22 - Clive Cussler - Podwodny zabójca.pdf

(1187 KB) Pobierz
13 - Cussler, Clive - Podwodny zabojca.rtf
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
PODWODNY ZABÓJCA
NA ZACHÓD OD WYSP BRYTYJSKICH, ROK 1515
PROLOG I
Diego Aguirrez obudził si ę z niespokojnego snu z wra Ŝ eniem, Ŝ e po twarzy przebiegł mu szczur. Wysokie czoło miał mokre od zimnego
potu, serce mu waliło. Wsłuchiwał si ę w chrapanie swojej ś pi ą cej załogi i plusk małych fal, uderzaj ą cych o drewniany kadłub. Wszystko było w
porz ą dku. A mimo to nie mógł si ę pozby ć niepokoju i uczucia, Ŝ e w mroku czai si ę niebezpiecze ń stwo.
Wygramolił si ę z hamaka, zarzucił na opalone ramiona gruby wełniany koc i wspi ą ł si ę na zasnuty mgł ą pokład. W przy ć mionym blasku
ksi ęŜ yca solidnie zbudowana karawela l ś niła, jakby utkano j ą z paj ę czej nici. Aguirrez podszedł do skulonej postaci obok Ŝ ółtej plamy ś wiatła
lampy oliwnej.
- Dobry wieczór, kapitanie - odezwał si ę marynarz trzymaj ą cy wacht ę .
- Dobry wieczór - odrzekł Aguirrez. - Wszystko w porz ą dku?
- Tak jest. Ale wci ąŜ nie ma wiatru.
Aguirrez zerkn ą ł w gór ę na widmowe maszty i Ŝ agle.
- Nadejdzie. Czuj ę to.
- Tak jest - odparł marynarz i ziewn ą ł mimo woli.
- Zejd ź na dół i prze ś pij si ę troch ę . Zast ą pi ę ci ę .
- Moja wachta sko ń czy si ę dopiero z nast ę pnym odwróceniem klepsydry.
Kapitan przestawił klepsydr ę , stoj ą c ą obok lampy.
- Ju Ŝ si ę sko ń czyła.
Marynarz podzi ę kował i powlókł si ę do kwater załogi. Kapitan zaj ą ł jego miejsce na wysokiej prostok ą tnej rufie. Spojrzał na południe i
wpatrzył si ę w g ę st ą mgł ę . Unosiła si ę nad wod ą niczym para, morze było gładkie jak lustro. Aguirrez nadal tkwił na posterunku, gdy wzeszło
sło ń ce. Oliwkowoczarne oczy bolały go ze zm ę czenia i były zaczerwienione, koc przesi ą kł wilgoci ą . Z wła ś ciwym sobie uporem nie zwracał na
to uwagi i spacerował tam i z powrotem po mostku jak tygrys w klatce.
Był Baskiem, mieszka ń cem skalistych gór mi ę dzy Hiszpani ą i Francj ą . Lata na morzu wyostrzyły mu instynkt i nie lekcewa Ŝ ył go. Baskowie
byli najlepszymi Ŝ eglarzami na ś wiecie. Ludzie tacy jak Aguirrez regularnie zapuszczali si ę na wody, które bardziej boja ź liwi marynarze omijali
w obawie przed w ęŜ ami morskimi i wielkimi wirami. Miał krzaczaste brwi, du Ŝ e odstaj ą ce uszy, długi prosty nos i podbródek niczym półka
skalna. Wiele lat pó ź niej naukowcy zasugeruj ą , Ŝ e grube rysy twarzy Basków mog ą ś wiadczy ć o ich pochodzeniu w linii prostej od człowieka z
Cro-Magnon.
W szarym ś wietle przed ś witu pojawiła si ę załoga. Marynarze ziewali, przeci ą gali si ę i zabierali powoli do pracy. Kapitan ci ą gle jeszcze nie
chciał zej ść z mostka. I okazało si ę , Ŝ e miał racj ę . W pewnym momencie przekrwionymi oczami dostrzegł jaki ś błysk za grub ą zasłon ą mgły.
Trwało to tylko moment, ale Aguirrez poczuł dziwn ą mieszanin ę ulgi i strachu.
Serce zabiło mu szybciej. Uniósł mosi ęŜ n ą lunet ę , zawieszon ą na szyi. Rozci ą gn ą ł j ą na cał ą długo ść , zmru Ŝ ył jedno oko, a drugie przyło Ŝ
do okularu. Najpierw widział w powi ę kszeniu tylko szary wał mgły, skł ę bionej na styku z morzem. Przetarł oczy r ę kawem, zamrugał powiekami
i ponownie uniósł lunet ę . Znów nic nie zobaczył. Pomy ś lał, Ŝ e była to tylko gra ś wiatła.
Nagle dostrzegł jaki ś ruch. Z mgły wyłonił si ę ostry kształt. Przypominał dziób drapie Ŝ nego ptaka, badaj ą cego otoczenie. Potem ukazał si ę
cały statek. Czarny smukły kadłub wystrzelił naprzód, sun ą ł wolno przez kilka sekund, potem znów przyspieszył. Pojawiły si ę dwa nast ę pne
statki. Ś lizgały si ę po gładkiej powierzchni morza jak gigantyczne owady wodne. Aguirrez zakl ą ł cicho.
Galery wojenne.
Sło ń ce odbijało si ę w mokrych wiosłach, które rytmicznie zanurzały si ę w wodzie. Ka Ŝ dy ich ruch szybko przybli Ŝ ał smukłe okr ę ty bojowe
do Ŝ aglowca.
Aguirrez przygl ą dał si ę im okiem do ś wiadczonego budowniczego statków. Prawdziwe charty morskie, zdolne rozwija ć du Ŝą szybko ść na
krótkich odcinkach. Bojowe okr ę ty, skonstruowane przez Wenecjan i u Ŝ ywane przez wiele krajów europejskich.
Ka Ŝ d ą galer ę nap ę dzało sto pi ęć dziesi ą t wioseł, w trzech rz ę dach po dwadzie ś cia pi ęć z ka Ŝ dej burty. Niski, płaski kadłub miał niespotykany
dot ą d opływowy kształt. Z tyłu wyginał si ę wdzi ę cznie do góry ku nadbudówce mostka kapita ń skiego. Wydłu Ŝ ony dziób nie słu Ŝ ył ju Ŝ za taran,
jak w dawnych czasach. Teraz umieszczone były na nim działa.
Z pojedynczego masztu blisko rufy zwisał mały trójk ą tny Ŝ agiel łaci ń ski, ale szybko ść i manewrowo ść zapewniały galerze ludzkie mi ęś nie.
Hiszpa ń skie s ą dy zapewniały stały dopływ galerników, skazanych na ś mier ć przy ci ęŜ kich, dziesi ę ciometrowych wiosłach. Po corsii, w ą skim
pomo ś cie mi ę dzy dziobem i ruf ą , chodzili nadzorcy i pop ę dzali wio ś larzy gro ź bami i uderzeniami biczów.
Aguirrez wiedział, jak wielk ą ma przeciwko sobie sił ę ognia. Galery były niemal dwukrotnie dłu Ŝ sze od jego p ę katej,
dwudziestoczterometrowej karaweli. Zwykle miały na pokładzie pi ęć dziesi ą t jednostrzałowych, gładkolufowych arkebuzów, ładowanych od
przodu. Na ich dziobowych platformach artyleryjskich montowano mo ź dzierze nazywane bombardami. Umieszczano je z prawej strony, co
pozostało z czasów, kiedy strategia walki morskiej polegała głównie na taranowaniu przeciwnika.
Galera przypominała mocny okr ę t grecki, jakim Odyseusz przepłyn ą ł z wyspy czarodziejki Kirke do kraju cyklopów, karawela natomiast
była statkiem przyszło ś ci. Szybka i zwrotna mogła Ŝ eglowa ć po wodach całego ś wiata. Ł ą czyła południowy takielunek z wytrzymałym
północnym kadłubem o gładkim poszyciu i sterze na zawiasach. Łatwe w obsłudze o Ŝ aglowanie łaci ń skie, pochodz ą ce od arabskich dhow,
dawało jej przewag ę manewrow ą nad ka Ŝ dym ówczesnym Ŝ aglowcem.
Na nieszcz ęś cie dla Aguirreza te wspaniałe Ŝ agle zwisały teraz bezwładnie z dwóch masztów. Przy bezwietrznej pogodzie były
bezu Ŝ ytecznymi kawałkami tkaniny. Karawela tkwiła nieruchomo na powierzchni morza niczym statek w butelce.
Aguirrez zerkn ą ł na martwe Ŝ agle, przeklinaj ą c Ŝ ywioły, które sprzysi ę gły si ę przeciwko niemu. Był w ś ciekły na siebie za karygodn ą
krótkowzroczno ść . Nale Ŝ ało od razu wypłyn ąć na pełne morze. Galery, ze wzgl ę du na niskie burty, nie mogłyby go ś ciga ć daleko od wybrze Ŝ a.
Nie spodziewał si ę jednak martwej ciszy na morzu. Ani tego, Ŝ e galery tak łatwo go znajd ą .
Nie czas jednak na obwinianie si ę za popełnione bł ę dy. Odrzucił koc na bok niczym matador peleryn ę i ruszył wzdłu Ŝ statku, wykrzykuj ą c
rozkazy. Marynarze o Ŝ ywili si ę na d ź wi ę k dono ś nego głosu kapitana, rozbrzmiewaj ą cego od rufy do dziobu. Po kilku sekundach pokład
przypominał ruchliwe mrowisko.
Aguirrez wskazał zbli Ŝ aj ą ce si ę okr ę ty wojenne.
- Spu ś ci ć łodzie! - zawołał. - Uwijajcie si ę , chłopcy, bo inaczej damy katom zaj ę cie na cały dzie ń i noc.
Załoga rzuciła si ę do pracy. Wszyscy na pokładzie Ŝ aglowca wiedzieli, Ŝ e czekaj ą ich tortury i ś mier ć na stosie, je ś li wpadn ą w r ę ce ludzi na
galerach. W ci ą gu kilku minut wszystkie trzy szalupy karaweli znalazły si ę na wodzie. Zaj ę li w nich miejsca najsilniejsi wio ś larze. Liny
przymocowane do statku napi ę ły si ę jak ci ę ciwy łuków, ale uparta karawela ani drgn ę ła. Aguirrez krzykn ą ł do marynarzy, Ŝ eby wiosłowali
mocniej. Apelował do ich baskijskiej m ę sko ś ci i miotał najgorsze przekle ń stwa, jakie tylko przyszły mu do głowy.
- Ci ą gnijcie razem! Wiosłujecie jak banda hiszpa ń skich dziwek!
1
Wiosła spieniły spokojn ą wod ę . Statek zadr Ŝ ał, zaskrzypiał i w ko ń cu ruszył. Aguirrez krzykn ą ł jeszcze słowa zach ę ty i pobiegł z powrotem
na ruf ę . Oparł si ę o reling i przyło Ŝ ył lunet ę do oka. Zobaczył wysokiego, szczupłego m ęŜ czyzn ę , który patrzył na niego przez lunet ę z platformy
dziobowej galery na czele po ś cigu.
- El Brasero - szepn ą ł Aguirrez z nieukrywan ą pogard ą .
Ignatius Martinez zobaczył, Ŝ e Aguirrez patrzy na niego i wykrzywił grube, lubie Ŝ ne wargi w triumfalnym u ś miechu. Z jego bezlitosnych,
ę boko osadzonych Ŝ ółtych oczu wyzierał fanatyzm. Długi, arystokratyczny nos był zmarszczony, jakby poczuł smród padliny.
- Kapitanie Blackthorne - mrukn ą ł do rudobrodego m ęŜ czyzny - niech pan obieca wio ś larzom, Ŝ e odzyskaj ą wolno ść , je ś li dopadniemy nasz ą
zdobycz.
Kapitan wzruszył ramionami i wykonał rozkaz. Wiedział, Ŝ e to okrutne oszustwo i Martinez nie zamierza dotrzyma ć obietnicy.
El Brasero znaczyło po hiszpa ń sku “kotlarz”. Martinez zawdzi ę czał to przezwisko gorliwo ś ci w paleniu heretyków na stosie podczas
autodafe, jak nazywano publiczne spektakle wymierzania kary. Był znan ą postaci ą na quemerdo - placu ka ź ni. U Ŝ ywał wszystkich ś rodków,
ł ą cznie z przekupstwem, by zapewni ć sobie zaszczyt podpalenia stosu. Cho ć oficjalnie nosił tytuł oskar Ŝ yciela publicznego i doradcy inkwizycji,
przekonał swych zwierzchników, by powierzyli mu rol ę głównego inkwizytora i oskar Ŝ yciela Basków. Ich ś ciganie było wyj ą tkowo opłacalne.
Inkwizycja natychmiast konfiskowała maj ą tek oskar Ŝ onego. Zagarni ę te bogactwa ofiar finansowały wi ę zienia inkwizycji, jej tajn ą policj ę , armi ę ,
izby tortur i urz ę dników oraz szły do kieszeni inkwizytorów.
Baskowie opanowali do perfekcji sztuk ę nawigacji i budowy statków. Aguirrez wiele razy wypływał na sekretne łowiska na Morzu
Zachodnim. Polował na wieloryby i łowił dorsze. Baskowie byli urodzonymi lud ź mi interesu. Wielu - jak Aguirrez - wzbogaciło si ę na
rybołówstwie. Jego stocznia na rzece Nervion budowała statki wszystkich typów i rozmiarów. Aguirrez wiedział o okrucie ń stwach inkwizycji,
ale był zbyt zaj ę ty prowadzeniem ró Ŝ nych interesów, swoj ą pi ę kn ą Ŝ on ą i dwojgiem dzieci, by zwraca ć na to wi ę ksz ą uwag ę . Kiedy ś po
powrocie z rejsu przekonał si ę , Ŝ e Martinez i inkwizycja to wrogie siły, których nie wolno lekcewa Ŝ y ć .
Gdy statki pełne ryb zawin ę ły do portu, by wyładowa ć połów, przywitał je wzburzony tłum. Ludzie błagali Aguirreza o pomoc.
Inkwizytorzy aresztowali grup ę miejscowych kobiet i oskar Ŝ yli o uprawianie czarów. W ś ród uwi ę zionych była Ŝ ona Aguirreza. Rzekome
czarownice postawiono przed s ą dem i uznano za winne.
Aguirrez uspokoił tłum i pojechał prosto do stolicy prowincji. Cho ć był wpływowym człowiekiem, nie chciano słucha ć jego pró ś b o
uwolnienie kobiet. Urz ę dnicy odpowiadali, Ŝ e nie mog ą nic zrobi ć ; to sprawa Ko ś cioła, nie władz cywilnych. Niektórzy szeptali, Ŝ e w obawie o
własne Ŝ ycie i mienie wol ą si ę nie nara Ŝ a ć Ś wi ę temu Oficjum. El Brasero nie zna lito ś ci.
Aguirrez wzi ą ł sprawy w swoje r ę ce i zebrał setk ę wiernych mu ludzi. Zaatakowali konwój wioz ą cy rzekome czarownice na miejsce strace ń
i uwolnili je bez jednego strzału. ś ona Aguirreza powiedziała mu, Ŝ e El Brasero aresztował j ą , by zagarn ąć ich maj ą tek.
Jednak Aguirrez podejrzewał, Ŝ e inkwizycja zwróciła na niego uwag ę z du Ŝ o wa Ŝ niejszego powodu. Rok wcze ś niej rada starszych
powierzyła mu opiek ę nad naj ś wi ę tszymi relikwiami Kraju Basków. W przyszło ś ci miały poł ą czy ć wszystkich Basków w walce o niepodległo ść
przeciwko Hiszpanii. Na razie spoczywały w kufrze ukrytym w sekretnej izbie w domu Aguirreza. Martinez mógł usłysze ć o tym. Wsz ę dzie
roiło si ę od donosicieli. Wiedział, Ŝ e relikwie mog ą rozpali ć fanatyzm w podobny sposób, jak niegdy ś ś wi ę ty Graal doprowadził do krwawych
wypraw krzy Ŝ owych. Wszystko, co jednoczyło Basków, zagra Ŝ ało inkwizycji.
Martinez nie zareagował na uwolnienie kobiet, ale wiadomo było, Ŝ e uderzy, gdy tylko zbierze obci ąŜ aj ą ce dowody. Aguirrez wykorzystał
ten czas na przygotowania. Pod pretekstem remontu wysłał najszybsz ą karawel ę swojej floty do San Sebastian. Wydał mnóstwo pieni ę dzy na
zorganizowanie własnej armii szpiegów i zwerbował nawet ludzi z otoczenia Martineza. Obiecał wielk ą nagrod ę temu, kto ostrze Ŝ e go przed
aresztowaniem. Potem zaj ą ł si ę codziennymi sprawami i czekał. Trzymał si ę blisko domu, otoczony przez stra Ŝ ników, do ś wiadczonych
Ŝ ołnierzy.
Min ę ło kilka spokojnych miesi ę cy, a Ŝ pewnej nocy przygalopował jeden z jego szpiegów w inkwizycji i załomotał zdyszany do drzwi domu.
Martinez prowadzi grup ę Ŝ ołnierzy, by go aresztowa ć ! Aguirrez zapłacił informatorowi i wprowadził w czyn swój starannie przygotowany plan.
Ucałował na po Ŝ egnanie Ŝ on ę i dzieci, obiecuj ą c, Ŝ e spotkaj ą si ę w Portugalii. Gdy rodzina uciekła chłopskim wozem z wi ę kszo ś ci ą maj ą tku,
skierował po ś cig na fałszywy trop. Wraz z uzbrojonymi towarzyszami dotarł na wybrze Ŝ e. Czekała ju Ŝ tam karawela, która wkrótce potem
postawiła Ŝ agle i odpłyn ę ła na północ.
Nast ę pnego dnia o wschodzie sło ń ca z porannej mgły wynurzyła si ę flotylla galer wojennych, by przeci ąć drog ę karaweli. Aguirrez
zr ę cznym manewrem omin ą ł przeciwnika i popłyn ą ł z wiatrem na północ wzdłu Ŝ francuskiego wybrze Ŝ a. Wzi ą ł kurs na Dani ę , sk ą d zamierzał
skierowa ć si ę na zachód ku Grenlandii i Islandii, a potem w stron ę odległego Wielkiego L ą du. Jednak w pobli Ŝ u Wysp Brytyjskich wiatr ucichł i
Aguirrez utkn ą ł ze swoimi lud ź mi w ś ród martwej ciszy.
Teraz, w obliczu trzech zbli Ŝ aj ą cych si ę galer, był zdecydowany walczy ć na ś mier ć i Ŝ ycie. Rozkazał artylerzystom przygotowa ć si ę do
bitwy. Uzbrajaj ą c karawel ę uwa Ŝ ał, Ŝ e siła ognia mo Ŝ e by ć równie wa Ŝ na jak szybko ść i zwrotno ść statku.
Standardowy arkebuz ładowano przez luf ę i umieszczano na stojaku. Do ładowania i strzelania potrzeba było dwóch ludzi. Kanonierzy
Aguirreza mieli mniejsze, l Ŝ ejsze wersje tej broni, z któr ą mógł poradzi ć sobie jeden człowiek. Byli doskonałymi strzelcami i nigdy nie chybiali.
Aguirrez wyposa Ŝ ył karawel ę równie Ŝ w ci ęŜ sz ą artyleri ę . Wybrał dwie armaty z br ą zu na kołowych lawetach. Jego kanonierzy byli tak
wyszkoleni, Ŝ e potrafili ładowa ć działa, celowa ć i strzela ć z zegarmistrzowsk ą precyzj ą .
Wio ś larze wyra ź nie opadli z sił i statek poruszał si ę w tempie muchy pełzn ą cej przez kubeł melasy. Galery były ju Ŝ niemal w zasi ę gu ognia
armat. Ale te Ŝ i Hiszpanie mogli z łatwo ś ci ą powystrzela ć ludzi w łodziach. Aguirrez zdecydował jednak, Ŝ e jego marynarze zostan ą przy
wiosłach. Dopóki karawela płyn ę ła, miał przynajmniej zdolno ść manewrow ą . Przynaglił wio ś larzy i odwrócił si ę , by wyda ć rozkazy
kanonierom, gdy jego wyczulone zmysły zarejestrowały zmian ę temperatury, co zwykle zapowiadało wiatr. Mniejszy z łaci ń skich Ŝ agli
zatrzepotał niczym skrzydło zranionego ptaka. Potem zamarł w bezruchu.
Kiedy kapitan badał wzrokiem morze w poszukiwaniu zmarszczek na powierzchni, zwiastuj ą cych podmuch wiatru, usłyszał znajomy huk
bombardu. Mo ź dzierz du Ŝ ego kalibru był zamontowany nieruchomo, bez Ŝ adnej mo Ŝ liwo ś ci przestawienia go w pionie lub poziomie. Kula
armatnia nieszkodliwie rozprysn ę ła wod ę sto metrów za ruf ą karaweli. Aguirrez roze ś miał si ę . Wiedział, Ŝ e bezpo ś rednie trafienie z bombardu
jest praktycznie niemo Ŝ liwe, nawet gdy cel porusza si ę tak wolno, jak teraz karawela.
Trzy galery szły dziób w dziób. Kiedy obłok dymu rozpłyn ą ł si ę w powietrzu, dwa boczne okr ę ty wyprzedziły ś rodkowy i znalazły si ę tu Ŝ za
karawel ą . Manewr miał zmyli ć przeciwnika. Obie galery skr ę ciły w lewo i jedna wysun ę ła si ę do przodu. Wi ę kszo ść uzbrojenia miały z prawej
burty. Przy mijaniu wlok ą cej si ę karaweli mogły ostrzela ć jej pokład i takielunek z broni małego i ś redniego kalibru.
Aguirrez spodziewał si ę takiego ataku. Umie ś cił oba działa blisko siebie przy lewej burcie i zakrył ich lufy czarn ą tkanin ą . Wróg powinien
pomy ś le ć , Ŝ e karawela te Ŝ ma nieskuteczny bombard i jest bezbronna od strony burt.
Aguirrez spojrzał przez lunet ę na platform ę artyleryjsk ą galery i zakl ą ł. Rozpoznał swojego dawnego marynarza, który towarzyszył mu w
wielu rejsach na łowiska. Znał on tras ę na Morze Zachodnie. Było bardziej ni Ŝ pewne, Ŝ e inkwizycja zagroziła jego rodzinie.
2
Aguirrez sprawdził k ą t podniesienia luf obu dział. Zerwał czarn ą tkanin ę i spojrzał na morze przez otwory strzelnicze. Nie napotkawszy
oporu, pierwsza galera zbli Ŝ yła si ę do karaweli. Aguirrez dał rozkaz i oba działa zagrzmiały. Pierwsz ą kul ę wystrzelono za wcze ś nie i tylko
odłamała długi dziób galery, ale druga trafiła w platform ę artyleryjsk ą .
Cz ęść dziobowa okr ę tu rozprysła si ę w ś ród ognia i dymu. Do rozerwanego kadłuba wdarła si ę woda pod ci ś nieniem zwi ę kszonym przez
szybko ść galery. Okr ę t zanurzył si ę pod powierzchni ę i zaton ą ł w ci ą gu kilku sekund. Aguirrez współczuł galernikom. Byli przykuci kajdanami
do wioseł i nie mogli si ę ratowa ć . Ale przynajmniej mieli szybk ą ś mier ć i unikn ę li dalszych cierpie ń w niewoli.
Załoga drugiej galery, nie chc ą c podzieli ć losu pierwszej, dała pokaz słynnej zwrotno ś ci trirem. Okr ę t skr ę cił ostro i oddalił si ę od karaweli.
Potem zatoczył kr ą g, by doł ą czy ć do Martineza, który przezornie trzymał si ę z tyłu.
Aguirrez przypuszczał, Ŝ e galery rozdziel ą si ę , okr ąŜą statek poza zasi ę giem dział, znów si ę spotkaj ą i zaatakuj ą bezbronnych wio ś larzy.
Martinez jakby czytał w jego my ś lach. Okr ę ty rozstały si ę i zacz ę ły okr ąŜ a ć karawel ę z obu stron niczym ostro Ŝ ne hieny.
Aguirrez usłyszał trzask nad głow ą - nieoczekiwanie załopotał grot. Wstrzymał oddech. Czy to tylko pojedynczy podmuch wiatru, jak
poprzednio?
Ale Ŝ agle znów załopotały i wyd ę ły si ę , a Ŝ zaskrzypiały maszty. Pobiegł na dziób, przechylił si ę przez reling i krzykn ą ł do załogi na
pokładzie, Ŝ eby zabra ć wio ś larzy z powrotem na statek.
Za pó ź no.
Galery przerwały zataczanie długiej p ę tli i wróciły ostrym zwrotem na kurs w kierunku karaweli. Okr ę t z prawej strony ustawił si ę burt ą do
łodzi i strzelcy otworzyli ogie ń z arkebuzów. Pociski podziurawiły bezbronnych wio ś larzy.
Druga galera spróbowała takiego samego manewru. Załoga karaweli otrz ą sn ę ła si ę jednak z zaskoczenia i skoncentrowała ogie ń na
odsłoni ę tej platformie artyleryjskiej, gdzie Aguirrez widział ostatnio Martineza. El Brasero bez w ą tpienia ukrył si ę za osłon ą z grubych desek,
ale niech wie, Ŝ e nie pójdzie mu tak łatwo.
Salwa uderzyła w platform ę jak ołowiana pi ęść . Gdy jedni strzelali, inni gor ą czkowo ładowali arkebuzy. Zabójcza kanonada trwała. Galera
nie wytrzymała gradu pocisków. Z jej kadłuba i wioseł leciały drzazgi. Okr ę t wycofał si ę .
Załoga karaweli rzuciła si ę do wci ą gania łodzi. Pierwsza szalupa ociekała krwi ą , połowa wio ś larzy nie Ŝ yła. Aguirrez wydał rozkazy
artylerzystom i pobiegł do koła sterowego. Obsługa dział zakrz ą tn ę ła si ę wokół armat i przemie ś ciła je do dziobowych otworów strzelniczych.
Inni marynarze zaj ę li si ę Ŝ aglami, by maksymalnie wykorzysta ć orze ź wiaj ą c ą bryz ę .
Gdy karawela nabrała szybko ś ci, zostawiaj ą c za ruf ą spieniony kilwater, kapitan skierował statek ku galerze uszkodzonej przez jego
strzelców. Okr ę t próbował ucieka ć , ale stracił wio ś larzy i poruszał si ę wolno. Aguirrez czekał, chc ą c zbli Ŝ y ć si ę na odległo ść pi ęć dziesi ę ciu
metrów. Strzelcy na galerze otworzyli ogie ń do karaweli, ale z marnym skutkiem.
Na karaweli hukn ę ły działa. Kule trafiły w nadbudówk ę kapita ń sk ą na rufie i roztrzaskały j ą na drobne kawałki. Armaty załadowano
powtórnie i wycelowano w lini ę wodn ą galery. W jej kadłubie pojawiły si ę wielkie dziury. Obci ąŜ ony lud ź mi i sprz ę tem okr ę t natychmiast
poszedł pod wod ę . Na powierzchni pozostały tylko p ę cherze powietrza, odłamki drewna i garstka nieszcz ę snych pływaków.
Aguirrez skierował swoj ą uwag ę na trzeci ą galer ę .
Widz ą c zmian ę w układzie sił, Martinez zacz ą ł ucieka ć . Jego okr ę t mkn ą ł na południe niczym spłoszony zaj ą c. Zwinna karawela zostawiła
swoj ą ofiar ę i ruszyła w po ś cig. Aguirrez miał w oczach Ŝą dz ę krwi, rozkoszował si ę perspektyw ą zabicia El Brasero.
Nic z tego. Orze ź wiaj ą ca bryza wiała zbyt słabo, by karawela mogła dogoni ć galer ę , której wio ś larze walczyli o Ŝ ycie. Wkrótce uciekaj ą cy
okr ę t stał si ę ciemnym punktem na oceanie.
Aguirrez ś cigałby Martineza na koniec ś wiata, ale zobaczył Ŝ agle na horyzoncie. Podejrzewał, Ŝ e to posiłki nieprzyjaciela. Inkwizycja miała
długie r ę ce. Pami ę tał o obietnicy danej Ŝ onie i dzieciom i o swoich obowi ą zkach wobec Basków. Niech ę tnie zawrócił na północ i wzi ą ł kurs na
Dani ę . Nie miał złudze ń co do swojego wroga. Martinez mógł by ć tchórzem, ale był cierpliwy i uparty.
Aguirrez wiedział, Ŝ e jeszcze si ę spotkaj ą . To tylko kwestia czasu.
3
NIEMCY, ROK 1935
PROLOG II
Krótko po północy na wiejskich terenach mi ę dzy Hamburgiem i Morzem Północnym zacz ę ły wy ć psy. Przera Ŝ one zwierz ę ta wpatrywały si ę
w czarne, bezksi ęŜ ycowe niebo z wywieszonymi j ę zykami, dr Ŝą c na całym ciele. Ich czułe uszy łowiły d ź wi ę k, którego nie usłyszałby człowiek:
cichy szum silników gigantycznej, srebrzystej torpedy, sun ą cej przez g ę st ą warstw ę chmur wysoko w górze.
Cztery dwunastocylindrowe silniki Maybacha, po dwa z ka Ŝ dej strony, wisiały w opływowych obudowach pod brzuchem 244-metrowego
statku powietrznego. W wielkich oknach gondoli blisko dziobu jarzyło si ę ś wiatło. Długie, w ą skie pomieszczenie przypominało sterowni ę
okr ę tu. Miało kompas i szprychowe koła sterów kierunku i wysoko ś ci.
Obok pilota stał w szerokim rozkroku kapitan Heinrich Braun. Był wysoki, wyprostowany jak struna, r ę ce trzymał zło Ŝ one za plecami. Miał
na sobie nieskazitelny granatowy mundur i wysok ą czapk ę z daszkiem. Mimo wł ą czonego ogrzewania do kabiny przenikało zimno i kapitan
wło Ŝ ył pod kurtk ę gruby sweter z golfem. Jego wyniosły profil wygl ą dał jak wyrze ź biony z granitu. Sztywna postawa, ostrzy Ŝ one tu Ŝ przy
skórze włosy i lekkie uniesienie wystaj ą cego podbródka pozostały mu z czasów słu Ŝ by w marynarce pruskiej.
Braun sprawdził kompas, potem odwrócił si ę do t ę giego m ęŜ czyzny w ś rednim wieku z sumiastymi, podkr ę conymi do góry w ą sami, które
nadawały mu wygl ą d spasionego morsa.
- A zatem, Herr Lutz, pokonali ś my pomy ś lnie pierwszy etap naszej historycznej podró Ŝ y. Utrzymujemy docelow ą szybko ść stu dwudziestu
kilometrów na godzin ę . Nawet przy lekkim czołowym wietrze zu Ŝ ycie paliwa zgadza si ę dokładnie z wyliczeniami. Moje gratulacje, Herr
Professor.
Herman Lutz przypominał barmana z monachijskiej piwiarni, ale był jednym z najzdolniejszych in Ŝ ynierów lotniczych w Europie. Po
przej ś ciu na emerytur ę Braun napisał ksi ąŜ k ę , w której proponował regularne loty sterowcami nad biegunem do Ameryki Północnej. Na
wykładzie promuj ą cym ksi ąŜ k ę poznał Lutza. In Ŝ ynier usiłował zebra ć fundusze na wypraw ę polarn ą statkiem powietrznym. Obu m ęŜ czyzn
poł ą czyło mocne przekonanie, Ŝ e sterowce mogłyby reklamowa ć współprac ę mi ę dzynarodow ą .
Niebieskie oczy Lutza błyszczały z podniecenia.
- To ja panu gratuluj ę , kapitanie Braun. Razem umocnimy pokój na ś wiecie.
- Chyba miał pan na my ś li umocnienie Niemiec - zadrwił niski, szczupły m ęŜ czyzna o nazwisku Gerhardt Heinz. Stał z tyłu w takiej
odległo ś ci, by słysze ć ka Ŝ de słowo. Ostentacyjnie zapalił papierosa.
- Herr Heinz - odezwał si ę lodowato Braun - zapomniał pan, Ŝ e mamy nad głowami tysi ą ce metrów sze ś ciennych wybuchowego wodoru?
Palenie jest dozwolone tylko w wydzielonej cz ęś ci kwater załogi.
Heinz wymamrotał co ś w odpowiedzi i zgasił palcami papierosa. Dla dodania sobie pewno ś ci wypi ą ł pier ś jak kogut. Golił głow ę na łyso,
był krótkowidzem i nosił binokle. Chciał by ć gro ź ny, ale wygl ą dał groteskowo.
Lutz pomy ś lał, Ŝ e w opi ę tym, czarnym skórzanym płaszczu Heinz przypomina larw ę wyłaniaj ą c ą si ę z kokona, ale przezornie zachował to
dla siebie. Obecno ść Heinza na pokładzie była cen ą , jak ą on i Braun musieli zapłaci ć za start sterowca. Podobnie jak nazwa statku powietrznego:
“Nietzsche”, od nazwiska niemieckiego filozofa. Niemcy usiłowały wyzwoli ć si ę z finansowego i psychologicznego jarzma, nało Ŝ onego przez
Traktat Wersalski. Kiedy Lutz przedstawił pomysł podró Ŝ y sterowcem do bieguna północnego, znalazło si ę wielu ludzi ch ę tnych do jej
sfinansowania, ale projekt utkn ą ł w miejscu.
Wreszcie postanowiono, Ŝ e b ę dzie to tajna misja. Je ś li powiedzie si ę , zostanie ujawniona. Alianci stan ą przed faktem dokonanym i
przekonaj ą si ę o wy Ŝ szo ś ci niemieckiej techniki lotniczej. Fiasko b ę dzie zachowane w tajemnicy, Ŝ eby unikn ąć kompromitacji.
Statek powietrzny zbudowano w ukryciu. Lutz skonstruował go na wzór wielkiego sterowca “Graf Zeppelin”. Warunkiem umowy było
zabranie na wypraw ę Heinza, który reprezentował interesy przemysłowców.
- Kapitanie, mo Ŝ e nas pan o ś wieci ć , gdzie jeste ś my? - zapytał Lutz.
Braun podszedł do stołu nawigacyjnego i wskazał pozycj ę na mapie.
- Tutaj. Polecimy kursem “Norge” i “Italii” na Spitsbergen. Stamt ą d skierujemy si ę na biegun. Spodziewam si ę , Ŝ e ostatni etap podró Ŝ y
pokonamy w jakie ś pi ę tna ś cie godzin, zale Ŝ nie od pogody.
- Mam nadziej ę , Ŝ e b ę dziemy mieli wi ę cej szcz ęś cia ni Ŝ Włosi - odezwał si ę Heinz, bez potrzeby przypominaj ą c innym o wcze ś niejszych
próbach dotarcia do bieguna statkami powietrznymi. W 1926 roku norweski badacz polarny Amundsen i włoski in Ŝ ynier Umberto Nobile
szcz ęś liwie osi ą gn ę li cel i okr ąŜ yli biegun włoskim sterowcem “Norge”. Nast ę pna ekspedycja Nobilego w bli ź niaczym statku powietrznym
“Italia” miała wyl ą dowa ć na biegunie, ale sterowiec rozbił si ę . Amundsen zagin ą ł w drodze na miejsce katastrofy. Nobilego i cz ęść jego ludzi
uratowano.
- To nie jest kwestia szcz ęś cia - odparł Lutz. - Nasz statek powietrzny został skonstruowany z my ś l ą o tej konkretnej misji. Jest mocniejszy i
odporniejszy na kaprysy pogody. Ma dodatkowe systemy ł ą czno ś ci. Blaugas pozwala nim lepiej sterowa ć , bo nie musimy wypuszcza ć wodoru
jako balastu. Mechanizmy mog ą pracowa ć w niskich temperaturach arktycznych. To najszybszy sterowiec, jaki kiedykolwiek powstał. W
pogotowiu s ą samoloty i statki, które w razie konieczno ś ci natychmiast przyst ą pi ą do akcji ratowniczej. Nasze urz ą dzenia meteorologiczne nie
maj ą sobie równych.
- Mam pełne zaufanie do pana i tego sterowca - zapewnił Heinz z obłudnym u ś miechem.
- To dobrze. Proponuj ę , Ŝ eby ś my troch ę wypocz ę li przed postojem na Spitsbergenie. Zatankujemy paliwo i wystartujemy na biegun.
Lot na Spitsbergen przebiegł bez przygód. Zawiadomiona przez radio obsługa naziemna czekała z paliwem i zaopatrzeniem. Po kilku
godzinach statek powietrzny był w drodze na północ i min ą ł Ziemi ę Franciszka Józefa.
Na szarym morzu w dole dryfowały kawałki kry. W ko ń cu bryły lodu poł ą czyły si ę w wielkie, nieregularne połacie, poprzecinane tu i tam
ciemnymi Ŝ yłami wody. Blisko bieguna lód tworzył rozległ ą , jednolit ą powłok ę . Cho ć niebieskobiała powierzchnia wygl ą dała z wysoko ś ci
trzystu metrów na płask ą , polarnicy wiedzieli, Ŝ e s ą na niej trudne do przebycia grzbiety i garby.
- Dobra wiadomo ść - oznajmił wesoło Braun. - Jeste ś my ju Ŝ na osiemdziesi ą tym pi ą tym stopniu szeroko ś ci północnej. Niedługo dotrzemy
do bieguna. Warunki pogodowe s ą idealne. ś adnego wiatru. Czyste niebo.
Podniecenie rosło. Nawet ci, którzy nie byli na słu Ŝ bie, stłoczyli si ę w sterowni i wygl ą dali przez wielkie okna, jakby mieli nadziej ę
zobaczy ć wysoki, pasiasty słup oznaczaj ą cy biegun.
- Panie kapitanie, chyba widz ę co ś na lodzie - zawołał jeden z obserwatorów.
Kapitan spojrzał przez lornetk ę we wskazanym kierunku.
- Ciekawe. - Wr ę czył lornetk ę Lutzowi.
- To statek - powiedział po chwili Lutz.
Braun skin ą ł głow ą i polecił pilotowi zmieni ć kurs.
- Co pan robi? - zapytał Heinz.
Braun podał mu lornetk ę .
- Niech pan zobaczy - odrzekł bez wyja ś nienia.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin