Janet Dailey
BŁĘKIT SANTIAGO
Jerryemu, mojemu instruktorowi latania z 1968 roku, kiedy otrzymałam licencje pilota,
Frankowi, pilotowi F.A.A. (Federal Aviation Administration), u którego zdawałam mój pierwszy egzamin,
i Billowi, mojemu mężowi, menedżerowi, przyjacielowi i kochankowi, ale co najważniejsze w tej chwili, człowiekowi, który pokazał mi przestworza i zachęcił do latania. Teraz wiem, co to znaczy unosić się wysoko nad ziemia, kołysać samolotem i śpiewać na całe gardło z czystej radości samotnego latania.
Specjalne podziękowania byłej WASP Harriet „Tuffy” Kenyon Call, za jej wspomnienia i pamiątki z tamtych lat.
Prolog
Siedziała pośród płótna i kabli, z nogami wyciągniętymi przed siebie i spódnicą zamotaną wokół kolan. Łomot serca mógł konkurować z odgłosem 30-konnego silnika poruszającego dwoma śmigłami. Kiedy latająca maszyna braci Wright, Flyer, wzniosła się w powietrze, Edith Berg poczuła tak szaloną radość, że zapomniała zapiąć pasy.
Poza tym wszystko kontrolował Wilbur Wright, ubrany w ten sam co zwykle szary mundur z wykrochmalonym kołnierzem i czapkę automobilisty. Lot nad torem wyścigowym w Le Mans trwał dwie minuty i trzy sekundy, a Edith Berg zapisała się na kartach historii lotnictwa jako pierwsza kobieta pilotująca maszynę latającą. Był to publiczny pokaz możliwości nowego Wright Flyer, przygotowany przez jej męża Harta O. Berga, który był odpowiedzialny za sprzedaż w firmie Wright Brothers.
W 1908 roku Edith Berg wzbudziła podziw swoją odwagą i śmiałością. Prasa ją uwielbiała, a Francuzi kręcili głowami i szeptali: „To jest szalona Amerykanka! I pomyśleć, że mąż jej na to pozwolił”.
Nosiła oszałamiający kombinezon ze śliwkowej satyny z kapturem zasłaniającym krucze włosy. Na nogach miała owijacze od kostki do kolana. Wszyscy mężczyźni z Aero Club of America oczywiście patrzyli na 27-letnią Harriet Quimby z otwartymi ustami, szczególnie gdy poprosiła o licencję pilota - kobieta! (Rząd nie miał czasu, żeby się zająć przyznawaniem licencji pilotom aż do 1925 roku).
Zielonooka pisarka z „Leslie’s Magazine” zaproponowała, że pokaże, co potrafi. Z niechęcią patrzyli, jak Harriet Quimby wsiada do dwupłatowca i startuje. Przeleciała nad pobliskim polem, potem zawróciła i wylądowała zaledwie cztery metry o miejsca startu, ustanawiając w ten sposób nowy rekord klubu w lądowaniu precyzyjnym.
1 sierpnia 1911 roku Harriet Quimby jako pierwsza kobieta otrzymała licencję pilota.
- Latanie jest chyba łatwiejsze od głosowania - powiedziała kwaśno reporterom.
Dopiero w 1920 roku XIX poprawka do konstytucji dała kobietom prawo głosu.
Usiadła ze skrzyżowanymi nogami u wejścia do płomienne czerwonego, trzysilnikowego samolotu Fokker ze złotymi skrzydłami, zwanego Friendship, który dryfował w porcie u wybrzeża Walii.
Kapitan Hilton Railey podpłynął do maszyny i zawołał:
- Jak się czuje pierwsza kobieta, która przeleciała Atlantyk? Jesteś podniecona?
- To było niezwykłe doświadczenie - odparła Amelia Earhart, ale to nie ona przeleciała ocean. Bill Stultz był pilotem i nawigatorem. - Ja byłam tylko pasażerką. Pewnego dnia zrobię to sama.
Było to 18 czerwca 1928 roku.
Cztery lata później, 21 maja 1932 roku, Amelia Earhart wylądowała swoim Lockheed Vega na łące niedaleko Londonderry w Irlandii. Wyczerpana, wyczołgała się z kabiny i powiedziała do wpatrującego się w nią człowieka:
- Przyleciałam z Ameryki.
Stało się to pięć lat po podobnym wyczynie Lindbergha.
12 stycznia 1935 roku Amelia Earhart po raz drugi trafiła na karty historii, tym razem jako pierwsza przeleciała z Hawajów na kontynent amerykański, lądując w Oakland, Kalifornia. Nie poprzestała na tym i wkrótce dokonała pierwszego nieprzerwanego lotu do Mexico City, a stamtąd do Nowego Jorku.
Jako zwolenniczka emancypacji kobiet, Amelia Earhart poradziła grupie studentek na uniwersytecie Purdue w Indianie:
- Dzisiaj dziewczyna musi całkowicie wierzyć w swoje możliwości. Powinna zdać sobie sprawę, że kobieta musi lepiej wykonać tę samą pracę co mężczyzna, żeby zyskać tyle uznania co on. Musi być świadoma istnienia licznych form dyskryminacji kobiet w świecie biznesu, zarówno prawnych, jak i wynikających z tradycji.
Amelia doświadczyła tego sama w 1929 roku, kiedy Transcontinental Air Transport, które później zmieniło się w Trans World Airlines, zaproponowało jej funkcję konsultantki we współpracy z Lindberghiem. Jednak to on latał po kraju, sprawdzając nowe trasy, a ona podróżowała jako pasażerka, rozmawiając z kobietami, dając wykłady w klubach dla kobiet na temat bezpieczeństwa i przyjemności latania.
W czasie zawodów powietrznych - Bendix Transcontinental Air Race w maju 1935 roku - Amelia Earhart poznała Jacqueline Cochran, której dzieje mogły konkurować z opowieściami Dickensa. Nie znała rodziców ani daty urodzenia, została wychowana przez rodzinę zastępczą na północy Florydy. Jej życie było żałosne i mała Jacqueline często chodziła boso. Kiedy miała osiem lat, przenieśli się do Columbus w Georgii, do pracy w przędzalni bawełny, gdzie Jackie pracowała na dwunastogodzinnej nocnej zmianie. Rok później nadzorowała pracę piętnaściorga dzieci w dziale kontroli.
Odeszła z przędzalni, by podjąć pracę w salonie piękności, gdzie wykonywała różne dziwne zajęcia, W wieku trzynastu lat Jackie była jedną z pierwszych osób, które potrafiły zrobić trwałą ondulację. Zaczęła więc jeździć po Alabamie i Florydzie, by propagować tę technikę w innych salonach. Pewna klientka namówiła ją, żeby poszła do szkoły pielęgniarskiej, pomimo iż wcześniej tylko przez dwa lata uczęszczała do szkoły.
W Bonifay, mieścinie bardzo podobnej do tej, gdzie sama się wychowywała, pracowała dla wiejskiego lekarza jako pielęgniarka. Niedługo potem, przyjąwszy poród w bardzo nędznych warunkach, porzuciła ten zawód i wróciła do poprzedniego zajęcia. Saks Fifth Avenue zatrudnił ją jako stylistkę w obu salonach, w Nowym Jorku i Miami. W 1932 Jacqueline Cochran poznała w Miami Floyda Bostwicka Odluma, milionera i finansistę z Wali Street. Opowiedziała mu, że marzy o własnej firmie kosmetycznej. Odium poradził jej, żeby zdobyła odznakę lotniczą, co pomoże jej wysunąć się przed konkurencję i powiększy zasięg działania. Jackie zdobyła podczas wakacji licencję pilota, a potem przeszła kurs latania w marynarce wojennej.
Jednocześnie z powstaniem firmy Jacqueline Cochran Cosmetics Incorporated, Jackie została pilotem. W 1934 ta oszałamiająca blondynka zadebiutowała w powietrznych zawodach na trasie Anglia-Australia. Kłopoty z silnikiem zmusiły ją do lądowania w Bukareszcie.
W zawodach Bendix Transcontinental Air Race w 1935 stanęła do konkurencji obok Earhan, która wystartowała w środku nocy z innymi uczestnikami. Cochran była następna, gdy gęsta mgła spowiła lotnisko w Los Angeles. Samolot przed nią ruszył pasem startowym i zniknął, po chwili rozległ się odgłos eksplozji, a ciemność rozjaśnił błysk wybuchu. Instynkt pielęgniarki natychmiast zadziałał. Jackie wskoczyła do samochodu i ruszyła za wozem strażackim. Ale było za późno na ratunek; zanim pożar został ugaszony, pilot już nie żył.
Jackie stała obok swojego samolotu, gdy ciężarówka holowała spalony i pogięty wrak. Wszyscy byli zaszokowani tym strasznym wypadkiem. Usłyszała, jak jakiś urzędnik rządowy stojący obok powiedział, że to samobójstwo startować w taką mgłę. Świadomość, że ona jest następna do lotu, wywołała mdłości, więc schowała się za hangar, żeby nikt nie widział, jak wymiotuje.
Kiedy nogi przestały jej się trząść, zadzwoniła do Nowego Jorku, do swojego przyjaciela i narzeczonego Floyda Odluma i zapytała, co robić.
Ale Odium nie umiał jej doradzić, twierdząc, że wszystko się sprowadza do „filozofii życia”. O trzeciej w nocy Jacqueline wystartowała na ślepo, wznosząc się na wysokość siedmiu tysięcy stóp tylko przy pomocy kompasu.
Amelia Earhan była piąta w tym wyścigu, a Jackie musiała zawrócić z powodu przegrzania silnika i niebezpiecznych wibracji w ogonie jej maszyny Northrop Gamma.
10 maja 1936 roku odbył się ślub szczupłego, jasnowłosego Floyda Odluma z czarującą i przebojową blondynką Jacqueline Cochran. Marzenie o własnym domu, którego nigdy nie miała, urzeczywistniło się, gdy kupili posiadłość w Connecticut, rancho niedaleko Palm Springs i apartament na Manhattanie z widokiem na East River. Lotnictwo było od dawna pasją Odluma, więc jego zainteresowanie karierą żony nie kończyło się na kibicowaniu. Był on między innymi właścicielem Curtiss-Wright Corporation i Convair Aircraft Company, więc oczywiście państwo Odium pomogli sfinansować Amelii Earhart lot dookoła świata.
1 czerwca 1937 roku byli w Miami, aby pożegnać ją przed tym ostatnim fatalnym lotem. Przedtem Amelia dała Jacqueline małą, jedwabną flagę amerykańską, co później, kiedy Amelia Earhart zaginęła bez śladu, w żargonie wojskowym nazywano „przekazaniem flagi”. Oddając hołd słynnej letniczce, Jacqueline powiedziała:
- Jeśli był to lot do wieczności, można jedynie opłakiwać jej stratę, lecz nie należy żałować wysiłku. Amelia nie przegrała, ponieważ jej ostatnia wyprawa nie została zakończona. W sztafecie postępu oddała pałeczkę następnym, aby mogli dokonać nowych wyczynów i przekazać ją dalej.
W tym samym roku Jacqueline Cochran wygrała zawody Bendix Air Race, finiszując w trzecim etapie. 4 grudnia 1937 ustanowiła krajowy rekord szybkości, przelatując z Nowego Jorku do Miami w cztery godziny i dwanaście minut. Poprawiła poprzedni rekord należący do milionera Howarda Hughesa. W roku następnym wygrała Bendix Race, przelatując odległość 2042 mil non stop w osiem godzin, dziesięć minut i trzydzieści jeden sekund. Pilotowała samolot P-35 - lśniący, podobny do wojskowych maszyn pościgowych. Ustanowiła rekord kobiecy w locie przez kraj, a w 1939 pobiła rekord wysokości. Harmon Trophy - najwyższą nagrodę dla lotnika w Ameryce - otrzymała po raz drugi w czerwcu z rąk Eleonory Roosevelt. Nadal latała, biła rekordy, testowała nowe projekty i sprzęt.
Wydarzenia w Europie dominowały na scenie światowej. Państwa osi trzymały kontrolę nad Czechosłowacją, Albanią i Hiszpanią. We wrześniu Hitler zbrojnie zaatakował Polskę. 28 września, dzień po upadku Warszawy, Jacqueline Cochran wysłała list do Eleonory Roosevelt, wyrażając w nim przekonanie o potrzebie zaangażowania kobiet-pilotów w cywilu i zgłaszając gotowość do zorganizowania takiej działalności. Eleonora Roosevelt niewiele mogła zrobić poza udzieleniem poparcia dla tego pomysłu i wyrażeniem wiary w możliwości kobiet.
Przez cały rok 1940 i pierwszą połowę 1941 Jacqueline Cochran starała się rozwijać pomysł utworzenia kobiecych korpusów lotniczych, by umożliwić pilotom mężczyznom udział w walce. Po lunchu z generałem H.H. „Hap” Arnoldem, dowódcą sił powietrznych Stanów Zjednoczonych, i Claytonem Knightem, który kierował rekrutacją pilotów amerykańskich do Brytyjskich Powietrznych Posiłkowych Oddziałów Transportowych, gen. Arnold zaproponował, żeby dostawiała bombowce Brytyjczykom. Knight uznał, że to świetny pomysł.
Ale Powietrzne Posiłkowe Oddziały Transportowe z kwaterą główną w Montrealu nie były zachwycone. Powiedzieli, że zadzwonią do niej, ale nie zrobili tego. Nie zniechęcona, skontaktowała się z jednym ze swoich przyjaciół w Wielkiej Brytanii, lordem Beaverbrookiem, który akurat został mianowany ministrem zaopatrzenia, wcześniej nazywanym ministrem ds. produkcji samolotów. W drugim tygodniu czerwca otrzymała telefon z Montrealu z propozycją odbycia lotu próbnego.
Po trzech dniach wyczerpujących testów, które bardziej wydawały się sprawdzać jej wytrzymałość niż umiejętności lotnicze, Jackie zażartowała, że boli ją ramię od używania hamulca ręcznego, gdyż jest przyzwyczajona do nożnego. Główny pilot napisał w swoim raporcie, że posiada ona kwalifikacje do latania bombowcem Hudson, ale nie może jej zarekomendować, ponieważ jest niezdolna fizycznie do obsługiwania hamulca ręcznego w nagłych sytuacjach.
Dowództwo PPOT uznało to zastrzeżenie za mało istotne i Jacqueline Cochran otrzymała rozkaz dostawienia bombowca Lockheed Hudson z Montrealu do Prestwick w Szkocji, z pilotem nawigatorem i radiooperatorem jako załogą. Jednak nie był to koniec kłopotów. Rozgorzały ostre protesty wśród pilotów PPOT, którzy zagrozili strajkiem. Twierdzili, że PPOT będzie odpowiedzialne za ewentualne zestrzelenie najsłynniejszej pilotki amerykańskiej, a także narzekali, że ochotniczka lecąca przez Atlantyk umniejsza ważność ich pracy. Uzgodniono kompromis, na podstawie którego Jacqueline Cochran będzie dowódcą lotu przez Atlantyk, ale to drugi pilot będzie startował i lądował. 18 czerwca 1941 roku Jacqueline Cochran została pierwszą kobietą, która przeleciała Atlantyk bombowcem.
1 lipca powróciła z Anglii. W swoim apartamencie na Manhattanie, w foyer zawieszonym freskami przedstawiającymi pierwsze próby latania człowieka, gdzie wisiał niewielki żyrandol przypominający balon obserwacyjny, odbyła konferencję prasową na temat tej podróży. Po wyjściu reporterów zadzwonił telefon i Jackie została zaproszona na lunch z prezydentem i jego żoną, Eleonorą Roosevelt.
Następnego dnia policja eskortowała ją do Crum Elbow, gdzie znajduje się słynny dwór Hyde Park z królewskimi kolumnami przy wejściu. Spędziła z prezydentem dwie godziny, które zaowocowały wysłaniem notki polecającej do Roberta Lovetta - sekretarza do spraw lotnictwa. Prezydent wyraził w nim pragnienie, by zbadano plan Jacqueline Cochran dotyczący organizacji kobiet pilotów w siłach powietrznych armii.
Na początku lipca spotkała się z asystentem sekretarza i została niepłatnym „konsultantem taktycznym”, otrzymała biuro i pracowników w sekcji transportu. W kartotece Administracji Cywilnych Pilotów, znalazła ponad 2700 kobiet z licencją pilota, 150 z nich miało na koncie 200 godzin lotu. Prawie wszystkie zawiadomione wyraziły chęć latania w armii.
Jacqueline Cochran przedstawiła generałowi Arnoldowi propozycję nie tylko wykorzystania 150 wysoko wykwalifikowanych letniczek, ale też przeszkolenia ponad 2000 innych. Armia otrzymała podobną ofertę od Nancy Harkness Love, absolwentki Vassar i pilota firmy lotniczej Inter-City Airlines w Bostonie, której wraz z mężem byli właścicielami. Proponowała ona zatrudnianie kobiet do dostawiania samolotów z fabryki do punktów ich załadunku.
Ale w lipcu 1941 roku tak drastyczne środki wydawały się generałowi Arnoldowi przedwczesne. Stany Zjednoczone nie prowadziły wojny i miały wystarczającą liczbę pilotów mężczyzn. Nie sądził też, że może być tak źle, iż będą musieli zatrudnić kobiety.
Wtedy nastąpił atak na Pearl Harbor. Do wiosny 1942 roku armia „przeczesywała lasy” w poszukiwaniu pilotów i przypomniała sobie o planach dwóch pań. Jacqueline Cochran rekrutowała w Anglii kobiety do brytyjskiego PPOT, gdy dowiedziała się, że Nancy Love tworzy dla Dowództwa Transportu elitarne korpusy profesjonalnych pilotek, począwszy od oblatywaczek po instruktorki. Jacqueline natychmiast wróciła, by spierać się o swój program szkoleniowy, oferując tysiące pilotów, zamiast kilku, i zapewniając, że będą tak dobre jak mężczyźni, jeśli nie lepsze. Sytuacja była zła. Alianci przegrywali wojnę na wszystkich frontach. Generał Arnold zgodził się na propozycję Jacqueline Cochran. W październiku 1924 roku intensywnie zajęła się poszukiwaniem miejsca na bazę treningową. Wkrótce znalazła odpowiednie miejsce dla pierwszych dwóch grup w Howard Hughes Field w Huston, w Teksasie, ale szybko okazało się, że baza w Huston jest za mała dla jej szerokich planów.
Dziewczęta uczyły się latać na sposób wojskowy.
Część pierwsza
1
Koniec stycznia, 1943
W rodzinnym domu w Georgetown Cappy Hayward siedziała na sofie, wyprostowana, z rękami złożonymi na kolanach i stopami lekko skrzyżowanymi. Na końcu stołu stało zdjęcie jej ojca, ubranego w bryczesy i czapeczkę do gry w polo, stojącego obok swojego ulubionego konia. Fotografia przedstawiała dumnego, przystojnego, uśmiechniętego mężczyznę, który w niczym nie przypominał wojskowego, stojącego teraz przed nią. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, życie w armii nauczyło ją kontrolować się, gdy patrzyła, jak ojciec traci panowanie nad sobą i rośnie w nim gniew.
Rozległ się hałas wrzucanych do szklanki kostek lodu. Złote liście na pagonach brązowego munduru majora Haywarda zalśniły w blasku styczniowego słońca wpadającego przez okno. Major Hayward nie był przyzwyczajony, by ktoś podważał jego autorytet, a szczególnie członek rodziny.
- Sądziłem, że dyskutowaliśmy na ten temat i zgodziliśmy się, że nie weźmiesz udziału w tym programie eksperymentalnym. To cholernie głupi pomysł, żeby szkolić kobiety na pilotów wojskowych.
Wyjął korek z karafki i nalał sobie solidną porcję whisky do szklanki z lodem.
- Ty „dyskutowałeś” i doszedłeś do takiego wniosku - poprawiła go łagodnie.
Miała ciemne włosy sięgające ramion, kontrastujące z błękitnymi oczami. Zachowywała niezachwianą równowagę, która dodawała jej powagi i dojrzałości.
- Nie wymądrzaj się, Cappy! - Ojciec pogroził jej palcem.
Kiedy była mała, zawsze błagała, żeby mogła ponosić jego czapkę kapitańską. Wtedy nazywał ją „małym kapitanem”, co zostało skrócone do Cap, a w końcu przeistoczyło się w Cappy.
- Nie wymądrzam się - powiedziała spokojnie. - Informuję cię tylko, że zostałam przyjęta na szkolenie pilotażu i jadę tam.
- Tak po prostu, jak sądzę. - Głos miał ochrypły z niezadowolenia, a jego ostrość raniła bardziej niż uderzenie pasem. - A co z twoją pracą?
W czasie wojny zdolna maszynistka mogła dobrze zarobić w Waszyngtonie, ale Cappy nie była zadowolona ze swojej pracy. Nie była dla niej wyzwaniem, niczego nie wymagała. Trwała wojna, a ona chciała mieć w tym swój wkład. Nie osiągnie tego pisząc dla pracowników biura informacje, których nikt nie czyta, i siedząc całymi dniami w ponurym gmachu - jednym z tuzina prowizorycznych biurowców przeznaczonych na tymczasową kwaterę główną. Po upalnym lecie spędzonym w azbestowych ścianach, Cappy nie mogła znieść myśli, że będzie tam marznąć całą zimę.
- Złożyłam już wymówienie.
Spojrzała na dłonie, ale szybko podniosła głowę, by ojciec nie pomyślał, że ugina się pod jego argumentami.
- Nie zmienię zdania, ojcze.
Przypomniały jej się czasy, gdy tak się do niego zwracała. Chuda dziewczynka w białym fartuszku, z różową kokardą, wędrowała za wysokim, przystojnym „tatusiem” i miała przykazane mówić do niego „ojcze”.
Odwrócił się gwałtownie od Cappy i spojrzał na kobietę siedzącą cicho w fotelu i przysłuchującą się uważnie rozmowie. Podniósł szklankę i wypił połowę jej zawartości jednym łykiem.
- To wszystko twoja wina, Sue - mruknął w kierunku żony. - Nie powinienem był się zgodzić, żeby Cappy wyprowadziła się do własnego mieszkania.
- Nie obwiniaj o to mamy - rzuciła Cappy. - Ona nie ma z tym nic wspólnego.
Cappy nie pamiętała, by choć raz w życiu jej matka sprzeciwiła się mężowi. Zawsze była przykładną żoną oficera, gotową do spakowania rzeczy na rozkaz i pozostawienia przyjaciół bez słowa skargi. Każdy nowy dom tapetowała, malowała i zamieniała w istne cudo, tylko po to, by wkrótce opuścić go i zostawić dla innych. Znała cały protokół wojskowy, traktowała żony pułkowników i generałów z uprzejmością i szacunkiem, przyjmując ich afronty bez słowa. Cappy nie wiedziała, czy nazwać ją głupią, czy świętą.
- Kobiety za sterami samolotów wojskowych to najbardziej absurdalny pomysł, o jakim słyszałem - powiedział głośno ojciec. - To się nigdy nie uda. Kobiety nie są w stanie fizycznie sobie z tym poradzić.
- To samo mówili o spawaniu i wielu innych zawodach, które rzekomo tylko mężczyźni mogą wykonywać. Rosie Nitowaczka udowodniła, że to nieprawda - przypomniała mu Cappy. - Powinieneś być z tego zadowolony. Gdyby nie kobiety takie jak Rosie, ta cała wasza maszyneria wojenna nie wychodziłaby teraz z fabryki.
Rosie Nitowaczka była zaprzeczeniem jego wyobrażenia kobiety. Skoro już muszą pracować, to niech będą nauczycielkami, pielęgniarkami, sekretarkami albo maszynistkami. Tak naprawdę to chciał, żeby wyszła za mąż i dała mu wnuka, który wynagrodziłby mu brak syna, gdyż Cappy była jedynaczką. Niezadowolony z jej decyzji, nawet wybrał dla niej przyszłego męża, majora Mitcha Ryana.
Cappy nienawidziła wojska - tego, że zamienia ludzi W masę koloru khaki i narzuca dyscyplinę na każdy aspekt życia. Według ojca wojsko ma zawsze rację. Ma prawo przenosić ich co cztery lata, nie pozwalając na zawarcie znajomości ani zagrzanie miejsca, ma prawo nie pozwalać na utrzymywanie stosunków towarzyskich z rodzinami innych oficerów i pozostałego personelu. Kiedy miała dziewięć lat, ojciec złapał ją, jak skakała przez skakankę z córką sierżanta. Cappy nadal pamięta, jaka zabawna była Linda i ile sztuczek znała. Ale pogwałciła regulamin wojskowy i nie wolno było jej się więcej spotkać ze swoją przyjaciółką, straciła też skakankę. Jej matka nie powiedziała wtedy nic na jej obronę, akceptując to jak całą resztę.
Wojskowe życie nauczyło ją, że nie należy się otwarcie buntować. Ale gdy tylko uzyskała pełnoletność i mogła rozpocząć samodzielne życie, natychmiast wyprowadziła się. Był to sposób, żeby odpłacić rodzicom. Od tego momentu sama podejmowała decyzje i dobierała sobie przyjaciół, nawet jeśli ojciec ich nie akceptował, jak Rosie Nitowaczki.
- Nie zamydlaj sprawy - odpowiedział zgryźliwie. - Jeśli kobieta nauczy się jakiegoś rzemiosła, to nie znaczy, że jest zdolna do koordynacji fizycznej i umysłowej, jakiej wymaga długi lot. Jakim cudem w ogóle wpadłaś na taki pomysł?
- Może nie powinieneś był uczyć mnie latania - mruknęła Cappy z nutką szyderstwa w głosie.
Raz tylko czuła się bliska ojcu. Było to latem, gdy miała siedemnaście lat i przechodziła trzpiotowaty okres. Razem z matką obserwowały ojca wykonującego akrobatyczne ewolucje na niebie. Po locie zawsze był rozluźniony, bardziej przystępny i nie tak zdyscyplinowany. Wystarczyło trochę poprosić, żeby zgodził się zabrać ją do samolotu.
Nagle życie stało się dla niej łaskawsze, gdyż ojciec nauczył ją latać. Przez jakiś czas mogli dzielić się doświadczeniem i mieli wspólne tematy do rozmów, ale on wkrótce się tym znudził. Fajnie było uczyć córkę latania, tak jak się uczy psa nowych sztuczek. Później nie mógł pojąć, dlaczego chciała dalej zajmować się tak niekobiecym zawodem. Zawsze go rozczarowywała, zbyt wysoka i rzucająca się w oczy nie odpowiadała jego wyobrażeniu o córce; drobnej dziewczynce w różowo-białej sukience. Nie była też synem, którego tak chciał mieć.
Jak zwykle zignorował uwagę na temat jego w tym roli, zacisnął zęby, a oczy stały się stalowoszare, bardzo podobne do koloru i wyrazu jej oczu.
- Każdy podoficer zaczepi młodą kobietę, która pojawi się w bazie. Jak moja córka może pozwolić na takie poniżanie?
- Wychowałam się w bazach wojskowych - przypomniała mu. - Nie widzę żadnej różnicy.
- Jest cholernie wielka różnica! - Zaczerwienił się przy tym wybuchu. - Jesteś moją córką. Gdyby jakiś mężczyzna nie tak na ciebie spojrzał, miałby ze mną do czynienia! Samotna kobieta w bazie wojskowej aż się prosi, żeby ją zaczepiać.
- To nie świadczy najlepiej o mężczyznach, prawda? - rzuciła Cappy wyzywająco.
- Do diabła, chcę, żebyś była rozsądna! - przekonywał ją. - Jeśli koniecznie musisz latać, to wstąp do Cywilnego Patrolu Powietrznego, zamiast wlec się przez pół kraju na szkolenie do jakiejś zapadłej teksaskiej dziury.
- Wiesz, że to żarty - odparła ze złością. - Sam mówiłeś, że myśl o inwazji na wschodnie wybrzeże jest niedorzeczna. A szansa na loty bombowcami dalekiego zasięgu jest równie nieprawdopodobna.
- Moja córka nie weźmie udziału w żadnym szkoleniu lotniczym dla kobiet. Nie pozwolę, żebyś angażowała się w jakąś organizację paramilitarną, która wysyła kobiety bez eskorty do męskich baz lotniczych. Będą cię tam traktować jak jakąś latawicę.
Zachowała pozorny spokój, tak jak przez te wszystkie lata, kiedy musiała powstrzymywać się od dania upustu złości.
- Nie masz już nade mną władzy. Możesz rządzić mamą, ale nie mną. Przyszłam poinformować was o moich planach, a teraz - wzięła z krzesła płaszcz i szalik - nie widzę powodu, dla którego miałabym dłużej zostać.
- Cappy! - Sue Hayward zerwała się na nogi, przerażona obrotem sprawy.
- Niech idzie, Sue - powiedział zimno Robert Hayward. - Jeśli nie ma szacunku dla rodziców i sprzeciwia się ich życzeniom, to nie mam ochoty jej więcej oglądać.
Cappy spojrzała przelotnie na ojca, który tak stanowczo żądał lojalności od swojej żony, a potem ruszyła w kierunku drzwi, pewna, czyją stronę weźmie matka. Zauważyła błaganie w spojrzeniu, jakie matka rzuciła na nieprzejednanego męża, zanim powiedziała do niej:
- Odprowadzę cię do drzwi.
Zaczekawszy, aż znajdą się poza zasięgiem jego słuchu, Cappy powiedziała:
- Nie mam zamiaru przepraszać, mamo. Nie jest mi przykro, z powodu tego, co powiedziałam.
- On mówił poważnie, wiesz o tym - mówiła cicho matka, gdy zatrzymały się przy drzwiach frontowych. - Nie jedź na to szkolenie tylko dlatego, by mu zrobić na złość, Cappy.
- Ale ja chcę tam jechać - upierała się. - Nie sądzę, byś to kiedykolwiek zrozumiała. Nie robię niczego po to, by go celowo zdenerwować. Są rzeczy, które chcę robić, bo mi sprawiają przyjemność. Czy ty nigdy nie zrobiłaś czegoś dlatego, że chciałaś? Czy zawsze było tak, jak on chciał, mamo?
- Kocham go. Chcę, żeby był szczęśliwy.
Każda dyskusja na ten temat wprawiała matkę w zakłopotanie.
- Czy ty nigdy nie chciałaś być szczęśliwa? - zapytała Cappy, ale nie czekała na odpowiedź. Matka była wiernym odbiciem ojca, nawet odzwierciedlała jego szczęście.
- Co ty masz, mamo? Nie masz domu, przyjaciół, nie widziałaś swojej rodziny od wielu lat.
- To było niemożliwe. Wojsko...
- Właśnie, wojsko. - Cappy walczyła z rozsadzającym ją gniewem. - To nie ma sensu, marto. Ja się nie zmienię. Nie będę taka jak ty.
Wyczuła, że ta uwaga zraniła matkę.
- Przepraszam.
- Czy tego właśnie chcesz? - zapytała matka cicho.
- Tak.
Przez chwilę patrzyła na Cappy z wahaniem.
- Więc zrób to - powiedziała.
Cappy nie spodziewała się usłyszeć słów zachęty. Łzy napłynęły jej do oczu, więc szybko uścisnęła matkę.
- Dziękuję - powiedziała łagodnie, a potem dodała ostrożnie: - Ale pamiętaj, że nie przyjdę więcej do tego domu, chyba że on mnie zaprosi.
Z pokoju gościnnego dobiegł szorstki, rozkazujący głos:
- Sue! Susan!
- Już idę, Robercie - zawołała i jeszcze raz uścisnęła córkę.
Cappy zawinęła długi wełniany szalik szczelnie wokół szyi i chwyciła za klamkę.
- Do widzenia, mamo.
Na zewnątrz zatrzymała się na chwilę, potem ruszyła ostrożnie po zaśnieżonych schodach. Idąc chodnikiem pomyślała, że jej wizyta przebiegła prawie tak, jak się tego spodziewała. Przewidziała, że ojciec się zdenerwuje i nie zrozumie jej.
Idąc ze spuszczoną głową, skręciła w kierunku przystanku autobusowego. Na odgłos zbliżających się kroków podniosła głowę i poczuła napięcie na widok oficera w długim zimowym płaszczu. Był to major Mitchell Ryan.
- Cześć - powiedział z uśmiechem, wypuszczając z ust kłęby pary i widząc jej zakłopotanie. - Czy się spóźniłem? Wydawało mi się, że major mówił, że kolacja będzie o szóstej.
To typowe dla ojca, że zaprosił nieżonatego majora na kolację nie mówiąc jej o tym. Była na tyle głupia, żeby umówić się z nim kilka razy, po tym jak ojciec ich ze sobą poznał, Teraz obaj uważali, że Mitch Ryan ma pewnego rodzaju prawo własności do niej.
Cappy niechętnie zatrzymała się, żeby z nim porozmawiać. Zapadał zmierzch, rzucając lawendowe cienie na biel śniegu pokrywającego miasto. Patrzyła na trawniki i krzaki Wokół, żeby uniknąć jego wzroku.
- Nie wiem. Nie zostaję na kolacji. Pokłóciłam się z ojcem o moją decyzję wyjazdu na szkolenie lotnicze dla kobiet.
- Nowy projekt generała Arnolda. Tak, pamiętam, że mi o tym mówiłaś. - Przyglądał się jej z lekko pochyloną ku niej głową. - Zabrzmiało to sceptycznie.
- Zostałam przyjęta.
Spojrzała na niego, zadzierając głowę do góry, gdyż był dużo wyższy od niej. Miał ciemnobrązowe oczy o ciepłym odcieniu, w których dostrzegała czułość, gdy na nią patrzył, co wprawiało ją w zakłopotanie. To najważniejszy powód, dla którego należy trzymać się od niego z daleka, tym bardziej że ostatnio nawet zaczęła go lubić. Major Mitchell Ryan był zawodowym wojskowym.
- Pojedziesz tam? - Zmrużył lekko oczy.
- Melduję się w Avenger Field w Sweetwater w Teksasie w przyszłym tygodniu.
Zaczęła iść, a Mitch Ryan ruszył za nią. Poły jego grubego wełnianego płaszcza obijały się mu o nogi. Patrzył przed siebie tak jak ona.
- Na jak długo?
- Dwadzieścia sześć tygodni, jeśli zostanę do końca.
- A potem?
- Potem, jak sądzę, dostanę przydział do Dowództwa Transportu Powietrznego, do dostarczania samolotów na terenie całego kraju - powiedziała.
- A gdzie właściwie w tym wszystkim jesteśmy my, Cap? - Odwrócił się do niej.
- Nie wiedziałam, że jest jakieś „my”. - Usta jej zaczynały sztywnieć z zimna, co także odpowiadało jej nastrojowi.
Chwycił ją za ramię, zmuszając do zatrzymania się i spojrzenia na niego.
- Nie jedź - powiedział wpatrując się w nią, a opary oddechów mieszały się między nimi.
- Dlaczego?
Zacisnął usta w cienką kreskę, starając się ukryć rozczarowanie i irytację.
- Na pewno major powiedział ci o negatywnym obrazie kobiet związanych z wojskiem.
- Tak, wysłuchałam całego wykładu, ale tak się składa, że to jest grupa cywilna.
Zdawała się nie zwracać uwagi na jego silny uścisk.
- Chyba nie zdołam cię przekonać, żebyś nie jechała.
Sztywne mięśnie szczęk świadczyły o napięciu.
- Nie - odparła gładko, bez żalu.
Ile razy widziała się z Mitchem, odkąd ojciec poznał ich ze sobą trzy miesiące temu? Sześć, nie więcej. Jednak co najmniej trzy razy tyle zaproszeń z jego strony musiała odrzucić. Odmowy tylko wydawały się bardziej go determinować. Chciała wyjechać, zanim ulegnie jego uporowi i zaangażuje się wbrew swoim osądom.
Czuła jego palce wbite w jej ramię przez gruby materiał zimowego płaszcza.
- Toczy się wojna, Cappy.
- Waszyngton jest pełen dziewczyn poszukujących towarzystwa. Nie będziesz za mną długo tęsknił, Mitch. Zwłaszcza w tym mieście.
Warkot nadjeżdżającego autobusu ucieszył ją, gdyż sytuacja stawała się niezręczna.
- Jedzie mój autobus, Mitch. Nie będziemy mieli okazji więcej się spotkać, więc możemy się teraz pożegnać. Było miło.
Rzucił niecierpliwe spojrzenie na zbliżający się autobus, a potem popatrzył na nią.
- Miło. Czy tyle to dla ciebie znaczyło?
Przez dłuższą chwilę patrzył na nią ponuro, zaciskając zęby. Nagle przyciągnął ją do siebie z nietypową dla niego gwałtownością i pocałował. Mocno i szybko, aż zabrakło jej tchu. Kiedy ją puścił, spojrzała na niego oszołomiona.
- Idź - rzucił ostro, wskazując ruchem głowy na autobus.
- To na nic, Mitch.
Typowa zagrywka wojskowa - zdobyć przewagę i kontrolować. Cappy chciała, żeby wiedział, że mu się nie udało. Może on był jak jej ojciec, ale ona nie była taka jak matka.
- Więc nic cię tu nie trzyma, prawda? - powiedział z wyzywającym błyskiem w oczach.
Autobus zatrzymał się p...
franekM