Carol Wood - Kochanek na smutne dni.pdf

(517 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
CAROL WOOD
Kochanek na smutne dni
A Temporary Lover
Tłumaczyła: Hanna Wójt
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była już wiosna i od strony wzgórz dochodziły lekkie powiewy ciepłego
wiatru.
Sophie spojrzała przez okno sypialni i zmrużyła oczy pod naporem
światła i barw. W promieniach kwietniowego słońca niebo było bardziej
niebieskie, trawa bardziej zielona, a domy lśniły oślepiającą wprost bielą.
Odwróciła wzrok od okna. Howard pewnie już rozmawia z tym nowym
kandydatem. Ciekawe, jaki on jest, ten Luke Jordon... Odrzuciła z czoła kosmyk
jasnych, lekko rudawych włosów, westchnęła i wyszła z domu. Steamer, czarny
labrador, podbiegł do niej z radosnym szczekaniem. Razem ruszyli w stronę
budynku, gdzie mieściła się przychodnia dla zwierząt. Pies nosem popchnął
drzwi.
Potem, kiedy wspominała tę chwilę, zawsze miała wrażenie, że całą sobą
odczuwa to, czego doznała, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Luke’a Jordona.
– Doskonale, że przyszłaś. – Howard, jej starszy kolega i wspólnik,
podniósł się zza biurka. – Właśnie o tobie mówiliśmy.
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na nią z uśmiechem. Uderzył
ją błękit jego oczu.
– Bardzo mi miło – powiedział i wyciągnął ku niej rękę. – Czy mogę
mówić do pani Sophie?
– Przepraszam za spóźnienie – wyjąkała, próbując nie patrzeć mu w oczy.
– Nic się nie stało. – Obrzucił ją szybkim, uważnym wzrokiem i
uśmiechnął się. – Howard jest wspaniałym gospodarzem i dobrym
przewodnikiem. Wszystko mi pokazał.
Spojrzała na starszego pana. Przygładził ręką siwe włosy i widać było, że
się spieszy.
– Chyba będę was musiał zostawić. Dacie sobie radę beze mnie –
powiedział i spojrzał na zegarek. – Muszę jeszcze wpaść na farmę i zbadać
pewną ciężarną klacz, a żona kazała mi być w domu trochę wcześniej. Jutro
niedziela.
Luke Jordon lekko wzruszył ramionami. Zauważyła jego doskonale
skrojoną, sportową marynarkę.
– Oczywiście. Bardzo mi przykro, że zjawiłem się tu w sobotę, ale to mój
jedyny wolny dzień. Bardzo dziękuję, że poświęciłeś mi tyle czasu. Razem z
Sophie na pewno damy sobie radę.
Poczuła na sobie jego spojrzenie i odwróciła wzrok. Była jak
zahipnotyzowana.
– Od... odprowadzę cię do samochodu – powiedziała szybko, czując, że
musi natychmiast odetchnąć świeżym powietrzem. – Pan Jordon będzie mógł się
91901713.001.png
spokojnie rozejrzeć.
Howard podał Luke’owi rękę na pożegnanie.
– No to na razie, i do zobaczenia. Mam nadzieję, że niedługo znów się
spotkamy.
Pospiesznie skierował się ku drzwiom.
– Bardzo mi się podoba – powiedział do Sophie w drodze do samochodu.
– To dobry weterynarz. Do tego młody i oczytany w literaturze fachowej. Zna
się na rzeczy i potrafi rozmawiać z ludźmi. Ma też ciekawe znajomości. Właśnie
takiego kogoś nam trzeba.
Ponieważ milczała, dodał:
– Sophie, musimy mieć kogoś do pomocy. Dłużej tak nie wytrzymamy.
Musimy mieć kogoś na stałe, a to naprawdę najbardziej odpowiedni człowiek.
Wiedziała, że Howard ma rację. Nie można w nieskończoność prosić o
pomoc weterynarzy mieszkających w okolicy. Ostatnich dwóch właśnie
zrezygnowało z dyżurów w lecznicy, a Howard wyglądał na bardzo
zmęczonego.
– Przepraszam, że o tym mówię, ale od śmierci Michaela minęły już dwa
lata – ciągnął. – Może niepotrzebnie się wtrącam, ale znamy się tak długo...
Młoda, zdrowa kobieta nie może żyć tylko pracą. Masz dwadzieścia osiem lat.
Powinnaś się nad tym zastanowić, rozpocząć nowe życie.
– Wiem. – Sophie bezradnie wzruszyła ramionami. – Wiem, to wszystko
prawda, ale... Trudno jest zastąpić Michaela.
Starszy pan wsiadł do samochodu i przez chwilę nad czymś się
zastanawiał. Wreszcie spojrzał na nią z powagą w oczach.
– Czas płynie, Sophie, mój czas też. Za kilka lat pójdę na emeryturę.
Wolałbym, żeby wszystko zostało w dobrych rękach. Może będę miał mniejsze
wyrzuty sumienia, że was zostawiam. To tylko pięć lat, szybko miną. Jeśli teraz
się nie zdecydujemy, coraz trudniej nam będzie znaleźć kogoś odpowiedniego.
Tak. Wiedziała o tym aż nadto dobrze. Rozmawiali z dziesiątkami
kandydatów. Przez przychodnię w Cranthorpe przewinęły się tłumy. Może byli
zanadto wymagający, a może po prostu nie chcieli oddawać znakomicie
prosperującej lecznicy byle komu. Przecież to było dzieło Michaela, wynik jego
ciężkiej pracy, jego ukochane dziecko.
– Dobrze, porozmawiam z nim – powiedziała, słabo się uśmiechając. –
Jak zwykle masz rację.
– Cieszę się.
Wolnym, jakby zmęczonym krokiem zawróciła w stronę przychodni.
– Wiem, o czym myślisz. – Głos Luke’a Jordona dobiegł ją, zanim ujrzała
jego wysoką postać.
– Tak? O czym?
– Raczej o kim – poprawił ją z pewnym siebie uśmiechem. – O mnie,
91901713.002.png
oczywiście. Ale podjęłaś słuszną decyzję. W twoim przypadku tak właśnie
należało postąpić.
– W moim przypadku?
– Howard wspomniał mi o tym, co cię spotkało. Powiedział, że szukacie
kogoś, kto mógłby zastąpić twojego męża.
Spojrzała na niego z niesmakiem.
– Nikt nie może go zastąpić, proszę to sobie zapamiętać. Nikt nigdy. Nie
szukam nikogo na zastępstwo, rozumie pan?
– Naprawdę? Mogę się oczywiście mylić, ale sądząc po liczbie
kandydatów, jakich tutaj przemaglowaliście, to jednak chyba kogoś szukacie.
– Nie znaleźliśmy odpowiedniej osoby.
– Ty nie znalazłaś odpowiedniej osoby – poprawił ją znacząco.
– Howard tak powiedział?
– Nie musiał. – Znowu ten bezczelny uśmiech. – Wystarczająco dobrze
znam kobiety, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Wystarczy rzucić okiem.
Sophie uniosła brwi i wytrzymała spojrzenie jego błękitnych oczu.
– Doceniam pana znajomość rzeczy – powiedziała cicho – i gratuluję
doświadczenia. Jednak tutaj nie ma nic takiego, na co miałby pan rzucać okiem i
wiedzieć, czego się spodziewać.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Skłonił się lekko i zapraszającym
gestem wskazał drzwi do lecznicy. – Uwielbiam się mylić. A teraz czy będziesz
taka dobra i pokażesz mi teren bitwy?
– Chyba nie mam wyjścia.
Sophie z westchnieniem poszła jego śladem. Steamer, wesoło merdając
ogonem, maszerował między nimi. Obecność przybysza wyraźnie wprawiała go
w dobry humor. Sophie była coraz bardziej zmieszana, widząc, że jej towarzysz
doskonale bawi się jej zakłopotaniem. Trudno, jakoś to zniesie. Jeśli ten facet
jest naprawdę tak dobry, jak utrzymuje Howard, to niech zostanie. Uratuje może
dzieło Michaela, a to jest najważniejsze. W jej sercu i tak nikt nie zastąpi
zmarłego męża.
W kilka minut później stała już w przylegającym do poczekalni pokoju,
gdzie przyjmowano czworonożnych pacjentów.
– Najpierw dokonujemy wstępnych oględzin pacjenta – mówiła
wyuczonym głosem, jakby recytowała lekcję. – Robi to zwykle pielęgniarka.
Przeprowadza też wstępny wywiad z właścicielem i zakłada kartę. Dowiaduje
się, jaki był przebieg choroby i czy pacjent brał już jakieś leki.
– Taka rozmowa ze ślepym o kolorach...
– Słucham? – Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
– Nic, wszystko w porządku. Pomyślałem tylko, że potem w praktyce i
tak wszystko wygląda inaczej, ale mów, proszę.
Wytrzymała jego uśmiech i spojrzenie. Nie zirytował jej nawet błysk
91901713.003.png
śnieżnobiałych zębów. Zaczynała się przyzwyczajać do sposobu bycia tego
człowieka.
– Niezupełnie rozumiem, ale to chyba bardzo błyskotliwe, co pan
powiedział. A teraz przejdźmy do laboratorium i apteki.
– W praktyce wszystko wygląda inaczej, ale najważniejsze, żeby coś się
działo i żeby było kolorowo.
Te słowa usłyszała idąc przed nim korytarzem prowadzącym na zaplecze.
Była zadowolona, że nie może widzieć wyrazu jej twarzy.
W jej życiu od lat nie działo się nic, albo też ona niczego nie dostrzegała.
Widziała tylko pracę i obowiązki, czerń i biel codzienności, od czasu do czasu
jakąś szarość, której nie można nazwać kolorem. Niespodziewanie uśmiechnęła
się do siebie.
– Ślicznie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz.
Nawet nie zauważyła, że od pewnego czasu Luke idzie obok niej.
Zaczerwieniła się. To, że ładnie wygląda, to oczywiście nieprawda, ale
komplement sprawił jej przyjemność. Wbrew sobie, uśmiechnęła się znowu.
– Jeszcze lepiej, po prostu cudownie.
Trzeba jak najszybciej wrócić na ziemię. Są tu nie po to, żeby się
uśmiechać.
– Howardowi się pan podoba – oznajmiła oficjalnym tonem. – Uważa, że
jest pan odpowiednim kandydatem i że można pana przyjąć.
Luke nie wydawał się zaskoczony.
– Rozumiem. Dziękuję. Bardzo to miło z jego strony. To miał być chyba
komplement?
– Może to pan rozumieć, jak pan chce. Jeśli chodzi o mnie, to może pan...
– Luke – przerwał jej. – Mam na imię Luke. Możesz tak do mnie mówić.
To znacznie łatwiejsze, niż się na pozór wydaje.
Poczuła, że się czerwieni jak mata dziewczynka. Odchrząknęła.
– Tutaj mamy kartotekę, wydruki komputerowe, całą dokumentację –
ciągnęła. – Tam dalej jest laboratorium, gdzie pielęgniarki robią analizy, a tu
obok są lodówki ze szczepionkami.
– Lubisz tę pracę? – przerwał jej obcesowo. – Prowadzenie takiej
przychodni?
– Tak, a dlaczego pytasz? – Wolała trzymać się tematów zawodowych i
nie zbaczać na teren prywatnego życia.
– Z ciekawości. Nie wyglądasz na kogoś takiego.
Uważnie przyjrzał się jej twarzy, przesunął wzrokiem po szczupłej,
drobnej sylwetce.
– Jesteś po prostu za ładna, żeby zajmować się czymś takim. Sophie
wyprostowała się z godnością.
– Jeśli chcesz wiedzieć, z wykształcenia też jestem weterynarzem, ale
91901713.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin