - Witamy w
Northampton. Musiał pan chyba dopiero co przyjechać. - Mówił szybko, a przez
jego charakterystyczną dla Nowej Anglii nosową wymowę przebijała nieufność
wobec wszystkich tych uprzejmości.
Tym razem w uśmiechu Maxwella Kraiga był cień podejrzliwości.
- Wiedziałem, że nie jesteście facetami, którym mogłoby coś umknąć - przyznał.
- Wyjechałem samochodem z Bostonu dziś rano. Musiałem wcześnie wstać, ale
potrafiłem wykorzystać czas podróży na zmontowanie mojej linii obrony. Zdaję
sobie sprawę - tu przeniósł spojrzenie na pozornie spokojne oblicze Laury - że
panna Grandine jest bardzo silnym przeciwnikiem. Nie codziennie mam okazję
prowadzić sprawę przeciw kobiecie, a zwłaszcza tak oszałamiająco pięknej.
Raz jeszcze przygwożdżona jego spojrzeniem, Laura poczuła się zupełnie
bezbronna, pojmując nagle, że powierzchowność tego człowieka musi mieć
wielką siłę oddziaływania - czy to na świadka, czy na sędziego. Jednak coś w
jego słowach, jakieś delikatne wyzwanie, pozbawione choćby odrobiny
wyniosłości, dodało jej zarazem otuchy.
- Pochlebstwa w wypadku tej wyjątkowej kobiety do niczego pana nie
doprowadzą, panie Kraig. Jeszcze kilka podobnych uśmiechów, a będę miała
wyobrażenie o uroku roztaczanym przez pana przed ławą przysięgłych. Nie
chciałby pan chyba już teraz zdradzać więcej ze swych zawodowych tajemnic
-zbeształa go łagodnie. Jednak cała złość wywołana aluzją do jej płci
wyparowała pod wpływem ciepłego spojrzenia piwnych oczu adwokata.
Uniósł ciemne brwi.
- Wątpię, czy będzie po temu wiele okazji, ale wezmę sobie do serca pani
ostrzeżenie - przyznał, a jego spojrzenie przesłało ku niej nieuchwytnie zmysło-
wy blask, który się przekształcił w lekkie rozbawienie, gdy Laura bezskutecznie
usiłowała znaleźć odpowiedź. Poczuła ogromną wdzięczność, kiedy Sandy trącił
ją w łokieć i w ten sposób uratował przed koniecznością wymyślenia jakiejś
ciętej repliki. Tak bardzo była zafascynowana zniewalającą osobowością
adwokata, że drgnęła, zaskoczona nagłym uświadomieniem sobie obecności
drugiego mężczyzny obok, o czym jeszcze przed sekundą nie pamiętała. Oblana
rumieńcem odwróciła się, by podążając za spojrzeniem przyjaciela popatrzeć w
stronę drzwi, w których właśnie stanął oskarżony.
- Państwo mi wybaczą, panno Grandine, panie Chatfield...
Maxwell dwukrotnie skinął głową, a następnie odwrócił się i ruszył w kierunku
klienta. Laura, uwolniona już od spojrzenia, które trzymało ją w swej mocy
wystarczająco długo, przyglądała mu się uważnie. To, co zobaczyła, było
równie poruszające, jak magnetyczne były jego oczy. Jej przeciwnik miał na so-
bie nieskazitelnie skrojony trzyczęściowy granatowy garnitur i był nie tylko
wysoki, ale również bardzo proporcjonalnie zbudowany - szerokie ramiona kon-
trastowały ze smukłością talii i wąskimi biodrami, co znajdowało wyraz w
swobodzie, z jaką się poruszał. Biały rąbek idealnie wyprasowanej koszuli
widoczny znad kołnierza marynarki ocieniały gęste, wymodelowane do
właściwej długości, kasztanowe włosy.
Laura musiała przyznać, że Maxwell Kraig był bez wątpienia jednym z
najprzystojniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkała.
- Lauro... hej, Lauro... - szept z najbliższego sąsiedztwa wyrwał ją gwałtownie z
tego snu na jawie. Niemal niedostrzegalnie potrząsnęła głową i spojrzała w
kierunku Sandy'ego, który był wyraźnie poirytowany. Pośpiesznie usiadła z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin