Anne Herries - Dynastia Banewulfów 2 - Słowo rycerza.pdf

(1003 KB) Pobierz
6606584 UNPDF
Anne Herries
Słowo rycerza
Rozdział pierwszy
Francja, Anglia, XII wiek
- Milady, ostrożnie!
Elona, córka lorda Johna de Barre'a, zerknęła na swo­
jego towarzysza z błyskiem w oczach. Wiatr rozwiewał jej
długie rude włosy, których nie przykrywał czepek. Była
piękną dziewczyną o delikatnej karnacji odziedziczonej
po matce Szkotce, która wzięła ślub w wieku siedemna­
stu lat, urodziła córkę, potem syna i zmarła, pozostawia­
jąc męża w nieutulonym żalu. Elona miała też matczyny
temperament, wybuchała złością nagle i równie nagle od­
zyskiwała spokój, jakby nigdy nic. Przy tym wszystkim
była jednak bez wątpienia kobietą współczującą, pełną
miłości, a nade wszystko lojalną wobec tych, których ko­
chała, osobą zaś kochaną przez nią najbardziej na świecie
był ojciec, lord John de Barre.
- Dogoń mnie, jeśli potrafisz! - zawołała do giermka
z nutą wyzwania w głosie.
Miniony rok przyniósł jej ciężkie przeżycia. Najpierw
wstrząsnęła nią śmierć ukochanego, podstępnie zamor-
6
dowanego brata Pierre'a, potem, już całkiem naturalnie,
odeszła z tego świata jej pełna ciepła i życzliwości maco­
cha, Elizabeth. Elona musiała poradzić sobie z głębokim
smutkiem, choć nie sprzyjała temu troska o niedomaga­
jącego ojca.
Lady Elizabeth była Angielką, poczciwą kobietą, która
dbała o to, by Elonie dobrze się działo, i darzyła ją mat­
czyną miłością. I Elona, i jej ojciec bardzo przeżywali ża­
łobę, ale to pierwsza śmierć, Pierre'a, załamała lorda de
Barre'a. Nagle jakby przybyło mu lat i opuściły go siły.
Przez ostatnie miesiące Elona myślała o jego stanie z nie­
kłamaną obawą.
W tej chwili jednak pochylona nad końskim karkiem
zerknęła przez ramię na młodego człowieka. Zawsze galo­
powała jak szalona, zachęcana do tego naukami ojca i bra­
ta, którym podobała się taka śmigła amazonka.
- Powinnaś być chłopakiem! - bezlitośnie dogadywał
siostrze Pierre, gdy jeszcze była mała, ale bardzo ją kochał.
Tęskniła więc za nim, a nie mogąc znieść samotności, za­
częła szukać towarzystwa młodego giermka, Williama de
Grenville'a, i to on właśnie towarzyszył jej tego ranka.
Widząc, że giermek nie ma szans się z nią zrównać,
gdyż w porównaniu z jej wierzchowcem dosiadał zwykłej
szkapy, Elona zwolniła i pozwoliła mu się dopędzić.
- Któregoś dnia fiknie pani na ziemię i skręci kark. -
Will przesłał jej surowe spojrzenie. - A pani ojciec będzie
miał do mnie pretensje, że jej lepiej nie pilnowałem.
- Biedny Will - powiedziała Elona i oczy jej zabłysły.
- To byłoby niesprawiedliwe, bo przecież robię, co chcę,
a nie możesz mnie do niczego zmusić. Jednak masz rację,
besztając mnie za nierozwagę. Mój ojciec i tak dość cierpi.
Gdybym się zabiła, zostałby sam na świecie.
- Nie on jeden nosiłby po pani żałobę, milady.
Żar widoczny w ciemnych oczach Willa wywołał na jej
twarzy uśmiech. Wiedziała, że giermek się w niej podko­
chuje, i czasem nawet wydawało jej się, że odwzajemnia
to uczucie. Will nie był rycerzem; na małżeństwo z cór­
ką Johna de Barre'a mógł liczyć tylko w wypadku, gdyby
udało mu się zdobyć ostrogi. Naturalnie czasu było po te­
mu aż nadto. Elona miała dopiero siedemnaście lat i nie
spieszyło jej się do zamęścia.
Na myśl o małżeństwie mimo woli spochmurniała.
Niedawno ojciec otrzymał prośbę o jej rękę. Natychmiast
ją odrzucił, pochodziła bowiem od barona Danewolda,
człowieka, do którego żywił wielką niechęć, podobnie
zresztą jak i ona. Baron był właścicielem olbrzymich wło­
ści powiększonych jeszcze przez grunty jego pierwszej żo­
ny. Ponieważ zaś sąsiadowały one z majątkiem lorda de
Barre'a, nieraz zdarzały się sąsiedzkie waśnie o granice.
Ponadto, chociaż nie było na to dowodu, zdaniem lor­
da de Barre'a, za zbrodnią popełnioną na jego synu stał
właśnie baron, który mógł liczyć na to, że w przyszłości,
po śmierci sąsiada Elona de Barre pozostanie słaba i bez­
bronna. Tymczasem jednak mimo słabnącego zdrowia oj­
ciec Elony mocno trzymał się życia i miał nadzieję do­
trwać do dnia, gdy jego córka zazna bezpieczeństwa pod
mężowską opieką.
Dotarli do solidnie ufortyfikowanego zamku i Will
8
pomógł Elonie zsiąść z konia. Przytrzymał ją w talii nie­
co dłużej, niż było to niezbędne, co wywołało rumieniec
na jej twarzy. Uśmiechnęła się, ale nie próbowała tego
skomentować. Nie była jeszcze pewna uczuć związanych
z tym młodym człowiekiem. Może był dobrym kandyda­
tem na męża, a może wcale nie.
- Dziękuję, Will - powiedziała. - Jeśli nie masz innych
planów, jutro znowu wybierzemy się na przejażdżkę.
- Dobrze, milady. Przecież pani wie, że tylko czekam,
aby móc jej usłużyć.
Spojrzał na nią tak namiętnie, że Elonie zrobiło się go­
rąco. Will miał zmysłowe usta, często więc zastanawiała
się, jak czułaby się w jego objęciach. Gdyby tylko zdobył
ostrogi, mogłaby obdarzać go względami bez obaw o na­
rażenie się na ojcowskie niezadowolenie.
Wbiegła do domu. Miała na nogach trzewiki z przed­
niej skórki, toteż jej kroków na kamiennych płytach wiel­
kiej sali prawie nie było słychać. W kominku palił się
ogień, jak zawsze, bo wnętrza domu nigdy tak napraw­
dę nie udawało się ogrzać. Mimo że na dworze królowała
bez reszty wiosna, tutaj panował wyraźny chłód. I choć na
północy Francji wiosną zdarzały się i bardzo ciepłe, i bar­
dzo zimne okresy, to ten dzień był po prostu nijaki.
Elona skierowała się ku krętym schodom, prowadzą­
cym do jej komnaty na wieży, ale gdy postawiła nogę na
pierwszym stopniu, zawołał ją rządca ojca.
- Dobrze, że cię widzę, pani. - Griffin przesłał jej
uśmiech. Uważał ją za uroczą kobietę, pełną wigoru, cza­
sem dość niefrasobliwą, lecz szczodrą i okazującą ojcu mi-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin