POLSKA POLITYKA PRONARKOTYKOWA.odt

(34 KB) Pobierz

 


 


 


POLSKA POLITYKA PRONARKOTYKOWA

 

W roku 2000 polski sejm uchwalił jedną z najbardziej restrykcyjnych w Europie ustaw dotyczących zwalczania problemu narkomanii. Uchwalono ją wbrew opinii ogromnej większości organizacji na co dzień  zajmujących się narkomanami, wbrew temu co mówili terapeuci i lekarze. W ciągu zaledwie trzech lat, spożycie narkotyków wzrosło dwukrotnie, a do roku 2004, gdy podjęto próbę znowelizowania ustawy, byliśmy w światowej czołówce zarówno jeśli chodzi o surowość prawa, jak i tempo wzrostu ilości nieletnich narkomanów. Ministerstwo zdrowia, razem z praktycznie wszystkimi instytucjami wyznaczonymi do zwalczania tej plagi, próbowało przeforsować depenalizację, czyli całkowite przyzwolenie posiadania na tzw “własny użytek”. Znowu posłowie okazali się mądrzejsi od lekarzy, projekt nie przeszedł (jednym głosem). Obecnie trwają prace nad kolejną nowelizacją. Najwidoczniej Minister Ziobro uznał, że stosowana w Polsce przez ostatnie 6 lat strategia jest skuteczna. Planuje się dalsze zaostrzanie już jednego z najsurowszych praw, znowu przy proteście wszystkich którzy próbują narkomanów leczyć.

 

Jak w kraju wygląda sytuacja? Co nasze dzieci robią na dyskotece? Jak, po sześciu latach, wygląda statystyka? Niestety, nikt nie może dostarczyć dokładnych danych, gdyż... polskie prawo wyraźnie tego zabrania. Jeśli młody człowiek wyzna mi, że zażywał narkotyki, mam obowiązek zgłosić ten fakt na policję. Jak tutaj przeprowadzić ankietę i nie skończyć w więzieniu za ukrywanie przestępców? Pozostają anonimowe ankiety w szkołach, albo opinie ludzi na co dzień pracujących z młodzieżą. Pomysł ankiet odpada, jaki normalny uczeń przyzna się do robienia czegoś, za co grozi mu 3 lata więzienia? Żeby w jego szkole również stanął policjant z wytresowanym psem?  Ma to tyle sensu, co ankietowanie więźniów “czy po wyjściu na wolność zamierza popełnić pan przestępstwo?” Pozostaje infiltracja środowiska.

 

Pierwsza wizyta, wydział prewencji policji w moim mieście. Przedstawiam się jako koordynator stowarzyszenia ds polityki narkotykowej (którym nota bene wtedy byłem). Funkcjonariuszka patrzy na mnie z nadzieją, że może pomogę, może dostarczę jakiś ulotek, kogoś kto może porozmawiać z rodzicami. Przychodzi do niej zrozpaczona matka, ale co policja może poradzić? Może co najwyżej zamknąć córkę czy syna do więzienia, tego wymaga polskie prawo. Żali mi się, że naczelnik wymaga tylko jednego – statystyki spraw skierowanych do prokuratury. Z tego on jest zresztą rozliczany, nawet gdyby chciał, nie może wymagać czegoś innego. Nikogo nie obchodzi, ilu ludziom faktycznie funkcjonariuszka pomogła, ilu uratowała życie dobrą radą. Jeśli policjant próbuje pomóc, sam naraża się na konsekwencje. Za bardzo ulotek obiecać nie mogę, każdy działający w tej strefie ślizga się na granicy przestępstwa. Pytam, jak wygląda statystyka w regionie. Wg policji, 80% młodych ludzi zażywało narkotyki, po tak zwane twarde sięgało 20-30%. Nie ma młodzieżowej imprezy, na której nie pali się marihuany. Kończymy rozmowę, funkcjonariuszka prosi o podtrzymanie kontaktu, liczy na to że dostanie jakiekolwiek wsparcie, gdyż od budżetu nie mają ani grosza na ulotki, na organizacje spotkań, imprez edukacyjnych.

 

Ośrodek Monaru. Miły, bezpośredni kierownik, widać że ma obycie z ludźmi, ktoś kogo młodzież będzie słuchać, komu zaufa. Krótka rozmowa wstępna, dowiaduję się, że współorganizował Pomarańczową Alternatywę, że swego czasu poświęcił sporą część swego życia, aby zmienić kształt ustawy. Jeszcze nie rozumiem, dlaczego zrezygnował. To przyjdzie później. Ośrodek na skraju upadku, kompletny brak funduszy. Z każdego kąta wygląda rozpacz i brak nadziei. Dowiaduję się, jakie są perspektywy leczenia. Nie ma w naszym kraju praktycznie żadnych. O metadon trudniej niż o jakakolwiek inna substancję. Nawet na czarnym rynku nie da się tego dostać. Ośrodki leczenia nie pokrywają nawet kilku procent zapotrzebowania. To samo pytanie, które zadałem w wydziale prewencji, orientacyjna statystyka. Ile procent młodych ludzi przynajmniej raz paliło marihuanę? Dziwny uśmiech, “wie pan, powiem po prostu – wszyscy. Nawet nie zostawię tej szansy, że 99%, po prostu nie wierzę że ktoś dziś może tego nie spróbować przynajmniej raz”. Nieco lepiej sprawa wygląda w przypadku narkotyków twardych, wg specjalistów próbowało ich około połowy. Na pytanie o współpracę z policją, patrzą na mnie jak na idiotę. To przecież policji winni są podziękowania za to, że nikt nie zgłasza się na leczenie. Któż chciałby zamienić nałóg na więzienie?

 

Nie dowierzam, robię mini-sondę wśród moich znajomych, tych o których sądziłem że nigdy trawki nie palili. Jeden po drugim, rozwiewają moje wątpliwości. Znajduję w końcu jedną osobę, nigdy w życiu nie zapaliła marihuany, nie wypiła piwa, nie wzięła do ust papierosa. Kasia pracuje teraz w domu dziecka, gdzie właściwie wszystkie dzieciaki są na skraju uzależnienia. No cóż, przynajmniej nie jest to 100% o których mówił Monar.

 

Dlaczego? Skąd taka statystyka? Przecież w czasach mojej młodości, w latach 80, o narkotykach w ogóle się nie słyszało. Czasem ktoś zdobył nasiona konopi i sobie hodował, raz zapalił ze znajomymi, błyskawicznie się nudziło, wyrzucał. Kilka osób miało swoje stałe hodowle, kto chciał mógł dostać trawkę za darmo. Nikomu wtedy do głowy nie przychodziło, żeby żądać za to pieniędzy. Przecież wolno było hodować. Wszyscy te czasy pamiętamy, czasy naszej młodości. Taki stan rzeczy utrzymywał się mniej więcej do czasu wprowadzenia pierwszej poważnej ustawy antynarkotykowej w 1997 roku. Co wtedy się zmieniło?

 

Biorę do ręki ołówek, liczę. Liczę, jaka może być wartość rynkowa sprzedawanych w Polsce narkotyków. Jeśli sytuacja w całym kraju jest chociaż zbliżona do tej w moim mieście, najmniejsza suma o jakiej w ogóle można mówić w przypadku samej tylko marihuany to 3 miliardy. Nie dowierzam, przeliczam jeszcze raz. Ile za pozostałe substancje? Amfetamina, metamfetamina, extasy, heroina? Są wielokrotnie droższe. Silnie uzależniają. Jeśli doliczyć do tego fakt, że Polska jest jednym ze największych światowych eksporterów amfetaminy i extasy, dolną granicę zysków narkobiznesu można spokojnie wyznaczyć na 10 miliardów. Dziesięć miliardów... ważę tę sumę. Spora. Za takie pieniądze można dużo. Można kupić policjanta. Można kupić nawet ustawę.

 

Sięgam pamięcią w przeszłość raz jeszcze, do czasu, gdy praktycznie legalna była produkcja heroiny, gdy amfetaminę można było dostać w każdej aptece, gdy ze zwykłych kropli żołądkowych można było w 5 minut przyrządzić coś, czego posiadanie grozi teraz długoletnim więzieniem. Nie, to nie zmieniło się w 1997, zmiana nadeszła w chwili zdelegalizowania upraw maku. Zapewne wszyscy pamiętają dzielnych milicjantów, ganiających po polach makowych nielicznych wtedy hipisów? Cena słomy makowej, surowca do produkcji polskiej heroiny, zwiększyła się tamtego roku 10krotnie. Na rynku zostali ludzie mogący pozwolić sobie na nieco nowocześniejsze laboratoria, mogący się zorganizować w grupy. To było idealne posunięcie polskiego rządu, likwidujące za jednym zamachem całą konkurencję dla zorganizowanych grup przestępczych, chociaż zapewne nie o taki efekt wtedy chodziło. Cena samego narkotyku wzrosła o 10%. Spożycie skoczyło w stopniu porównywalnym do spożycia narkotyków miękkich po ustawie w roku 2000.

 

Zdecydowałem się nie podtrzymywać kontaktów z policją. Ludzi którzy próbują zabrać mafii 10 miliardów dość często spotykają mało zabawne przygody. Nie mam aż takiego poczucia humoru.

 

Gdzie te pieniądze są inwestowane? I czy ma to związek z tak horrendalnym wzrostem spożycia po każdej próbie zlikwidowania problemu zakazami i karami? Bo to że bez zakazów mafia nie zarobiła by ani grosza, jest pewne.

 

Najważniejsza chyba sprawa, osławione “promowanie” narkotyków wśród młodzieży. Nie, nikt nie rozdaje darmowych próbek. To działa inaczej. Młody człowiek ma do wyboru, zarobić 600 zł w hipermarkecie, albo kilka - kilkanaście tysięcy jako handlarz. Oczywiście sam bierze. Dość szybko staje się najlepiej ubranym uczniem w całej klasie, tym najbardziej zaradnym. Wzorem do naśladowania. W jego najlepszym interesie leży namówienie największej ilości rówieśników. Nie uda mu się? Na jego miejsce przyjdzie następny, z większym darem przekonywania. Pieniądz nie lubi próżni. Kształtuje się wzór młodego, zaradnego dealera. Zażywasz – wygrywasz.

 

Dziwne, że nikt nie podnosi publicznie pod dyskusję tego zagadnienia. Przecież przykładów mamy aż nadto. Już nawet nie mówię o tym, co stało się w Polsce po wprowadzeniu ścisłej prohibicji narkotykowej, w końcu można założyć, że podwojenie spożycia w ciągu pierwszych trzech lat i dalszy, równie dynamiczny wzrost, były wywołane innymi czynnikami. Mamy za to inny przykład, gdzie prohibicja była jedynym czynnikiem. USA i czasy Ala Capone. Ogólnie spożycie alkoholu w kraju wzrosło trzykrotnie przez 13 lat trwania prohibicji, w niektórych stanach skoczyło o 500% w ciągu 2-3 lat. To naprawdę zastanawiające, dlaczego słysząc o zakazie sprzedaży alkoholu każdy wie, że będzie to nieskuteczne, bo jedynie zwiększymy jego spożycie, zaś identyczny zakaz, dla prawie identycznych środków, w opinii tej samej osoby zniechęci do zażywania. Osobiście tego nie rozumiem, obecnie nielegalne narkotyki łatwiej od alkoholu ukryć, wyprodukować, silniej uzależniają, nie zażywa się ich w grupie, o wiele ciężej wykryć je we krwi czy w ogóle poznać po zachowaniu że ktoś jest pod wpływem... teoretycznie, zakaz alkoholu powinien mieć o wiele większe szanse powodzenia, tymczasem spotęgował jedynie problem. Ktokolwiek może mi to wyjaśnić? Chętnie posłucham.

 

Dlaczego tak wielu ludzi uznało, że warto się upić akurat wtedy, kiedy rząd tego zabronił? Psychologowie nie są pewni, jest kilka teorii. Bez wątpienia najważniejsze będą dwa czynniki. Primo, skoro nie ograniczam niczyjej wolności pijąc, dlaczego rząd mi tego zabrania? Picie było wtedy wyrazem buntu wobec próby wprowadzenia systemu totalitarnego. Wszyscy wiedzieli że to głupie, ale wszyscy to robili.

 

Drugi czynnik jest chyba o wiele poważniejszy, co widać nawet po naszym polskim przykładzie. Pieniądze.  W końcu wprowadzenie ustawy w roku 2000 było niczym innym, jak położeniem na ulicy 10 miliardów i postawieniem wielkiej fosforyzującej tabliczki z napisem: “Te pieniądze weźmie każdy, komu uda się namówić ludzi do zażywania narkotyków”. Żadne chyba państwo na świecie, w którym ludzie sami mogą hodować krzaki konopi, nie ma tak wysokiego spożycia tego narkotyku jak Polska. A przecież to głównie zmieniła ustawa – restrykcyjnie zakazała uprawiania. Nawet Holandia, gdzie każdy może kupić dowolną niemal ilość tego środka, a potem poprosić policjanta o ogień, nie ma takiego spożycia, jak my. Nawet pomimo tego, że w Holandii rząd zachęca ludzi do palenia trawki, aby zmniejszyć spożycie alkoholu (ten sam policjant który podał nam ognia do skręta, wręczy nam absurdalnie wysoki mandat za picie piwa w miejscu publicznym). Zwłaszcza dotyczy to młodzieży, tutaj bijemy Holandię na głowę.

 

Druga oczywista odpowiedź na pytanie o inwestowanie tych brudnych pieniędzy, łapówki dla policji. Teoretycznie, schwytanie dealera heroiny nie powinno stanowić najmniejszego problemu, uzależniony musi spotkać się z nim codziennie. Uzależnionych jest tysiące, dealerów kilku. Pytam znajomych warszawskich heroinistów. W twarz mi się śmieją. Hurtownik zawsze wie, kiedy będzie nalot policji.

 

Grube ryby? Policji nie opłaca się ich tropić, wykrywalność nabiją na palących na dyskotekach skręty nieletnich. Nawet, gdyby ktoś spróbował, jak dotrzeć do ludzi mających kilka miliardów zysku rocznie? Takie pieniądze kupią każdego. Czy może więc dziwić fakt, że wykrywalność przestępstw związanych z narkotykami oscyluje w okolicach 1%? Że zawód dealera jest jednym z najbezpieczniejszych zawodów w kraju? To akurat scenariusz znany z każdego państwa stosującego “twarde” metody walki z narkomanią. Nawet ma to swoją nazwę, “wielkie łowy na małe płotki”.

 

W całej praktycznie cywilizowanej Europie, do terapii metadonowych dostęp ma 90% uzależnionych. Jest to zrozumiałe. Narkoman – heroinista, miesięcznie “produkuje” szkody wartości przynajmniej 3 tysięcy zł, w czasie terapii metadonowej, która kosztuje ok. 20 zł miesięcznie, nie dość że nie szkodzi sobie i innym to jeszcze zazwyczaj znajduje pracę. W Polsce sytuacja przedstawia się odrobinę inaczej. Na przyjęcie do programu czeka się czasem kilka miesięcy, stawiane są najbardziej absurdalne wymagania, w momencie zerwania abstynencji bądź, na przykład, spóźnieniu sie po odbiór metadonu, jest się z niego usuwanym. Takie usunięcie to zazwyczaj wyrok śmierci. Dlaczego tak jest? Pytamy biuro ds Przeciwdziałania Narkomanii. Tłumaczą to potwornie wysokimi kosztami terapii. Kręcimy z niedowierzaniem głową, przecież terapia kosztuje grosze. 20 zł na miesiąc, czy to zbyt wysoka cena za ludzkie życie? Przyglądamy się sytuacji odrobinę bliżej, ogarnia nas groza. Od kilku lat Polska importuje najdroższy na świecie metadon z Włoch, przez co koszty terapii są zawyżone ok. 30-krotnie. Urzędnik tłumaczy się tym, że Holendrzy zerwali kontrakt. Holandia patrzy na nas ze zdziwieniem, pierwsze słyszą. W każdej chwili gotowi są wznowić umowę.

 

Tendencja europejska, to 90% uzależnionych mających dostęp do programu leczenia substytutami. W naszym kraju jest to 3-5%. Pytanie, dlaczego? Chociaż właściwe pytanie brzmi, czy zajmą się tym odpowiednie służby. Ilu ludzi umarło przez te lata, ponieważ odebrano im prawo do  terapii? Co gorsza, odpowiednie przepisy zabraniają podawania metadonu. Zrozpaczeni rodzice narażają się na więzienie, na czarnym rynku kupując lekarstwo ratujące życie ich dzieci.

 

Czy za ten stan rzeczy odpowiedzialna jest wyłącznie głupota urzędników? Zbyt dużo tutaj przypadków. Kara więzienia za podanie lekarstwa, absurdalne utrudnienia w dostaniu się na terapię, kompletnie nieuzasadniona zmiana dostawcy na 30krotnie droższego, stan rzeczy utrzymujący się kilka lat. Jeśli uwzględnimy fakt, że producenci i sprzedawcy narkotyków to najbogatsi ludzie w naszym kraju, na usta ciśnie się oskarżenie o korupcję.

 

Człowiek mający niejakie pojęcie o problemie narkomanii, oglądając transmisje z obrad sejmu, nie może oprzeć się wrażeniu, że cos jest nie tak. O czym oni wszyscy mówią? Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Czy na tej sali jest chociaż jedna osoba, mająca jakiekolwiek pojęcie o tym, co dzieje się w polskich szkołach? Na polskich ulicach? Czy przynajmniej jeden z nich potrafi dostrzec różnicę między celem a metodą? Między silnie uzależniającym środkiem psychoaktywnym z grupy depresantów, a w ogóle nie posiadającym uzależniających właściwości delikatnym psychodelikiem?

 

Cel i metoda. Dlaczego w ogóle zdelegalizowano narkotyki? Kiedyś heroinę mogło kupić nawet 7 letnie dziecko, bez żadnej nawet recepty, jako lekarstwo na kaszel. Okazało się jednak, że heroina ma niepożądane skutki uboczne. Aby zlikwidować te skutki, spróbowano ograniczyć jej dostępność. To jest właśnie to, czego polscy posłowie nie są w stanie zrozumieć. Ograniczenie spożycia jest środkiem prowadzącym do celu, czyli zmniejszenia szkodliwości.  Nie jest ono celem samym w sobie. W ogóle nie powinno być brane pod uwagę jeśli miało by pogorszyć stan zdrowia zażywającego. Wychodzi się po prostu z jakże słusznego założenia – mniej biorących, mniej osób zrobi sobie krzywdę.  Czy to w ogóle działa? Czy chroni młodzież przed największym zabójcą, heroiną?

 

Teoretycznie nikt nie powinien sięgać po heroinę. Każdy z nas wie, że to śmierć, każdy widzi umierających na dworcach narkomanów. Jednak ciągle kolejne dzieciaki to robią. Palą z folii, dają sobie wstrzyknąć. Dlaczego? Co skłania do tak absurdalnego zachowania? Przecież na zdrowy rozum, to prawie jakby wziąć młotek i stuknąć się w czaszkę, tyle że krócej człowiek się będzie męczył.

 

Pierwsza przyczyna, to oczywiście zysk jaki się za tym kryje. Co z tego że Polska wydaje 20 milionów na programy informacyjne, gdy po drugiej stronie barykady czeka kilka miliardów dla tych, którzy mają dar przekonywania? Dopóki można na heroinie zarabiać, zawsze znajdzie sie ktoś, kto młodych, niedoświadczonych ludzi, namówi do tego pierwszego razu.

 

Ale jest też druga przyczyna. Każdego dnia słyszy się w szkole, że narkotyki to śmierć, że jeśli zapali się skręta, bez wątpienia wyskoczy się przez okno, zapewne wcześniej rąbiąc całą swoją rodzinę siekierą. Jeśli jakimś cudem przeżyje się ten pierwszy raz, po miesiącu rozwinie się ciężka psychoza i skończy się w szpitalu psychiatrycznym. Skręty palili niemalże wszyscy, przynajmniej raz. Wszyscy doskonale wiedzą, jakie naprawdę mają one działanie, czym naprawdę kończy się nadużywanie. Każdy wie że oficjalna propaganda na temat konopi jest, delikatnie mówiąc, znacznie przesadzona. Palenie to coś tak pospolitego jak dla człowieka który dorastał w latach 80tych, wypicie piwa. Niemniej w świetle polskiego prawa, jest to równoznaczne z wstrzyknięciem sobie wywaru z maku. Każdego dnia wciska się młodym ludziom do głowy, że nie ma różnicy między trawką a heroiną. Taki sam narkotyk, taki sam wyrok za posiadanie, za handel. Takie przekonywanie jest  zbrodnią, ale to się robi. Co więcej, ktoś wpadł na idiotyczne hasło “każdy heroinista zaczynał od marihuany”, każdego dnia przekonuje się młodych palaczy trawki: “skończysz ze strzykawką, zobaczysz, przecież już jesteś narkomanem, ćpunem, zaczniesz zażywać heroinę”. Jeśli dodamy do tego, że marihuanę kupuje się u tego samego dealera który oferuje heroinę... chyba nie muszę komentować? Nawet oficjalna opinia Światowej Organizacji Zdrowia, wygłoszona aby powstrzymać ten absurd, nie pomogła. Brzmi ona: “Marihuana nie ma żadnych, ale to żadnych właściwości które mogły by sprawić że palący ją sięgnie po jakiekolwiek inne środki, nie ma również żadnych badań, które dowodziły by związku przyczynowo-skutkowego”. No cóż, naprawdę dziwne by było, gdyby po heroinę sięgał ten nieliczny procent młodzieży która nigdy nawet trawki nie zapaliła, więc w pewnym, dość specyficznym sensie, twierdzenie że wszyscy od trawki zaczynali, jest prawdziwe.

 

Cel czy metoda? Próbować za wszelką cenę zmniejszyć spożycie, nawet jeśli oznacza to kilkanaście razy więcej ofiar?

 

Jakie są efekty prób ograniczenia dostępu do narkotyków w Polsce?

 

Pierwszy, najbardziej widoczny, to fakt że w zasadzie dostęp jest nieograniczony. Przeciętny nieletni Polak częściej jest pod wpływem nielegalnych środków, niż alkoholu. Po prostu łatwiej je kupić, gdy nie ma się ukończonych 18 lat. Co więcej, olbrzymi nacisk społeczny jaki wytwarza możliwość zarobienia naprawdę ogromnych sum pieniędzy sprawia, że biorą praktycznie wszyscy, nawet ci którzy nigdy by po żadne środki sami z siebie nie sięgnęli.

 

Brzmi absurdalnie? Przecież w każdej aptece, ba, w każdym kiosku ruchu można kupić bardzo silny narkotyk, przy którym marihuana to jak herbata przy amfetaminie. Wystarczy zjeść więcej tabletek niż podano na opakowaniu. Podobne substancje są dostępne w sklepie spożywczym, chemicznym, ogrodniczym, całkowicie legalnie. Od tych nielegalnych nie różnią się praktycznie niczym, jest ich dziesiątki. Niemniej niemal nikt ich nie zażywa.

 

Drugi, korupcja. Najbardziej jaskrawe przykłady to brak wykrywalności oraz, pojawiające się czasem, absurdalne zapisy prawne (jak ten o zakazie sprowadzania metadonu).

 

Nie bez znaczenia jest to, że producenci i handlarze narkotyków to najbogatsi ludzie w kraju. To także efekt polskiej polityki narkotykowej.

 

Kolejny, to uniemożliwienie prowadzenia terapii dla ludzi, którzy naprawdę tego potrzebują.  To nie pomyłka. Każdy terapeuta jest przestępcą. Jego obowiązkiem jest zgłosić narkomana na policję, a nie wyciągać go z nałogu. W przeciwnym razie, grozi mu więzienie. Uzależnieni dobrze o tym wiedzą, wiedzą również, że są najbardziej smakowitym kąskiem dla policjanta, okazją nabicia statystyki.

 

Bez wątpienia, istotny jest wpływ martwego przepisu prawnego na świadomość społeczną młodych ludzi. Wiedzą oni, że za posiadanie skręta, mogą trafić do więzienia, ale jednocześnie nikt im nie wyjaśnił, dlaczego? Komu oni robią krzywdę, żeby ich karać? Dlaczego grozi więzienie za coś, co robią wszyscy i co wszyscy akceptują? Pierwsze efekty mieliśmy przy zeszłorocznych wyborach, gdzie młodzież praktycznie nie uczestniczyła. Czy może to kogoś dziwić? Zdziwienie raczej powinno wywołać to, że ktoś młody w ogóle poszedł głosować. W świadomości młodego człowieka, marihuana nie różni się od kawy, dla niego to taka sama używka. Kto z nas poszedł by głosować na posła czy prezydenta, który za picie kawy proponuje 3 lata więzienia?

 

Ostatni, najbardziej drastyczny efekt polskiego prawa narkotykowego, to bezpośrednie konsekwencje zmuszania tych naprawdę uzależnionych do zaopatrywania się u dealera. Te konsekwencje to: Olbrzymie koszty finansowe, uzyskanie statusu kryminalisty, domieszki często o wiele bardziej szkodliwe od samego narkotyku. Widząc heroinistę na dworcu PKP, czy ktokolwiek zastanowił się jak wyglądało by jego życie gdyby mógł kupić ten narkotyk w aptece, na receptę? Odpowiedź można znaleźć w Szwajcarii czy ostatnio w Niemczech, gdzie taki program leczenia jest stosowany. Praktycznie zerowe prawdopodobieństwo zachorowania na AIDS, o wiele lepszy stan zdrowia, bardzo często możliwość podjęcia normalnej pracy, w ogóle prowadzenia w miarę normalnego życia. Co najciekawsze, okazuje się, że również szansa na wyjście z nałogu jest znacznie wyższa, jeśli tego człowieka się nie upodli, jeśli da mu się szansę.

 

Wyjście z sytuacji? To, co wprowadza się już w niektórych krajach europejskich, nieśmiało, bo przy proteście karteli narkotykowych. Dać każdemu uzależnionemu dostęp do terapii, na jego własny koszt. Wprowadzić jako dozwoloną, terapię za pomocą narkotyku. Dać uzależnionym możliwość wyboru terapii, jaka im najbardziej odpowiada. Dać większe kary za oferowanie nieletnim, zdelegalizować kupowanie nawet na własny użytek u dealera. Wprowadzić to, co można robić juz praktycznie wszędzie, czyli hodowle na własny użytek. Rzetelna, szeroko zakrojona kampania informacyjna, skierowana do młodzieży, zwłaszcza do tych, którzy już zażywają regularnie tzw miękkie narkotyki. Wyraźne oddzielenie tych w miarę bezpiecznych od mordercy, jakim jest heroina. Nawet jeśli nie spowoduje to wyraźnego spadku spożycia, zmniejszy szkody, jakie narkotyki powodują w społeczeństwie. I będzie to naprawdę znaczny spadek, porównywalny do skoku, jaki wywołała ustawa w roku 2000.

 

Na zakończenie warto nadmienić, iż minister Ziobro wyszedł z inicjatywą poprawienia naszego prawa narkotykowego. Poprawka sprowadza się głównie do zwiększenia kary więzienia za posiadanie do 8 lat. Innymi słowy, jeśli wasz syn zapali skręta na imprezie i akurat przyłapie go policja, spędzi całą młodość w więzieniu, w towarzystwie morderców, gwałcicieli i złodziei. Oczywiście po to, aby uratować go przed zgubnym wpływem narkotyków i demoralizacją.

 

Mafia oczywiście zaciera rączki, widząc taki obrót sprawy. Wiadomo – skończy się tak jak we wszystkich krajach, które przerabiały ten scenariusz. Większa cena rynkowa, wiec zwiększenie zysków. Więcej pieniędzy na łapówki, możliwość wykorzystania policji do likwidowania drobnej konkurencji. Dalsze inwestowanie, więc spożycie specjalnie nie spadnie, pomimo ryzyka więzienia. W końcu są kraje, gdzie za zażywanie jest kara śmierci, a i tak ćpają tam na potęgę. Po prostu, wysokie kary za zażywanie wynoszą narkotyki na piedestał, robią z nich symbol walki z systemem.

 

Jako zrozpaczony obywatel, mam otwarte pytanie do ministra Ziobro – dlaczego chce dać mafii narkotykowej dalsze miliardy? Dlaczego jeszcze bardziej chce scentralizować zjawisko handlu, przekazać go w ręce jeszcze bardziej bezwzględnych osób? Teraz przynajmniej część narkotyków jest produkowana przez samych uzależnionych bądź drobnych przedsiębiorców, przynajmniej część pieniędzy nie trafia do narkotykowych baronów. Komu ta sytuacja przeszkadza?

 

W 2000 obiecywano, że na nasz kraj wszyscy będą spoglądać i czerpać z nas przykład. Że Polska znowu stanie się wzorem dla reszty świata. Gratuluję, udało się wam, panowie. Po raz kolejny staliśmy się światowym pośmiewiskiem, krajem, który podaje się jako sztandarowy przykład szkodliwości restrykcyjnego sposobu zwalczania problemu narkomanii. Jesteśmy jednym tchem wymieniani z innymi państwami, które kilkanaście lat temu próbowały stosować podobne metody. Z podobnym rezultatem.

 

No cóż, zapewne minister Ziobro zapatrzył się w USA, kraj z niemal najostrzejszym prawem narkotykowym. Nieważne że aby uratować jedną osobę, do więzienia wsadza się 20 które nikogo nie skrzywdziły (tak, to prawda. W zeszłym roku narkotyki zabiły ok. 40 000 osób, aresztowanych zostało 800 000, praktycznie wyłącznie użytkowników, niemal żadnego dealera). Nieważne. Nieważne, że – licząc cywilizowane kraje - USA ma najwyższy na świecie współczynnik zachorowalności na HIV/AIDS wśród uzależnionych. Nieważne, że średnia życia narkomana jest w USA najkrótsza na świecie. Nieważne, że wskaźnik spożycia bije na głowę wskaźniki w praktycznie całej reszcie świata.  Nieważne, że tam właśnie statystycznie najwięcej jest uzależnień wśród najmłodszych. To się nie liczy. Ważne, że kary mają najwyższe. I to jest Prawo i Sprawiedliwość.

 


 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin