Diane Pershing - Skradzione pocałunki.pdf

(430 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Diane Pershing
Skradzione pocałunki
104625930.002.png
Rozdział 1
– Proszę czekać.
– Ale przecież... – Marc urwał, bo i tak nikt go już nie słuchał. Operatorka
włączyła muzykę z taśmy, w ucho ryknął mu modny raper. Marc zaklął pod nosem
i odsunął słuchawkę daleko od siebie.
Co to za traktowanie klienta? Powoli zaczynało się w nim gotować.
Oparł się ramieniem o ścianę budki telefonicznej i rozejrzał dookoła. Przed
oczami miał główną ulicę miasteczka, obsadzoną drzewami, zadbane fasady
domów ze sklepami na parterze i niewielki ryneczek, na którym wielobarwne
klomby otaczały niewielką fontannę z nagim, pucołowatym amorkiem wesoło
plującym wodą. Tak, Promise było uroczym, małym miasteczkiem. Podjął słuszną
decyzję, przenosząc się tutaj i zaczynając nowe życie jako cywil.
Przynajmniej jeszcze niedawno tak mu się wydawało, ale teraz, kiedy od pół
godziny tkwił w tej budce, próbując załatwić sprawę z lokalnym operatorem
telekomunikacyjnym, zaczynał w to powątpiewać. Dodzwonił się nawet dość
szybko, jednak wciąż musiał czekać na swoją kolej. W regularnych odstępach
czasu wrzucał monetę, by się nie rozłączyć i ciągle czekał. Nawet nie miał komu
zrobić awantury, bo nikt go nie słuchał.
Raper umilkł i dla odmiany zaczęła zawodzić jakaś piosenkarka, żaląca się, że
ukochany nie odwzajemnia jej uczucia. Wcale mu się nie dziwię, pomyślał
sarkastycznie Marc. Gdyby to mnie codziennie tak miauczała nad głową,
zerwałbym z nią jeszcze przed pierwszą randką.
Znowu zaklął, a na dobitkę zazgrzytał zębami.
Oho, zaczyna się! Zmusił się do wzięcia kilku bardzo głębokich i bardzo
wolnych oddechów, przy każdym licząc w myślach do dziesięciu. Miał
temperament choleryka i z całych sił starał się trzymać nerwy na wodzy.
Zazwyczaj mu się udawało, ale to był wyjątkowo ciężki dzień, więc jego zasoby
cierpliwości skurczyły się niepomiernie. Nigdy zresztą nie były zbyt wielkie...
Potrzebował czegoś, co odwróci jego uwagę od jałowego wyczekiwania.
I oto, jak na zawołanie, zjawiła się kobieta. Szła szybko w jego kierunku. Kiedy
ją zauważył, znajdowała się jakieś sto metrów od niego. Jego wzrok przyciągnęły
jej włosy – kręcone i jasnorude – które w świetle porannego słońca zdawały się
otaczać twarz świetlistą aureolą. Szła tak zdecydowanie, że sprężyste loki
podskakiwały przy każdym kroku. Marc uśmiechnął się na ten widok. To był jego
104625930.003.png
pierwszy uśmiech tego dnia.
Nieznajoma przeszła na drugą stronę ulicy. Miała na sobie prostą, białą bluzkę,
czarne spodnie i tenisówki. Była szczupła, raczej średniego wzrostu. Zaciekawiło
go przelotnie, dokąd ona tak się spieszy. Gdy zbliżyła się jeszcze bardziej, ujrzał
dość przeciętną twarz, nieco zarumienioną. Kobieta łapała powietrze rozchylonymi
ustami, jakby biegła przez część drogi i dopiero niedawno zwolniła kroku.
Pod trzydziestkę, ocenił, gdy dystans między nimi zmniejszył się jeszcze
bardziej. Zero makijażu, duże brązowe oczy, naprawdę ładne, nieduży nosek, piegi.
Szła prosto na niego, więc odwrócił się, by sprawdzić, do jakiego sklepu
kierowała swoje kroki. Ku wielkiemu zaskoczeniu ujrzał napis: artykuły żelazne.
Potrzebna jej wiertarka, żeby wiercić chłopu dziurę w brzuchu, zażartował w
myślach. Gdy odwrócił głowę z powrotem, stwierdził z jeszcze większym
zdziwieniem, że zdyszana i zarumieniona nieznajoma stanęła przed budką
telefoniczną i wpatruje się w niego z dziwnym wyrazem twarzy – zdenerwowanym
i niezdecydowanym jednocześnie.
Bez słowa uniósł brew i czekał.
Kobieta zagryzła dolną wargę drobnymi, białymi ząbkami.
– Przepraszam pana najmocniej – odezwała się w końcu.
– Za co? – spytał uprzejmie.
W słuchawce odezwał się mechaniczny głos operatorki:
– Proszę czekać. Proszę czekać.
Tym razem w ogóle się tym nie przejął. Większa część życia upływa nam na
czekaniu na coś, pomyślał filozoficznie. W tej chwili bardziej zajmowało go
dziwne zachowanie nieznajomej.
Znowu zagryzła dolną wargę, a potem zwilżyła językiem usta. Bardzo ładne
usta, uzupełnił w myślach. Pełne. Ponętne. Nic dziwnego, że na widok damskiego
języka przesuwającego się po obiecujących wargach jego ciało zareagowało w
typowo męski sposób.
Spokojnie, przykazał sobie. Nie ma co się ekscytować, ta kobieta nie próbuje
przecież flirtować, jest zbyt zdenerwowana.
Obserwował ją dalej i czekał. Lata doświadczeń w przesłuchiwaniu
podejrzanych nauczyły go, że mało kto potrafi znieść dłuższą ciszę. Prędzej czy
później człowiek zaczyna mówić cokolwiek, byleby tylko coś powiedzieć.
Kobieta zmarszczyła piegowaty nosek i powiedziała przepraszającym tonem:
– Widzi pan... Potrzebny mi ten telefon.
Marc uprzejmie skinął głową.
104625930.004.png
– Nie ma sprawy. Gdy tylko skończę, będzie mogła pani korzystać z niego do
woli.
Kobieta zerknęła na zegarek.
– Ale ja potrzebuję teraz.
Ton jej głosu wciąż był grzeczny i przepraszający, ale pojawiła się w nim
nagląca nuta. To natychmiast wzmogło zaciekawienie Marca.
– Dlaczego?
Nieznajoma zamiast odpowiedzieć, spytała:
– Może mi pan odstąpić ten telefon?
– Niestety, nie. – Wskazał na drugą stronę rynku.
– Tam ma pani dwa inne automaty.
– Kiedy to musi być ten – upierała się nieznajoma.
– To naprawdę ważne.
Co za dzień, pomyślał Marc z nagłą irytacją. Czy naprawdę nic nie może iść
normalnie?
Firma przeprowadzkowa miała dzień opóźnienia, w związku z czym łóżko nie
dotarto na czas i po osiemnastu godzinach ciągłej jazdy Marc musiał spać na
podłodze. Tego ranka nie zdążył zjeść śniadania, co ani trochę nie poprawiało mu
humoru. Nie dostał jeszcze służbowej komórki, a w nowym mieszkaniu nie
zainstalowano telefonu stacjonarnego. To dlatego tkwił w budce jak idiota,
próbując dodzwonić się do operatora i zamówić założenie linii. A na koniec, gdy
naczekał się już za wszystkie czasy, jakaś kobieta nalega, by pozwolił jej
skorzystać akurat z tego samego telefonu, chociaż w okolicy było kilka innych.
Trudno, to jej problem. Miał dość własnych zmartwień, by jeszcze przejmować
się cudzymi.
– Przykro mi – oznajmił zdecydowanie. – To też jest ważne. Czekam na
załatwienie mojej sprawy. Jeśli teraz się rozłączę, potem znów trafię na koniec
kolejki.
Wie pani, jak to jest.
W jej brązowych oczach pojawiło się życzliwe zrozumienie.
– Oj, wiem. Nie cierpię, gdy ktoś każe mi czekać.
Zgodnie pokiwali głowami, jakby chcieli powiedzieć: co za czasy, i
uśmiechnęli się do siebie, jak czyni to para nieznajomych, gdy znajdują wspólny
temat.
Marcowi natychmiast poprawił się humor. Jej twarz, rozjaśniona uśmiechem,
już nie wydawała mu się przeciętna – przeciwnie. Ta kobieta była naprawdę
104625930.005.png
atrakcyjna. I wyglądała na bardzo miłą. Potwierdzała się opinia, że ludzie z małych
miasteczek są sympatyczni i życzliwi. Tak, podjął słuszną decyzję, przyjeżdżając
do Promise.
– Proszę się nie martwić, zajmie mi to jakieś pięć minut, najwyżej dziesięć –
zapewnił uprzejmie.
Uśmiech znikł z jej twarzy tak nagle, jakby go ktoś zdmuchnął.
– Ale ja nie mam czasu!
No i proszę, jak pozory mogą mylić, skwitował w duchu.
– Ja też nie, proszę pani – zakomunikował sucho. – Muszę załatwić podłączenie
telefonu stacjonarnego i muszę to zrobić jak najszybciej zarówno z powodów
służbowych, jak i osobistych. W dodatku byłem tu pierwszy. Proszę więc łaskawie
iść do innego automatu, dobrze?
– Nie – odparła twardo. – Nie mogę.
Marc przestał opierać się o ścianę budki, wyprostował się powoli na całą
wysokość swoich stu dziewięćdziesięciu dwóch centymetrów i wbił w nieznośną
kobietę swoje legendarne spojrzenie, które doprowadził do perfekcji w ciągu
piętnastu lat służby w piechocie morskiej. Przy czym ostatnie pięć lat było tu
szczególnie pomocne, ponieważ spędził je w specjalnej jednostce śledczej.
Ów szczególny sposób patrzenia powodował, że dziewięćdziesiąt pięć procent
delikwentów zaczynało trząść się ze strachu. Pozostałe pięć procent było zbyt
ogłupione nadmierną pewnością siebie, by zrozumieć groźbę czającą się we
wzroku Marca i wziąć ją na serio. Z tymi radził sobie szybko za pomocą
argumentacji... ręcznej, choć nie lubił stosować przemocy i uciekał się do niej
wyłącznie wtedy, gdy stawało się to konieczne. Zazwyczaj sama jego postura
działała onieśmielająco, więc wystarczyło dołożyć złowrogie spojrzenie i sprawa
była załatwiona.
Teraz też czekał, aż jasnoruda zblednie, przeprosi i wycofa się szybko.
Tymczasem ona, owszem, na moment może i zbladła, ale na tym koniec. Nie,
nawet gorzej – skrzyżowała ramiona i spojrzała Marcowi prosto w oczy. Nie
zamierzała ustąpić, to było oczywiste.
A więc jego spojrzenie nie wywarło na niej większego wrażenia. To go ubodło.
Nie do żywego, oczywiście, ale zawsze. Ważniejsze jednak było co innego –
czemu tak się upierała przy swoim żądaniu? Co się za tym kryje?
Marc zapominał o pechowym dniu i wszedł w rolę oficera śledczego.
– Mógłbym zmienić zdanie i pójść pani na rękę, gdyby wytłumaczyła mi pani,
czemu to dla pani takie ważne – zaproponował.
104625930.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin