Sienkiewicz - W kręgu Trylogii(1).pdf

(253 KB) Pobierz
140434672 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
140434672.001.png 140434672.002.png
Henryk Sienkiewicz
W kręgu trylogii
Niewola tatarska
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Niewola tatarska
Urywki z kroniki szlacheckiej
Aleksego Zdanoborskiego
4
I
Pacholę, jadąc przodem alboli też za mną, pobrzdękiwało na teorbaniku, a mnie żałość i tę-
sknota za Marysią ściskały serce – im dalej od niej odjeżdżałem, tym ją miłowałem goręcej.
Przychodziły mi wonczas na myśl słowa: Post equitem sedet atra cum, lecz gdy w tak wiel-
kim fortuny mojej uszczupleniu z J. W. Tworzyańskim mówić ani mu się wyspowiadać z
afektów nie śmiałem, nie pozostało mi nic innego, jak szablą na nową fortunę zarobić i gloria
militari się przyozdobiwszy, dopieroż przed nim stanąć. Bóg mi ani Marychna moja serdecz-
na nie mogli wziąć za złe, żem tego wprzódy nie uczynił. Gdyby mi ona kazała w ogień albo
też w wodę skoczyć, albo zgoła krew przelać, Ty, Jezu Chryste, który patrzysz w serce moje,
widzisz, że byłbym to uczynił. Ale jednej rzeczy nawet dla wdzięcznej dzieweczki mojej nie
mogłem poświęcić, a to honoru szlacheckiego. Fortuna moja była żadna, lecz zasię krwi za-
cność wielka, a po ojcach jakoby testamentem miałem przekazane, bym wiecznie uważył, a
gardło jest rzeczą moją i one wolno mi na szwank podawać, ale integra rodu dignitas jest pu-
ścizną przodków, którą mam oddać tak, jak ją wziąłem: integram. Wieczny odpoczynek racz
ojcom moim dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków! Choćby J.
W. Tworzyański dzieweczkę swą oddać mi się by zgodził, nie miałbym jej gdzie wprowadzić;
gdyby zaś, bacząc na szczupłość mej fortuny, w dumie swej pauperem albo zgoła szarakiem
mnie nazwał, tedybym się w rozumieniu o wyborności rodu mego czuł dotknięty i pomścić
bym się na nim musiał – czego, gdy on jest ojcem mojej Marysi, Panie Boże nie dopuść.
Owóż i nie zostało, jak jechać na kresy. Rzędziki, pasy i co było lepszego po ojcach czę-
ścią zastawiwszy, częścią przedawszy, zebrałem dukatów ważnych trzysta, które zaraz na
prowizję J. W. Tworzyańskiemu oddałem, potem łzami i ciężkim wzdychaniem pożegnawszy
Marysię, przez noc gotowałem się do drogi, a nazajutrz oba z pachołkiem obróciliśmy konie
ku wschodowi.
Wypadło jechać na Zasław, Bar, do Hajsynia. Po zamkach, dworach lub karczmach na
noclegi stawając, dotarliśmy wreszcie do Umania, za którym step już otworzył się przed nami
równy, bujny, głuchy. Pachołek, jadąc przodem, coraz to w teorbanik uderzał i pieśni śpiewał,
a mnie się zdało, że przede mną leci jako ptak, za którym gonię – sława – a za mną, jako drugi
ptak – tęsknota. Jechaliśmy do stannicy, zwanej Mohylna, gdzie czasu swego J. W. ojciec
mój, pułkownik, z chorągwią pancerną strażował, którą był własnym sumptem na wojnę z
bisurmany wystawił; ale do Mohylnej jest bardzo daleko, bo chwalić Boga, Rzeczpospolita
szeroko rozsiadła się po ziemi, i prócz tego trzeba tam jechać przez stepy, na których dzień i
noc myszkują Tatarzy i różni łotrzykowie, więc i szyi własnej strzec bardzo wypada. Po dro-
dze dziwowałem się wszystkiemu, jako że pierwszy raz na Ukrainie będąc, same nieznane
spotykałem sprawy i rzeczy. Ziemia to wojenna, lud też w niej twardszy niż u nas i hardziej-
szy, a w chłopie fantazja taka, jakiej szlachcic by się nie powstydził. Gdy osadą przejeżdżasz,
choć pozna, żeś urodzonym, ledwie ci czapki uchyli, a w oczy prosto patrzy. W każdej chacie
jest tam i szabla, i rusznica, a niejeden chłop obuszek w ręku nosi właśnie jako gdzie indziej
szlachcic. Zawzięta też natura jest w tych ludziach i nawet – za co ich szabla już karała i jesz-
cze pokarze – z komisarzów Rzeczypospolitej niewiele sobie robią, taki bliskość pogaństwa i
ciągła wojenna gotowość wyrobiły w nich animusz. Rolą niezbyt chętnie się parają, a jeśli
któremu i pluży gospodarka, woli na swoim niż na pańskim osiadać. Za to do pocztów dwor-
skich albo i pod lekkie znaki Rzeczypospolitej chciwie się zaciągają i żołnierz, zwłaszcza do
zwiadów i harców, z nich wyborny, choć i w polu non obtrectant, ale krzyk wielki uczyniw-
szy na nieprzyjaciela jako w dym idą, siekąc i koląc. Każda ich osada podobniejsza jest do
taboru niż do wsi; koni mnóstwo trzymają, które na stepie zimą i latem się pasą, a są tak ści-
głe jak tatarskie. Wielu z nich także na insulae dnieprowe ucieka i tam w Siczy żywot jakoby
zakonny, ale wojenny i wcale rozbójniczy prowadzą, na których to ich swawolach wiele
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin