Elizabeth Adler - Wszystko albo nic.pdf

(355 KB) Pobierz
Elizabeth Adler - Wszystko albo nic
Elizabeth Adler Wszystko albo nic
Adler Elizabeth
Wszystko Albo Nic
Prywatny detektyw Al Giraud siedział w barze hotelu „RitzCarlton”w Laguna
Niguel. Pogryzał miniaturowe precle, pił ciemne piwo i snuł rozwaŜania nad
sprawami tego świata. Przede wszystkim myślał o tym, Ŝe musi okazać silną wolę i
nie poddać się chęci zapalenia papierosa, chociaŜ cze kanie na zawsze spóźnioną
kobietę jego Ŝycia bardzo mu się dłuŜyło.
Ostatniego papierosa wypalił dziewięć miesięcy temu. Dość, by zdąŜyła się
narodzić nowiutka paczka cameli, pomyślał z rezygnacją, chrupiąc następnego
precla. A wszystko przez Marlę. Jak to się stało, Ŝe wywiera taki wpływ na jego
Ŝycie? Spojrzał na swoje ubranie: stare, wypłowiałe dŜinsy, kraciasta koszula z
krótkimi rękawami, znoszone buty i pasek z węŜowej
skórki z niemal antyczną srebrną klamrą ze stającym dęba mustangiem.
Klamrę kupił dawno temu w rodzinnym Nowym Orleanie. Uśmiechnął się. Przynajmniej
na razie Marla nie kazała mu zmienić stylu ubierania. Al przeszedł długą drogę,
zanim został prywatnym detektywem. O wiele mniej by się męczył, gdyby został
przestępcą.
Jego matka wychowywała sześciu synów w gorszej dzielnicy miasta. Ale jakoś udało
jej się uchronić ich przed kłopotami. Al nigdy nie potrafił zrozumieć, jak tego
dokonała. Tacy chłopcy jak on niemal nieuchronnie dryfowali ku „łatwemu Ŝyciu”,
którym kusili kumpIe. Al miał kilka zatargów z prawem, jednak zdołał skończyć
szkołę średnią. Zaraz potem poszedł do pracy, Ŝeby pomóc rodzinie. I właśnie
wtedy jeden z jego braci został zastrzelony na autostradzie z jadącego
samochodu. Al chciał zabić faceta, który to zrobił. Ból
domagał się zemsty. Ale matka go powstrzymała.
— Synu, ze zsumowania dwóch złych rzeczy nigdy nie powstanie jedna dobra —
powiedziała przez łzy. — Daj temu spokój i postaraj się zrobić coś dobrego.
Jedynym sposobem, jaki przychodził Alowi do głowy, było zostać pastorem albo
policjantem. Znacznie bardziej odpowiadała mu rola policjanta. Był silny, mocno
zbudowany i ambitny. Miał spryt ulicznika i zŜerała go złość. Umiał się odgryzać
i odpowiadać ciosem. Awansował do wydziału zabójstw, oŜenił się i rozwiódł.
Nadszedł dzień, kiedy miał dosyć Ŝycia policjanta: nie kończących się godzin
pracy, udziału w awanturach, ciągłego oglądania najgorszej str0 ny Ŝycia,
tragedii i rozpaczy. Przeszedł na wcześniejszą emeryturę, spakował skromny
dobytek do worka, urządził poŜegnalne przyjęcie dla swoich braci i ich Ŝon,
ucałował matkę i wyjechał do Los Angeles, „krainy moŜliwości”.
Wynajął biuro na drugim piętrze budynku przy Sunset. Na szklanych drzwiach
widniała tabliczka z wypisanym złotymi literami jego nazwiskiem, słowami
PRYWATNY DETEKTYWi dopiskiem drobnym drukiem: „Dyskrecia gwarantowana”. Z
balkonu, z którego zwieszały się purpurowe bugenwille, mógł obserwować oŜywiony
ruch uliczny: sprytnych biznesmenów, transwestytów, prostytutki, elegancików ze
wschodnich stanów i piękne kalifornijskie dziewczyny.
Nawiązał kontakty w komendach policji, w prokuraturze, kilku kancelariach
prawniczych i praca zaczęła się toczyć swoim trybem: rozwody, malwersacje,
oszustwa, kobiety podejrzewające męŜów o zdradę, męŜczyźni, którzy chcieli
wiedzieć, czy są śledzeni i kto zamierza ich zabić. Potem miał szczęście ze
sprawą polityka oskarŜonego o próbę zabicia Ŝony. Zdołał udowodnić, Ŝe
wyliczenie czasu się nie zgadza i polityk się wybronił. Od tamtej pory klienci
napływali bez ustanku.
Praca była ryzykowna, często niebezpieczna, ale Al od dziecka znał Ŝycie ulicy i
zadawał się z takimi ludźmi, jakich teraz śledził. Do chwili, kiedy zabito jego
brata, uwaŜał ich nawet za przyjaciół. Potem jednak przeszedł na drugą stronę.
CięŜko pracował dla swoich klientów. Jedni byli winni, inni nie. On wykonywał
swoją robotę i przedstawiał dowody.
Mieszkał sam w niewielkim domu na Hollywood Hilis, ale często bywał w
apartamencie na Wilshire Bouleyard, u kobiety, którą kochał. Marla Cwitowitz
była blondynką około trzydziestki, elegancką, seksowną, przystojną. Wyglądała
jak aktorka filmowa, a wykładała prawo na Pepperdine.
Poznali się na wielkim hollywoodzkim przyjęciu, wydanym dla uczczenia
uniewinniaj qego wyroku w procesie znanego aktora oskarŜonego o uduszenie byłej
dziewczyny. Al prześledził przeszłość aktora i zamordowanej. Uparty jak Sherlock
Holmes, pojechał do ich rodzinnych miast. Dowiedział się wszystkiego, co było
moŜna. W rejestrach są4owych natknął się na wyrok przeciw ojczymowi dziewczyny,
Strona 1
Elizabeth Adler Wszystko albo nic
który ją gwałcił, gdy była dzieckiem. Zdobył
równieŜ dowód, Ŝe ojczym przebywał w Los Angeles w noc morderstwa i znalazł
świadka, który twierdził, Ŝe facet był chorobliwie zazdrosny.
Obrona podjęła ten wątek i posiekała na strzępy argumenty prokuratora,
wykazując, Ŝe zbrodnię popełnił ojczym. Wobec takich dowodów, przysięgli bez
wahania uniewinnili aktora.
Al miał być gwiazdą przyj ęcia. Na tę okazję do wytartych dŜinsów i koszuli w
kratkę włoŜył marynarkę, ale itak czuł się niezręcznie w marmurowym pałaću
filmowego królestwa.
Stał przy oknie i przyglądał się pięknie oświetlonym fontannom i wy
pielęgnowanym tarasowym ogrodom. Przytulał czule drugą juŜ szklaneczkę
wysokogatunkowej whisky i zastanawiał się,jak szybko będzie mógł stąd wyjść,
kiedy zza pleców usłyszał aksamitny głos:
— Cześć!
Odwrócił się i zobaczył najbardziej uroczą kobietę, jaką kiedykolwiek miał
okazję widzieć.
— Czekałam, Ŝeby mnie ktoś przedstawił, ale nie miałam szczęścia, więc
przedstawię się sama. Jestem Marla Cwitowitz, wykładam prawo na Pepperdine.
Przedtem pracowałam w biurze prokuratora okręgowego. Jestem pańską wielbicielką.
Ubrana była w czerwoną, głęboko wydekoltowaną sukienkę. Niska, szczupła,
seksowna i—jeŜeli się nie mylił — bogata. Złociste, opadające na ramiona włosy
zakołysały się łagodnie, gdy przechyliła głowę i przyglądała mu się wesołymi
szarozielonymi oczami. Usta miała wprost cudowne, pełne i miękkie.
Co? Zdałam egzamin?
Al uświadomił sobie, Ŝe niegrzecznie się na nią gapi.
— Przepraszam, zaskoczyła mnie pani. — Wyciągnął rękę. Objęła ją obiema dłońmi.
— Pan mnie równieŜ — szepnęła.
Od tego czasu było im ze sobą wspaniale. Czasem tylko się sprzeczali, gdy ona
powtarzała z uporem się, Ŝe chce zostać jego partnerką w pracy. Myśl o Marli
jako prywatnym detektywie bawiła go. Nikt nie potraktowałby jej powaŜnie. Była
zbyt cudowna, a poza tym urodziła się we właściwej dzielnicy. Bogaci rodzice,
najlepsze szkoły. Na pewno nie wychowywała się na ulicy. ChociaŜ przez kilka lat
pracowała w biurze prokuratora okręgowego, a tam chcąc nie chcąc człowiek
poznaje najgorsze strony Ŝycia, Al wolał trzymać ją z daleka od tego
wszystkiego.
— Do licha, co ty we nmie widzisz? Jestem niedouczonym byłym gliną, detektywem
za trzy grosze. Co moŜe we mnie widzieć kobieta taka jak ty? spytał jąktóregoś
wieczoru, gdy skończyli się kochać.
Marla westchnęła i spojrzała na niego w zamyśleniu.
7
Ostre rysy twarzy, nastroszone czarne brwi, głęboko osadzone, przenildiwe
niebieskie oczy, stanowczy podbródek. Typowy detektyw z komiksów. Dać mu
kapelusz i krawat, a będziecie mieć Dicka Tracy. W koszuli w kratkę i dŜinsach
mógł wejść do kaŜdego taniego baru. W garniturze mógłby się starać o pracę w
biurze.
Kameleon, pomyślała Marla.
— Podniecasz mnie szepnęła, całując go w ucho. — Jesteś inny. Jesteś moim
całkowitym przeciwieństwem. Ja się zajmuję teoria, a ty praktyką. Lubię
kontrasty i chcę ci pomóc.
— Pomóc mi? — powtórzył zdumiony.
— No wiesz, rozwiązywać sprawy. UwaŜam, Ŝe byłabym w tym calkiern dobra.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
Marla, są łatwiejsze sposoby na zdobycie pracy niŜ sypianie z facetem.
Uśmiechnęła się.
— Poza tym — szepnęła, gryząc go lekko w wargę — tak dobrze się z tobą bawię z
łóŜku...
Jeśli o niego chodziło, Marla mogłaby dostać kaŜdą pracę, jakiej by
pragnęła.
Rozdział II
AI przyglądał się doświadczonym bkiem byłego policjanta facetowi, który siedział
przy stoliku naprzeciwko niego w barze hotelu „Ritz” w Laguna Niguel. Facet
czytał „Timesa”, sączył Krwawą Mary i pogryzał łodygę selera. Al zazdrościł mu
Strona 2
Elizabeth Adler Wszystko albo nic
tego selera. Mocno burczało mu juŜ w brzuchu i miał dosyć precli. Dlaczego Marla
zawsze musi się spóźniać? Planowali wczesną kolację.
Facet spojrzał w kierunku drzwi, potem na zegarek i wrócił do lektury.
Najwyraźniej teŜ na kogoś czekał.
Al załoŜyłby się, Ŝe chodzi o kobietę. Z kim innym męŜczyzna mógłby się umówić o
takiej porze? Pijąc powoli piwo, szacował ubranie tamtego: konserwatywny, szary
garnitur biznesmena, elegancka biała koszula, niebieski jedwabny krawat. Buty
wypolerowane do połysku, kręcone ciemne włosy pórządnie uczesane, twarz świeŜo
ogolona. Przystojny gość. Na kogo moŜe czekać? Nosi obrączkę, ale nie wygląda
jak męŜczyzna czekający na Ŝonę... Nie jest wystarczaj ąpo znudzony. Pewnie
umówił się ze swoją dziewczyną.
śeby zabić czas, Al zgadywał, jak wygiąda ta kobieta. Wysoka, ciemnowłosa,
seksowna? Albo moŜe nieduŜa Kalifornijka blondynka okrąglutka i banalna?
Długonogi rudzielec? Azjatycka piękność?
Właśnie zdecydował, Ŝe prawdopodobnie to ostatnie, gdy zobaczył idącą w jego
kierunku Marlę. Wszystkie głowy odwróciły się, a z wszystkich męskich piersi
wyrwało się westchnienie zachwytu.
Marla mogła wyglądać na kogo tylko chciała. „Kameleon”, mawiał Al z sardonicznym
uśmiechem, za który miała czasami ochotę dać mu kuksańca.
Po swoich rodzicach, imigrantach z Europy, Marla odziedziczyła wydatne kości
policzkowe i gęste jasne włosy. Przypominała trochę Grace Kelly, trochę Madonnę,
i z upodobaniem wcielała się w róŜne role: pedantycznej wykładowczyni prawa w
ciemnym kostiumie, nie za krótkiej spódniczce, złotym łańcuszku na szyi, na
koturnach; kalifornijskiej dziewczyny w obcisłych lycrach i znoszonych
tenisówkach; damy z towarzystwa, w eleganckiej koronkowej sukni; dziewczyny
uwielbiającej przyjęcia, w krótkiej sukience od Versace. Jedyna rola, jakiej
Marla nie mogła grać, to rola kogoś, kogo nikt nie zauwaŜa. Nawet w
porozciąganym podkoszulku i starych pantoflach, z włosami niedbale związanymi z
tyłu i nieumalowana zwracała powszechną uwagę.
— To przez to, jak się poruszasz — mówił z rezygnacją Al. — A poza tym lubisz
flirtować.
Miał rację i Marla o tym wiedziała. Flirtowanie było jej sposobem na Ŝycie,
najulubieńszą rozrywką. Nie potraflła mu się oprzeć. Flirt rozjaśniał jej dni,
wywoływał uśmiech.
Al wstał, Ŝeby pocałować ją w policzek, ale Marli to nie wystarczyło. Zarzuciła
mu ręce na szyję i namiętnie pocałowała w usta.
— Cześć, kochanie — powiedziała, odsuwając się odrobinę. Jej szarozielone oczy
uśmiechały się. Wyglądała jak psotny kot.
— Wiesz, Ŝe nie lubię publicznych przedstawień — powiedział, zdejmując jej ręce
z karku i uprzejmie czekając, aŜ usiądzie.
Marla westchnęła tak gwałtownie, Ŝe aŜ zafalowały jej piersi pod wydekoltowana,
jedwabną bluzką.
— Kto uwierzy, Ŝe w łóŜku jesteś taki szalony? — Wypiła łyk jego piwa i zaczęła
beztrosko chrupać precel.
— Nikt inny nie musi o tym wiedzieć.
— To dobrze, bo mogłabym podejrzewać, Ŝe masz kogoś.
Pochylił się i pocałował ją w ucho.
— Marlo, nie ma Ŝadnej innej kobiety. Nie mam czasu, nie mówiąc juŜ o siłach.
Zapominasz, Ŝe skończyłem aŜ czterdzieści pięć lat...
— To wiosna Ŝycia — weszła mu w słowo, ale spojrzenie Ala powędrowało gdzieś
ponad jej lewym ramieniem. Szybko się odwróciła.
Młoda kobieta, którą się zainteresował, była wysoka, miała długie, proste, jasne
włosy, kalifornijską opaleniznę. Wyglądała zdecydowanie atrakcyjnie w kremowej
jedwabnej sukience i złotych sandałkach na wysokich obcasach.
9
Pod pachą trzymała aktówkę i wymieniała uścisk dłoni mawiamy o interesach. —
Wpatrując się w niego, przechyliła głowę na ra
z męŜczyzną przy stoliku. Nie nosiła obrączki, lecz złoty pierścionek
w kształcie zwiniętego węŜa z oczami z brylancików, włoŜony na trzeci palec
prawej ręki. Pierścionek wyglądał na kosztowny i Al przez chwilę się
zastanawiał, skąd go wzięła.
— Giraud, dlaczego ciągle oglądasz się za blondynkami? — poskarŜyła sią Marla,
obserwując tamtą parę.
— Z ciekawości. Czekając na ciebie, robiłem zakłady, na kogo on czeka: na Ŝonę
czy na kochankę.
No i co? Wygrałeś?
Ciemnoniebieskie oczy Ala spojrzały znów na Marlę. Uśmiechnął się.
— Zaasekurowałem się na obie strony.
Strona 3
Elizabeth Adler Wszystko albo nic
— Zawsze to robisz, prawda?
Roześmiał się, skinął na kelnera i zamówił dla Marli martini z wódką.
— I proszę przynieść więcej precli — dodała Marla, biorąc ostatni ze srebrnej
tacy, po czym spytała Ala: — Czy zgadywałeś teŜ, kim jest z zawodu? — Zebrała
językiem okruszki z warg.
— Nie powinnaś tego robić w miejscach publicznych. To nieprzyzwoite. Wyobraź
sobie, Ŝe do dziś tego nie wiedziałam. — Uśmiechnęła się do
niego radośnie. — A wracając do niej, jest agentką handlu nieruchomościami.
— Jak to odkryłaś?
— Aktówka, sposób, w jaki podaje rękę. Dałabym głowę, Ŝe to ich pierwsze
spotkanie. Poza tym wygiąda jak kalifornijska pośredniczka: trochę kobieta z
towarzystwa, trochę kobieta interesu, idealny złoty środek. ZałoŜyłabym się, Ŝe
teraz pokazuje mu zdjęcia nieruchomości.
Kelner podał martini. Marla pociągnęła łyk, przewracając oczami z rozkoszy.
— Powinieneś częściej mnie tu zapraszać. Podoba mi się ten bar. — Popatrzyła na
luksusowe meble, marniurowąpodłogę, wschodnie dywany, okno, z którego widać było
ocean. — Mogłabym tu nawet zamieszkać.
— Nie stać mnie na to.
— Gdybym była twoją partnerką, szybko byś się dorobił.
Kobieta interesu! — parsknął rozbawiony. Marla ciągle usiłowała mu wmówić, Ŝe
byłaby doskonałym prywatnym detektywem.
— Taki jesteś pewny, ale mnie me wypróbowałeś. Zajęłabym się księgowością. Twoje
honoraria rosną powinieneś Ŝądać teŜ procentu.
— Od czego?
Uśmiechnęła się i znów łyknęła martini.
— Od wszystkiego, co uda mi się zdobyć. Wejdź ze mną w spółkę, to teŜ będziesz
jeździł mercedesem.
— Po moim trupie.
— O nie. — Pochyliła się nad stolikiem i wzięła go za ręce. — Szaleję za tobą. —
szepnęła. — Zabierz mnie na kolację, apotem do łóŜka. Tam poroz
mię.
Al wziął głęboki oddech, by uspokoić zbyt szybki puls.
— Skończ martini i idziemy.
Wychodząc z baru, popatrzyli jeszcze na parę przy tamtym stoliku. Blondynka
mówiła coś z oŜywieniem, gestykulując energicznie, a męŜczyzna przeglądał
zdjęcia rozrzucone na blacie.
— Obrzydliwy pierścionek — zauwaŜyła Marla. — Ale zgadłam, kim jest, prawda?
Podniosła rękę, a Al przybił piątkę.
— Doskonale, mała. Idziemy coś zjeść.
Steye Mallard był chyba jedynym męŜczyznąw barze, który nie odprowadził
spojrzeniem Marli aŜ do drzwi. Jego uwagę pochłaniały zdjęcia domów i
opowiadanie Laurie Martin o zaletach kaŜdego z nich.
Był bliski rozpaczy. Miał trzydzieści dziewięć lat, od siedmiu pracował w
południowokalifornijskiej firmie elektronicznej. Teraz przeniesiono go z Los
Angeles do San Diego. Musiał zamieszkać w hotelu. Bardzo tęsknił do swojej Ŝony
Vickie i dwóch córeczek, które miały zostać w ich podmiejskim domu w dolinie San
Fernando aŜ do końca roku szkolnego, no i dopóki on nie znajdzie czegoś
odpowiedniego. Na razie nic dobrego się nie trafiło.
Laurie Martin była jego ostatnią nadzieją. W lokalnej gazecie zobaczył jej
zdjęcie i fotografię pewnego domu, który mógłby wchodzić w grę. Cena nie
przekraczała jego moŜliwości, na zdjęciu było widać ocean, a dom znajdował się w
nadbrzeŜnym miasteczku, kilka kilometrów od San Diego. Spodobał mu się. Podobała
mu się nadbrzeŜna promenada, fale rozbijające się o skały, czysta plaŜa,
wysadzone drzewami ulice i specyficzna atmosfera małego miasteczka. To byłoby
dobre miejsce dla dziewczynek. Ze znuŜeniem przejechał ręką po brązowych
włosach. Ten dom jest najlepszy ze wszystkich. Miał nadzieję, Ŝe będzie go na
niego stać. W Lagunie posiadłości były drogie.
Laurie Martin przyglądała się zmęczonemu klientowi przez róŜowe szkła okularów.
Był przystojny, me za wysoki, szczupły, miał ładne, ciemne oczy. Nie znosiła
męŜczyzn z wielkim brzuchem i workami pod oczami. Zgarnęła pasmo jasnych włosów
z czoła i posłała mu uśmiech, który rozjaśnił jej trójkątną, kocią twarz.
Do twarzy jej z uśmiechem, pomyślał Steye. Uświadomił sobie nagle, Ŝe siedzi w
towarzystwie naprawdę ładnej kobiety.
— Przepraszam — powiedział. — Tak się zająłem domem, Ŝe zapomniałem spytać, czy
ma pani ochotę czegoś się napić.
11
Wsunęła okulary we włosy, poprawiła loki palcami o pociągniętych lakierem
paznokciach.
Strona 4
Elizabeth Adler Wszystko albo nic
— To był długi i męczący dzień. — Spoj rzała na zegarek. — Chętnie, jeŜeli ma
pan czas.
— O tak. Jak juŜ pani wspomniałem, jestem w tym mieście sam.
— Dobrze. Wobec tego poproszę martini. — Gdy wołał kelnera, Lamie pomyślała, Ŝe
przy tym kliencie zbytnio się nie napracuje. Na pewno znajdzie jakiś dom, który
mu się spodoba. Jednym problemem będzie cena.
Rozdział III
Tydzień później Marla wracała z „Rancho La Puerta”, uzdrowiska w meksykańskiej
miejscowości Tecate. Jeździła tam, kiedy tylko miała czas, aby „odzyskać
wewnętrzną równowagę”, jak tłumaczyła Alowi.
Przez trzy dni intensywnie ćwiczyła. Wspinała się na szczyt Kuchumaa wcześnie
rano, by uniknąć południowego upału, zjakiego znana jest Baja. Tam siadała w
pozycji lotosu, z oczami chłonymi piękno oświetlonego słońcem chaparralu,
umysłem wolnym od zbędnych myśli i oddychała czystym powietrzem. Spędzała tak
godzinę, apotem zbiegała na dół i wskakiwała do basenu. Aerobik, gimnastyka,
bicze wodne, przebieŜka albo piłka wodna. Sałatka z zieleniny zerwanej w
ogrodzie. Drzemka. Leniwa chwila w hamaku z ksiąŜką czasami po południu joga. I
specjńlny zabieg, masaŜ całego ciała. Czuła się po Mm rozluźniona jak śpiący
kociak, zdolna tylko do zjedzenia kolacji i pójścia do łóŜka, gdzie przy
odrobinie szczęścia śniła o Mu Giraudzie.
Po trzech dniach była gotowa do powrotu. Do spotkania z Alem i wszystkim, co
mógł jej zaoferować.
Uśmiechnęła się, mijaj wielkim, srebrzystym mercedesem S500 przejście graniczne
niedaleko Tijuany. Spotkają się w hotelu „La Valencia” w La Jolla i tam zostaną
na noc. Nie mogła się juŜ doczekać.
Tym razem Al się spóźnił. Marla wynajęła pokój, rozpakowała się, wzięła prysznic
i wyszła na balkon. Właśnie zaczęła się na dobre niecierpliwić, gdy zadzwonił
telefon.
— Ty draniu, gdzie jesteś? — Od razu przeszła do rzeczy.
— Marla, wiesz, jak to jest. Zasiedziałem się z chłopakami na torze wyścigowym w
Del Mar. Miałem kilka wygranych i musieliśmy zaczekać do ostatniego biegu.
— Hm. — Jej noga w czerwonym zamszowym pantofelku stukała niecierpliwie w
podłogę. — Więc konie są u ciebie na pierwszym miejscu?
— Nigdy w Ŝyciu! Posłuchaj, to była siwa klacz i zgarnąłem za nią trochę forsy.
— No i dobrze, bo słono za to zapłacisz.
— Kochanie, podaj tylko cenę. Będę u ciebie za pół godziny.
— Znajdziesz mnie w kawiarni na tarasie.
Niech go szlag! Ona musiała przyjechać aŜ z Tecate i zjawiła się na
czas. Tyle Ŝe Al uwielbiał konie. Westchnęła na myśl, Ŝe musi przyjmować go
takim, jakim jest, z dobrymi i złymi stronami. Ale półtorej godziny spóźnienia?
Zle będzie, gdy go dopadnie.
Siedziała na tarasie, popijając martini z wódką. Nagle jej wzrok padł na tę samą
parę, którą juŜ kiedyś widziała: męŜczyzna i blondynka z agencji nieruchomości.
Siedzieli kilka stolików dalej, tak jak poprzednim razem, tyle Ŝe dziś było
widać, Ŝe się znają.
Marla przyglądała im się mad oprawki okularów. Blondynka nie popi
sała się gustem, ale jej ubranie było drogie i bardziej szykowne niŜ biurowy
kostium, który miała podczas pierwszego spotkania. Bluzka z jasnoniebieskiej
koronki, króciutka spódniczka, ukazująca całkiem niezłe nogi. Wszystko zanadto
obcisłe. MęŜczyźnie chyba się to podobało, bo nie spuszczał z niej wzroku. Marla
była pewna, Ŝe nie rozmawiają o interesach. Zamiast zdjęć domów na stoliku stały
dwa kieliszki z szampanem. Ciekawe, czy on juŜ kupił dom i teraz oblewają
transakcję. JeŜeli tak, nie wyglądał na szczęśliwego. Pewnie myśli o spłacie
kredytu za dom.
Uśmiechnęła się widząc, Ŝe Al zmierza w jej stronę. Galopuje to lepsze
określenie, pomyślała. Miał ten nieprawdopodobnie seksowny, posuwisty, kowbojski
chód. To była pierwsza rzecz, jaką zauwaŜyła podczas przyjęcia, na którym się
pomali. To i wysmukłe, twarde ciało, a takŜe całkowitą obojętność na
roztaczający się wokół blichtr. Pomyślała wtedy, co za niezaleŜny męŜczyzna. I
tow takim miejscu. Intrygujące. Teraz na sam jego widok poczuła słabość w
kolanach.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin