Włodzimierz Odojewski
I poniosły konie
Zrealizowano w ramach Programu.Operacyjnego
"Promocja Czytelnictwa' ogłoszonego przez
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Płatne ze środków finansowych
Biblioteki Marodc^ej
WŁODZIMIERZ
ODOJEWSKI
... i poniosły konie
TWOI S T V L
.I1A/n książkowe
WYDAWNICTWO ? 1 4
Warszawa 2006
Projekt okładki i strcj Maciej Sadowski
Edytor
Joanna Rodziewicz
Korekta
Barbara Wiśniewska
I 8i~3?
«2033?
) Copyright by Włodzimierz Odojewski, 2006
) Copyright by Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2006
Wydawnictwo Książkowe Twój Styl al. Niepodległości 225/11,02-087 Warszawa tel.
(+22) 576 82 72, faks (+22) 576 82 62 E-mail: biuro@wkts.pl
Dział Handlowy
ul. Kolejowa 19/21,01-217
tel./faks (+22) 631 81 25, bezpłatna infolinia 0-800 120 189
e-mail: dystrybucja@wkts.pl
http://www.wkts.pl
ISBN 83-7163-465-?
Wydawnictwo Książkowe Twój Styl Warszawa 2006
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Nasze Media, Warszawa
Druk i oprawa: EDIT sp. z o.o.
??\%
lzanim szły,..
...a wtedy hen na zaborzu pojaśniało. To ta ledwo różowa smuga wczesnego słońca,
usiłująca podźwignąć wzwyż wciąż jeszcze mocno ołowiane niebo. Ale mżawka nocna
już ustała i mgły rozpraszały się prędko, gdy zagłębił się w pusty park.
Szedł coraz mniej ostrożnie. Choć u ludzi, gdzie pozostawił był konia, został
kilkakrotnie ostrzeżony. Nic jednak nie zdradzało tamtego zniszczenia. Park w
nieostrym teraz świetle świtu zdawał się niemal nietknięty; pod ścianą prawego
skrzydła dworu leżały jedynie opróżnione skrzynki po butelkach z winem, nieco
dalej stos papieru, może rozmiękłych w deszczu starych gazet albo książek, albo
jeszcze czegoś innego. Więc przedostawszy się przez stratowany klomb, przystanął
i rozejrzał się dookoła raz i drugi, lecz nieuważnie. Bo cisza panowała tak
zupełna, że wszystkie odgłosy -jego samotnych kroków, spadania na ziemię
pojedynczych kropel z liści i gałęzi, pobliskiego łopotu skrzydeł zamilkłego
przed chwilą ptaka - brzmiały niezwykle wyraźnie, oddzielnie, oddzielnie tą
ciszą były oprawione.
Drzwi od frontu były zabezpieczone dwiema poprzecznie umocowanymi deskami, a
boczne od strony kuchennej, gdy okrążył budynek, przekonał się, że również; okna
też znajdował pozabezpieczane, i w końcu
?___________Włodzimierz Odojewski___________
do środka przedostał się znanym sobie jeszcze z dzieciństwa sposobem, wsuwając
się przez nie domykające się nigdy przy ziemi okienko w głąb jednej z piwnic
pozostałych z tej jakiejś masywnej budowli, na której ruinach później postawiono
dwór. Potem stał tam krótką chwilę niemal w zupełnej ciemności, wdychając
rozrzedzony, zawiewający skądś razem z przeciągiem, zapach murszejącego kamienia,
pleśni, jakichś skwa-śniałych owocowych zapraw, pomieszany z ledwo uchwytną
wonią rozlanego dawno wina i wsłuchiwał się w szmery wnętrza, lecz obojętnie.
Nie było wśród nich nic obcego, ale i nic swojskiego. Wreszcie po omacku
wyszukał wśród stosów rupieci przejście na wyższą kondygnację piwnic, gdzie już
było widno, a stamtąd na parter.
Okna tu osłonięte były zewnętrznymi okiennicami, nawet te, w których zachowały
się szyby, ale szparami po bokach i na łączach rozeschniętych desek wciskało się
światło, dostatecznie rozjaśniając mrok, ażeby wszystko dookoła widzieć mógł
dobrze. Znowu krótko wsłuchiwał się w szmery wnętrza, lecz i tym razem obojętnie.
Głowę miał pustą, bez jednej myśli albo przeciwnie, tak pełną myśli mknących
szybko, że żadna nie dawała się zatrzymać, uchwycić, rozważyć, więc jakby ich
wcale nie było.
Szedł później od pokoju do pokoju, zatrzymując się przy pozostawionych tu i tam
większych i cięższych meblach i zastanawiał się, co wywiozła stąd po pogromie i
pogrzebie dziadka rodzina, a co wyrabowano, choć dwór wydawał się teraz
zabezpieczony i jak gdyby przez kogoś strzeżony. Po jakimś czasie jednak
przesta-
Iza nim szły..._______________7
ło go to cokolwiek obchodzić. W jednym z pokojów babki, gdzie stał pod ścianą
zamknięty na klucz bech-stein zatrzymał się na dłużej, siadł w foteliku z boku
instrumentu, z półeczki obok sięgnął plik nut i bez jednej myśli o nich
przekładał je na kolanach, ledwo odczytując tytuły utworów, tyle że przy
niektórych strzęp melodii wyłaniał się z zachowanego gdzieś głęboko wspomnienia,
może tylko złudzenie tej melodii, bo nie potrafiłby jej powtórzyć. Po głowie
snuły się zrazu jakieś niezbyt wyraźne obrazy łączące się z tamtymi odległymi
czasami, rozpoznawał wśród nich kilka związanych właśnie z tym pokojem, kiedy
babka usiłowała nauczyć go gry na tym instrumencie, ale zaraz wypchnięte zostały
przez obrazy inne, bliższe, wyraźniejsze - były tam wiewiórki, które gdy
zbudziły się jakiegoś cieplejszego dnia zimą z zimowego snu, podbiegały do okien,
upominały się o orzechy, pamiętał ich obfite rude futerka ocierające się o szybę,
na moment przyciskające się do niej i wtedy raptem w tym miejscu odsłaniający
się jednocześnie jaśniejszy przedziałek skóry, były gawrony dostojnie kroczące
po trawniku i siwymi, chropowatymi dziobami wyciągające z rozmiękłej po
wiosennym deszczu ziemi różowe i czerwone, wijące się glisty, były konie
rozpędzone w okólniku, gdy przeraźliwie gwizdnął znienacka, kryjąc się w pobliżu
za żywopłotem i jeszcze konie luźno puszczone na łące i jakiś koń już pod
siodłem, uwiązany za wodze u płotu, czekający na jeźdźca, może nawet na niego -
żadnego natomiast człowieka w tych myślach, absolutnie żadnego, jakby cały świat
doskonale się wyludnił, i to było wszystko, i to było dobrze.
8___________Włodzimierz Odojewski___________
Być może nawet na chwilę, siedząc tak bez jednego ruchu, zasnął. Bo kiedy
otworzył oczy, światło wpadające przez nieosłonięte okno było zmienione,
bardziej intensywne, zeszyty nutowe dopiero co przez niego przeglądane, leżały
na podłodze, a nie słyszał, ani czuł, żeby zsunęły się z kolan, za to wkrótce
wydało mu się, że słyszy dobiegający doń z ogromnej odległości, ale tą
odległością niepochłaniany do końca, głos dzwonu; mógł to być tylko dzwon
cerkiewny w sąsiedniej wsi, pobudził go do zastanowienia, jaki to dziś dzień i
jaka pora, ale na bardzo krótko, bo to też przestało go zaraz obchodzić. W
myślach tylko do tamtych wiewiórek za oknem, do gawronów przeszukujących
pracowicie klomby, do koni biegających wewnątrz okólnika dołączył lis,
zakradający się zimą na teren folwarku, z kurnika porywający kury, którego
zastrzelił któregoś przedświtu zaczaiwszy się tam w pobliżu stryj Teodor, a
później jeszcze były wyłaniające się niekiedy z iglastego gąszczu na skraju
Motrenieńskiego Boru od strony czupryńskich pól sarny, które widział
kilkakrotnie, przechodząc tam z siostrą, lecz dalej w jego myślach nie pojawiał
się żaden człowiek, toteż, gdy gdzieś w głębi domu głucho trzasnęły drzwi,
wzdrygnął się cały i poderwał z fotela.
Stał potem obok fortepianu babki, przez chwilę instynktownie hamując
przyśpieszony oddech i nasłuchując, ale tamtemu hałasowi nie towarzyszył żaden
następny dźwięk, więc się uspokoił. Znowu szedł z pokoju do pokoju, znowu
przystawał niekiedy przy jakimś pozostawionym meblu, przyglądał się przez chwilę
jaśniejszym plamom na tapetach po zdjętych stam-
I zanim szły..._______________9
tąd obrazach, nawet zastanawiał się, co kiedyś w tym miejscu wisiało, czy stało,
co kiedyś tu było, ale i tym razem krótko tylko, bo zaraz jego myśli odbiegały
gdzieś daleko, sam nie bardzo wiedział dokąd. Zatrzymał się dopiero powtórnie na
dłużej w empirowym saloniku, w którym lubiły siadywać z książką w ręku kobiety
tego domu (któraś z ciotek, czasem także babka), pomieszczeniu prawie
nietkniętym, nawet z firanami na odsłoniętych teraz z okiennic oknach i
zastanawiał się, jakie to były książki, które one wtedy czytały, zaglądał
przecież im nieraz przez ramię albo prosił o opowiedzenie jakiegoś fragmentu,
zwłaszcza jeżeli zaczy-tana kobieta podczas lektury uśmiechała się bezwiednie,
albo na jej twarzy pojawiał się niepokój lub groza; przypominał sobie niektóre
książki, tytuły i nazwiska autorów jawiły się na parę sekund w głowie, zaraz
jednak przepadały, gdy tymczasem jego ręce zajmowały się zamkiem serwantki - był
zamknięty, kluczyk nie tkwił w otworze - poradził sobie z nim wciskając ostrze
scyzoryka między zamek a obramowanie drzwiczek, otworzył, wyjął jeden ze starych
kieliszków weneckich, którym przyglądał się przedtem chwilę przez szybę
serwantki (a które to kieliszki, pamiętał, napełniały winem też te same kobiety,
tutaj przyjmujące chętnie swoich gości), z uwagą oglądał, wpierw oddalając od
oczu, następnie do oczu zbliżając, obracał, trzymając za nóżkę w dwóch palcach,
jakby bawił się grą światła, podziwiał złocenie i szlif, sięgnął nawet do
kieszeni po szmatkę zastępującą mu chusteczkę i długo wnętrze kieliszka
przecierał, kilka razy sprawdzając pod światłem efekt swojej pracy, a potem
odwrócił się szybko, zamachnął
W__________Włodzimierz Odojewski___________
i trzasnął kieliszkiem o brzeg marmurowego blatu stolika stojącego obok, resztkę
zaś nóżki z podstawą rzucił na podłogę. Potem zaraz sięgnął po kieliszek
następny, tak samo go przetarł, sprawdził pod światłem i trzasnął o brzeg
marmuru. I następny, następny, i jeszcze następny, i jeszcze raz, i znowu,
ruchami jak sprawnej maszyny, aż ręka, niemal na oślep sięgająca w głąb
serwantki, trafiła na pustkę i jednocześnie spostrzegł, że na dłoni ma krew. Pod
stopami piętrzył się stos szkła; ominął go, żeby nie nastąpnąć butem i dopiero z
odległości kilku kroków przyjrzał się raz jeszcze opustoszałej serwantce. W jego
głowie jednak nie było żadnej związanej z nią myśli.
Znowu gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi; tym razem nawet nie drgnął. Opuścił
salonik. Gdy szedł przez pokoje i korytarzem ku znajomemu przejściu do piwnic,
wydawało mu się, że słyszy krok w krok podążające za nim kobiety, które lubiły
tam kiedyś w tamtym saloniku przesiadywać z książką, lub kawą i winem częstować
przyjmowanych gości. Wydawało mu się nawet, że cały czas wyraźnie słyszy za
plecami szmer ich lekkich, w obuwiu domowym, stóp, odrywających się od podłóg, a
później trochę głośniejszy od kamiennej posadzki w piwnicy, gdy przez piwnicę,
tak jak wszedł, tak wydostał się teraz na zewnątrz domu. Gdy oddalał się od
dworu przez park, wciąż jeszcze ich kroki słyszał, te kobiety bowiem szły za nim.
Warszawa, 1956 r.
.. ? poniosły konie
To już, oczywiście, historia zamknięta na wszystkie, jakie tylko wymyślono w
zamkach i kłódkach spusty. A przecież nigdy nie zapomniałem Mikołaja Da-miatycza,
przyjaciela swej najwcześniejszej młodości. Stamtąd. Nawet, jeżeli to i owo
wypadło z pamięci z tła, na jakim przyjaźń ta się niegdyś zawiązała, rozwinęła i
umocniła. Nawet, jeżeli jedno pogrążyło się tylko we mgle, inne zaś w ciemności.
I z upływem lat ciemności coraz pełniejszej.
Czasem o tamten odległy kąt dawnego kraju mnie pytano. Ktoś obcy, nieraz syn
albo córka. Choć młodych rzadko interesuje to, co odeszło w przeszłość, co
przepadło raz na zawsze, bardziej żyją tym, co widzą, co ich otacza, czego można
by dotknąć, tak już jest, nic się na to nie poradzi. Ale jednak niekiedy pytano.
I wtedy wcale niełatwo mi przychodziło odpowiedzieć (sam się do tego
przyznawałem), nawet to jeszcze nadal w pamięci tkwiące prawdziwie przybliżyć.
Bo chociaż strony te wciąż istnieją jako obszar, zespół geograficznych pojęć
(mimo że wiele nazw zmieniono albo też w innym języku brzmią trudne do
rozpoznania), w rzeczywistości są światem ostatecznie dla nas umarłym. Niewiele
albo prawie nic nie pozostało z niektórych dawnych wsi i osad, po niejednych
wszelkie ślady poro-
12__________Włodzimierz Odojewski___________
sły doszczętnie trawą lub lasem, o ludziach już nie wspominając. Tak, że nawet
mnie, tak związanemu z tą ziemią, coraz trudniej przychodzi złożyć w jedną
historię to, co w pamięci przez lata z wolna rozpadało się na ułamki zdarzeń,
niekiedy od siebie niezrozumiale oderwane. Lecz gdy teraz, po kilkumiesięcznej
nieobecności w domu, zabrałem się do porządkowania korespondencji i natrafiłem
na list Mikołaja Damiatycza, obrazy stamtąd powróciły do mnie chaotyczną, to
prawda, ale wciąż niewystygłą falą. List dotarł do mnie chyba pod koniec 69-tego
roku, stempel na kopercie był tak niewyraźny, tak zatarty, że nie dawał się
odczytać, wewnątrz zaś Mikołaj nie postawił daty. Mikołaj wysłał go zapewne w
przeddzień swojego wyjazdu z Kanady do Australii i list tułał się po jakichś
pocztowych i, wiadomo, niepocztowych szlakach wiele tygodni, zanim do mnie
dotarł, już zbyt późno, ażeby moja odpowiedź mogła Mikołaja uchwycić na jednym z
etapów jego podróży jeszcze, które mi w swym liście skrupulatnie wynotował.
Mikołaj więcej się nie odezwał, mógł myśleć, że tego listu od niego w ogóle nie
otrzymałem, że go zatrzymano w jakiejś pocztowej cenzurze, co było praktyką
ówcześnie dość pospolitą, stosowaną wobec listów nadchodzących z zagranicy, a
mnie nie udało się dotychczas zdobyć Mikołaja nowego adresu, przypuszczam jednak,
że tam w Australii na stałe osiadł i że żyje. I może kiedyś uda mi się nawiązać
z nim kontakt. Gdybym teraz chciał przed kimś dzieje przyjaźni z Mikołajem
odtworzyć i uporządkować - od czego musiałbym zacząć? Od historii z kurhanem?
Może od polowania na srebrnego lisa, przez którego dopiero bli-
... i poniosły konie____________13_
żej się poznaliśmy? Albo od tego jedynego jeszcze stepu w przedwojennej Polsce,
zaznaczonego pieczołowicie pod nazwą Pantalicha na mapie Romera, za którego to
wielkiego uczonego, geografa staraniem, obszar Panta-lichy uznany został podobno
w dwudziestoleciu międzywojennym za rezerwat? Przez którego to wertepy
kilkakrotnie z Mikołajem razem wędrowaliśmy lub cwałowaliśmy? Albo od okolicy
szlacheckiej o nazwie Soroczyskie, tam na tym obszarze osadzonej? Podzielonej na
różne zaścianki i posiołki rusińskie i polskie. A może od tego, jak zetknąłem
się z atamanem Koryckim? Czy też od tej historii z trzema czerwonoarmistami w
początku czterdziestego roku, jak rozpaczliwie się ona skończyła i następnie,
trzy lata później - od zagłady części posiołka Wiaty? No nie, te ostatnie
wydarzenia były wprawdzie niezwykle dramatyczne, układałyby się wprost w kształt
antycznej tragedii, ale to byłoby tak, jakby zacząć prawie od końca. Od członu
ostatniego, albo przedostatniego. Bo cała ta młodzieńcza historia, w której
postacią główną jest Mikołaj, a nicią ją wiążącą moja z nim przyjaźń, składa się
z epizodów, nieraz bez przejścia z jednego epizodu do drugiego, tych przejść
bowiem albo nie było, albo wypadły z pamięci na zawsze, czy też z pamięci
zostały świadomie wypchnięte, jako zbyt bolesne, męczące. Można jedynie te
zapamiętane opowiadać jeden po drugim. Więc spróbujmy po kolei, od samego
początku, tylko się nie śpieszyć, nie śpieszyć się w żadnym wypadku, zobaczymy,
do czego to doprowadzi... Co z tego wyjdzie?
14__________Włodzimierz Odojewski___________
Zapamiętałem, że gdy za Humieniskami z wysokiego brzegu Seretu skręcałem konno
na wschód, to po kwadransie, może dwóch niespełna, zaczynało się wilgotne
bezdroże, uroczysko, które latem podsychało, i wtedy pozostawały tam tylko
nieliczne wodne okinie i młaki, na ich skrajach piętrzył się gąszcz suchych
trzcin przerośniętych tu i tam kępami olszy, zaraz potem rozciągały się
trawiasto-kamieniste wertepy i że w tym właśnie dziko odludnym krajobrazie,
ciągle kierując się na liliowe od wrzosu podgórze, schodzące z kredowego pasma
Miodoborów, widoczne na widnokręgu cały czas bardzo dobrze (a nie zbłądziwszy
wcześniej), można było wreszcie trafić na niewielką dolinę i tam już, ścieżką
śród dziewanny, do kurhanu Damiatyczów. Od pogrzebanego w nim wojownika
wywodzili bowiem swój ród Damiatycze z Soroczyskiego po-siołka. A wszystko, co z
kurhanem się wiąże, zapamiętałem żywo.
Tu wypada uczynić historyczną dygresję. Wprawdzie dawniej niektórzy mieszkańcy
Humienisk i Soro-czysk powątpiewali ponoć szczerze, czy pod tą utwardzoną przez
wieki i trawą porosłą ziemią, spiętrzoną w niezbyt szpiczasty kopiec,
rzeczywiście leży jakiś przodek tejże rodziny, czy nawet przodek kogokolwiek z
tych stron, albo czy w ogóle leży tam ktokolwiek, to jednak Damiatycze, jak
tylko w pomroki ich rodzinnej pamięci sięgnąć, w zapisy w ubiegłowiecznych i
poza-ubiegłowiecznych kalendarzach, a także na marginesach zżółkłych i
wystrzępionych od długotrwałego używania modlitewników, zawsze szczególną czcią
otaczali kurhan, jako miejsce spoczynku swego histo-
#
15
rycznego jakoby protoplasty, przez to zaś kogoś świętego, dla nich wiecznego i
jak gdyby wyznaczonego przez samego Stwórcę do czuwania nad ich losem. Te drobne
zresztą wątpliwości, co do zawartości kurhanu (Damiatycze nigdy ich nie żywili),
rozstrzygnął w końcu, jak mi opowiadał wuj, pocisk artyleryjski wystrzelony w
czasie bolszewickiej wojny w stronę uchodzącego na wschód jednego z konnych
oddziałów Kozaków Budionnego; pocisk, który trafił w kurhan i doszczętnie go
rozrył.
Później, kiedy zawierucha wojenna ucichła, wszystko zaś w okolicy powróciło do
normalności, najstarszy z Damiatyczów, dwojga imion Roman Jewhen, głowa rodziny,
przywódca i wyrocznia w sprawach głównych i wielu pomniejszych również, który
już wówczas nie był młody, zebrał swych czterech synów, oraz kilkoro wnuków i w
obecności katolickiego proboszcza, oraz prawosławnego popa z Soroczysk, a
również tamtejszego wójta, dwóch nauczycieli, dwóch pisarzy gminnych, natomiast
z Humienisk policjanta, i kazał to, co z kurhanu pozostało, dokładnie przekopać.
Otóż w samym odziomku nic wprawdzie godnego uwagi nie znaleziono, warstwę
kamieni tylko, lecz gdy pokopano głębiej, na samym spodzie, niejako pod kurhanem,
pod tą kamieni warstwą i w kolistym obramowaniu kamiennym, natrafiono na
szkielet mężczyzny. Leżał on obok szkieletu konia i wielu przedmiotów z brązu,
będących najprawdopodobniej pozostałością jego ubioru i rynsztunku: krótkiego
mieczyka, z którego jedynie głownia i część jelca się zachowały, paru grotów od
strzał, okucia kołczanu, także resztek końskiej uprzęży, wielu
16__________Włodzimierz Odojewski___________
guzów i zapinek. Spór więc z okolicznymi niedowiarkami przesądzony zastał raz na
zawsze na korzyść Da-miatyczów, to natomiast, że szczątki odgrzebanego wojownika
i jego wierzchowca pochodziły nie z czternastego, trzynastego, czy nawet
dwunastego wieku, ale sprzed około lat dwóch tysięcy pewnie, a może i więcej,
nie miało dla istoty sporu znaczenia, ściślej, może nawet znaczenie miało,
przesuwało bowiem początek rodu Damiatyczów, w wersji rodzinnej, automatycznie o
tyleż wieków wstecz.
W owych poprzedzających drugą wojnę latach, kiedy podczas którychś wakacji
zdarzyło mi się kilka razy tamtędy wędrować, kurhan był już od dawna na powrót
uporządkowany, usypany na cztery albo pięć metrów wzwyż, obłożony kamieniami
polnymi od dołu, górą odarniowany starannie, zieleniący się, po archeologicznych
zaś wykopkach nie zostało śladu, bo chociaż wyposażenie kurhanu powędrowało do
muzeum jednego z okolicznych wojewódzkich miast, szczątków przodka Damiatycze
nie pozwolili ruszyć i od kurhanu poprzedniego (jeżeli w ogóle o jakimś
poprzednim można było mówić, usypano go bowiem z tej samej ziemi), kurhan ten
niczym się nie różnił. W jego wnętrzu znowu spoczywał szkielet mężczyzny wraz ze
szkieletem konia, ścieżka natomiast od kurhanu wiodąca w głąb doliny i dalej, w
odróżnieniu od zarośniętej trawą ścieżki od strony Seretu, rysowała się
wyraźniej; była dobrze wydeptana. Prowadziła ona do Soroczy-skiego posiolka
oddalonego od właściwych Soroczysk o. ponad dwa kilometry, jeszcze bardziej
wciśniętego w to wydmuchowisko na wschodnim brzegu rzeki,
... i poniosły konie____________17
zwące się stepem Pantalicha; posiołek zaś w całości zamieszkiwała rodzina
Damiatyczów. A, chociaż z nazwy wnioskując, spodziewałem się, pierwszy raz tam
samotnie zawędrowawszy, ujrzeć niewielką osadę, jaka często powstaje w pewnym
oddaleniu od właściwej wsi, rychło przekonałem się, że był to jeden jedynie
futor, niezbyt wysoki, jakby przycupnięty do ziemi, tyle że rozłożysty,
rozsiadły szeroko między stawami, a wierzbowo-bukowym zagajnikiem. I kiedy się
zbliżyłem, ujrzałem posiadłość ni to chłopską, ni to szlachecką (a przecież
Damiatycze, to była rusińska szlachta), złożoną z licznych, mniejszych i
większych, niektórych nawet dla widza, nieodgadnionego przeznaczenia zabudowań
gospodarskich, wśród nich zaś trzy domy mieszkalne, oblepione jak gniazdami
jaskółczymi przybudówkami, najstarszy kamienno-ceglany, kryty ręcznej roboty
dachówką wyblakłą w słońcu, gdzie, jak później dowiedziałem się, mieszkał nestor
rodziny, Roman Jewhen, i dwa domy drewniane, z grubych, dobrze poczerniałych,
pełnych żywicznych zacieków bali, od góry poszyte trzcinowymi strzechami, gdzi...
sashakiev500