Elizabeth Lowell - Pamietne lato.pdf

(1261 KB) Pobierz
Elizabeth Lowell - Pamiêtne lato
Prolog
Lato 1984
Była koszmarna.
Ziemista cera, blade usta, zaczerwienione oczy i włosy w strąkach. Zdjęcie
kobiety przepełniło czarą goryczy. Co za pechowy dzień! Rano telefon,
wzywający go do natychmiastowego powrotu, a teraz ten potwór!
Ale Robert Johnstone nie dał po sobie poznać niezadowolenia. Siedział na wprost
ojca kobiety ze zdjęcia. Justin Chandler-Smith IV, dla przyjaciół Blue, kochał swoją
rodzinę równie mocno, jak nienawidził terrorystów. Jednak tylko ślepiec nie
zauwaŜyłby, Ŝe najmłodsza latorośl Chandler-Smitha nie odziedziczyła po ojcu
urody.
- Kiedy zrobiono to zdjęcie? - zapytał Johnstone obojętnie.
Spokojny ton kosztował go wiele wysiłku. Był wściekły, Ŝe musi rzucić wszystko,
Ŝeby zająć się tą sprawą. Spojrzał raz jeszcze na fotografię i pomyślał, Ŝe Blue nie
wzywałby go, gdyby sprawa nie była powaŜna.
- Mniej więcej tydzień temu - powiedział Chandler-Smith. - To fotografia do
identyfikatora Baby Lorraine.
Johnstone przeniósł wzrok ze zdjęcia na szefa. Poza kolorem oczu - orzechowym - i
wydatnym, znamionującym upór podbródkiem, nie dostrzegł podobieństwa między
Lorraine i jej niezwykle przystojnym i dystyngowanym ojcem. Chandler-Smith miał
większą władzę niŜ dziewięćdziesiąt dziewięć procent wojskowych z Pentagonu. I
więcej rozumu.
- Kto jeszcze? - zapytał Johnstone, odkładając fotografię.
- Kapitan Jon. Trener, niańka, kwoka. - Chandler-Smith podał mu następne
zdjęcie. - Godny zaufania.
- Opinia czy fakt?
- Fakt. Mój człowiek sprawdził jego rodzinę trzy pokolenia wstecz, zanim
powierzyłem mu Baby Lorraine.
- Wierzę - mruknął Johnstone. Jego nieprzeniknioną twarz rozświetlił
nikły uśmieszek.
- A to koledzy z druŜyny Baby. - Chandler-Smith zaczął rozkładać zdjęcia
na biurku. Stukał palcem w kaŜdą fotografię, wymieniając nazwiska jeźdźców i
ich nadzwyczajne umiejętności.
Johnstone nie przerywał. Niczym przyczajony drapieŜnik zapamiętywał kaŜdą
twarz, imię i nazwisko, kaŜdy fakt, który pomoŜe mu odróŜnić uczestnika
olimpiady od terrorysty.
- A to personel stajni - ciągnął Chandler-Smith, rozkładając następne
fotografie. - Zwróć uwagę na kobiety.
- Dlaczego? Mamy informację, Ŝe to któraś z nich?
- Nie. Ale jeśli ktoś dotrze do konia Baby, to właśnie za pośrednictwem
tych dziewczyn. To zwierzę nie znosi męŜczyzn.
Johnstone uniósł czarne brwi.
1
7293748.002.png
- Niebezpieczny.
- Jej ogier? Bardzo. Jeśli Baby nie ma w pobliŜu, Devlin's Waterloo jest
niebezpieczny jak granat bez zawleczki.
- Dziwię ci się, Ŝe pozwalasz jej na nim jeździć.
- Nie mogę jej zabronić. Baby jest równie uparta jak ja.
- A ty jesteś z niej dumny jak paw - skwitował Johnstone cierpko.
- Przyznaję się do winy - roześmiał się Chandler-Smith. - Baby ma
więcej rozumu i odwagi niŜ wszyscy męŜczyźni, z którymi pracowałem.
Poza tym jest bardzo ładna, choć na tym małym zdjęciu tego nie widać.
Johnstone milczał ostroŜnie. Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba.
Chandler-Smith był najwyraźniej zaślepiony miłością do córki.
- Twoim partnerem znowu będzie Kentucky - ciągnął szef.
Johnstone skinął głową.
- Jest w porządku.
- To samo mówi o tobie.
- A co z Bonnerem?
- To poufne. - Chandler-Smith zawahał się. Ale gdyby nie mógł zaufać
czarnowłosemu męŜczyźnie, byłby martwy. - Słyszeliśmy, Ŝe...
Johnstone ani drgnął, lecz stał się czujny jak drapieŜnik, który zwietrzył ofiarę.
- Zamieniam się w słuch.
Oczy Johnstone'a płonęły ogniem; większość ludzi z pewnością poczułaby się
nieswojo. Ale nie Chandler-Smith. Nie znosił męŜczyzn pozbawionych
cierpliwości, inteligencji i umiejętności koncentracji.
- Facet, którego nazywasz Barakuda, grozi, Ŝe mnie zabije – spokojnie
powiedział Chandler-Smith.
- Grozi ci, odkąd rozpracowałeś jego szkółkę dla terrorystów w East
Bumblefuck w Libanie.
- Prawdę powiedziawszy, to ty strzelałeś.
- śołnierzy jest wielu, strategów tylko kilku.
Johnstone był nie tylko Ŝołnierzem, i jego szef doskonale o tym wiedział.
Jednak po kilku nieudanych próbach Chandler-Smith nie namawiał go juŜ
więcej, Ŝeby zmienił zajęcie. Przez osiem ostatnich lat Johnstone uparcie nie
chciał awansować. Mówił, Ŝe nie nadaje się do pracy za biurkiem.
Chandler-Smith wiedział, Ŝe któregoś dnia Johnstone się wypali. O ile
wcześniej nie zginie.
Tak działo się ze wszystkimi pracującymi w terenie. Dopóki jednak ten dzień
nie nadejdzie, Johnstone pozostanie najlepszym agentem, jakiego kiedykolwiek
miał Chandler-Smith.
- W jaki sposób byś mnie sprzątnął, gdybyś był Barakuda? – zapytał
Chandler-Smith.
- Płacisz mi za to, Ŝebym ci opowiadał bajki?
- Tak. WciąŜ ci płacę. Jeszcze mnie nie wykończył.
Johnstone uśmiechnął się blado. Lepiej niŜ ktokolwiek wiedział, Ŝe nie sposób
2
7293748.003.png
uchronić ofiary przed terrorystą, który za cenę jej Ŝycia był gotów oddać własne.
Na szczęście takich było niewielu. Najczęściej chcieli zabić i chełpić się tym, a
nie zabić i zginąć.
- Porwałbym jedną z twoich córek - powiedział Johnstone - a potem
zaproponował wymianę na ciebie. I zabiłbym cię. Ją prawdopodobnie teŜ.
Chandler-Smith skinął głową.
- Tak myślałem.
- Pytanie, czy Barakuda teŜ na to wpadnie - odparł Johnstone. - I czy gotów
jest zaryzykować?
- Tak, jeśli chodzi o pierwsze pytanie. Co do drugiego... - Chandler- -Smith
wzruszył ramionami. - Mogę się załoŜyć, Ŝe tak. Sześć dni temu zniknął nam z
oczu.
- Niedobrze.
- Tyle wiem sam. Lorraine i starsze córki są pod kluczem, ale Baby Lorraine jest
inna. - Skrzywił się. - Jeśli ją zamknę, nie będzie mogła wziąć udziału w
olimpiadzie. Na to nie mogę się zgodzić.
- Masz dojście do organizacji Barakudy. Przyduś jego ludzi
- Robię to.
- Przyduś mocniej.
- Bonner nad tym pracuje. Ale zanim coś wydobędzie, zacznie się olimpiada.
Nie wycofam Baby z zawodów. Do diabła, nawet nie wiem, czy dałbym radę!
Ona jest dorosła.
- Skoro jest dorosła, to cię posłucha. Zrozumie, co jej grozi, i sama się wycofa.
Chandler-Smith uśmiechnął się krzywo.
- Jest sportowcem. Te wyścigi są bardziej niebezpieczne niŜ rodeo.
- To daj jej spokój.
- Nie rozumiem.
Barakuda od lat ostrzy na ciebie zęby. Nie dostał cię z dwóch powodów. Po
pierwsze, nie chce zginąć. Po drugie, nigdy nie powtarzasz tych samych
posunięć. Jesteś nieprzewidywalny. Skoro się upierasz, Ŝeby oglądać wyścig
Baby, nie będzie musiał jej porywać. Weźmie ciebie na celownik.
- I tu zaczyna się twoja rola.
- Jesteś wyŜszy ode mnie. Kiepska ze mnie tarcza - stwierdził Johnstone
rzeczowym tonem.
- Nie martw się. Nie mam zamiaru bawić się w Charles'a de Gaulle'a i otaczać
się wysokimi ochroniarzami. Znasz się na wykrywaniu zasadzek.
- Chcę, Ŝebyś pojechał do Kalifornii, obejrzał tory jeździeckie w Santa Anita i
San Diego i wybrał najbezpieczniejsze miejsce, z którego będę mógł obejrzeć start
mojej córki.
- Pokój hotelowy z telewizorem. W Londynie.
- Nie. Nie tym razem. Niech się dzieje, co chce, a ja i tak pojadę na
olimpiadę, Ŝeby obejrzeć Baby.
- Nawet za cenę Ŝycia?
3
7293748.004.png
- Jest tego warta - odparł z prostotą Chandler-Smith. - Tyle razy sprawiałem
zawód swoim dzieciom. Zwłaszcza Baby. Jestem jej to winien. I sobie. Wybieram
się na olimpiadę.
Johnstone zbyt dobrze znał szefa, Ŝeby się z nim kłócić. Spojrzał na zegarek.
RóŜnica czasu między biurem Chandler-Smitha a Zachodnim WybrzeŜem wynosiła
trzy godziny.
- Zarezerwuję lot.
- Nie trzeba. - Chandler-Smith podał mu grubą brązową kopertę. - Bilety, nowe
prawo jazdy, wszystko, czego potrzebujesz.
- Kim jestem tym razem?
- Nie sprawdziłem. Czy to waŜne?
- Nie. Kiedy Kentucky zjawi się w Kalifornii?
- JuŜ tam jest.
Johnstone skinął głową i ruszył w stronę drzwi.
- Robercie?
Johnstone obejrzał się i został wynagrodzony rzadkim widokiem szczerego,
ciepłego uśmiechu szefa.
- Ogól się, dobrze? -poprosił Chandler-Smith. -Nie potrzebujesz szkieł
kontaktowych, Ŝeby wyglądać jak libański terrorysta. Na twój widok Baby
ucieknie z krzykiem.
- Nie ona pierwsza.
ROZDZIAŁ 1
Brunatne wzgórza łagodnie wznosiły się ponad szerokimi plaŜami nad
Pacyfikiem. Szyby w oknach luksusowych domów na szczytach odbijały
popołudniowe słońce. Chłodne, słone powietrze przenikał zapach kalifornijskich
traw. Wśród porośniętych eukaliptusami wzgórz i wąwozów kryło się, suche
teraz, koryto rzeki. Rozsiane wzdłuŜ niego szmaragdowe trawniki pól golfowych
Fairbanks Ranch Country Club kontrastowały Ŝywo z brunatnymi stokami.
Sztuczne przeszkody z drewna, kamieni i wody przecinały koryto i wspinały się
na wzgórza.
Właśnie te przeszkody, a nie spokojne piękno krajobrazu, przyciągnęły uwagę
Lorraine Chandler-Smith.
Poprzedniego dnia maszerowała wokół Koloseum w Los Angeles wśród
sportowców z całego świata, którzy przebyli tysiące kilometrów, aby wziąć udział
w Letnich Igrzyskach Olimpijskich. Wczoraj znajdowała się pośród tysięcy
uczestników oszałamiającej uroczystości w hollywoodzkim stylu. Była oczarowana i
podniecona tradycją starą jak cywilizacja Zachodu.
Dziś Raine była sama.
Oceniała przeszkody wzniesione, aby zmierzyć biegłość jeźdźców, ich
wytrzymałość i zaufanie, jakim darzyli swoje konie. Trwające trzy dni zawody były
dla jeźdźców tym, czym pięciobój dla lekkoatletów.
4
7293748.005.png
Jej oczy i umysł analizowały niebezpieczny tor, Raine oddychała głęboko,
wchłaniając nieznane zapachy tutejszej ziemi. Wychowana w Wirginii i w
Europie, uznała suchość kalifornijskiego lata za obcą i pociągającą. Natrętna
mieszanina czystych woni była stara jak wzgórza, ocean i promienie słoneczne.
Jeszcze raz rozejrzała się po okolicy, przeciągnęła się i podrzuciła cięŜki plecak.
Woda w butelce zabulgotała przyjaźnie. Ruszyła naprzód, aparat i lornetka
podskakiwały na jej piersi. Zrobiła kilka kroków, wzdrygnęła się i doszła do
wniosku, Ŝe nadszedł czas, by pozbyć się kamyka z buta.
Stanęła na jednej nodze i zdjęła but. Chwiejąc się nieco, wygięła się
wdzięcznie, choć sama nigdy nie uznałaby się za osobę pełną wdzięku.
W wieku jedenastu lat miała przeszło sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Była
kanciastą dziewczynką, która rozpaczliwie pragnęła czuć się na ziemi równie
swobodnie jak na grzbiecie konia. Ale mimo wszelkich starań, by upodobnić się
do swoich pięknych starszych sióstr, jej odbicie w lustrze nie zmieniało się. Raine
przestała więc patrzeć w lustro. Skupiła się na jedynej rzeczy, w której była dobra,
na swojej pasji - pokonywaniu konno znacznie wyŜszych od siebie przeszkód.
W wieku dwudziestu siedmiu lat Raine była gibka, choć jednocześnie
zaokrąglona. Promieniała łagodną kobiecą siłą, wykazując zarazem zdecy-
dowanie jeźdźca, który regularnie bierze udział w międzynarodowych zawodach i
zwycięŜa. Nadal jednak uwaŜała się za niezdarę o pospolitej urodzie. Zwykłe
brązowawe włosy, zwykłe brązowawe oczy, zwykła śniada twarz, myślała o sobie.
Ostatnio co prawda rzadko rozmyślała o swojej powierzchowności. W
dzieciństwie spędziła zbyt wiele czasu, zastanawiając się, jak dorównać urodą
starszym siostrom. Bez skutku.
Niezdarna brązowa kurka nie moŜe konkurować z parą wspaniałych łabędzic.
Jedna siostra była wspólniczką w znakomitej firmie prawniczej, Ŝoną senatora,
druga występowała na Broadwayu. Dwaj starsi bracia równieŜ odnosili sukcesy,
jeden był dyplomatą, a drugi neurochirurgiem.
Kiedy Raine miała pięć lat, tak długo błagała i upierała się, aŜ rodzice pozwolili
jej chodzić na lekcje konnej jazdy. Odtąd Ŝycie całej rodziny stało się łatwiejsze.
Jazda konna okazała się odpowiedzią na pytanie, co zrobić z Baby Lorraine,
która, gdy zorientowała się, Ŝe nie jest jedyną Lorraine w rodzinie, uparła się, by
ją nazywać Raine.
Konie pozwalały Raine być najlepszą.
Między nią a zwierzętami istniało doskonałe porozumienie. Konie były jej pasją
i miłością. Dzięki nim zapominała, Ŝe jest niezręczna i nieładna. Zatracała się w
rytmie biegu. Była szczęśliwa, śmigając ponad przeszkodami na grzbiecie
ogromnego rasowego ogiera. Wtedy czuła się sobą, istotą pełną Ŝycia i
absolutnie wolną.
- Koniec marzeń, czas brać się do roboty - skarciła samą siebie, sznurując but. -
Zamiast fruwać nad przeszkodami, skończę w piachu. Tor wygląda na trudniejszy
od wszystkich, po których jeździłam na Devem
Podniosła do oczu lornetkę i przyjrzała się suchemu łoŜysku rzeki u stóp wzgórz.
5
7293748.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin