Werber Bernard - Tanatonauci 01 - Tanatonauci.NSB.doc

(2334 KB) Pobierz

Bernard Werber

Tanatunauci

Les thanatonautes

Z języka francuskiego przełożył

Oskar Hedemann


Królowej poświęcam


SŁOWNIK

TANATONAUTA r. m. (z greckiego: thanatos, śmierć i nautes, żeglarz) badacz śmierci.

PODRĘCZNIK DO HISTORII

KILKA DAT, KTÓRE WARTO ZAPAMIĘTAĆ

1492: Pierwszy krok na kontynencie amerykańskim

1969: Pierwszy krok na Księżycu

2062: Pierwszy krok na kontynencie zmarłych

2068: Pierwszy krok na drodze do reinkarnacji

Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. Rok


Epoka pierwsza:

czas majsterkowiczów


1 - PODRĘCZNIK DO HISTORII

Niegdyś wszyscy ludzie bali się śmierci. Była niczym nieustający odgłos w tle, o którym nawet przez chwilę nikomu nie udawało się zapomnieć. Każdy doskonale wiedział, że u kresu wszystkich działań on sam przestaje istnieć. Ten właśnie lęk potrafił zatruć każdą przyjemność.

Woody Allen, amerykański filozof żyjący pod koniec XX wieku, jednym zdaniem opisał panujący wówczas stan ducha: „Dopóki człowiek będzie śmiertelny, dopóty nie będzie w stanie poczuć się naprawdę wolny".

Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok

2 - PAMIĘTNIK MICHAELA PINSONA

Czy mam prawo o wszystkim mówić?

Nawet teraz, z perspektywy czasu, trudno mi uwierzyć w to, co się stało i co naprawdę się wydarzyło. Zdumiewa mnie fakt, że wziąłem udział w tej niesamowitej epopei. Ciągle nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób udało mi się wyjść z tego cało i o tym opowiedzieć.

W istocie nikt nie przypuszczał, że wszystko potoczy się tak szybko i sprawy zajdą aż tak daleko. Naprawdę nikt.

Cóż takiego popchnęło nas do tego szaleństwa? Sam nie wiem. Może nic nadzwyczajnego, coś, co nazywamy ciekawością. Tą samą ciekawością, która skłania nas do wychylenia się nad przepaścią i skonstatowania, jak potworny byłby nasz upadek, gdybyśmy tylko wykonali ten jeden krok do przodu.

Może była to także potrzeba przeżywania przygód w coraz bardziej zastałym i pozbawionym emocji świecie.

Niektórzy zwykli mawiać: „To było gdzieś zapisane, musiało stać się właśnie tak". Co do mnie, nie wierzę w narzucone z góry przeznaczenie. Wierzę natomiast, że ludzie dokonują wyborów i starają się ich trzymać. To wybór określa przeznaczenie i być może właśnie wybory ludzi wyznaczają wszechświat.

Pamiętam dokładnie wszystko, każdy epizod, każde wypowiedziane słowo, każde zdanie, które padło podczas tej wielkiej przygody.

Czy mam jednak prawo opowiedzieć wam o wszystkim?

Orzeł: opowiadam. Reszka: zachowuję wszystko w tajemnicy.

Orzeł!

Gdyby przyszło mi dotrzeć do początku wszystkich wydarzeń, które po sobie nastąpiły, musiałbym cofnąć się daleko, bardzo daleko we własną przeszłość.

3 - KARTOTEKA POLICYJNA

Wniosek o udostępnienie podstawowych danych osobowych

Nazwisko: Pinson

Imię: Michael

Włosy: ciemne

Oczy: piwne

Wzrost: 175 cm

Znaki szczególne: brak

Uwagi: pionier ruchu tanatonautycznego

Słabe strony: brak pewności siebie

4 - U DUPONTA WSZYSTKO DOBRE

Podobnie jak w wypadku wszystkich innych dzieci, także dla mnie nastąpił dzień X, w którym odkryłem, czym jest śmierć. Moim pierwszym nieboszczykiem był człowiek nawykły do życia w otoczeniu trupów. Był nim pan Dupont, rzeźnik, u którego kupowaliśmy mięso. Jego dewiza, wypisana wielkimi literami na witrynie, brzmiała: „U Duponta wszystko dobre". Jednak pewnego ranka matka obwieściła mi, że nie będziemy już mogli kupować u niego polędwicy na niedzielę, bo pan Dupont umarł. Przygniotła go tusza wołu rasy Charolais, którą niechcący strącił z haka.

Musiałem mieć wtedy jakieś cztery lata. Zupełnie niespodziewanie zapytałem matkę, co też oznacza to słowo „umarł". Matka z jakiegoś powodu była tak samo zażenowana jak w dniu, w którym zapytałem ją, czy stosowany przez nią środek antykoncepcyjny mógłby także wyleczyć mnie z kaszlu.

Spuściła tylko wzrok.

- No cóż, hm, umrzeć, to znaczy „już nie być tutaj".

- To tak jak wyjść z pokoju?

- No nie tylko z pokoju. To również wyjść z domu, opuścić miasto, kraj.

- Czyli podróżować gdzieś bardzo daleko? Tak jak wyjeżdża się na wakacje?

- No... niezupełnie. Dlatego że kiedy ktoś umrze, już się nie rusza.

- To znaczy, że nie ruszamy się i wyruszamy gdzieś daleko? Super! Jak to w ogóle możliwe?

I być może właśnie przy tej nieudolnej próbie zrozumienia śmierci pana Duponta zrodziła się we mnie nieodparta ciekawość poznania tego, co znacznie później stało się przyczyną szaleństwa Raoula...

W każdym razie tak mi się przynajmniej wydaje.

Trzy miesiące później, kiedy to oświadczono mi, że także moja prababka Aglae umarła, miałem powiedzieć: „Prababcia Aglae umarła? Nie wierzę, żeby była do tego zdolna!". Pradziadek okropnie przewracał oczami i z wściekłością wyrzucił z siebie zdanie, którego nigdy już nie zapomnę:

- Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że śmierć jest najbardziej przerażającą rzeczą, która może się wydarzyć?

Nie. Nie wiedziałem tego.

- Ach... bo ja myślałem, że... - wybełkotałem.

- Z takich spraw się nie żartuje! - dodał, żeby jeszcze bardziej mnie dobić. - Jeśli jest coś, z czym nie ma żartów, to właśnie śmierć!

A potem mój ojciec przejął pałeczkę. I wszyscy chcieli mi wytłumaczyć, że śmierć jest absolutnym tabu. Nie mówi się o niej, nawet się nie wspomina, a jeśli już słowo to padnie, wypowiadane musi być z lękiem i szacunkiem. W żadnym razie nie należy wypowiadać go bez powodu, bo to sprowadza nieszczęście.

Ktoś mną potrząsnął.

- Prababcia Aglae umarła. To okropne. I gdybyś nie był bez serca... rozpłakałbyś się!

Trzeba przyznać, że mój brat Conrad od najmłodszych lat potrafił wylewać łzy tak, jak się wyżyma gąbkę podczas kąpieli.

A więc to tak? Kiedy ludzie umierają, trzeba płakać? Nigdy mi tego nie powiedziano. Ale okazuje się, że sprawy, o których się nie mówi, idą lepiej, kiedy się o nich mówi.

Aby pomóc mi się rozpłakać, rozwścieczony moją młodzieńczą arogancją ojciec sprał mnie zresztą solidnie po twarzy. W ten sposób, taką przynajmniej miał nadzieję, zapamiętam na dobre: po pierwsze, zdanie „śmierć jest najbardziej przerażającą rzeczą, która może się wydarzyć" a także to, że „z tymi sprawami nie ma żartów".

- Dlaczego się nie rozpłakałeś? - dopytywał znowu ojciec, kiedy wracaliśmy z pogrzebu prababci Aglae.

- Daj mu już spokój, Michael ma dopiero pięć lat, nawet nie wie, czym jest śmierć - broniła mnie bez przekonania matka.

- On doskonale wie, ale myśli tylko o sobie, więc śmierć innych jest mu obojętna. Zobaczysz, kiedy my umrzemy, też nie będzie płakał!

W tym momencie ostatecznie zrozumiałem, że ze śmiercią nie ma żartów. Od tej chwili za każdym razem gdy powiadamiano mnie o czyjejś śmierci, zawsze starałem się na siłę myśleć o czymś bardzo, ale to bardzo smutnym... na przykład o gotowanych liściach szpinaku. Bez żadnych trudności łzy napływały same do oczu, co wszystkim sprawiało przyjemność.

Później nawiązałem jednak bardziej już bezpośredni kontakt ze śmiercią. Otóż kiedy miałem siedem lat, ja sam umarłem. A wydarzyło się to w lutym, w pewien bardzo piękny i słoneczny dzień. Trzeba też przyznać, że wcześniej mieliśmy bardzo łagodny styczeń, a często się zdarza, że po ciepłym styczniu nastaje pełen słońca luty.

5 - GDZIE BOHATER UMIERA NA POCZĄTKU

- Uważaj!

- Rany boskie...

- O Boże!

- Uwaga! Przecież on zaraz...

- Nieeeeee!!!!!!

Długi pisk hamulców. A potem uderzenie, głuche i przytłumione. Biegłem za piłką, która wypadła na jezdnię, a zderzak sportowego samochodu ściął mnie tuż pod kolanami, tam gdzie skóra jest najmiększa. Moje stopy oderwały się od ziemi. Wyrzuciło mnie niczym z katapulty prosto w niebo.

Powietrze świstało mi w uszach. Unosiłem się nad powierzchnią. Chłodny wiatr wtargnął do moich rozdziawionych ust. Gdzieś tam w dole, nieco dalej, gapie wpatrywali się we mnie z przerażeniem.

Jakaś kobieta zawyła, widząc, jak się wznoszę. Spod spodni wyciekała mi strużka krwi, tworząc na asfalcie kałużę.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Leciałem na poziomie dachów, obserwując poruszające się w mansardowych oknach sylwetki. Wtedy po raz pierwszy w moim umyśle pojawiło się pytanie, które znacznie później stanie się moją nieustającą obsesją: „Co ja tutaj w ogóle robię?".

Tak, w tej właśnie chwili, zawieszony na ułamek sekundy pod niebem, zrozumiałem, że niczego nie rozumiem.

Kim jestem?

Skąd się tu wziąłem?

Dokąd zmierzam?

Odwiecznie stawiane pytania. Każdy zadaje je sobie któregoś dnia. Ja zadałem je sobie w tej właśnie chwili, gdy umierałem.

Wzniosłem się bardzo wysoko. Spadłem także nad wyraz szybko. Plecy uderzyły o maskę sportowego samochodu w kolorze zielonym. Odbiłem się, a głowa uderzyła o krawędź chodnika. Rozległ się trzask. Głuchy odgłos. Przerażone twarze pochyliły się nade mną.

Chciałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie niczego już zrobić, ani wydobyć z siebie głosu, ani poruszyć się. Słońce powoli zaczęło zachodzić. To fakt, w lutym słońce jest jeszcze nieśmiałe. I wiadomo, że tylko patrzeć, a nadejdą marcowe gwałtowne deszcze. Słońce stopniowo gasło. Wkrótce pogrążyłem się w ciemnościach i ciszy. Żadnych zapachów, żadnych odczuć, nic. Kurtyna.

Miałem dopiero siedem lat i już po raz pierwszy umarłem.

6 - REKLAMA

„Życie jest piękne. Nie słuchajcie plotek. Życie jest piękne. Życie to produkt przetestowany i zatwierdzony przez ponad siedemdziesiąt miliardów ludzi od trzech milionów lat. Oto najlepszy dowód jego niepowtarzalnej wartości".

Komunikat KAPŻ,

Krajowej Agencji Promocji Życia

7 - PODRĘCZNIK DO HISTORII

Do chwili pojawienia się tanatonautyki śmierć uważana była za jedno z najważniejszych tabu ludzkości. Żeby skuteczniej walczyć ze związanymi z nim obawami, ludzie odwoływali się do procesów myślowych, które dzisiaj nazwalibyśmy przesądami. Niektórzy na przykład uważali, że medalik z wyobrażeniem świętego Krzysztofa przyczepiony do deski rozdzielczej uchroni kierowcę przed śmiertelnym wypadkiem samochodowym.

Zanim nastał XXI wiek, żartowano sobie dosyć powszechnie, że największe szanse, by wyjść cało z wypadku samochodowego, ma posiadacz największego medalika ze świętym Krzysztofem.

Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok

8 - GDZIE BOHATER UMIERA MNIEJ, NIŻBY SIĘ WYDAWAŁO

Oczekiwanie. Nic strasznego się nie wydarzyło.

Pradziadek nie miał racji. Śmierć nie była wcale aż tak przerażająca. Po prostu nic się nie działo. I to wszystko.

Ciemność i cisza trwały bardzo długo.

Wreszcie otworzyłem oczy. Drobna sylwetka pojawiła się w mglistej otoczce światła. Zapewne anioł.

Anioł pochylił się nade mną. Dziwnie przypominał kobietę, ale bardzo piękną kobietę, taką, jakiej nigdy nie ujrzymy na ziemi. Miała jasne włosy i ciemne oczy.

Pachniała morelami.

Wokół nas wszystko było białe i pogodne.

Musiałem być w raju, gdyż anioł się do mnie uśmiechnął.

- Eeem... asz.... użżżż... emp... ryyyyyy...

Anioły najwidoczniej porozumiewają się własnym językiem. Żargonem całkowicie niezrozumiałym dla nieaniołów.

- Emmm... szszszsz... pera... tuuuuuu.

Powtarzała cierpliwie tę litanię i przesunęła delikatną chłodną dłonią po moim gładkim czole dziecka, które uległo wypadkowi.

- Nie... masz... już... temperatury.

Rozejrzałem się wokół siebie lekko jeszcze nieprzytomny.

- W porządku? Rozumiesz, co do ciebie mówię? Nie masz już gorączki.

- Gdzie jestem? W raju?

- Nie, na oddziale reanimacji w szpitalu Saint-Louis. - Anioł uspokoił mnie. - Nie umarłeś. Jesteś tylko trochę pokiereszowany. Miałeś sporo szczęścia, że spadłeś na maskę samochodu, która złagodziła upadek. Masz tylko mocno rozdartą skórę na kolanach.

- Zemdlałem?

- Tak, byłeś nieprzytomny przez trzy godziny.

Straciłem świadomość na trzy godziny i w ogóle tego nie pamiętam! Kompletnie nic, żadnych, choćby najmniejszych doznań. Przez te trzy godziny zupełnie nic się nie wydarzyło.

Pielęgniarka podłożyła mi poduszkę pod plecy, żebym mógł usiąść wygodniej. Może i byłem martwy przez trzy godziny, ale czułem, że ani mnie to grzeje, ani ziębi.

Natomiast pojawienie się mojej rodziny wywołało u mnie silny ból głowy. Wszyscy byli tacy mili i pochlipywali, zupełnie jakbym rzeczywiście wyzionął ducha. Twierdzili, że strasznie się o mnie martwili. „Krew zastygła nam w żyłach", właśnie tak się wyrazili.

Odniosłem wrażenie, że jakby trochę jest im przykro, że wyszedłem z tego cało. Gdybym umarł, strasznie by mnie żałowali. I od razu okazałoby się, że miałem wyłącznie same zalety.

9 - KARTOTEKA POLICYJNA

Wniosek o udostępnienie danych psychologicznych dotyczący Michaela Pinsona

Osobnik poddany badaniu jest ogólnie normalny. Jednakże stwierdzono u niego pewne psychiczne ułomności spowodowane nadmiernie przytłaczającym środowiskiem rodzinnym. Osobnik żyje w ciągłym stanie niepewności. Według niego ten, kto zabiera głos jako ostatni, ma zawsze rację. Nie wie, czego chce. Nie rozumie też czasów, w jakich żyje. Nieznaczne skłonności do paranoi.

Uwaga: rodzice nie uznali za wskazane, by powiedzieć mu o tym, że jest dzieckiem adoptowanym.


10 - SĘP

Pierwsza wycieczka poza życie właściwie nie nauczyła mnie niczego interesującego na temat śmierci, z wyjątkiem może tego, że jeszcze przez długi czas było to źródłem kłopotów, które miałem z rodziną.

Później, kiedy miałem już osiem, a może dziewięć lat, bardziej zainteresowałem się śmiercią, tyle że tym razem śmiercią innych. Należy zaznaczyć, że w telewizji każdego wieczoru w wiadomościach o dwudziestej pokazywano zmarłych, a było tego do wyboru, do koloru. A więc byli tam najpierw ci, którzy zginęli na wojnie. Mieli na sobie zielono-czerwone mundury. Potem pokazywali tych, którzy zginęli w drodze na wakacje: ubrania wielobarwne. Wreszcie pokazywano słynnych zmarłych: ubranych w świecące stroje.

W telewizji wszystko było znacznie prostsze niż w życiu. Od razu można było zrozumieć, że śmierć jest czymś smutnym, bo obrazom towarzyszyła pogrzebowa muzyka. To co pokazywali w telewizji, zrozumieć mogły i dzieci, i debile. Ofiarom wojny przysługiwała symfonia Beethovena, ci z wakacji mieli prawo do koncertu Vivaldiego, a gwiazdom show-biznesu, które przedawkowały, towarzyszył wolny kawałek Mozarta grany na wiolonczeli.

Zauważyłem też, że kiedy zmarła jakaś gwiazda, od razu sprzedaż jej płyt szła ostro w górę, filmy z nią nie schodziły z małego ekranu i wszyscy mówili wyłącznie dobrze o zmarłym. Zupełnie jakby śmierć wymazała wszystkie grzechy. Ale było coś jeszcze lepszego: śmierć wcale nie przeszkadzała artystom pracować dalej. Najlepsze płyty Johna Lennona, Jimmyego Hendrixa czy Jima Morrisona pokazały się na rynku dopiero jakiś czas po ich śmierci.

Moim kolejnym pogrzebem był pogrzeb wujka Norberta. Wspaniały był z niego człowiek, jak zapewniali idący w kondukcie pogrzebowym. Wtedy zresztą usłyszałem po raz pierwszy ten jakże powszechnie stosowany zwrot: „No tak, zawsze ci najlepsi odchodzą pierwsi". Miałem wtedy zaledwie osiem lat, ale pojawiła się natrętna myśl: „Jak to? A więc wszędzie wokół mnie pozostali już tylko ci źli?".

Na tym pogrzebie zachowałem się jednak bez zarzutu. Gdy tylko ruszył kondukt, całym sobą skupiłem się na gotowanych liściach szpinaku. Szlochałem sobie w najlepsze, dorzucając jeszcze do tego koreczki z anchois. Nawet mojemu bratu Conradowi nie udało się wspiąć do poziomu moich łez.

Kiedy dochodziliśmy już do cmentarza Père-Lachaise, dorzuciłem do mojego płaczliwego menu brokuły i surowy móżdżek jagnięcy. Fuj!... Nieomal zemdlałem z obrzydzenia. W niewielkiej grupce usłyszałem, jak ktoś szepnął: „Nie zdawałem sobie sprawy, że Michael był aż tak związany z wujkiem Norbertem". Matka zauważyła nawet, że jest to tym bardziej zaskakujące, iż tak po prawdzie nigdy go nie widziałem na oczy. W każdym razie odkryłem przy tej okazji przepis na udany pogrzeb: liście gotowanego szpinaku, anchois, brokuły i jagnięcy móżdżek.

Dzień jakże wart zapamiętania, tym bardziej zresztą że po raz pierwszy spotkałem wówczas Raoula Razorbaka.

Staliśmy nad trumną mojego zmarłego wujka Norberta, gdy nagle dostrzegłem nieco dalej coś, co w pierwszej chwili wyglądało jak siedzący na zwłokach sęp. Ale nie był to wcale ptak żywiący się padliną. Był to Raoul.

Korzystając z chwili nieuwagi - w końcu przecież wylałem wystarczającą porcję łez - podszedłem do mrocznej sylwetki. Coś w rodzaju wielkiej samotnej tyczki siedziało sobie na płycie grobowca, wpatrując się w niebo.

- Dzień dobry - powiedziałem grzecznie. - Co pan tu robi?

Cisza. Z bliska sęp okazał się małym chłopcem. Był chudy, z kościstej twarzy spod okularów w rogowej oprawce wystawały jedynie policzki. Smukłe delikatne dłonie spoczywały na spodniach niczym dwa pająki oczekujące spokojnie na rozkazy swojego pana. Chło...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin