Stachniuk Jan - Chrzescijanstwo a ludzkosc.doc

(1232 KB) Pobierz

 

 

Autor: Jan Stachniuk

 

Tytul: CHRZEŚCIJAŃSTWO A LUDZKOŚĆ

 

 

Książnica

Zadrugi

 

Przedmowa

Chrześcijaństwo jest nieudaną, na szczęście, próbą odwrócenia kierunku rozwojowego ludzkości. Tezę tę w perspektywie historii rozwija niniejsza praca Jana Stachniuka. Chrześcijaństwo zrodziło się jako produkt schorzenia człowieka i trwać będzie tak długo, jak długo panhumanizm nie przezwycięży tej choroby.

Co to jest panhumanizm? Panhumanizm to świadomość i gotowość człowieka pełnienia swej wiodącej roli w tworzycielskiej ewolucji świata. Panhumanizm to człowiecza wola i zdolność kształtowania Bytu według swoich, coraz to wspanialszych, wizji. Panhumanizm osadzony jest mocno w przyrodzoności, ona stanowi teren potęgującej się w nieskończoność mocy stwórczej człowieka.

Przeciwnie, zniszczyć w nim pęd ku przyrodzoności, odwrócić od niej, uzdatnić do pielgrzymki ku nadprzyrodzoności, oto cel założyciela chrześcijaństwa, Chrystusa. Ogłosiwszy się wysłannikiem nadprzyrodzoności, Synem Bożym, potrafił on scalić wszystkie luźno dotąd jawiące się dekadenckie wątki światopoglądowe, tj. personalizm, wszechmiłość, nihilizm, hedonizm, moralizm i spirytualizm – w jedną syntezę, podporządkowaną temu ostatniemu, czyli wierze w istnienie „tam". Objawił wierzącym, że dostać się tam może jedynie ten, kto za życia „tu" ucnotliwi się odpowiednio. Cichość, pokora, miłowanie nieprzyjaciół, niesprzeciwianie się złu to są cnoty otwierające bramy niebios. A najłatwiej i najobficiej wykwitają one u tych, którym los na tym padole płaczu nie szczędzi wszelakich utrapień, cierpienia, słowem – zła. I tu podziwiać należy genialny wynalazek Chrystusa, który wszechobecne w świecie zło uczynił siłą napędową do produkowania cnót. Chrystusowy „automat świętości", jak go nazwał Jan Stachniuk, to niewidzialny mechanizm, który z ludzkich cierpień wydobywa chrześcijańskie cnoty. Cierpienie to wartość.

Porażonym klęską wrześniową Polakom przypomniał o tym specjalnym orędziem z dnia 30 IX 1939 r. Pius XII: „Łzy dla chrześcijanina mają swą nadnaturalną wartość i słodycz". Papieżowi zawtórował biskup polowy Wojska Polskiego Gawlina. W 1940 r. jako jedno z pierwszych wydawnictw dla spragnionych słowa polskiego żołnierzy na obczyźnie ukazał się zeszyt Nauki Chrystusowej, organu szefa duszpasterstwa I Korpusu w Wielkiej Brytanii. Zeszyt ma tytuł O cierpieniu i jemu w całości jest poświęcony. Czytamy tam: „I dlatego Kościół z powołania swego, z natury swej cierpi. Nie jest rzeczą przygodną, że Kościół idzie drogą krzyżową; jest powołaniem Kościoła cierpieć, i dlatego Kościół bez cierpienia istnieć nie może. Owszem, im bardziej Kościół cierpi, tym doskonalej spełnia swoje zadanie. – Stąd wniosek jasny, że cierpienie należy do istoty życia chrześcijańskiego. – Kto przez łzę patrzy na świat, ten patrzy obiektywnie i ma sąd prawdziwy. Dlatego cierpienie jest najlepszą i najkrótszą drogą do religii i do Boga".

Było Vaticanum II, było aggiornamento, lecz Chrystusowy „aparat świętości", puszczony w ruch dwa tysiące lat temu, działa na pełnych obrotach do dziś, jest niezastąpiony. Encyklopedia katolicka, Lublin 1979, w tomie III stwierdza pod hasłem Cierpienie: „C. towarzyszące życiu każdego chrześcijanina nie jest pozbawione sensu. – C. jest błogosławieństwem, ponieważ zapewnia wejście do Królestwa Bożego, lepiej pozwala dostrzec dzieła Boże i zapewnia udział w przyszłej chwale. – W aspekcie transcendentnym c. złączone jest z działaniem Opatrzności Bożej w świecie i dlatego nie można go uważać za bezsensowne; trzeba by bowiem wtedy wykluczyć działanie Boga Stwórcy i Zbawcy, będącego nieskończoną miłością i mądrością".

Tak samo wypowiada się współczesny filozof katolicki: „I tak np. kiedy... podnoszą kwestię, czy istnienie cierpienia jest falsyfikatorem tezy o kochającym, miłosiernym Bogu, to odpowiedź negatywna nie musi być wyrazem apologetycznej interpretacji ad hoc, jeśli tylko wykaże się, że cierpienie to jest sensowne, np. prowadząc do pozytywnych przemian w osobowości cierpiącego, przekształcając jego skalę wartości..." (Józef  Życiński, Teizm i filozofia analityczna, t. I, Kraków 1985, s. 91).

Nadnaturalną – jak już wiemy – wartość cierpienia uczynił tematem swojej encykliki Salvifici doloris (1984) Jan Paweł II. Świątobliwi smakosze cierpienia w swoich wypowiedziach zdradzają czasem podtekst zgoła sadystyczny. Oto encyklika Mediator Dei et hominum Piusa XII z 1947 r.: „Ofiara ołtarza nie jest samym prostym przypomnieniem cierpień i śmierci Jezusa Chrystusa, ale prawdziwą  i właściwą ofiarą, w której Najwyższy Kapłan czyni to, co uczynił na krzyżu, składając samego siebie jako miły dar (podkr. moje, A.W.) Wiekuistemu Ojcu".

Głęboka prawda tkwi w porzekadle: Kościół cierpi, gdy nie cierpi. Chrześcijaństwo a ludzkość Jana Stachniuka to rewelacja na skalę światową. Takiej teorii chrześcijaństwa, opracowanej ze stanowiska panhumanizmu, nie stworzył dotąd żaden chrystolog, żaden kulturoznawca. Zdobyć się na nią mógł jedynie umysł całkowicie nieprzystępny sugestiom krzyża i spod krzyża, umysł Polaka, a nie polakatolika. Dla tego ostatniego teoria Jana Stachniuka będzie jednym straszliwym bluźnierstwem. Wzdrygnie się z oburzeniem na każdą próbę ukazania mu podszewki, na przykład, tak drogiej mu „miłości bliźniego": „Co to znaczy »miłość bliźniego«? Innymi słowy jest to deprecjacja wszelkich dążeń i celów ludzkich, o ile one wykraczają poza wolę wegetacji.

Hasło »miłości bliźniego« oznacza zimny, trupi cynizm w stosunku do każdego pozytywnego dążenia człowieka. Wszelkie dążenia i porywy, moje i twoje, są śmieciem; nic nie jest ważne. Upiorna, wyziębiona starość, chichocząca nad każdym dążeniem, zamiarem, dziełem, bije z apelów o miłość bliźniego"(s. 67).

Przedstawiony w sumiennej pracy Jana Stachniuka obraz chrześcijaństwa może spotkać się z zarzutem, iż jest jednostronny. W istocie, jest taki, bo ukazuje chrześcijaństwo, jakim je widzi człowiek zdrowy, panhumanista, który wobec degeneracji człowieka nie zachowuje się biernie, ale z nią walczy. Całe życie, całe swe pisarstwo, całą swą działalność Jan Stachniuk poświęcił walce ze wspakulturą. Temu służyło wydawane w Warszawie w latach 1937–1939 czasopismo Zadruga. Ten sam cel, ta sama myśl jest osnową wszystkich ośmiu wydanych drukiem prac Jana Stachniuka. Wymienię tu najważniejsze:

Dzieje bez dziejów                                          Warszawa 1939

Zagadnienie totalizmu                                          Warszawa 1943

Człowieczeństwo i kultura                            Poznań 1946, II wyd. Wrocław 1996

Walka o zasady                                                        Warszawa 1947

Wspakultura                                                                      Warszawa 1948

Całość pisarstwa Jana Stachniuka to bezcenny oręż ideologiczny, dany do ręki bojownikom o prawdziwe oblicze człowieczeństwa. Oręż ten służy w Polsce tym wszystkim, dla których natchnieniem są słowa poety:

„Krzyż przeklnę, Chrystusa godło,

gdy męką naród uwiodło.

Dla mnie żywota Prawo!!"

Prawo żywota głosi narodowi Jan Stachniuk – Stoigniew, Twórca Zadrugi, ruchu odrodzenia duszy polskiej.

 

Chrześcijaństwo a ludzkość napisał Stoigniew na krótko przed swym uwięzieniem w 1949 roku. Był to rok, kiedy szczególnie wezbrała idąca ze Wschodu fala prześladowań. Maszynopis przechował prof. dr Damazy Tilgner i następnie przekazał niżej podpisanemu. Maszynopis ten, sporządzony na lichej przebitce, przepisałem do powielenia, z zachowaniem pisowni Autora. Dodałem skorowidz osobowy.W kraju znajduje się już pewna liczba powieleń pierwszej redakcji maszynopisu z lat siedemdziesiątych. Ta pierwsza redakcja nie ma przedmowy ani skorowidza i, sporządzona na gorąco, zawiera szereg błędów.

Antoni Wacyk   Wrocław, w marcu 1989 r.

 

 

Rozdział I

 

Problem chrześcijaństwa

 

1. Zagadka istoty człowieka

 

Chcemy wiedzieć, czym jest chrześcijaństwo, na czym polega jego istota. To, co o nim wiemy, nie zadowala nas. Stajemy na stanowisku, że o charakterze jakiegoś ruchu decydują najogólniejsze założenia światopoglądowe, a w pierwszym rzędzie pojmowanie istoty człowieka i jego zadań życiowych. Ażeby taką analizę przeprowadzić, musimy dać własny ogląd istoty człowieka, który będzie trwałym punktem odniesienia dla wszelkich cech i porównań. Mając jeden zasadniczy pion pojęciowy, możemy dzięki niemu oceniać inne. Dlatego też nakreślimy najpierw zarys naszego światopoglądu i miejsca, które w nim zajmu-je człowiek i jego zasadnicze dążenia, zwane przez nas jego posłannictwem życiowym. To z kolei umożliwi nam wykreślenie istotnych podstaw chrześcijaństwa.

Według nas człowiek stanowi awangardę rozwijającego się świata. Właściwością człowieka jest nieograniczona w zasięgach zdolność wiązania żywiołów psychiki i natury w ten sposób, że powstaje nowy typ mocy, moc kultury, która służy do dalszej jej rozbudowy. U kresu mamy całkowite opanowanie energii ładu naturalnego świata – psychiki, natury, żywiołów społecznych – przeistoczenie go w arcydzieło kultury. Człowiek dąży do pełni życia, gdyż w tym tkwi istota szczęścia. Pełnia życia nie da się jednak uznać za coś dowolnego, nieokreślonego. Nie można się zgodzić ze zdaniem, że pełnię życia wypada przyjąć za różną dla różnych ludzi. Pełnię życia odczuwamy tym samym organem psychiki ludzkiej, która jest jedna. W dążeniu do pełni życia musi być więc coś wspólnego, jednoczącego. Ta jedność zaś istnieje jako posłannictwo człowieka na świecie. Postępowanie zgodne z linią tego posłannictwa musi wzmagać doznanie pełni życia i szczęścia, działanie zaś z tym posłannictwem niezgodne musi rodzić odczucie kosmicznego rozszczepienia, które może zestalać się w jakiś jednolity system.

Treścią istoty człowieczeństwa jest geniusz tworzycielski, ukazujący się nam jako żywiołowy napór gatunku ludzkiego na globie, skierowany na osiągnięcie kresu ostatecznego, czyli związania w nową, kulturową postać wszelkiej energii istniejącej w świecie. Humanizm zatem jest rozmachem tworzycielskim wypełniającym naszą człowieczą naturę, rozmachem zdążającym do przeistoczenia ładu naturalnego świata. Ład naturalny świata, jego odwieczne formy materii martwej i żywej, popędów i emocji w psychice ludzkiej, przedstawia się dla geniusza tworzycielskiego jako pole uprawy, chaotyczne pole żywiołów, które ma być przetworzone na nowy, kulturowy kształt. To, co dotychczas z energii ładu naturalnego zostało opanowane i przeistoczone, jest śmiesznie nikłe. Wdrążenie się w żywioły materii poprzez opanowanie elektryczności, pary, energii atomowej jest dopiero wstępem do olbrzymiego przewrotu w strukturze bytu. Żywioły psychiki ludzkiej i biologii są takim samym polem uprawy.

Tajemnicze impulsy naszej psychiki wiążemy i zestalamy w doznawanie nowych wartości, w pobudki postępowania, których wynikiem jest poczucie wzbierającej pełni, mocy i szczęścia. Całkowite opanowanie żywiołów naszej psychiki, podporządkowanie człowiekowi wszelkiej energii istniejącej w ładzie naturalnym świata rysuje się jako cel dążeń gatunku ludzkiego.

Odwieczna tęsknota do pełnego, wytężonego życia wypełnia duszę ludzką. Gdyby tęsknota ta opuściła nas, świat straciłby swoje piękno i wspaniałość, a życie stałoby się ubogie i bezbarwne. Towarzyszy nam ona aż do bram śmierci. Więcej nawet: wizja śmierci wzmaga ją i pobudza. Dzięki tej tęsknocie czujemy wyraziście, że życie w każdej chwili winno być czymś więcej, niż jest. Rysuje się ono zawsze jako zadanie do spełnienia, nie zaś jako fakt czystego przetrwania. W tym tkwi jego wartość. Spełnia się ona poprzez forsowanie procesu kultury. Chcemy ten proces wzmagać, gdyż w jego intensywności aktualizuje się nasze człowiecze zadanie. Nie jesteśmy zdolni wniknąć w wewnętrzną treść tego procesu, gdyż pozostaje ona równie tajemnicza jak i samo życie. Ale jednocześnie wiemy, co służy życiu i kulturze, co ją wzmaga, a co ją osłabia.

U podstaw kultury znajdujemy zdolność człowieka do wiązania energii w obiektywne dzieła, które z kolei służą do dalszego potęgowania tego samego procesu. Każdy obiektywny wytwór kultury jest utrwaleniem się pewnego kierunku emocji i jego upowszechnieniem społecznym. Umożliwia to stały rozwój humanizmu. Utrwalone dzieła kultury są wiązalnikami energii twórczej świata, cegiełkami, z których człowiek buduje samego siebie, swoje wieczyste posłannictwo. Dorobek kultury jest każdorazowo zdobyciem pozycji, z której nasza wyobraźnia twórcza widzi dystans do dalszego skoku. Obiektywne wytwory są czymś organicznie jednym, gdyż zawierają w sobie związaną energię ładu naturalnego. To, co nazwaliśmy geniuszem tworzycielskim w naturze człowieka, nie jest czymś nieuchwytnym. Całą naszą osobowość biofizyczną jakby przenika wpływ organu specjalnego, kierujący wszystkich ku naszemu posłannictwu kulturowemu.

Nie mają tego organu zwierzęta. Dlatego też nazwać go można organem człowieczego posłannictwa albo organem geniuszu człowieczego. Nie jest on organem biomorfologicznym, ale służy mu cały nasz aparat fizjologiczny. Chcemy przez to powiedzieć, że doznanie naszego posłannictwa jest wynikiem przebiegu fizjologii – obiegu krwi, pracy gruczołów itp. Nieuchwytny jakiś narząd w naszym organizmie biofizycznym przemienia normalny tok procesów tej fizjologii w dyspozycje tworzycielskie. Dlatego mówimy o organie geniuszu człowieczego.

Do dyspozycji tego geniuszu człowieczego stoją następnie pierwiastkowe zdolności realizacyjne – intelekt, intuicja, wyobraźnia, ręka ludzka, zdolność do wszechstronnej pracy. Dzięki geniuszowi człowieczemu byt i życie są doznawane przez nas w specyficzny sposób.

Polega on na odczuwaniu organicznej jedności świata, rysującej się jako zespół jednorodnych sił, ewoluującej ku jakimś wyższym formom. Przyjęła się dla tego sposobu odczuwania świata nazwa panteizmu ewolucyjnego. Według tego panteizmu świat znajduje się w ciągłej ewolucji, obejmującej każdego człowieka i każdy element jego osobowości. A w ślad za tym idzie wola pełni życia, polegającej na świadomym i aktywnym udziale naszego „ja" w tej ogólnej ewolucji. Szczęście to najwyższy wkład osobowy w tę ewolucyjną całość. Skoro chcemy wzmóc bieg ewolucji świata, musimy przytaknąć temu wszystkiemu, co nam pozwala na intensyfikację ewolucji: pragniemy wówczas narzędzi i środków przyśpieszenia biegu ewolucji na dostępnym dla nas odcinku. Jest to wola mocy. Wola mocy to dążenie do posiadania narzędzi oddziaływania na byt – władzy, wiedzy, bogactwa itd.

Napór geniuszu człowieczego w naszej świadomości odczuwamy więc jako: a) panteizm, b) wolę pełni życia i c) wolę mocy.

Napór ten dąży do stania się właściwą treścią życia ludzkiego. Kiedy to się może ziścić? Wtenczas, gdy uda się pokonać pierwotną bezwładność świata, narzucając mu intensywny rytm przeistoczeń, który nazwać by można ewolucją tworzycielską świata. Chodzi więc o to, by ją wyzwolić. Nie jest to prosta sprawa. Ewolucja tworzycielska świata nie przybrała jeszcze tempa, które odpowiadałoby intensywności chceń tętniących w piersi ludzkiej dzięki pracy organu geniuszu człowieczego. Interesującą więc będzie rzeczą spojrzeć na nią od tej strony.

W takim ujęciu świat jest wolą kosmiczną, dążącą do osiągnięcia coraz bardziej złożonych i doskonalszych form. Spojrzawszy wstecz widzimy kolejne wcielenia tej kosmicznej woli: układy planetarne, świat minerałów, materię żywą. Co do materii martwej, wiemy, że ulega ona prawu wzrostu entropii. Znaczy to, że energia jako substancja materii nieubłaganie wydziela się w przestrzeń. Inaczej materia żywa. Ewolucja jej podąża we wręcz przeciwnym kierunku. Skupia ona energię. Każdy gatunek żywiołowo dąży do wchłonięcia przez swoje ciało największej ilości energii. Natura, powoławszy życie, usiłowała dojść do jakichś wyników rozwijając coraz sprawniejsze gatunki, dając im na pożarcie gatunki niższe. Tak więc od bakterii, roślin, poprzez gady, ryby, ptaki toczyła się ewolucja ku ssakom, u kresu której widzimy człowieka. Człowiek biologicznie należy do świata zwierząt. W podobny sposób mnoży się, odżywia, umiera. W sferze biologicznej ulega tym samym prawom.

Zastanówmy się na chwilę, co stanowi istotę tych praw. Wola nieograniczonego rozrostu biologicznego kulminuje w podświadomym pragnieniu warunków, które mu sprzyjają. Pełnia tych warunków oznacza „szczęście fizjologiczne", którym oddycha cały świat żyjący. Ale temu przeciwstawiają się twarde prawa braku przestrzeni życiowej, z którego wyrosła walka o byt, gwałcąca brutalnie szczęście fizjologiczne. Pomiędzy tymi wyłączającymi się płaszczyznami stłoczone jest życie biologiczne. Każdy twór żywy nosi w sobie tęsknotę do szczęścia fizjologicznego, z którym wiąże się wolność przejawienia się jego dążeń do rozrostu biologicznego. Z drugiej strony niedostatek żywności, ciepła, światła, przestrzeni dławi go nieznośnym ciężarem, zaakcentowanym pożeraniem się gatunków w postaci nawarstwień drapieżców. W tym samym kręgu mieści się człowiek i w ten sam sposób odczuwa dławiące przeciwieństwo pomiędzy pociągiem do szczęścia fizjologicznego a prawami walki o byt.

Lecz człowiek to nie tylko istota biologiczna. Jest głęboko dualistyczny, gdyż posiada powołanie do budowania kultury jako nowej formy energii w świecie. To go wynosi ponad świat zwierzęcy. Biologia ludzka posiada znamię zasadniczej odrębności. Z jej korzeni wyrasta świat popędów, emocji, stanowiących fundament człowieczeństwa. Psychika ludzka, jako swoisty żywioł emocjonalny i w nim zakotwiczony geniusz człowieczy, korzeniami swymi sięga do ciała, do komórki, do genów w plazmie rozrodczej. Tam znajdujemy grunt, z którego wyrasta posłannictwo człowiecze. Ona to powoduje docelowy charakter dążeń ludzkich. Uświadomienie sobie tego celu jest wstępnym zadaniem.

I tu rozpoczyna się kłopot. Nie weszliśmy dotychczas w fazę świadomego forsowania ewolucji tworzycielskiej świata. Jak dalece jesteśmy od tego odlegli, wynika choćby z tego, że sformułowane wyżej pojęcie człowieczeństwa, jego posłannictwa, nie ma żadnego wyrazu w praktyce historycznej. Czy było to już gdzieś – lub jest – realizowane? Nie. A wskutek tego nie potrafimy sobie uświadomić, czym naprawdę jest człowiek realizujący swoje posłannictwo. Bez wmontowania w ewolucję tworzycielską nie da się zobaczyć pełnego człowieka. Tylko na tle wyzwolonej już ewolucji tworzycielskiej świata, w fazie pełnej intensywności budowania kultury moglibyśmy ujrzeć człowieka tworzycielskiego. Ponieważ zaś ewolucja tworzycielska świata, wyjąwszy sporadyczne wyczyny bohaterskie, nie istnieje jako prawidłowa, zestalona ciągłość, nie jesteśmy w stanie widzieć pełnego człowieczeństwa.

Pełne człowieczeństwo, którego embrion widzimy w „geniuszu człowieczym", nie jest nam znane, gdyż świat nie stworzył jeszcze warunków do jego przejawienia się. Pozostaje ono czymś, do czego tęsknimy, co staramy się sobie wyobrazić na podstawie ułamkowych fragmentów. Czym by zaś ono było, ujrzelibyśmy na tle ewolucji tworzycielskiej świata, forsowanej jako świadome dzieło kultury. Ta hipotetyczna przyszła manifestacja pełnego człowieczeństwa domaga się jednak określenia. Dajmy jej nazwę: panhumanizm. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że panhumanizm to właśnie ewolucja tworzycielska. Panhumanizmem jest proces rekonstrukcji ładu naturalnego świata, którego pierwsze ogniwo widzimy w biologii człowieczej, w naszym ciele, gdzie odbywa się misterium przemiany bodźców naturalnych w bodźce emocjonalne, wyrażające się w „geniuszu człowieczym". A dalej mamy uruchomienie pierwiastkowych narzędzi osobowości ludzkiej – jej intuicji, intelektu, siły mięśniowej, pracy rąk. Te zaś z kolei władają obiektywnym dorobkiem, rozbudowywanym w nieskończoność, tak jak nieskończony jest cel posłannictwa człowieczego. Obiektywny dorobek to związane postacie energii świata. Są to narzędzia materialne, od noża czy łopaty poczynając, aż po energię atomową; narzędzia społeczne, jak prawo, druk, prasa, administracja, państwo, rynek dóbr, parlament; takimiż narzędziami są wytwory duchowe: koncepcje światopoglądowe, normy etyczne, dzieła sztuki, literatura, ideały wychowawcze. Razem jest to wielka klasa instrumentów, którą nazywać będziemy „instrumentarium". Rozbudowa instrumentarium to proces rekonstrukcji świata, o który nam chodzi, gdyż w nim obiektywizuje się nasza praca. Widzimy więc, że człowiek jest istotą złożoną, inną niż jakikolwiek żywy twór przyrody, zamknięty w kręgu biologii. Jego człony składowe, stanowiące organiczną jedność, to:

1. biologia ludzka,

2. geniusz człowieczy, inaczej – wola tworzycielska,

3. instrumentarium kultury.

Celowa spójność (jedność) tych elementów stanowi o prawdziwej treści pojęcia „człowiek panhumanizmu". Pierwotna energia biologiczna, która w świecie zwierzęco-roślinnym jest skierowana na nieograniczony rozrost biologiczny, u człowieka przeistacza się w geniusz człowieczy, czyli w wolę tworzycielską. Ta zaś prowadzi do nieograniczonego rozwoju instrumentarium jako narzędzia posłannictwa. Ten sam bodziec, tę samą ciągłość widzimy w trzech formach spełniającego się humanizmu.

Podstawą naszego pojmowania istoty człowieka jest traktowanie go jako istoty wiecznej, ciągłej przez pokolenia. Ludzkość to jeden człowiek, to jedno wielkie ciało, rozczłonkowane w czasie na pokolenia i jednostki. Ten wielki, wieczny człowiek stoi wobec swego posłannictwa – przeistoczenia świata. Tak pojmowany człowiek (człowieczeństwo) odbiega znacznie od potocznego i zmysłowego doświadczenia. A jednak nie jest to tylko abstrakcja. Tak czuje każdy zdrowy, normalny człowiek. Wejrzyjmy w rytm własnych odczuć lub też odczuć właściwych każdej bujnej, zdrowej młodości. Wyraziście brzmi tam doznanie rytmu współistnienia z wielkim światem, który rysuje się jako organizm ewoluujący ku jakiemuś wspaniałemu kresowi. Jest to ton moralnej młodości, zdrowia, panteizmu. A w ślad za tym czucie powinności kosmicznej, doznanie, że pełnia życia to udział w tej kosmicznej ewolucji, udział najowocniejszy, kulminujący w woli największego wkładu osobniczego do tego dzieła. Stąd już krok do naturalnego odruchu – pragnienia środków i narzędzi, które napór woli tworzycielskiej pozwolą przemienić w pragmatyczny czyn.

Zestrój tych odczuć jest znamieniem normalności człowieczej i zdrowia. W każdej chwili powinniśmy kontrolować, czy doznania te brzmią czysto w naszej psychice. Są one swoistym termometrem metafizycznym, pozwalającym na badanie stanu zdrowia lub schorzenia panhumanizmu.

Żyjemy w atmosferze zbliżającego się wielkiego przełomu. Nie są nim jeszcze wielkie odkrycia naukowe i wspaniały postęp techniczny XIX i XX wieku. Doceniam wielkość odkrycia energii atomowej, która w swych następstwach zmieni oblicze ludzkiego życia. Doniosłe przeobrażenia w technice organizacyjno-społecznej zaważą w równym stopniu. Ale razem wziąwszy – różne te epokowe osiągnięcia są tylko szczeblami do czegoś niepomiernie ważniejszego. Tym zaś będzie wytyczenie dróg rozwojowych ku posłannictwu człowieczemu, ku panhumanizmowi, dróg rewolucyjnie odmiennych od tych, którymi ludzkość dotychczas kroczyła. Poprzez potężne wynalazki i odkrycia, o których wyżej mówiliśmy, szczebel po szczeblu wznosimy się do nowego pojmowania, czym jest człowiek panhumanizmu, jakie są jego zadania na globie ziemskim i jak ma spełniać on swoje posłannictwo.

Idea ta nieraz przebłyskiwała w dziejach myśli ludzkiej, ale brakło jej pokrycia w możliwościach realizacji. Stąd też łatwiej było pójść w innym, przeciwnym kierunku. I ten właśnie łatwiejszy z konieczności kierunek stał się podstawą widzenia istoty człowieka i jego zadań ogólnych. On też utwierdził się w historii. Pod jego ciężarem dziś się uginamy. Ten akurat kierunek wytyczał drogi ludzkości, oznaczał, co jest prawdą, a co fałszem, co jest dobrem, a co złem, co jest pięknem, a co brzydotą. Na tych podstawach rozwinął się swoisty ogląd bytu, który wycisnął swoje piętno na każdym polu. Pomimo upartego parcia do swego właściwego posłannictwa człowiek nie był zdolen przezwyciężyć własnej słabości, a tym samym podważyć systemu, który na jej podłożu wyrósł i się utwierdził.

Dojrzewamy do tego dopiero teraz. Gdy ideę nowego pojmowania człowieka i jego posłannictwa potraktujemy jako podstawę oceny, ukażą się nam zadziwiające perspektywy. Ujrzymy obraz dziejów ludzkich jako nieustanne ścieranie się dwóch przeciwbieżnych kierunków: jednym z nich będzie ślepy napór człowieka ku panhumanizmowi, drugim zaś ucieczka odeń, ucieczka zestalona w skończony system, przenikający całe życie historii jako świadoma koncepcja światopoglądowa. Była ona dotąd dla nas niepostrzegalna, gdyż prawie cała nasza świadomość – pojęcia, idee, normy oceny – stała na jej usługach. Mając trwały punkt oparcia na zewnątrz niej, możemy teraz przeprowadzić dogłębną krytykę. Przewartościujemy spuściznę wieków i tysiącleci i przekonamy się, że byliśmy spętani przez demoniczne siły upadłego, zdegenerowanego sposobu pojmowania życia. Widmo to panowało nad nami od tysiącleci, gwałcąc nasze porywy ku forsowaniu człowieczego posłannictwa. Dzięki krystalizowaniu się świadomości tego właśnie posłannictwa możemy sobie pozwolić na przewartościowanie poszczególnych systemów światopoglądowych, o których dotychczas mówiło się tylko z czkawką zachwytu. Wynikiem tego będzie stwierdzenie, że są one produktem niemocy i rezygnacji człowieka z jego kosmicznej awangardowości. Otworzy to nie przeczuwane widnokręgi. Stanie przed nami postulat budowania, od fundamentów niemal, życia skierowanego na świadome realizowanie zadań wynikających z panhumanizmu. Skala przeistoczeń, które za tym idą, da się określić tylko mianem „rewolucji człowieczej".

Zakres przewartościowań, które ciągnie za sobą rewolucja człowiecza, jest ogromny. Tworzycielskie widzenie człowieka z całą oczywistością podkreśla degeneracyjny charakter takich systemów wartości, jak buddyzm, hinduizm, islam, chrześcijaństwo. Wynika stąd, że olbrzymia większość ludzkości, żyjąca w tych systemach, a więc 1600–1800 milionów osób, czyli 80–90% ludzkości, jest spętana od wewnątrz przez zestaloną w nich kosmiczną rezygnację. Omawiałem tę kwestię szerzej w mej pracy pt. Wspakultura. Tutaj zamierzam poświęcić się krytyce i analizie tylko jednego systemu wartości, nam najbliższego, czyli chrześcijaństwa.

Uświadomienie sobie zasad, które są fundamentem krystalizującego się wielkiego przełomu, narzuca jako szczególnie ważne zadanie – analizę istoty chrześcijaństwa. Z tego stanowiska ujrzymy rewelacyjne strony ideologii Chrystusowej. Rola, jaką spełniało chrześcijaństwo w Europie, a następnie w kręgu rasy białej, ukaże się nam w zupełnie nowym świetle. Odpadnie cały nimb wzniosłości, ujrzymy to, co jest rzeczywiście – starczą degenerację istoty człowieczej, zestaloną w bardzo zwartej konstrukcji światopoglądowej. Będziemy sumiennie analizowali podstawowe prawdy idei Chrystusowej, zestawiając je z teorią upadku człowieka. Analizy niniejszej pracy są ważne przez to, że wykażą one zgodność chrześcijaństwa z teorią opartą na zupełnie innym widzeniu i odczuwaniu bytu. Opierając się na teorii degeneracji człowieka można wyciągnąć wnioski, jakim będzie życie upadłego człowieka, nawet gdyby chrześcijaństwo nie istniało. Jeśli następnie teoretyczne wnioski pokryją się z praktyką, którą nam ilustruje styl życia chrześcijańskiego, będzie to potwierdzenie trafności teorii.

 

2. Człowiek, jakim go widzimy

 

Wydźwignięcie się człowieka na poziom panhumanizmu ma na razie postać ciągłego, podświadomego marzenia. Człowiek taki, jakim go widzimy, jest istotą otamowaną, niekompletną, gdyż brak dlań właściwego pułapu, na którym mogłyby się przejawić jego napięte możliwości. Kondygnacja ewolucji tworzycielskiej wciąż jeszcze znajduje się przed nami pomimo różnych prób, mniej lub bardziej udanych. Pamiętajmy więc, czym jest człowiek, jakiego widzimy. Przyczyny tego są bardzo głębokie i – co ważniejsze – nie uświadamiane, a to powoduje, że ułomny człowiek oznacza dla nas miarę normalności.

Życie kultury jest zjawiskiem stosunkowo niedawnej daty. Dopiero w ostatnich kilku tysiącach lat zakiełkowały w różnych punktach globu ziemskiego wątłe rośliny kultury. Napotkały one wielorakie opory, co sprawiło wstrzymanie rozwoju w pierwotnym kierunku i wykolejenie się w przewlekłe choroby. Energie prące ku przeistoczeniu ładu naturalnego stały się pastwą głębokich schorzeń. Musiały stąd wyniknąć niesłychane powikłania. Jasną bowiem jest rzeczą, że wstrzymanie ewolucji tworzycielskiej musi odcisnąć stygmat choroby na wszystkim. Świat straci swoją wspaniałość, gdyż dozna kalectwa w tym, co stanowi jego piękno: w ewolucji ku formom doskonalszym, ku staniu się czymś więcej, niż jest.

Trzeba się poważnie zastanowić nad tym, co wyniknie, gdy proces kultury zostanie wstrzymany. Nie są to tylko akademickie rozważania. Ogromne zakresy życia nas otaczającego noszą znamiona tego właśnie dotkliwego otamowania. W tym schorowanym, wykrzywionym świecie rodzimy się, dojrzewamy i umieramy, dlatego nie uderza nas jego upiorność. Trzeba pewnego wysiłku wyobraźni, by dostrzec schorzałość otaczającego nas świata. A wówczas otworzą się nam widoki na coś tak niezwykłego, że nieprędko wyjdziemy ze stanu najwyższego zdumienia.

Człowiek, jakim go widzimy, jest człowiekiem ułomnym, gdyż właściwy jego wyraz w panhumanizmie nie ma warunków do urzeczywistnienia. Taki człowiek może być nazwany człowiekiem natury. Człowiek natury jest ułomny dlatego, że w jego ciele pracuje organ geniuszu człowieczego, wytwarzając napięcie emocjonalne i kosmiczne porywy, a jednocześnie zatamowano ich prawidłowe ujście, jakim może być tylko forsowanie ewolucji tworzycielskiej świata. Można go nazwać motorem, który pracuje, ale pozbawiono go transmisji.

Człowiek natury – to stałe napięcie wewnętrzne bez prawidłowego dlań ujścia. Tajemniczy organ geniuszu człowieczego przeistacza energię biologiczną w wolę tworzycielską, z tym że dalsza transmisja na wielki świat jest urwana. Wiemy, co z tego musiało wyniknąć. Panteistyczne widzenie świata pozbawione było przekładni na pragmatyczną akcję przebudowywania świata, przemieniło się więc w skostniały panteizm, gdzie rola człowieka sprowadziła się do kontemplacyjnego podziwu nieruchomego świata. Wola pełni życia i wola mocy znalazły dla siebie zastępcze ujście w prymitywnej, łupieżczej pogoni za zwycięstwem, przewagą, za walką i przygodą. Wszystkie wojny, łupiestwa, wyprawy, walka o władzę dla samej władzy i rozkazywania, tak jak to ujmuje Nietzsche, stąd wynikły. Tysiące lat nieustannych wojen, zdzierstw, ambicji, wodzostwa itd. tu ma swoje korzenie. Znane to rzeczy. Przyzwyczailiśmy się do tego tak dalece, że eksplozyjną formę zahamowania przyjmujemy jako tzw. naturę ludzką.

Największe przeszkody w ciągłości tworzenia kultury znajdują się w naszej nieporadności i niewiedzy. Świat kultury posiada charakter docelowy. Ażeby skutecznie, docelowo działać, trzeba mieć świadomość celu i środków, świadomość o istocie naszego posłannictwa i niezliczonych etapów jego historycznej realizacji. Taką wiedzę o sobie, o istocie człowieka, dopiero usiłujemy wywalczyć.

Liczne momenty działały przeciw kulturze w epoce, gdy ludzkość sposobiła się do ważkiego kroku na drodze swego posłannictwa. Działo się to w tysiącleciu poprzedzającym naszą erę. W różnych punktach globu uformowały się ogniska biokulturowe o pewnym napięciu. Wspólnym mianownikiem tych ognisk było określenie pozytywnego światopoglądu, który charakteryzował się wolą potęgi i przetworzenia świata.

 

W Wedach indyjskich, w taoizmie Chin, Iliadzie Greków, w naukach Zoroastra, w stosunku do bytu Latynów, Germanów, Celtów, Słowian brzmi jeden zasadniczy ton: widzenie świata jako ewolucyjnej jedności, organicznej siły; brzmi podziw i pragnienie tej siły, wola pełni życia, czucie powinności wobec dzieła budowania mocy i kultury. To jest cecha wspólna wszystkich zdrowych ludów tej epoki.

Następny krok byłby już wprowadzeniem w problematykę intensywnego postępu kulturowego. Ten krok nie nastąpił. Wyżej opisaliśmy trudności, jakie zagradzały mu drogę. Jedynym wyjątkiem była starożytna Grecja. Tam jedynie zapłonęło przejściowo ognisko bujnej kultury. W reszcie świata wezbrana wola tworzenia uległa załamaniu. Zrodziły się stąd następstwa, pod ciężarem których ugina się ludzkość do dnia dzisiejszego.

Człowiek natury cierpiał sam: dzięki nieskoordynowaniu i eksplozywnej naturze swych instynktów, z którymi rzecz jasna nie mógł dać sobie rady. Na tym tle, po nieudaniu się prób przebicia ku panhumanizmowi, zrodziło się zwątpienie i chęć pomniejszenia cierpień. Zwrócono wtedy uwagę na pewne zagadkowe zjawisko. Niszczące, eksplozywne namiętności w człowieku natury nie zawsze występowały z jednakowym napięciem. Każdy to może stwierdzić dziś. Starość jest wolna od nich lub też ma je osłabione. Również wczesne dzieciństwo przebiega bez chaotycznych i niszczących napięć emocjonalnych. Rodziło się więc spostrzeżenie, że człowiek nie zawsze jest owładnięty przez „złe moce" w równym stopniu. Stawało się jasne, że organ geniuszu człowieczego w organizmie człowieka, wytwarzający tyle zamieszania i cierpień społecznych z powodu braku wylotów na panhumanizm – o czym oczywiście nikt nie wiedział – nie pracuje równo, stale. Stwierdzono jakąś współzależność z popędem płciowym. Po tysiącach lat sumujących się doświadczeń rozpoczęła się zestalać pokusa ucieczki od cierpień poprzez oderwanie się od geniuszu człowieczego. Wyodrębnienie się i odsunięcie od organu posłannictwa człowieka, wpłynięcie na osłabienie jego funkcji, przypominało jednocześnie wyzwolenie się z mocy niszczących sił eksplodujących instynktów.

Tak więc człowiek natury, człowiek, jakim go znamy, stał się płaszczyzną odmarszu w dwóch kierunkach: a) w kierunku panhumanizmu i b) w kierunku wyizolowania organu, który go łączył z panhumanizmem. To drugie oznaczało ruch wstecz, ku przedczłowieczym formom istnienia. Tym właśnie kierunkiem zajmiemy się bliżej.

 

3. Ucieczka w labirynt kosmicznego schorzenia

 

Człowiek natury, zwrócony ku mirażom tworzycielskiego, wspaniałego życia, jest tym „złym", „brutalnym", „chciwym", „okrutnym" człowiekiem, którego znamy od zarania dziejów. Ten kształt człowieczeństwa, dzięki ułomności, o której mówiliśmy, nie wydawał się czymś, co winno istnieć trwale. Trzeba było go przezwyciężyć. I oto powstała koncepcja odwrócenia się od miraży jakiegoś wspaniałego świata – panhumanizmu – i zwrócenia się wstecz, uwolnienia się od tego wszystkiego, co wynikało z funkcji organu geniuszu człowieczego. Jak to zrobić? Wyjście polegało na tym, by uderzyć w podstawę człowieka natury. Tą podstawą było spiętrzenie emocjonalne, utrzymujące w spójności elementy panhumanizmu: biologię człowieczą, wolę tworzycielską i pozytywny stosunek do instrumentarium. Energia biologiczna poprzez pracę organu posłannictwa człowieczego przemieniała się w bodźce emocjonalne, czyli zestrój woli tworzycielskiej, a ta kierowała umysł ludzki, jego tęsknoty, pragnienia, w znanym nam kierunku – panteizmu, woli pełni życia, woli mocy.

Zwrot wstecz polegałby więc na świadomym przeciwstawieniu się kierunkowi pragnień, który wyraża się w panteizmie, woli pełni życia i woli mocy. W ten sposób podważy się spójność wewnętrzną człowieka natury. Świadomie zmieniając nasze pożądania, uderzamy w geniusz człowieczy, w tok pracy jego organu, a tym samym odwracamy kierunek naporu ewolucji tworzycielskiej świata w naszym ciele. Rozpadała się tym samym podstawa, z której mógł wystartować panhumanizm. Biologia człowiecza przestawała być surowcem, z którego płynęły bodźce tworzycielskie – a jeśli tak, to odżywały w niej stare dyspozycje do szczęścia fizjologicznego, którym oddycha cały świat żyjący. Napięcia emocjonalne traciły swój odwieczny kierunek nastawiony na panteizm, pełnię życia, a świat osiągnięć obiektywnych przestawał mamić wolą mocy. Ucieczka od człowieka natury rozrywa więc spójność pomiędzy biologią człowieczą, wolą tworzycielską i instrumentarium, niszcząc tym samym więź z ewolucją tworzycielską świata.

Z chwilą gdy rozpad się rozpoczął, toczy się on nieubłaganie do końca. Zarówno sam proces rozpadu, jak i końcowe produkty tegoż rozpadu są zawsze te same. Jeśli spojrzymy na historię wielkich klęsk człowieka natury, a więc i panhumanizmu, uderzy nas zjawisko powtarzania się tych samych faz i takichże końcowych wyników. Następstwem tego musi być powtarzanie się krajobrazu powrotu, a więc odrobienie tego samego marszu i tych samych etapów. Krajobraz powrotu jest zawsze ten sam: stoczenie się w obszar wieczystego wrotu biowegetacji i dokuczliwy ból kalectwa zerwanych ścięgien istoty tworzycielskiej w każdej osobowości ludzkiej.

Tam, gdzie człowiek ostatecznie wypadł z orbity ewolucji tworzycielskiej świata, ogarnąć go musi najgłębszy rozstrój wewnętrzny i w ślad za tym idące niepojęte cierpienie. Jakieś ślepe siły napierają od wewnątrz, świat zewnętrzny zieje niepokojącą pustką, a razem kulminuje to w uczuciu szarpiącego bólu, poczuciu bezsensu istnienia, u kresu którego stoi widmo nicości. Wyrwać się          z tego strasznego kręgu, uciec od bólu – ale dokąd? Zrozpaczony człowiek z najwyższym wysileniem szuka dróg tej ucieczki. Zastanówmy się chwilę – gdzie ich może i musi upatrywać. Z jedynej drogi swego posłannictwa został zepchnięty, i właśnie dlatego poszukuje nowego wyjścia. Czy może więc on dostrzec coś innego niż żałosne resztki w postaci kikuta swego nagiego istnienia biologicznego, kikuta woli tworzycielskiej i kikuta instrumentarium? Właśnie owe trzy fundamentalne fakty skupić muszą jego uwagę. Umysł człowieka upadłego nic innego równie ważnego nie dostrzeże. W ciemnościach rozpaczy to są trzy światełka orientacyjne. Innych nie ma. Ku nim też odruchowo człowiek podąża. W rezultacie wpada w straszliwy labirynt o trzech korytarzach, wikłających się coraz bardziej. W nim też ludzkość błądzi od tysiącleci. Tu się znajduje centralny węzeł ponurego dramatu ludzkości, dramatu, którego wątki rozwijają się do dzisiejszego dnia.

Po nieudanym starcie ku pełni życia człowiek się znalazł w ciemnicy męczącej niepewności, skąd usiłował wydobyć się poprzez ucieczkę w tajemniczy labirynt, oddalający go od człowieka natury jako rzekomego źródła cierpienia. Demon choroby stał się tu intymnym przewodnikiem. Oderwanie się od człowieka natury jest wejściem w labirynt schorzenia. Labirynt choroby posiada trzy zasadnicze korytarze, trzy kierunki oddalania się człowieka od swego naturalnego posłannictwa.

Pierwszym z nich jest powrót w stare łożysko wieczystego wrotu biowegetacji, czyli marsz ku pokusom szczęścia fizjologicznego.

Drugim – próba pozbycia się rozstrajającego i bolesnego chaosu we własnym wnętrzu duchowym, zrodzonego z dekompozycji woli tworzycielskiej; będzie to wysoce absorbujące zajęcie w regionach nieuchwytnych żywiołów „duchowych", skąd krok do fikcji odrębności i zasadniczej inności świata „ducha".

Trzecim wreszcie – ucieczka od kikutów instrumentarium, a więc negacja zadań, negacja narzędzi i środków, zwalczanie pokus tworzenia i władania, tych źródeł cierpienia.

Są to odwieczne tory rozpadu człowieczeństwa, na których rozkwitają odpowiadające im widzenia bytu. Wszystkie kierunki schorzałego człowieczeństwa próbują pozbyć się balastu panhumanizmu na swój sposób. Pełny rozwój choroby polega na wyizolowaniu kikutów ewolucji tworzycielskiej świata jako czegoś obcego, koszmarnego i wrogiego. Trzy drogi prowadzące do tego celu uzupełniają się wzajemnie. Pierwsza droga, polegająca na wyzwoleniu się biologii ludzkiej z „niewoli" i „zła", jest najbardziej pierwiastkowa. Z kolei najprostsze doświadczenie poucza jednak, że w biologii ludzkiej tkwią jakieś korzenie, które łączą nas ze „złem" poprzez trwałe upodobania, żądze i namiętności. Tak powstaje droga, która poprzez negację usiłuje zerwać więzi, oddalić urok grz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin