perfidia perfidia 3 VALDEMAR BALDHEAD PERFIDIA VALDEMAR BALDHEAD PERFIDIA Krajowa Agencja Wydawnicza „Liber” Kraków 1991 perfidia Projekt okładki i stron tytułowych: MAREK PIETRZAK © Copyright by Waldemar Łysiak, Kraków 1991 ISDN 83—03—03218—6 perfidia 5 Perfidia nie może być grzechem cóż bowiem podlejszego nad bezradność lub nudę? (Waldemar Łysiak) perfidia CzęśćI BYŁ SOBIE POLICJANT… Dobry policjant nie dostrzega tego, czego nie musi dostrzegać i koncentruje się tylko na sednie sprawy. (Napoleon w liście do ministra policji, generała Savary’ego, październik 1813) perfidia 7 FACET O ŁADNYM NAZWISKU Śliczna była ta dziewczyna. Kiedy stanęła w drzwiach do jego gabinetu, Lessepsa zatkało. Widział w swym życiu wiele pięknych dziewczyn i niektóre udawało mu się zdobyć, a jedna zdobyła go kawałkiem złota na palcu, ale ta! Pasowała do magnetycznego głosu, który przed godziną dobiegł go ze słuchawki i nie pozwolił zbyć czymkolwiek albo odesłać do któregoś z podwładnych. Cała. Od plażowych sandałów na stopach aż do złotych włosów, poprzez pośladki, brzuch i piersi, takie właśnie, jakie lubił — optymalne. Początkowo, gdy zaczęli rozmawiać, nie tyle on się odzywał, ile jego policyjna rutyna; on był zajęty czymś innym — patrzył na dziewczynę jak głodomór na chleb i sycił jej widokiem bezwstydne myśli. Ale trwało to bardzo krótko, do chwili, kiedy powiedziała coś, co zatkało go po raz wtóry i kazało przestać myśleć o jej ciele, a skoncentrować się na słowach. — Pan inspektor Lesseps? — spytała na wstępie i nie czekając na odpowiedź wyrzuciła z siebie: — Strasznie trudno dostać się do pana, czy to jest bunkier, a może pan jest Marlonem Brando? Co?!... Podobno policja jest w służbie społeczeństwa, czy nie tak się pisze?! Co?! A jak coś trzeba, jak się chce... — Osiągnęła pani przecież to, co chciała, przyjąłem panią, chociaż powinien był to uczynić oficer dyżurny. — Ten pański oficer przez pól godziny nie chciał mnie z panem połączyć, to jakiś brutal! Gdybym miała sprawę do oficera, to nie zawracałabym głowy panu!... A może znowu mnie oszukujecie, co? Czy pan jest na pewno inspektorem Lessepsem? Lesseps odesłał ruchem ręki funkcjonariusza, który ją przyprowadził, i powiedział: — Tak, to ja. Proszę usiąść — wskazał krzesło stojące przed biurkiem — panno... — Marchi, Adrianna Marchi, panie inspektorze. perfidia — To prawdziwe nazwisko? — Dlaczego pan wątpi? — Bo wymyślała je pani o dwie sekundy za długo. Kłamać trzeba bez zastanawiania się, z marszu, jak powiadajążołnierze, albo mówić prawdę. A więc to fałszywe nazwisko? — Fałszywe, niech panu będzie! Ale ładne. Ja wiem, że nie tak ładne jak pańskie, ale... — Dlaczegóż to moje jest takie ładne? — Jak to dlaczego? Przecież to francuskie nazwisko i do tego tak się nazywał ten... no ten, nie pamiętam, ten marszałek Napoleona, który podbił Saharę, czy... zaraz, czy czasem nie ten facet, który pierwszy przeleciał Atlantyk? Nie! Już wiem! To ten, który wymyślił kolej!... Zgadłam? — Niezupełnie, panno Marchi. — Nie?... Aaaa, no jasne, ale jestem głupia! Przecież to ten od szczepionki przeciw ospie! Co?... Znowu?... Ale już blisko, prawda? — zapytała z nadzieją w głosie. — Prawda. Ten facet wybudował Kanał Sueski. Dziewczyna zrobiła Obrażoną minę i zamilkła, ale tylko na moment. — Możliwe, wszystko jedno. Ale miałam rację, że to była gruba ryba... Lesseps skinął głową z tą samą powagą, jaką zachowywał dotychczas. — Tak miała pani rację. Możemy wobec tego przejść do celu pani wizyty. Proszę mi powiedzieć, o co chodzi. — Zaraz powiem, ale jak się nazywam naprawdę, tego nie powiem, bo gdybyśmy się nie dogadali, to pan szybko odnalazłby mojego brata i zamknął go. A tak, ustalenie kim naprawdę jestem zabierze panu tyle czasu, że już będzie po wszystkim, chyba, że zastosuje pan tortury, inspektorze... Uśmiechnęła się i Lesseps też się uśmiechnął. Do niej, ale też i z jej naiwności. Odpowiedział z galanterią: — Ależ droga pani, nie jestem wielbicielem praktyk markiza de Sade. Torturowanie pani byłoby torturą dla mnie. Zresztą tortury wyszły już w naszym kraju z mody, a szkoda, bo czasami trudno je zastąpić... No, ale przejdźmy do rzeczy. Z czym pani przychodzi? Dziewczyna sięgnęła do sznurkowej torebki i podała mu strzępy gazety. — To kawałek „II Messagero” sprzed pół roku, panie inspektorze. Wyrwałam go ze zszywki bibliotecznej. Przez chwilę przyglądał się z uwagą jej dłoni, starannie wypielęgnowanej, z jaskrawo polakierowanymi paznokciami, a następnie wziął pożółkły, zadrukowany świstek i zaczął czytać. Poznał od razu: prasa trąbiła wówczas przez miesiąc o ukradzionym arcydziele Rafaela. Wielkie czarne litery: Policja perfidia 9 na tropie Madonny z... Poczuł, że drży. Cóż warta była ta dziewczyna w porównaniu z Madonną Rafaela? Gdyby ją odzyskał, mógłby przeskoczyć do Interpolu... Opanował się i znowu się uśmiechnął, kryjąc w ten sposób podniecenie. — Nie przyszła chyba pani po to, by błagać o karę za zniszczenie zbiorów bibliotecznych? — zażartował. Ale tym razem nie podjęła pałeczki. Uśmiech zgubił się gdzieś w głębi jej oczu i to, co powiedziała, zabrzmiało bardzo poważnie: — Chce pan odnaleźć to płótno czy nie?! Odpowiedział machinalnie: — Tak, chcę. — O tym samym marzą wszyscy policjanci Europy... — Wiem. — ...ale szansę ma tylko pan, teraz. Ja jestem tą szansą. Lesseps odkaszlnął, by złagodzić suchość gardła. Opuścił dłonie, by nie widziała, jak drżą. — Nic pan nie powie? — spytała. — Na razie nic, słucham. Co może pani zrobić w tej sprawie? — Bardzo dużo. Mogę sprawić, że stanie się pan dla tłumu — żywym wcieleniem Maigreta. Mianują pana bohaterem narodowym, a prezydent uściśnie pańską genialną dłoń w błysku fleszów! — To rzeczywiście bardzo dużo. Pani jest czarodziejką czy aktualną właścicielką obrazu? — Powiedzmy, że to drugie. W każdym razie mogę panu oddać Rafaela, inspektorze. — Tak po prostu? — Tak po prostu, panie inspektorze. Plus połowa nagrody, którą otrzyma pan od rządu włoskiego. Lesseps zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł: — Powiedzmy, że się zgadzam. Gdzie jest... — Nie tak szybko, panie inspektorze! Ja nie mam tego płótna, ale wiem, gdzie ono jest. Dowiedziałam się od brata. On sam nie mógł do pana przyjść, boi się, że go śledzą. — Kto go śledzi, panno Marchi? Kumple? Nie udało wam się sprzedać arcydzieła, bo żaden kolekcjoner nie jest takim idiotą, by pakować miliony w skradziony unikat, znany nawet dzieciom z podręczników, czy tak? Ukradliście i znaleźliście się w kłopocie, pomyśleliście więc, że dobra i połowa nagrody dla znalazcy... perfidia — Nie zgadł pan, panie inspektorze! Ja i mój brat nie jesteśmy złodziejami i nie maczaliśmy palców w tej aferze... To znaczy brat tak, tylko że zmuszono go do tego przed miesiącem za pomocą pistoletu! — Kto go zmusił? — Ci, którzy dokonali rabunku. Myślę, że to mafia. Lesseps odchylił się wraz z fotelem i zaczął bębnić palcami po blacie biurka. Wiedział, że teraz już nie może popuścić i zastanawiał się, jak to rozegrać, żeby jej nie spłoszyć, nie przedobrzyć w jedną ani w drugą stronę. Podniósł wzrok i spojrzał ostro w twarz dziewczyny, nadając głosowi ton twardszy o jedną nutę: — Wszystko pięknie, panno Marchi, ale dlaczego bandyci wybrali sobie akurat pani braciszka? Podobał się z profilu?! Dziewczyna poderwała się z krzesła. — Proszę nie drwić, bo odejdę i niczego się pan nie dowie! — Nie odejdzie pani. I to wcale nie dlatego, że mógłbym panią zatrzymać. Jeżeli rzeczywiście jesteście niewinni, to musicie być w podbramkowej sytuacji i pani obecność tutaj jest tego najlepszym dowodem! — Ma pan rację, ale jeśli mi pan nie pomoże, zwrócę się do kogoś innego. Muszę uratować brata, muszę! Jeżeli pan nie przystanie na moje warunki... — Jakie warunki? Polowa nagrody? W porządku, dostanie ją pani. — To nie o to chodzi, panie inspektorze. Te pieniądze to... to przy okazji... Rozumie pan... jesteśmy biedni — powieki dziewczyny zaczęły drżeć. Mamma mia, rozpłacze się! — pomyślał Lesseps. — Ja... chciałabym, żeby pan, dowiedziawszy się o wszystkim, nie zamykał mojego brata, a jednocześnie, żeby pan odebrał ten obraz, by oni... no wie pan, bandyci... żeby nie zorientowali się, że ich sypnął i nie zrobili mu krzywdy! — Niewiele pani chce! Ni mniej, ni więcej, tylko wykiwać mafię! Drobiazg, jeśli to rzeczywiście mafia. Słyszała pani, żeby to się komuś udało? Dziewczyna zatrzepotała rzęsami i otworzyła oczy jak przestraszone dziecko. — Co takiego? Nie rozumiem... — Rozumie pani dobrze! Widziała chyba pani w telewizji, co mafia robi z tymi, którzy zaczynają grać przeciwko niej! Orientuje się pani, że mafia ma swych ludzi wszędzie, nawet w policji, nawet w parlamencie! Skąd pani wie, że ja nie jestem mafioso? — O Madonna, dlaczego pan mi to mówi? perfidia 11 — Bo jeśli ktoś przychodzi do mnie z propozycją wykiwania mafii, czuję smród i zjeżam się. Nie lubię być kiwany i to w grze, w której raz po raz robi się czerwono! — Pan mi nie ufa? Dlaczego? — Nie ufam nikomu, a musiałbym być szalony, żeby zaufać pani! — Więc co ja mam robić, Boże, co mam robić?! — krzyknęła rozpaczliwie. — Powiedzieć prawdę, to pani jedyna szansa! — Przecież mówię, a pan... pan mnie straszy! Teraz dopiero rozpłakała się i to tak bardzo, że rozpuszczony makijaż upodobnił jej twarz do oblicza umalowanej Indianki. Lesseps zrozumiał, że to wystarczy, i odezwał sięłagodniej: — W porządku, chciałem tylko sprawdzić, ...
irek412