Iluminacja.docx

(18 KB) Pobierz

“Iluminacja” wydaje mi się być kinem drogi, gdzie główny bohater – Franciszek Retman – przechodzi egzystencjalny kryzys i zdaje się go rozwiązać poza barierami języka, poprzez bezpośrednie doświadczenie. Zaczyna się, gdy zdaje maturę i aplikuje na UW na fizykę, motywując to poszukiwaniem wiedzy pewnej – wierzy, że poprzez matematykę i abstrakcję znajdzie wzór na świat lub przynajmniej jego część. Jednocześnie znajduje swoją oblubienicę, co zmusza go do przerwy w studiach. Początkowo pracuje fizycznie, później bierze nadgodziny i zmienia miejsce pracy na szpital (coś w stylu chirurgii psychiatrycznej), gdzie dochodzą do głosu jego wątpliwości związane z „prawdziwością” człowieka – jeśli bowiem ingeruje się w mózg, to jednocześnie ingeruje w materialną podstawę dla duszy. Można przypuszczać, że jest to przejaw konfliktów, które nim wstrząsają. Czym jest tożsamość, jeśli agresję można wywołać pobudzając prądem określone miejsce w mózgu?

 

Opuszcza w związku z tym niczym św. Aleksy żonę i dziecko, aby dołączyć do samotniczego zgromadzenia mnichów. Scena, w której chodzi między pogrążonymi z modlitwie prawdopodobnie oznacza, że odkrywa, że nie pasuje do końca do takiego trybu życia, a może obserwuje ich i się uczy? Jednocześnie z rozmowy z mnichem można wyciągnąć wskazówkę dla tego, jak rozwiąże swój problem. Mnich wspomina o tym, że żyją prawie wbudowani w przyrodę, akurat też chowają jednego, który spędził w samotni ostatnie kilkadziesiąt lat. Jeśli więc Franciszek jeszcze oczekiwał jakiejś odpowiedzi, która da mu pożywkę na poziomie intelektualnym (lub już wtedy mógł być gotowy na przyjęcie czegoś innego), to tutaj poznał propozycję odpowiedzi na poziomie doświadczenia – zamiast ucieczki od świata objęcie go, zamiast słów milczenie. Wraca do domu, gdzie wita go wściekła żona i płacz dziecka.

 

Ostatnie 10 minut filmu dzieli się na dwa aspekty. Pierwszy to rozmowa z lekarzem, gdzie ten diagnozuje mu „nerwicę serca” (jeśli się nie mylę, to była to ówczesna nazwa na ataki paniki) i pogorszenie stanu układu krwionośnego, ze złymi perspektywami na przyszłość, o ile nie zmieni trybu życia na spokojniejszy, co denerwuje głównego bohatera – wrócił na uniwersytet, przyjęto go na doktorat, a we wcześniejszej scenie chce namówić kolegę, by pracowali także w niedzielę (ten z kolei mówi, że trzeba też „pomieszkać”, lekarz też zwraca uwagę, że ma rodzinę i musi o siebie dbać w związku z tym). Dla mnie to materialny efekt tej „choroby duszy”, która go trawi – poszukiwania nie dały mu upragnionej pewności i szczęścia, a ucieczka (fizyczna do mniszej samotni i psychiczna w abstrakcję) mogła kosztować go rodzinę i nadwyrężyła zdrowie.

 

Drugi aspekt to rzadkie momenty, kiedy Franciszek się uśmiecha – przede wszystkim w ostatnich scenach, gdzie (1) kładzie na dłoni śnieg i obserwuje, jak się topi (2) przeprowadza się do jaśniejszego bloku (metafora iluminacji?) i kładzie się na podłodze obok dziecka (wcześniej opiekowała się nim tylko mama) , a później się z nim bawi na dworze lub (3) stoi po kolana w wodzie, obserwuje ptaki. Nie wiemy, co i/lub w jakich proporcjach wybrał ostatecznie, ale radość w każdej z tych czynności może być wynikiem objęcia świata, pogodzenia się w jakimś przynajmniej stopniu z tajemnicą, niepewnością, akceptacją swojego miejsca w świecie, z którego na różne sposoby się wyrywał – iluminacja na doświadczalnym poziomie, kiedy językowa odpowiedź przestaje być już potrzebna.

 

 

Wiersz, które ładnie idzie z filmem.

 

Herbert Zbigniew

Ścieżka

 

Nie była to ścieżka prawdy lecz po prostu ścieżka

z rudym korzeniem w poprzek igliwiem po boku

a las był pełen jagód i duchów niepewnych

 

nie była to ścieżka prawdy bowiem nagle

traciła swa jedność i odtąd już w życiu

cele nasze niejasne

 

Na prawo było źródło

 

jeśli wybrać źródło szło się po stopniach mroku

w coraz głębsza ciemność wiódł na oślep dotyk

do matki elementów która uczcił Tales

by w końcu pojednać się z wilgotnym sercem rzeczy

z ciemnym ziarnem przyczyny

 

Na lewo było wzgórze

 

dawało ono spokój i pogląd ogólny

granice lasu jego ciemna masę

bez poszczególnych liści pnia poziomki

kojącej wiedzy ze las jest jednym z wielu lasów

 

Czy naprawdę nie można mieć zarazem

źródła i wzgórza idei i liścia

i przelać wielość bez szatańskich pieców

ciemnej alchemii zbyt jasnej abstrakcji

 

 

 

Dodatkowe opinie, jakie można mieć o filmie, na użytek budowania pozytywnej relacji dialogicznej, oraz ciekawostki:

 

1.       W I scenie jest prof. Tatarkiewicz, który ma bardzo ładny sposób przemawiania, a sam jest niemalże figurą mityczną. Super było go zobaczyć, mieć choć drobny kontakt z jego wiedzą i sposobem bycia.

2.       W filmie są krótkie wykładziki – pierwszy powyższego, drugi jakiegoś fizyka. Dla mnie był trochę niejasny – że fizyka nie wyklucza, że tak jak przeszłość istnieje w pamięci, tak przyszłość może istnieć w teraźniejszości. Można coś na ten temat wymyślać, ale jak się ma to do filmu, to nie wiem („A co sądzi pan, panie doktorze?”)

3.       Obrzydliwe sceny z grzebaniem w mózgu, fe. Noworodek z jednym okiem też nie jest seksi.

4.       Ciekawe, że po wtłoczeniu w pająka płynu mózgowo-rdzeniowego schizofrenika (jeśli dobrze rozumiem, to tylko w tym przypadku) pająk zaczyna robić dziwne pajęczyny.

5.       Kiedyś w schizofrenii fazę psychotyczną nazywano „fazą defektu”.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin