J. J. Sempe, R. Goscinny - Wakacje Mikołajka.pdf

(321 KB) Pobierz
J. J. Sempe, R. Goscinny - Wakacje Mikołajka
Goscinny René
Jean Jacques Sempé [il.]
Wakacje Mikołajka
przeł. [z fr.] Barbara Grzegorzewska
Tytuł oryginału francuskiego
LES VACANCES DU PETIT NICOLAS
Ilustracje reprodukowane z wydania francuskiego
Skończył się pracowity rok szkolny. Mikołaj dostał wyróżnienie za elokwencję,
nagradzające raczej ilość, niż jakość, i rozstał się z kolegami o imionach: Alcest, Rufus,
Euzebiusz, Gotfryd, Maksencjusz, Joachim, Kleofas i Ananiasz. Zeszyty i książki zostały
schowane do szafy, czas teraz pomyśleć o wakacjach.
U Mikołaja z wyborem miejsca wakacji nie ma kłopotu, gdyż...
Tata decyduje
Co roku, to jest w zeszłym roku i dwa lata temu, bo wcześniej to było dawno i nie
pamiętam, tata i mama strasznie się kłócą, gdzie jechać na wakacje, a potem mama zaczyna
płakać i mówi, że pojedzie do swojej mamy, ja też płaczę, bo bardzo lubię Bunię, ale u niej nie
ma plaży, i w końcu jedziemy tam, gdzie chce mama, ale nie do Buni.
Wczoraj po kolacji tata spojrzał na nas z obrażoną miną i powiedział:
— Słuchajcie! W tym roku ja decyduję i nie życzę sobie dyskusji! Pojedziemy na
Południe. Mam adres willi do wynajęcia w Leśnych Kątach. Trzy pokoje, woda bieżąca,
światło. Nie chcę słyszeć o żadnym pensjonacie, gdzie obrzydliwie karmią.
— Dobrze, kochanie — powiedziała mama — uważam, że to świetny pomysł.
— Juhu! — zawołałem i zacząłem biegać dookoła stołu, bo jak się człowiek cieszy, to
trudno mu usiedzieć na miejscu.
Tata otworzył szeroko oczy, jak zawsze, kiedy jest zdziwiony, i zapytał:
— Ach, tak?
Kiedy mama sprzątała ze stołu, tata wyciągnął z szafy swoją maskę pływacką.
— Zobaczysz, Mikołaj — powiedział — całymi dniami będziemy pływać pod wodą i
łowić ryby.
Trochę się przestraszyłem, bo ja jeszcze nie za dobrze umiem pływać; jak mnie położyć
na wodzie, to robię „deskę", ale tata powiedział, żebym się nie bał, że nauczy mnie pływać, że
w młodości był mistrzem międzyokręgowym w pływaniu stylem dowolnym i mógłby jeszcze
bić rekordy, gdyby miał czas trenować.
— Tata nauczy mnie łowić ryby pod wodą! — pochwaliłem się mamie, kiedy przyszła z
kuchni.
— To świetnie, kochanie — odpowiedziała mama — chociaż podobno w Morzu
Śródziemnym już prawie nie ma ryb. Za dużo tam rybaków.
— Nieprawda! — powiedział tata, ale mama poprosiła go, żeby nie kłócił się z nią w
obecności dziecka, ona powtarza tylko to, co przeczytała w gazecie. A potem wzięła się do
robótki, którą zaczęła już bardzo dawno temu.
— Jak nie ma ryb — powiedziałem do taty — to pod wodą będziemy wyglądać jak
idioci!
Tata schował maskę do szafy nic nie mówiąc. Byłem trochę zły: bo rzeczywiście, za
każdym razem, jak idziemy z tatą na ryby, zawsze jest to samo — wracamy z niczym. Tata
usiadł i wziął do ręki gazetę.
— To jak — zapytałem — gdzie można łowić ryby pod wodą?
— Zapytaj swojej matki — odpowiedział tata — ona się na tym zna.
— W Atlantyku, kochanie — odpowiedziała mama.
Więc spytałem, czy Atlantyk jest daleko od miejsca, gdzie jedziemy, a tata powiedział,
że gdybym się lepiej uczył, nie zadawałbym takich pytań. To było niesprawiedliwe, bo w szko-
le nie ma lekcji łowienia ryb pod wodą. Ale nie powiedziałem nic, widziałem, że tata nie bardzo
ma ochotę na rozmowy.
— Musimy zrobić listę rzeczy do zabrania — powiedziała mama.
— O, nie! — krzyknął tata. — W tym roku nie będziemy wyjeżdżać objuczeni jak
wielbłądy. Spodenki kąpielowe, szorty, najpotrzebniejsze ubrania, parę swetrów...
— A poza tym garnki, ekspres do kawy, czerwony koc i trochę naczyń — powiedziała
mama.
Tata zerwał się z fotela, bardzo zły, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie
zdążył, bo mama zapytała:
— Pamiętasz, co nam opowiadali sąsiedzi w zeszłym roku, kiedy wynajęli willę? Z
naczyń zastali raptem trzy wyszczerbione talerze, a w kuchni były dwa garnki, z czego jeden
dziurawy. Musieli za cenę złota kupować na miejscu wszystkie potrzebne rzeczy.
— Blédurt jest mało zaradny — powiedział tata. I usiadł.
— Możliwe — zgodziła się mama — ale jak będziesz chciał zupy rybnej, nie ugotuję ci
jej w dziurawym garnku, nawet jeżeli uda się nam zdobyć ryby.
Wtedy zacząłem płakać, bo rzeczywiście to żadna frajda jechać nad morze, w którym
nie ma ryb, kiedy tuż obok są jakieś Atlantyki, gdzie jest ich pełno. Mama odłożyła robótkę,
przytuliła mnie do siebie i powiedziała, żebym się nie przejmował wstrętnymi rybami i że miło
mi będzie co rano spoglądać na morze z okna mojego ślicznego pokoiku.
— No, niezupełnie — wyjaśnił tata — z willi nie widać morza. Ale jest niedaleko, o
dwa kilometry. To był ostatni dom do wynajęcia w Leśnych Kątach.
— Ależ oczywiście, kochanie — powiedziała mama. A potem mnie pocałowała i
zacząłem bawić się na dywanie dwoma kulkami, które wygrałem w szkole od Euzebiusza.
— Oczywiście plaża jest kamienista? — zapytała mama.
— Nie, moja droga! Nic podobnego! — zawołał tata, bardzo zadowolony. — To plaża
piaszczysta! Piękny drobniutki piaseczek! Nie znajdziesz tam ani jednego kamienia!
— To dobrze — powiedziała mama. — Przynajmniej Mikołaj nie będzie całymi dniami
puszczał kaczek. Od kiedy go nauczyłeś, dosłownie szaleje za tą zabawą.
Więc znowu zacząłem płakać, bo jasne, że fajnie jest puszczać kaczki, czasem tak mi
się udaje, że podskakują po cztery razy, i w końcu to niesprawiedliwe, żeby jechać do tego
starego domu z dziurawymi garnkami, daleko od morza, gdzie nie ma ani kamieni, ani ryb.
— Jadę do Buni! — zawołałem i kopnąłem jedną z kulek od Euzebiusza.
Mama znowu mnie przytuliła i powiedziała, żebym nie płakał, że z nas wszystkich tacie
najbardziej potrzebny jest urlop i że nawet jeśli miejsce, które wybrał, jest brzydkie, musimy
tam jechać udając, że jesteśmy zadowoleni.
— Ale przecież... — powiedział tata.
— Ja chcę puszczać kaczki! — zawołałem.
— Będziesz puszczał kaczki w przyszłym roku — powiedziała mama — jeśli tata
zdecyduje zabrać nas do Morskich Skałek.
— Gdzie? — zapytał tata, który stał ciągle z otwartymi ustami.
— Do Morskich Skałek — powtórzyła mama — w Bretanii, gdzie jest Atlantyk, dużo
ryb i pewien miły pensjonat z oknami wychodzącymi na plażę z piaskiem i kamieniami.
— Ja chcę jechać do Morskich Skałek! — zawołałem. — Ja chcę jechać do Morskich
Skałek!
— Ależ kochanie — powiedziała mama — bądź rozsądny, przecież tata decyduje.
Tata przejechał ręką po twarzy, westchnął głęboko i powiedział:
— W porządku. Zrozumiałem! Jak się nazywa ten pensjonat?
— Rybitwa, kochanie — odpowiedziała mama.
Tata obiecał, że dobrze, napisze, żeby dowiedzieć się, czy są jeszcze wolne pokoje.
— Nie trzeba, kochanie — wyjaśniła mama — to już załatwione. Mamy pokój 29 z
widokiem na morze i łazienką.
I mama poprosiła tatę, żeby się nie ruszał, bo chce sprawdzić długość swetra, który robi
na drutach. Podobno noce w Bretanii bywają chłodne.
Gdy ojciec Mikołaja podjął już decyzję, nie pozostawało nic innego jak tylko
posprzątać w domu, założyć pokrowce na meble, zwinąć dywany, zdjąć obrazy, spakować
rzeczy nie zapominając o jajkach na twardo i bananach na drogę.
Podróż pociągiem minęła szczęśliwie, choć matkę Mikołaja spotkały wymówki za to,
że sól do jajek zapakowała do brązowej torby, którą nadano na bagaż. Ale oto i Morskie Skałki,
pensjonat Rybitwa. Jest plaża, zaczynają się wakacje...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin