Wendy Rosnau - Długie upalne lato.pdf

(740 KB) Pobierz
Rosnau Wendy - D³ugie upalne lato
Wendy Rosnau
Długie Upalne Lato
Angola, więzienie stanowe Propozycja zwolnienia warunkowego była podejrzana. Gdyby
jednak Johnny na nią przystał, juŜ za godzinę mógłby odetchnąć świeŜym powietrzem. Gdyby
nie dziwaczne warunki zwolnienia, ani przez chwilę nie zastanawiałby się nad moŜliwością
opuszczenia pół roku wcześniej więzienia o zaostrzonym rygorze. - Wyłaź, Bernard - warknął
straŜnik. - Masz iść do naczelnika. Johnny podniósł się z pryczy i powolnym krokiem opuścił
celę. Chwilę później stanął przed Pete'em Laskym, siedzącym za biurkiem. - No to co,
Bernard, chcesz się dzisiaj stąd zmyć? - bezbarwnym głosem zapytał naczelnik więzienia. -
Mam szansę na intratną państwową robotę? - Chciałbyś, co? - Pete Lasky obdarzył więźnia
krzywym uśmiechem. - Nic z tego, Bernard. Ciebie moŜe uratować tylko spokój. Oducz się
dawać ludziom
w zęby. Gadałem przez telefon z szeryfem Tuckerem z twojej mieściny - ciągnął naczelnik. -
Facet chyba nie jest uszczęśliwiony, Ŝe wychodzisz przed terminem. Podobno jesteś tam
potrzebny jak dziura w moście. - Pete Lasky wręczył więźniowi decyzję o zwolnieniu
warunkowym. - Nie wolno ci zbliŜać się do faceta, którego chciałeś uśmiercić. KaŜde twoje
przewinienie spowoduje natychmiastowy powrót za kratki. Nie wolno ci nosić broni. Jeśli
pogwałcisz choć jeden z wypisanych w tym dokumencie warunków, zarobisz na dodatkowe
sześć miesięcy odsiadki. Więc jak? Johnny wepchnął ręce do tylnych kieszeni dŜinsów i
zacisnął pięści. Z mroków niepamięci przed jego oczami wynurzył się obraz zalewiska o
wschodzie słońca i postać ojca, który uczył go tam wędkowania. Jeśli byłby na zwolnieniu
warunkowym, to juŜ przez najbliŜsze cztery miesiące właśnie ten widok mógłby budzić go
kaŜdego ranka. Znał zalewisko z dzieciństwa. Wiedział, gdzie są najlepsze miejsca do
wędkowania, gdzie mają gniazda czaple i gdzie kończą się na moczarach wszystkie ukryte
przesmyki. Wiedział takŜe, jakie poruszenie wywoła w mieście jego powrót. - No i jak? -
Zgoda - mruknął Johnny, spoglądając w okno. Niebo było błękitne i tak idealnie czyste, Ŝe
być moŜe to właśnie jego widok przesądził o ostatecznej decyzji. - Cztery miesiące pracy w
Oakhaven, posiadłości Mae Chapman, na pewno mnie nie zabije, czego nie mogę powiedzieć
o następnym pół roku spędzonym tutaj. Godzinę później przeszedł przez bramę więzienia
i znalazł się w przedsionku piekła. Tak jego matka zwykła nazywać luizjański sierpień.
Minęła dopiero dziesiąta, a juŜ powietrze było gorące i parne. Johnny ruszył szosą w stronę
Tunica. Przeszedłszy około dwóch kilometrów, ściągnął bawełnianą koszulkę i przewiązał się
nią w pasie. Opuściwszy Common przed piętnastu laty, nigdy nie zamierzał tam wracać. Jego
rodzice nie Ŝyli i nie miał Ŝadnych krewnych. Ale po otrzymaniu dziwacznego listu, w którym
oferowano mu duŜe pieniądze za naleŜącą do niego ziemię, ciekawość wzięła górę nad
zdrowym rozsądkiem i pojechał do Common, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Jego ziemia?
Co prawda ojciec miał niegdyś w Common własne gospodarstwo, ale poniewaŜ od lat nie
płacił podatku gruntowego, dom i ziemia powinny juŜ dawno przejść w inne ręce. Tydzień po
przyjeździe do miasta Johnny poszedł do ratusza, gdzie usłyszał, Ŝe nadal jest właścicielem
ojcowskiego domostwa. Dlaczego? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Prawdę
powiedziawszy, w Common mieszkały tylko dwie Ŝyczliwe mu osoby. Stary Virgil Diehl
moŜe i chciałby mu pomóc, ale przecieŜ nie dysponował Ŝadnymi wolnymi środkami. Drugą
osobą była Mae Chapman, właścicielka Oakhaven. Ale dlaczego miałaby mu pomagać?
Johnny opuścił ratusz z postanowieniem udania się natychmiast do starszej pani i wyjaśnienia
sprawy. Jednak tego dnia panował tak nieznośny upał, Ŝe po drodze
wstąpił do Peppera na kufelek zimnego piwa. Gdy tylko otworzył drzwi baru, uprzytomnił
sobie, Ŝe popełnia błąd. Zobaczył bowiem przed sobą zaciekłego wroga jeszcze ze
szczenięcych lat. Nie zamierzał zabić Farrela Craiga, o co go potem oskarŜano. To prawda,
wyciągnął nóŜ, ale tylko dlatego, Ŝe przeciwnik zamierzył się na niego butelką z odłamaną
szyjką. W oczach Clifftona Tuckera, który niezwłocznie pojawił się w barze, wyglądało to źle
i Johnny nie mógł temu zaprzeczyć. Działał w obronie własnej, ale miejscowy szeryf miał na
ten temat odmienne zdanie. Tak więc Johnny został aresztowany i skazany na rok pobytu w
więzieniu o zaostrzonym rygorze. I tu właśnie przebywał, gdy pół roku później
zaproponowano mu wcześniejsze zwolnienie pod warunkiem odpracowania czterech letnich
miesięcy w rodzinnym mieście. Zrobi to, a potem sprzeda odziedziczone gospodarstwo i
wyjedzie na zawsze. O zachodzie słońca dojechał autobusem do Common. Wysiadł w
centrum. Miał przed sobą miasto, w którym spędził pierwsze piętnaście lat Ŝycia. Gdyby
babcia wiedziała, z kim ma mieć do czynienia, nigdy w Ŝyciu nie zgodziłaby się zatrudnić
takiego kryminalisty. Zdegustowana Nicole cisnęła pismo na biurko. Wyłączyła stary, stojący
obok telefonu wentylator, wzięła do ręki słuchawkę i wystukała numer motelu. Po trzecim
dzwonku odezwał się Virgil Diehl i oznajmił z miejsca:
- Mamy wolne pokoje i czarną kawę.
- Dzień dobry, panie Diehl. Mówi Nicole Chapman. - A, mała Nicki! Słyszałem, Ŝe wróciłaś
do nas z duŜego miasta. ZałoŜę się, Ŝe Mae szaleje z radości. Ja teŜ, ma petite. Jesteś
najładniejszą dziewczyną w naszej parafii. - Merci, panie Diehl. Miło, Ŝe pan tak mówi. -
Człowiek prowadzący interesy musi być grzeczny. - Virgil zaśmiał się. - Ale tobie, ma petite,
nie jest potrzebny pokój w motelu, więc po co dzwonisz? - Zamilkł na chwilę. - Zdaje się, Ŝe
wiem. Wiedział, oczywiście. Wiadomość o powrocie Johnny'ego Bernarda do Common i jego
zatrudnieniu w Oakhaven zdąŜyła juŜ obiec supermarket, piekarnię, drogerię na rogu i oba
bary. - Wiem od szeryfa Tuckera, Ŝe w motelu zatrzymał się pan Bernard - powiedziała
Nicole. - Wynajął pokój? - Chodzi ci o Johnny'ego? Tak, jest tutaj. O, właśnie stanął w
drzwiach. - Czy mogę z nim porozmawiać? - MoŜesz, oczywiście, ma petite. Czekając przy
telefonie, Nicole włączyła ponownie wentylator. Urodzona w Kalifornii, była przyzwyczajona
do upalnej pogody, ale Ŝar lejący się z nieba w Luizjanie i duŜa wilgotność powietrza były dla
niej nie do zniesienia. Przez całe dwadzieścia pięć lat dotychczasowego Ŝycia nigdy nie była
tak spocona jak teraz. Jeszcze raz rzuciła okiem na leŜące na biurku pismo, które godzinę
temu dostarczył do Oakhaven szeryf Tucker. Nie musiała czytać słowa po słowie.
Wystarczyła jej jedynie informacja, Ŝe niejaki Jonathan Bernard
zostaje zwolniony warunkowo z więzienia zarówno dlatego, Ŝe chce zatrudnić go u siebie
Mae Chapman, jak i ze względu na jego dobre sprawowanie. Dobre sprawowanie. Nicole
prychnęła z dezaprobatą, spoglądając na długą listę wykroczeń, których ten człowiek dopuścił
się przez trzydzieści lat. Najwcześniejsze przewinienia popełnił jeszcze jako małolat, lecz
potem przez całe siedem lat zachowywał się nienagannie, co wyglądało na to, Ŝe wszedł na
dobrą drogę. Kiedy jednak Nicole zwróciła szeryfowi Tuckerowi uwagę na ten fakt, w
odpowiedzi usłyszała, Ŝe ten miejscowy zabijaka, zakała Common, nie wie, co to dobra
droga. To prawda, w Oakhaven potrzebowali jakiegoś solidnego rzemieślnika, który jeszcze
tego lata jakimś cudem wyremontowałby rozpadający się dom. Ale w Ŝadnym razie nie wolno
im było zatrudnić Jonathana Bernarda. Nicole musiała więc interweniować. W słuchawce
odezwał się nagle męski głos: - To ja. Jestem juŜ zajęty, nie wezmę tej roboty. Kiepskie
maniery tego człowieka mówiły o nim wiele. Ale głęboki głos z południowym akcentem,
przeciągający sylaby, robił wraŜenie. Nicole na chwilę straciła wątek. Z trudem wzięła się w
garść. - Czy ,,ja'' oznacza Jonathan Bernard? - spytała cierpkim tonem. - Aha. Ludzie mówią
mi Johnny. Czym handlujesz, chérie? Sprzedam ci zaraz bilet autobusowy w jedną stronę,
miała ochotę odpowiedzieć Nicole. - Niczym nie handluję, panie Bernard. Dzwonię
z Oakhaven w sprawie pańskiego zatrudnienia. Jest juŜ nieaktualne. Na drugim końcu linii
zapanowało milczenie. - Panie Bernard...? - Chcę porozmawiać ze starszą panią. Zaskoczył
Nicole. - Ja... ona drzemie w ogrodzie. - Była to zresztą prawda. - Prosiła panią o
powiadomienie mnie, Ŝe zmieniła zdanie? Nicole miała nadzieję rozwiązać sprawę bez
włączania do niej siedemdziesięciosześcioletniej babki. - To wcale nie jest... - Ta robota jest
warunkiem mojego przedterminowego zwolnienia - wyjaśnił Bernard. - Starsza pani
podpisała oświadczenie, Ŝe zatrudni mnie w pełnym wymiarze godzin na całe lato. To zostało
juŜ postanowione. Ten człowiek mijał się z prawdą. Babcia była zbyt mądra na to, by
podpisywać cokolwiek bez porady prawnika. - Wiem, co mówię, chérie. Klamka zapadła.
Klamka zapadła. Nicole wydawało się, Ŝe w głosie Bernarda przebija wesołość. Wyłączyła
wentylator i zaczęła szybko przerzucać papiery, które zostawił szeryf. Znalazła odpis
formalnego oświadczenia, z podpisem babki. A niech to licho! - Jest pani tam jeszcze? -
Sądzę, Ŝe nastąpiło nieporozumienie. - Nicole siliła się na spokój. - CzyŜbym miał zaraz
usłyszeć przez telefon gorące przeprosiny?
NajeŜyła się. Zamilkła, z trudem powstrzymując się
od ciętej odpowiedzi. - Chyba się nie doczekam - stwierdził Bernard. - A więc przenoszę się
na przystań. Zjawię się tam gdzieś około czwartej. Dla Nicole była to wiadomość alarmująca.
- Zamierza pan wprowadzić się do domku na przystani? - Niemal zadławiła się własnymi
słowami. - Nie sądzę, Ŝeby to było moŜliwe! Ja... Nie była w stanie ani wymyślić nic więcej,
ani cokolwiek powiedzieć, zresztą Jonathan Bernard zdąŜył juŜ odłoŜyć słuchawkę.
Ogród babci Mae Chapman był przepiękny. Zasługiwał na największe uznanie. Nicole
znalazła babkę śpiącą na wózku pod stuletnim dębem. Uklękła obok na trawie i spytała
szeptem: - Zamierzasz przespać całe popołudnie? Starsza pani zamrugała oczami, tak
błękitnymi jak oczy wnuczki. - O, wreszcie wynurzyłaś się z domu - oznajmiła zdumiewająco
mocnym głosem, kontrastującym z drobną postacią. - Prawie wcale nie wysuwasz nosa na
dwór, bo ci za gorąco. Co sprawiło, Ŝe tym razem rozstałaś się z ukochanym wentylatorem?
Kłopoty, miała ochotę odpowiedzieć Nicole. Spojrzała na nogę babki. Tydzień temu złamała
się drewniana balustrada i Mae spadła z werandy na rosnące poniŜej kwiaty. Wypadek
skończył się przeciętym policzkiem, kilkoma stłuczeniami i urazem lewego kolana. - Jak
noga? - spytała Nicole. - Chyba dzisiaj jest mniej spuchnięta.
- Tak. I, dzięki Bogu, nie jest złamana, bo wówczas
musiałabym spędzić ponad miesiąc na tym okropnym wózku. - Mae obrzuciła uwaŜnym
wzrokiem wnuczkę. - A więc co sprowadziło cię tutaj? - spytała. - Spalił się bezpiecznik i
przestał działać wentylator? - zakpiła lekko. - Masz rację, babciu, trochę przesadzam -
wymamrotała. - Obie z Clair wymyślamy sposób przymocowania ci wentylatora na plecach. -
Nie wiedziałam, Ŝe jesteście takie pomysłowe. - Och, nie wiesz jeszcze o wielu sprawach -
przekomarzała się Mae. - Jak na przykład zatrudnienie więźnia? - A więc juŜ słyszałaś o
Johnnym? Od kogoś wiarygodnego? - Sądzę, Ŝe moŜna tak określić szeryfa Tuckera. - W
Ŝadnym razie. On nigdy nie znosił tego chłopca. - Babciu, dlaczego nic nie powiedziałaś mi o
Johnnym Bernardzie? - Och, moja droga, przepraszam. Byłam tak przejęta twoim
przyjazdem, Ŝe zapomniałam wspomnieć, Ŝe zamierzam go zatrudnić. Mogło to być
wiarygodne wyjaśnienie, gdyby nie chodziło o jej babcię. W miarę upływu lat stawała się ona
nieco mniej ruchliwa, ale nadal nic nie było w stanie umknąć jej pamięci. - Dzisiaj bym sobie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin