bajki.doc

(49 KB) Pobierz
O kogucie

O kogucie

     Jedna baba, uboga żebraczka, chodziła po proszonym chlebie od chaty do chaty. Odprawiano ją zwykle z niczym mówiąc: "Niech Pan Bóg opatrzy". Ale jedna litościwa kobieta, sama niebogata, dała jej ziarnko grochu, gdy nie mogła dać nic lepszego.
      Żebraczka, odebrawszy to ziarnko grochu, zasadziła je w ziemię i czekała wiosny i lata. A tu z ziarnka wyrosły strączki i wiły się po tyczce w górę, wiły się coraz wyżej i wyżej, aż nareszcie dosięgły samego nieba. Baba, ciekawa, jak też to tam jest w niebie, schwyciła się wijącej latorośli i czepiając się rękami kruchych gałązek, drapała się po nich coraz wyżej a wyżej, aż nareszcie doszła do nieba. W niebie zobaczyła świętego Piotra i pokłoniła mu się. A święty Piotr dał jej jajko i złoty kubek, przeżegnał ją i kazał na świat wrócić, mówiąc, że z kubka będzie miała napoju, ile tylko zechce i jakiego zechce.
      Gdy się znów na powrót po tyczce i gałązkach grochu spuściła na dół - trzymając jajko pod ciepłą pachą, dostrzegła, że już z niego wylągł się śliczny kogut, który zaraz babce powiedział: "Dzień dobry" i w chacie jej krzepko się uwijać począł i ludzi do roboty budził. A kubek, ile razy tego zażądała, napełniał się do wierzchu mlekiem, winem, wódką, piwem lub innym trunkiem. Oczywiście, że bardzo jej z tym było dogodnie, Bogu też za to dziękowała, a trunków nie nadużywała.
      Dowiedziała się jednak wkrótce o tym cudownym kubku wieś cała; dowiedział się o nim i sam pan dziedzic. Posłał więc swego lokaja, ażeby babę z kubkiem do pana zaprosić. Ale ostrożna babula nie dała się w pole wywieść i iść nie chciała. Więc pan zalecił lokajowi użyć fortelu i kubek wykraść.
      Jakoż razu jednego, wpadł lokaj do chałupy baby z nagłym okrzykiem:
      - Pali się we wsi, gore, gore! - i zniknął niby, ukrywszy się za drzwi.
      Przestraszona baba wyleciała z chałupy, gdy słońce zachodzące ognistą na świat rzucało łunę, a zobaczywszy, że pożaru nie ma, wróciła. Ale już kubka w izbie nie zastała. Porwał go bowiem podczas jej niebytności lokaj i do pana zaniósł.
      Pan, przekonawszy się wkrótce potem o obfitości cudownego kubka, sprosił wszystkich sąsiadów i wielu innych gości na ucztę do siebie i częstował ich z owego kubka, czym kto się chciał posilić, a było tam i szampańskie wino, i arak Jamajka, i inne rzadkie trunki. Goście cieszyli się wszyscy a pili. Wtem, gdy sobie już dużo tego picia pozwolili, odzywa się nagle trzykrotnie za oknem kogut, który chcąc babce dopomóc, zapowiedział jej, że pójdzie po ten kubek i odzyska go:
      - Kikiryku, kikiryku! Pijecie nie z pańskiego, ale ze skradzionego babce kubka!
      Rozgniewany pan kazał koguta natychmiast schwytać i wrzucić w głęboką studnię na podwórzu. Tutaj ów kogut w wodzie jak zaczął pić a pić wodę, tak calutką wodę wypił, aż w studni zrobiło się sucho i przyleciał znowu pod okno i zaczyna krzyczeć:
      - Kikiryku, kikiryku, ze skradzionego babce kubka!
      Zdziwiony tym i rozgniewany pan każe powtórnie łapać koguta i wrzucić go w rozpalony piec, gdzie buchały płomienie. Ale kogut wkrótce cały ten ogień zalał, wypuściwszy z siebie wszystką ze studni wypitą wodę, połknął wszystek dym w siebie, i znowu poleciał pod okno i wrzeszczeć począł o skradzionym kubku.
      Zniecierpliwiony pan znowu go kazał schwytać i wrzucić do stajni między bystre konie, żeby go roztratowały. Ale tu kogut, jak zaczął z siebie wypuszczać połknięty dym, tak wszystkie konie zaczadził, i wszystkie się podusiły. Pan, widząc tak wielką szkodę, kazał znów koguta schwytać, oskubać, upiec go na rożnie i wreszcie zjadł go.
      Aż tu nagle w brzuchu jego odzywa się znowu ów kogut:
      - Kikiryku! Ze skradzionego kubka! - A głos ten bezustannie się powtarza i nie ma sposobu go zagłuszyć, a co pan się z kubka chce napić, to wszystko na powrót oddać musi, bo kogut tego do żołądka nie dopuszcza, a wciąż swoje wrzeszczy. W końcu poradził panu doktor wziąć lekarstwo na wymioty i koguta na powrót przez gardło wyrzucić. Gdy zatem oddał koguta, ten wyskoczył jak wprzódy, żywy i zdrów, mówiąc, że nie da panu pokoju, dopóki kubka nie zwróci babce. I nie mógł pan z nim sobie poradzić, więc kubek sam babce odniósł i przeprosił ją.

 

 

O płocie kiełbasianym

     W jednej wsi mieszkał ubogi chłopek imieniem Maciek, a miał bardzo złą żonę, która jak się rozgniewała, to i grzech śmiertelny na swego chłopa gotowa by była wywołać, bo przy złości miała tę przywarę, że żadnej tajemnicy nie mogła dochować. Maciek znał ją dobrze z tego i we wszystkim strzegł się jej okrutnie. Będąc bardzo biednym, trudnił się, oprócz uprawy roli, zastawianiem sieci na ryby w stawie przy jego gruncie leżącym. Zaraz przy stawie miał dużo jarzębiny i jałowca, stawiał więc i sidła na ptaki, które gromadami do tych zarośli rade się zlatywały.
      Jednego razu orząc w polu, zawadził pługiem o coś takiego, co mu się zdawało kamieniem. Jakoż odwaliwszy skibę, postrzegł jakieś żelazne wieko, a gdy głębiej począł ręką ziemię odgarniać, przekonał się, że to była żelazna skrzynka, którą otworzywszy, znalazł pełno pieniędzy. Zrazu bardzo się ucieszył, ale gdy pomyślał, że do zniesienia tych pieniędzy potrzeba mu będzie koniecznie pomocy, i gdy sobie wspomniał na żonę, na jej złość i długi język, zasmucił się bardzo i począł rozmyślać. Długo tak stojąc i myśląc, przygrzebał skrzynkę ziemią, zrobił nad nią znak i wrócił z wołami do domu.
      Wkrótce wymyśliwszy przed żoną jakąś przyczynę i wziąwszy worek, poszedł do miasta. Jedynym jego sprawunkiem w mieście było kilkadziesiąt łokci kiełbas, które kupiwszy, udał się prosto do swego zagajnika.

 

Żaba królewną

     Jeden król miał trzech synów. Jak już dorośli, ojciec im mówi, że czas już, żeby się pożenili i żeby losy o to ciągnęli, gdzie któremu padnie. I o to puszczali strzały z łuku. Jednemu upadła strzała w Szwecyi, drugiemu w Turcyi, a trzeciemu, najmłodszemu, w jezioro. I śmieli się z niego drudzy: "O, będziesz miał żabę za żonę".
      Tak się rozjechali, a ten nieborak, najmłodszy, jeździ i jeździ, nie wie, gdzie ma jechać, aż zajechał do tego jeziora. I chodzi sobie nad wodą, aż tu istotnie żabka wyskakuje i wynosi jego strzałę w pyszczku. A on się zasmucił.
      - Nie smuć się, królewiczu - powiedziała żabka i wskoczyła w jezioro.
      Więc wrócił do domu i zastał tam już swoich braci. Każdy z nich mówi, że był w Szwecyi i Turcyi, że ładna Szweczynka, że ładna Turczynka, a on nieborak powiada o swojej żabie, i każdy się z niego śmieje, że będzie miał żabę.
      Ojciec rozkazuje, ażeby synowie pojechali do swoich narzeczonych i przywieźli mu od nich tabakierki w podarunku. Pojechali wszyscy trzej razem i w jednym miejscu rozminęli się w trzy strony. Tamci pojechali, gdzie im wypadało, a ten do swojego jeziora.
      Żabka wychodzi i powiada:
      - Czemuś smutny?
      - Jakże mam nie smutny być - woła królewicz - kiedy ojciec chce od swoich przyszłych synowych po pięknej tabakierce, a co ty mu dasz?
      - Nie kłopocz się! - wskoczyła w jezioro i wyniosła mu dwie tabakierki, jedną prześliczną brylantową, a drugą brzozową, zwyczajną, i powiada:
      - Jak się spotkasz z braćmi i oni ci się zapytają o tabakierkę, to im pokaż tę brzozową, a dopiero jak przyjedziecie do domu, to przed ojcem połóż tę brylantową.
      Tak też zrobił (bo byliby mu bracia ją odebrali). I gdy się zjechał z braćmi i im, ciekawym, brzozową tabakierkę pokazał, ci parsknęli śmiechem. Przybyli do ojca, rozłożyli przed nim swe tabakierki: jeden miał złotą turecką, drugi srebrną szwedzką. Prawda, bardzo piękne. Aż tu trzeci wyjął nagle z kieszeni brylantową. Zajaśniała, aż łuna z niej biła. I wszyscy zdziwili się, a bracia pospuszczali nosy.
      Po niejakim czasie ojciec prosi o kobierce. Więc znów pojechali do swoich narzeczonych po ten dar i przywieźli: jeden piękny turecki, drugi piękny szwedzki, ale najmłodszy przywiózł najpiękniejszy, bo żaba dała mu także dwa: derkę i prześliczny kobierzec (derkę kazała braciom pokazać).
      Po niejakim czasie ojciec prosił, żeby mu synowie przywieźli te trzy panny. I bracia w śmiech, że najmłodszy zaprezentuje swoją żabę. I rozjechali się. On przyjechał do jeziora i powiada, że ojciec chce poznać swoje synowe.
      - Nie lękaj się - mówi żabka - ale ja teraz jechać z tobą nie mogę, bo muszę się przygotować, a ty jedź naprzód i jak przyjedziesz, to trzeciego dnia zacznie taki deszcz ulewny padać, że aż krzesełka będą pływać po pokoju, ale ty im powiedz: "nie lękajcie się, to nic, to tylko moja żabka się umywa". Zaś potem zrobi się wielki grzmot i błyskać się będzie, a ty powiedz, żeby się nie lękali, że to twoja żabka wyciera się i ubiera, a wtedy mnie wyglądajcie. I tak się stało. Patrzą, jedzie powóz w cztery konie. Wszyscy wyszli naprzeciwko i patrzą, zaglądają do powozu, a tu żaba! Zajechała przed pałac, drzwi się otwierają, a tu wyskakuje żabka na chusteczkę, którą jej narzeczony podstawił. Wniósł ją potem na niej do pokoju, a bracia i wszyscy śmieli się. Każdej narzeczonej przeznaczono osobny pokój. A najmłodszemu bratu oddano żabkę do jego pokoju.
      W nocy, gdy księżyc oświetlił izbę, a on usnąć nie mógł, tylko spokojnie leżał na łóżku, spostrzegł, że żabka zrzuca z siebie tę skórkę i przemienia się w prześliczną kobietę, a ta chodzi sobie po pokoju. Ale za każdym jego najmniejszym na łóżku poruszeniem, zaraz wskakuje w tę skórę i na powrót żabą się staje.
      Królewicz zwierzył się z tego przed przyjaciółmi, a ci mu radzili, żeby na kominku rozpalić kazał i w nocy, gdy obaczy znów przemianę żabki, porwał tę skórkę żabią i wrzucił w piec na węgle, a będzie miał żonę. I tak zrobił. Gdy księżyc izbę oświetlił, ona się przedzierzgnęła, a on wyskoczył prędko z łóżka i cap za ową skórkę, i mimo jej próśb, że niedługo jej pokuta się skończy, porwał i wrzucił ją do pieca.
      - Kiedy tak - mówi panna - to mnie już nie zobaczysz, chyba że na morzu wyspę odnajdziesz, na wyspie kamień, pod kamieniem zająca, w zającu kaczkę, w kaczce jajo - jeżeli znajdziesz sposób, aby dostać to jajo, to i mnie dostaniesz.
      Królewicz zaczął lamentować i prosić ją, by została, ale nic nie pomogło. Nazajutrz powiada do ojca, że mu żabka zginęła i że idzie we świat jej szukać. I poszedł.
      Chodził i chodził, aż napotkał lwa. Celuje do niego z flinty, a lew powiada:
      - Królewiczu, nie strzelaj do mnie, będę ci potrzebny w przygodzie.
      Potem także i niedźwiedzia spotkał, i to samo od niego usłyszał. Po niedźwiedziu charta spotkał, a po charcie kruka i wszystkim darował życie. Wszystkie te zwierzęta przystały do niego i szły za nim aż do granicy. Straż pograniczna go zatrzymuje i pyta, co on za jeden i gdzie idzie. A on odpowiada prawdę, że taki a taki i po to a po to. Więc go straż zatrzymuje i powiada, że ma polecenie złamać mu rękę. Zasmucony wyszedł i lwu opowiada, co mu mają zrobić. - Trzeba ratować naszego pana - mówi lew do reszty zwierząt.
      - Trzeba! - zawołały.
      Jak się rzuciły, tak rozpędziły tę straż i on sobie przeszedł bezpieczny.
      Na drugiej granicy znów go zatrzymują i mówią, że mają polecenie złamać mu nogę. I znów go zwierzęta bronią, i przechodzą z nim drugą granicę. Na trzeciej granicy mieli mu głowę ściąć i znów go zwierzęta obroniły, i przeszli spokojnie. Aż zaszli do morza.
      Tam mieszkał młynarz. Do niego też weszli, pochwalili Pana Boga i królewicz młynarzowi opowiedział całą swą przygodę. A młynarz na to:
      - Ej, ja wiem, gdzie ona jest, ale ty tam nie dojdziesz, bo to jest na wyspie, a na niej jest kamień, pod kamieniem zając, w zającu kaczka, w kaczce jajo, i dopiero jeżeli to jajo dostaniesz, to ją też dostaniesz.
      A ten młynarz posyłał żywność owej pannie, która mieszkała pod obłokami i nikt tam nie mógł dojść, tylko gryf jej donosił. Prosi królewicz młynarza, żeby go doprowadził do tej wyspy.
      - No dobrze - powiada młynarz - to mogę zrobić.
      I wszedł za nim do łodzi, i zawiózł go na wyspę. Potem poszli do tego kamienia. Ale to był tak ogromny kamień, że trudno mu było go ruszyć, dopiero gdy zwierzęta zaczęły mu pomagać (kruk też tam dziobał), podważyli kamień na bok; a tu zając spod niego wyskoczy, chart za nim i go chaps, gryzie, a tu kaczka z niego frr, frr, do góry, a kruk za nią i cap ją, a tu królewicz dolatuje czym prędzej, nożykiem przecina jej brzuch i wyjmuje jajo. I powrócili do tego młyna.
      Młynarz miał beczkę, w którą kładł żywność, wystawiał na dwór, a gryf przylatywał, brał to i nosił pod obłoki pannie. Na prośbę królewicza młynarz wsadził go w tę beczkę, gryf myślał, że to jedzenie, porwał go i poniósł aż do panny, i tam postawił beczkę w kuchni. A ta panna miała służącą i kazała jej pięć jaj ugotować, a on to, w beczce siedząc i przez szpary patrząc, słyszał. Gdy służąca jaja ugotowane postawiła na stoliku obok beczki i wybiegła na dwór, on rozluźnił obręcze, wyciągnął rękę, wziął jedno z tych pięciu, a na to miejsce położył surowe jajo z kaczki, które zdobył na wyspie - i schował się z powrotem do beczki. Służąca zaniosła to wszystko pani do pokoju. Pani bierze i trafiła najprzód na to surowe, nadtłukuje je i woła służącą, że ktoś tu był. Służąca na to:
      - Nikt nie był, tylko gryf z beczką.
      I zaczynają szukać. Idą do beczki, otwierają, a tu z beczki wyskakuje królewicz. A ona:
      - To takiś ty mądry?
      On ją ucałował, a jak się już przywitali, ona mu wszystką winę darowała. Zeszli na dół na ziemię do jego rodziców i ona ukazała się już jako piękna panna, bo wszystko odpokutowała.
      Ojciec i wszyscy uradowali się, tylko bracia i bratowe martwili się i zazdrościli, że ona była taka ładna.
      Jadą wszyscy w to miejsce, gdzie było jezioro, a tu już jeziora nie ma, tylko piękne miasto, stolica. Król i królowa wychodzą i dziękują królewiczowi, że ich wyswobodził z zaklęcia. Zaprosili tamtego ojca i cały dwór jego i sute wyprawili wesele.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin