Wolter - Zadig czyli los - powiesc wschodnia.rtf

(244 KB) Pobierz
Wolter

Wolter
Zadig czyli Los
POWIEŚĆ WSCHODNIA
(1746)
Przełożył: Tadeusz Żeleński Boy
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

APROBATA1

Niżej podpisany, który zyskał sobie opinię uczonego a nawet rozumnego człowieka, przeczytał
ten rękopis i znalazł go, mimo chęci, ciekawym, zabawnym, moralnym, filozoficznym, godnym,
aby się spodobał nawet tym, którzy nie cierpią powieści. Dlatego zohydził go i upewnił Jego Dostojność
Wysokiego Kadiego, że jest to dzieło haniebne.
 

PRZYPISANIE "ZADIGA" SUŁTANCE SHERAA2 PRZEZ SADIEGO

Dnia 10, miesiąca schewal, roku 837 hegiru

Uroku źrenic, męczarnio serc, światło dowcipu, nie całuję prochu twoich stóp, gdyż zgoła nie chodzisz albo stąpasz po dywanach Iranu lub różach. Ofiarowuję ci przekład książki dawnego mędrca, który mając to szczęście, iż nie miał nic do roboty, napisał ku swej rozrywce historię Zadiga, dzieło, które powiada więcej, niżby ktoś mniemał. Proszę, przeczytaj je i osądź; mimo bowiem że jesteś w wiośnie życia, mimo że wszystkie rozkosze ścielą się do twoich stóp, mimo że jesteś piękna, że talenty twoje przydają blasku urodzenie, mimo że chwalą cię od wieczora do rana i że dla wszystkich tych racyj, masz prawo nie posiadać oleju w głowie, mimo to umysł masz nader roztropny a smak wykwintny; nieraz słyszałem z ust twoich rozumniejsze słowa niż z ust starych derwiszów o długiej brodzie i spiczastej czapce. Jesteś dyskretna, a nie jesteś nieufna; łagodna bez słabości; dobroczynna mądrze; kochasz przyjaciół, a nie przysparzasz sobie wrogów. Dowcip twój nie czerpie nigdy pokarmu w złośliwości i obmowie; nie mówisz ani nie czynisz nic złego, mimo łatwości, z jaką by ci to przyszło. Słowem, dusza twoje wydała mi się zawsze czysta jak twoja piękność. Posiadasz nawet zapasik filozofii, który każe mi mniemać, że więcej niż kto inny znajdziesz upodobania w tym dziele mędrca.

Spisano pierwotnie w języku starochaldejskim, którego ani ja, ani ty, pani, nie rozumiemy. Przełożono je na arabskie, aby zabawić sławnego sułtana Ulugbeya. Było to w czasie, kiedy Arabowie i Persowie zaczynali pisać Tysiąc i jedną noc, Tysiąc i jeden dni etc. Ulug wolał Zadiga, ale sułtanki wolały owe Tysiące.

- Jak możecie - mówił roztropny Ulug - dawać pierwszeństwo opowieściom bez sensu i myśli?

- Właśnie dlatego je lubimy - odpowiadały sułtanki.

Pochlebiam sobie, że ty, pani, nie będziesz podobna do nich i że będziesz prawdziwym Ulugiem. Spodziewam się nawet, że kiedy znużą cię światowe rozmówki, które dosyć podobne są do owych Tysiąców, z tą różnicą, że są mniej zabawne, zdołam uzyskać minutkę posłuchania dla swoich rozsądnych baśni. Gdybyś była ową Talestris z czasów Skandera, syna Filipa, gdybyś była królową Saby z czasów Soleimana, pewien jestem, że ci królowie pierwsi podjęliby trudy podróży.

Upraszam cnót niebieskich, aby twoje uciechy były bez skazy, twoja piękność trwałą, a twoje szczęście bez końca.

 

 


1. Aprobata - jest to parodia cenzury, wymaganej w epoce Woltera dla każdej nowej czy wznawianej książki. Cenzorami byli przeważnie duchowni.

2. Sułtanka Sheraa - pani de Pompadour.

 

I. Jednooki

 

Za czasu króla Moabdara żył w Babilonie młody człowiek imieniem Zadig, o naturze zacnej z urodzenia a uszlachetnionej jeszcze wychowaniem. Mimo iż bogaty i młody, umiał miarkować swoje namiętności; nie nosił się zbyt górnie, nie chciał mieć zawsze racji i umiał szanować ludzkie słabostki. Zdumiewające było, jak mimo bystrego dowcipu nie obrażał nikogo szyderstwem, jak unikał owych mętnych, dorywczych, hałaśliwych sądów, owej płochej obmowy, stanowczych a tępych wyroków, grubego błazeństwa, owego pustego zgiełku słów, które w Babilonie nazywano rozmową. Z pierwszej księgi Zoroastra nauczył się, że miłość własna jest to balon wzdęty wiatrem, z którego, skoro go nakłuć, wylatują burze. Nie chełpił się zwłaszcza nigdy, że gardzi kobietami i że ma je u swoich stóp. Był wspaniałomyślny; nie lękał się dobrze czynić niewdzięcznikom, idąc w tym za wielką nauką Zoroastra: "Kiedy jesz, daj pojeść psom, choćby cię miały pokąsać." Był tak mądry, jak tylko jest człeku możebne, starał się bowiem żyć z mędrcami. Biegły w wiedzy dawnych Chaldejczyków, nie był nieświadom fizycznych zasad natury o tyle, o ile je znano wówczas; z metafizyki zaś wiedział to, co ludzie wiedzieli we wszystkich wiekach, to znaczy bardzo mało. Był silnie przekonany, mimo nowej filozofii owego czasu, że rok ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni i ćwierć i że słońce jest środkiem świata; kiedy zaś najwyżsi magowie powiadali mu z obrażającą wyniosłością, że grzeszy przeciw cnocie i że wrogiem państwa jest ten, kto wierzy, iż słońce obraca się dokoła własnej osi, a rok ma dwanaście miesięcy, zachowywał milczenie bez
gniewu i wzgardy.

Posiadając wielkie bogactwa, a co za tym idzie przyjaciół, posiadając zdrowie, ujmującą powierzchowność, umysł bystry i pełen miary, serce szlachetne i szczere, mniemał, iż zdoła być szczęśliwym. Miał zaślubić Semirę, którą piękność jej, ród i majątek czyniły pierwszą partią w Babilonie. Żywił dla niej trwałe i bogobojne uczucie, Semira zaś kochała go namiętnie. Zbliżali się do szczęsnej chwili, która miała ich połączyć, kiedy wybrawszy się razem na przechadzkę w stronę jednej z bram Babilonu, w cieniu palm, które zdobiły brzeg Eufratu, ujrzeli zbliżających się ludzi zbrojnych w szable i groty. Byli to zausznicy młodego Orkana, siostrzeńca ministra, w którego dworacy wmówili, że wszystko mu wolno. Nie posiadał uroków ani cnót Zadiga, ale przekonany o swej wyższości, wściekły był, że nie jego wybrała Semira. Zazdrość ta, której źródłem była próżność, wzbudziła w nim przekonanie, iż bez pamięci kocha narzeczoną Zadiga. Umyślił ją porwać. Zbiry pochwyciły Semirę i wśród gwałtownej walki ranili ją rozlewając krew istoty, której widok byłby rozczulił tygrysa z góry Imaus. Ona podniosła lament aż do nieba. Wołała: - O, drogi małżonku! wydzierają mnie przedmiotowi mego ukochania!

Nie pamiętała o swoim niebezpieczeństwie, myślała jedynie o Zadigu. Równocześnie on bronił jej z siłą, jaką rodzi odwaga i miłość. Mając za całą pomoc jedynie dwóch niewolników zmusił zbirów do ucieczki; odniósł do domu zakrwawioną i zemdloną Semirę, która otwarłszy oczy, ujrzała swego wybawcę. Rzekła: - O, Zadigu! kochałam cię jak małżonka, dziś kocham jak człowieka, któremu zawdzięczam cześć i życie.

Nigdy niczyje serce nie było równie przepełnione czułością jak serce Semiry. Nigdy bardziej czarujące usta nie wyraziły tkliwych uczuć wdzięczności i przywiązania. Rana Semiry była lekka, dama ta niebawem przyszła do zdrowia. Stan Zadiga był groźniejszy; puginał zadał mu głęboką ranę tuż koło oka. Semira błagała bogów o wyzdrowienie kochanka. Dzień i noc oczy jej tonęły we złach: czekała chwili, w której źrenice Zadiga będą mogły ucieszyć się jej spojrzenie. Ale w pobliżu zranionego oka zebrał się wrzód budzący poważne obawy. Posłano aż do Memfisu po wielkiego lekarza Hermesa, przybył otoczony liczną świtą. Obejrzał chorego i oświadczył, że postrada oko; przepowiedział nawet dzień i godzinę, w której nastąpi ten żałosny wypadek. - Gdyby chodziło o prawe oko - rzekł - byłbym go uzdrowił, ale rany lewego oka są nieuleczalne.

Cały Babilon litując się losu Zadiga podziwiał głębię nauki Hermesa. W dwa dni później wrzód pękł sam; Zadig odzyskał zdrowie. Hermes napisał książkę, w której dowiódł, że nie powinien był wyzdrowieć. Zadig nie czytał tej książki; ale skoro tylko mógł opuścić mieszkanie, pomknął odwiedzić tę, która była nadzieją i szczęściem jego życia i dla której jedynie pragnął zachować oczy. Semira bawiła od trzech dni na wsi. Zadig dowiedział się w drodze, że piękna dama oświadczywszy głośno, iż ma nieprzeparty wstręt do jednookich, wyszła tejże nocy za Orkana. Na tę wiadomość padł bez zmysłów; boleść omal nie wtrąciła go do grobu; długo chorował, ale w końcu rozsądek wziął górę. Sam nadmiar bólu dopomógł mu do wyleczenia się.

- Skoro - rzekł - doświadczyłem tak okrutnej niestałości panny chowanej na dworze, trzeba mi wziąć mieszczankę.

Wybrał Azorę, najcnotliwszą i najbogobojniej wychowaną w całym mieście; zaślubił ją i żyli z sobą miesiąc w najtkliwszej słodyczy. Zauważył jedynie, że jest nieco pusta i osobliwie skłonna do tego, aby w każdym ładnym chłopcu dopatrywać się głębokich zalet umysłu i charakteru.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

II. Nos

 

Jednego dnia Azora wróciła z przechadzki rozjątrzona mocno, wydając głośne okrzyki.

- Co tobie - rzekł - droga małżonko? Co mogło cię tak podrażnić?

Ach - rzekła - byłbyś oburzony jak ja, gdybyś oglądał to, czego byłam świadkiem. Poszłam pocieszać młodą wdowę Kosru, która przed dwoma dniami wzniosła swemu małżonkowi grobowiec tuż koło strumienia na łące. W boleści swojej przyrzekła bogom, że wytrwa przy tym grobowcu póty, póki woda będzie przepływała tamtędy.

- I cóż! - rzekł Zadig. - Zacna niewiasta, szczerze przywiązana do męża!

- Ha! - odparła Azora - gdybyś wiedział, co robiła, kiedy ją przyszła odwiedzić!

- Co takiego, piękna Azoro?

- Pracowała nad tym, aby odwrócić łożysko strumienia.

Azora pomstowała na młodą wdowę tak długo i gwałtownie, że ten nadmiar cnoty zaczął się nie podobać Zadigowi.

Miał on przyjaciela imieniem Kador, z liczby owych młodzieńców, w których żona Zadiga dopatrywała się osobliwych zalet ducha; Zadig zwierzył mu swoje obawy zapewniwszy sobie, o ile to możliwe, wierność jego za pomocą znacznego podarku. Spędziwszy dwa dni u przyjaciółki na wsi Azora wróciła trzeciego dnia do domu. Służba zalana łzami oznajmiła pani, że mąż jej umarł nagle tej nocy; nie śmieli jej zanieść żałobnej nowiny i pogrzebali Zadiga w grobowcu przodków w ogrodzie. Azora płakała, wydzierała sobie włosy i przysięgła umrzeć. Wieczorem Kador poprosił o pozwolenie odwiedzenia jej: płakali oboje. Nazajutrz płakali mniej i spożyli obiad razem. Kador zwierzył się jej, że zmarły przyjaciel zostawił mu znaczną część majątku; po czym dał do zrozumienia młodej wdowie, że byłoby dlań szczęściem podzielić z nią swój dostatek. Dama płakała, pogniewała się, zmiękła; wieczerza przeciągnęła się dłużej niż obiad, rozmowa toczyła się poufniej; Azora wysławiała zmarłego, ale przyznała, że miał wady, od których Kador jest wolny.

W połowie wieczerzy Kador zaczął się skarżyć na gwałtowny ból śledziony; dama, niespokojna i troskliwa, kazała przynieść wszystkie swoje esencje i pachnidła, żeby spróbować, czy które z nich nie okaże się skuteczne; żałowała, że nie ma w Babilonie wielkiego Hermesa; raczyła nawet dotknąć boku, w którym Kador doświadczał bólu.

- Często pana nawiedza to okrutne cierpienie? - spytała ze współczuciem.

- Przywodzi mnie niemal do grobu - odparł Kador - a istnieje tylko jedno lekarstwo: przyłożyć na chory bok nos świeżo zmarłego człowieka.

- Dziwne lekarstwo - rzekła Azora.

- Nie dziwniejsze - odparł - niż woreczki pana Arnoult3 przeciw apopleksji.

Argument ten w połączeniu z nadzwyczajnymi zaletami młodego człowieka zrodził w damie postanowienie.

- Ostatecznie - rzeka - kiedy mój mąż będzie przechodził ze świata wczorajszego w świat jutrzejszy przez most Czinawar, zali anioł Azrael będzie się wahał przepuścić go dlatego, że nos jego będzie nieco krótszy?

Wzięła brzytwę, udała się na grób męża, skropiła go łzami i zbliżyła się, aby odciąć nos Zadigowi, który leżał w trumnie. Zadig podniósł się, trzymając nos jedną ręką, drugą zaś uchylając
brzytwę.

- Pani - rzekł - nie pomstuj już na młodą Kosru; zamach na mój nos nie ustępuje w niczym odwróceniu strumienia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


3. Żył w owym czasie Babilończyk imieniem Arnoult, który leczył wszelkie udary i zapobiegał im (tak przynajmniej obwieszczał w gazetach) za pomocą woreczka zawieszonego na szyi. (Przypisek Woltera.)

III. Koń i pies

 

Zadig doświadczył, że pierwszy miesiąc małżeństwa jest, jak to napisano w księdze Zend, miesiącem miodu, drugi zaś miesiącem piołunu. W jakiś czas potem musiał odtrącić Azorę, która się stała zbyt trudna w pożyciu. Postanowił szukać szczęścia w zgłębianiu przyrody. - Nie ma piękniejszej doli - rzekł - nad życie filozofa czytającego w wielkiej księdze, którą Bóg roztoczył naszym oczom. Prawdy, które odkrywa, należą do niego: karmi i kształci duszę; żyje spokojnie; nie lęka się świata, a czuła małżonka nie zapragnie mu obciąć nosa.

Pełen tych myśli zagrzebał się na wsi nad Eufratem. Tam nie zajmował się obliczaniem, ile cali wody przepływa w ciągu sekundy pod mostem ani czy ilość deszczowych opadów jest o jedną kubiczną linię większa w miesiącu Myszy niż w miesiącu Barana. Nie roił o tym, aby wyrabiać jedwab z pajęczyny ani porcelanę ze stłuczonych butelek4, ale studiował własności zwierząt i roślin i nabył niebawem bystrości odsłaniającej mu tysiączne różnice tam, gdzie inni widzą jednostajność.

Jednego dnia, kiedy przechadzał się po lasku, wpadł nań zdyszany eunuch królowej, za nim zaś liczni oficerowie. Wszyscy byli mocno zaniepokojeni; biegli tam i sam jak ludzie wpółprzytomni szukający niezmiernie cennej zguby.

- Młodzieńcze - rzekł wielki eunuch - czy nie widziałeś psa królowej?

Zadig odpowiedział skromnie:

- To była suka nie pies.

- Masz słuszność - odparł eunuch.

- Suczka bonońska, bardzo mała - dodał Zadig. - Niedawno miała młode, kuleje na przednią
łapkę i uszy ma bardzo długie.

- Widziałeś ją tedy? - rzekł eunuch, z wysiłkiem chwytając powietrze.

- Nie - odparł Zadig - nie widziałem nigdy i nie wiedziałem nawet, że królowa ma suczkę.

Właśnie w tym samym czasie, zwyczajnym kaprysem losu, najpiękniejszy koń stajni królewskiej wyrwał się z rąk masztalerza i pomknął w równiny Babilonu. Wielki łowczy i inni słudzy biegli za nim z takimż samym niepokojem co eunuch za suczką. Wielki łowczy zwrócił się do Zadiga i spytał, czy nie widział konia królewskiego.

- Koń ten - odparł Zadig - niezrównany jest w galopie; pięć stóp wysokości, małe kopyto; ogon na trzy i pół stopy; guzy u munsztuka są z dwudziestotrzykaratowego złota, podkowy zaś z jedenastodenarowego srebra.

- W jaką stronę pognał? gdzie jest? - spytał wielki łowczy.

- Nie widziałem go - odparł Zadig - i nigdy nawet nie słyszałem o nim.

Wielki łowczy i wielki eunuch nie wątpili, że Zadig ukradł konia i suczkę; kazali go zaprowadzić przed radę wielkiego Deterhamu, który skazał go na knut i na dożywotni pobyt na Syberii. Ledwo zapadł wyrok, odnaleziono konia i sukę. Sędziowie znaleźli się w bolesnej konieczności cofnięcia wyroku, ale skazali Zadiga na zapłacenie czterystu uncyj złota za to, iż powiedział, że nie widział tego, co widział. Trzeba było najpierw zapłacić grzywnę, po czym pozwolono mu bronić swej sprawy przed radą wielkiego Desterhamu. Zadig przemówił w te słowa:

- Gwiazdy sprawiedliwości, otchłanie wiedzy, zwierciadła prawdy, którzy posiadacie wagę ołowiu, twardość żelaza, blask diamentu i wiele powinowactwa ku złotu! Skoro mi wolno przemówić przed tym dostojnym zgromadzeniem, przysięgam na Orosmada, że nigdy nie oglądałem na oczy szanownej suczki królowej ani poświęcanego konia króla królów. Oto, co mi się zdarzyło. Przechadzałem się w lasku, gdzie spotkałem później czcigodnego eunucha i bardzo dostojnego wielkiego łowczego. Ujrzałem na piasku ślady i poznałem bez trudu, że są to ślady małego pieska. Wiotkie a długie bruzdy, wyżłobione na lekkich wyniosłościach piasku między śladami łapek, dały mi poznać, że to była suka z obwisłymi wymionami, zatem oszczeniła się niedawno. Inne ślady, odmienne, jak gdyby ustawicznie zamiatające piasek obok przednich łapek, pouczyły mnie, że ma bardzo długie uszy; że zaś zauważyłem, iż jeden ze śladów był stale płytszy niż trzy inne, domyśliłem się, że suka dostojnej królowej jest nieco chroma, jeśli wolno się tak wyrazić.

Co się tyczy konia króla królów, wiedzcie, iż przechadzając się po lesie ujrzałem ślady podków: odstępy między nimi były zupełnie równe. "Oto - pomyślałem sobie - koń, który ma doskonałego galopa." Na wąskiej dróżce, liczącej ledwo siedem stóp szerokości, suche liście były nieco zamiecione na prawo i lewo, na trzy i pół stóp od środka drogi. "Ten koń - pomyślałem sobie - na ogon na trzy i pół stóp długi i pozmiatał nim te liście." Pod drzewami, tworzącymi sklepienie na pięć stóp wysokie, ujrzałem świeżo opadłe liście; zgadłem, że to koń postrącał je, miał zatem pięć stóp wysokości. co do munsztuka, musi być dwudziestotrzykaratowy, otarł się bowiem guzami o kamień, w którym poznałem kamień probierczy i który poddałem próbie. Wreszcie po śladach podków na innych znów kamieniach poznałem, że koń jest podkuty jedenastodenarowym srebrem.

Zdumieli się sędziowie nad głębokim i bystrym sądem Zadiga; wieść o nim doszła króla i królowej. W przedpokojach, pokojach i gabinecie mówiono jedynie o Zadigu; mimo iż wielu magów twierdziło, że należałoby go spalić jako czarnoksiężnika, król nakazał, by mu zwrócono grzywnę. Pisarz, woźny, prokuratorowie przybyli z wielką pompą odnosząc czterysta uncyj; zatrzymali jedynie trzysta dziewięćdziesiąt osiem na koszta sądowe; lokaje zaś upomnieli się w ich imieniu o honoraria.

Zadig spostrzegł, jak niebezpieczne jest być zbyt uczonym, i przyrzekł sobie, przy najbliższej okazji, nie mówić tego, co widział.

Okazja nastręczyła się niebawem. Wymknął się więzień tanu; przebiegł pod oknami Zadiga. Zapytany, nie odpowiedział nic, ale udowodniono mu, że wyglądał oknem. Skazano go za tę zbrodnię na pięćset uncyj złota; wedle obyczajów babilońskich podziękował sędziom za pobłażliwość. "Wielki boże - rzekł w duchu - jakże pożałowania godny jest człowiek przechadzający się po lesie, w którym zabłąka się suczka królowej albo koń królewski! Jak niebezpiecznie jest wyglądać oknem i jak trudno być szczęśliwym w tym życiu!"

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


4. Aluzja do fizyka i przyrodnika René Antoniego Réamura (1683 1757), który przedłożył referat o jedwabiu z pajęczyny i wynalazł nieprzeźroczyste szkło.

IV. Zawistny

Zadig zapragnął w filozofii i przyjaźni szukać pociechy po tych złośliwościach losu. Posiadał on na przedmieściu Babilonu wykwintny dom, gdzie gromadził wszelki sztuki i uciechy godne szlachetnie myślącego człowieka. Rano biblioteka jego otwarta była dla uczonych; wieczorem ugaszczał przy swoim stole najlepsze towarzystwo; ale poznał niebawem, jak niebezpiecznie jest przestawać z uczonymi. Wszczęła się dysputa nad prawem Zoroastra, które zabraniało jadać gryfa.

- Jak można zabraniać gryfa - mówili jedni - skoro to zwierzę nie istnieje?

- Musi snadź istnieć - powiadali drudzy - skoro Zoroaster nie życzy sobie, aby go jadano.

Zadig chciał ich pogodzić powiadając: - Jeśli istnieją gryfy, nie jedzmy ich; jeśli nie istnieją, tym bardziej nie będziemy ich jedli; w ten sposób wszyscy będziemy posłuszni woli Zoroastra.

Pewien uczony, który napisał trzynaście tomów o właściwościach gryfa i który, co więcej, był wielkim teurgitą, czym prędzej oskarżył Zadiga przed archimagiem, imieniem Yebor5, największym głupcem i tym samym największym fanatykiem wśród Chaldejczyków. Człowiek ten byłby zdolny wbić Zadiga na pal, ku większej chwale słońca, po czym odmówiłby brewiarz Zoroastra z tym doskonalszym zadowoleniem. Przyjaciel Kador (jeden przyjaciel więcej wart niż stu klechów) udał się przed oblicze starego Yebora i rzekł:

- Niech żyje słońce i gryfy! strzeż się karać Zadiga: to święty człowiek; chowa gryfy na podwórku, a nie jada ich; jego zaś oskarżyciel to heretyk, który śmie utrzymywać, że królik ma rozszczepione kopytko i nie jest nieczysty.

- A zatem - rzekł Yebor potrząsając łysą głową - trzeba wbić na pal Zadiga za to, że myślał źle o gryfach, tamtego zaś, że mówił źle o królikach.

Kador załagodził sprawę za pośrednictwem panny dworskiej, którą świeżo uszczęśliwił dzieckiem, a która cieszyła się znacznymi względami w kolegium magów. Nikogo nie wbito na pal, na co wielu doktorów szemrało i przepowiadało upadek Babilonu. Zadig wykrzyknął:

- Od czego zależy szczęście! wszystko mnie prześladuje na tym świecie, nawet stworzenia, które nie istnieją.

Przeklął uczonych i odtąd postanowił żyć jedynie zabawą.

Zbierał u siebie najgodniejszych ludzi i najbardziej urocze damy; dawał wykwintne wieczerze, często poprzedzone koncertem i ożywione dowcipną rozmową, z której umiał wygnać chęć popisu będącą najpewniejszym sposobem, aby gadać głupstwa i zepsuć swobodę najmilszego zebrania. Ani w wyborze przyjaciół, ani potraw nie kierowała nim próżność; we wszystkim wolał treść od pozoru i przez to właśnie zyskał prawdziwy szacunek, o który się nie zabiegał.

Naprzeciw jego domu mieszkał Arimaz; osobistość, której nikczemna dusza odbijała się w pospolitej fizjognomii. Żółć i pycha rozsadzały go, na dobitkę zaś był to pięknoduch z gatunku nudziarzy. Nie mogąc, mimo wysiłków, zyskać powodzenia w świecie, mścił się spotwarzając świat. Mimo że bogaty, z trudnością zdołał ściągnąć do domu garstkę pochlebców. Hałas pojazdów wjeżdżających co wieczór w bramę Zadiga niecierpliwił go, szmer pochwał drażnił go więcej jeszcze. Zachodził niekiedy do Zadiga i siadał do stołu nie proszony przez nikogo: mącił wesele towarzystwa, tak jak podobno harpie psują potrawę, której dotkną. Zdarzyło się, iż kiedy raz chciał wydać ucztę dla pewnej damy, dama zamiast do niego poszła wieczerzać do Zadiga. Innego dnia, gdy rozmawiali z sobą w pałacu, zbliżył się do nich minister prosząc na wieczerzę Zadiga, a nie prosząc Arimaza. Najnieubłagańsze nienawiści rodzą się często z równie błahych powodów. Człowiek ten, którego w Babilonie nazywano "Zawistnym", chciał zgubić Zadiga, gdyż mieniono go "Szczęśliwym". Sposobność do złego trafia się sto razy na rok, powiada Zoroaster.

Zawistny udał się do Zadiga i zastał go w ogrodzie z dwoma przyjaciółmi oraz pewną damą, której nadskakiwał po trosze, zresztą bez głębszej myśli. Rozmowa toczyła się o wojnie, w której król pobił właśnie szczęśliwie księcia Hirkanii, swego wasala. Zadig, który dał dowody waleczności w tej krótkiej potrzebie, chwalił wielce króla a jeszcze więcej damę. Wziął tabliczkę, wypisał na niej ułożony naprędce czterowiersz i dał go do przeczytania tej pięknej osobie. Przyjaciele prosili, aby i im go użyczył: skromność lub raczej dobrze zrozumiana miłość własna nie pozwoliły mu na to. Wiedział, że improwizowane wierszyki dobre są jedynie dla osoby, na której cześć je ułożono. Złamał tedy tabliczką, na której ją skreślił, i rzucił oba kawałki w krzak róży, gdzie ich na próżno szukano. Zaczął kropić lekki deszczyk; wszyscy schronili się do domu. Zawistny, który został w ogrodzie, szukał póty, aż znalazł ułomek tabliczki. Złamała się ona w taki sposób, że każde pół wiersza zawierało sens, a nawet tworzyło wiersz krótszej miary, ale jeszcze osobliwszym trafem te krótkie wierszyki głosiły mimowiednie najstraszliwsze zniewagi przeciw królowi, a mianowicie:

Pośród zbrodni hałasów,
Na umocnionym tronie
Mącąc sen lubych wczasów,
Żądzą krwi dziką płonie

Pierwszy raz w życiu zawistnik uczuł się szczęśliwy. Posiadał w rękach sposób, aby zgubić człowieka pełnego cnót i uroku. Przejęty okrutną radością, postarał się, aby satyra ta, wypisana ręką Zadiga, doszła do króla: ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin