Horda.txt

(46 KB) Pobierz
Piotr G�rski

Horda

Zaj�li ten opuszczony pas bunkr�w o zmroku. Noc zasta�a ich 
ju� bezpiecznych. Wyprzedzali Rosiczk� najwy�ej o 
kilkana�cie kilometr�w, ale on musia� jeszcze przeprawi� si� 
przez bagna, a to by�a ci�ka praca i posuwa� si� wolno. 
Zreszt� bunkry dawa�y dobr� os�on�.
- Cholerne betonowe trumny - powiedzia� Si�dmy. Mia� 
tylko jedn� r�k�.
Dwudziesty Czwarty roz�o�y� si� obok.
- Wczoraj m�wi�e� co� o cholernym b�ocie. Trudno ci 
dogodzi�. To jest wojna, stary. Gdyby� zapomnia�.
- G�wno mnie to obchodzi.
Siedzieli pod �cianami w ciemno�ci. W tym bunkrze 
zmie�ci�o si� tylko pi�� os�b, ale w sumie by�o ich 
szesna�cioro. Najstarszy mia� dziewi�tna�cie lat i dowodzi�. 
Pali� papierosa. Wszyscy palili.
- Co teraz z nami b�dzie? - spyta�a Aloe.
By�a najpi�kniejsz� dziewczyn� w grupie i sypia�a z 
Pierwszym, bo mia� w�adz�. Teraz czu� na pliczku jej oddech, 
ale nie �pieszy� si� z odpowiedzi�.
- Trzeba i�� za Pi�tym - rzek�. - Musimy go dosta�. Wiem, 
�e jest ci�ko, ale je�li cokolwiek jest pewne, to w�a�nie 
to, �e trzeba i�� za Pi�tym.
- Mo�e lepiej zaczeka� na Rosiczk� - odezwa� si� 
Dwunasty. - Skasujemy jego band�, a Pi�tego poszukamy potem.
- Nie - rzek� kr�tko Pierwszy.
- Rosiczka b�dzie ostro�ny - mrukn�� Dwudziesty Czwarty. 
- Wydaje mu si�, �e jest naszym jedynym problemem. Nie wie, 
jaki numeru wyci�� nam Pi�ty, b�dzie wi�c ostro�ny i dlatego 
powolny. To jasne, �e w ko�cu nas dorwie. Mo�e wejdzie nawet 
za nami do miasta. Ale wtedy my ju� znajdziemy Pi�tego. 
Znajdziemy go na pewno.
Rozmawiano jeszcze przez chwil�, a potem zapad�a cisza. 
Aloe po�o�y�a si� obok Pierwszego, przywar�a do niego ca�ym 
cia�em i szybko zasn�a. Nie oponowa�, skoro zdecydowa�a, �e 
tym razem do niczego mi�dzy nimi nie dojdzie. Nie znosi�a, 
kiedy pr�bowa� zbyt mocno zbli�y� si� do niej, a wok� byli 
inni. Po prostu czyja� obecno�� j� kr�powa�a. Z pocz�tku 
cieszy� si� z tego, bo my�la�, �e to oznaka uczucia. Zna� 
jej przesz�o��. Potem zrozumia�, �e nie o mi�o�� tu chodzi. 
Aloe by�a pi�kna i chcia�a co� znaczy�. Pierwszy by� 
przyw�dc�. Aloe zosta�a wi�c jego kochank�. Gdyby kto� inny 
by� przyw�dc�, Aloe zosta�aby jego kochank�. By�a zawodow� 
kochank� przyw�dcy. Oczywi�cie, stara�a si� nie da� tego 
pozna� Pierwszemu. Na sw�j spos�b by�a mi�a.
Pierwszy d�ugo nie m�g� zasn��. Potrzebowa� snu, ale 
pomimo wysi�k�w nie udawa�o mu si�. S�ucha� wycia ps�w. Ich 
g�osy przypomina�y mu dzie�, kiedy zawali�y si� stropy w 
kopalni. Kopalnia znajdowa�a si� na terenie ska�onym. Nikt 
nigdy nie chcia� tam chodzi�. Pierwszy z pocz�tku te� nie. 
Dopiero p�niej, kiedy wiele zacz�o od tego zale�e�, 
przedar� si� wraz z ca�� grup� przez radioaktywn� pustyni� i 
zeszli pod ziemi�. Szukali magazynu, kt�ry by� tak wa�ny, �e 
zbudowano go poni�ej linii wydobycia, co wydawa�o si� do 
tego stopnia nierealne, �e nikt nie spodziewa� si�, �e on 
tam jest. Nie znale�li go od razu, cho� mieli wszystkie 
informacje. Pope�nili wiele b��d�w. W ko�cu trafili na 
magazyn i zabrali ze� jedn� jedyn� rzecz, po kt�r� przyszli. 
Metalowy amulet wielko�ci pi�ci. Ale to by�o ju� potem, jak 
cz��  starych strop�w run�a. Nic nie da�o si� zrobi�. 
Pierwszy pami�ta�, �e psy wy�y wtedy jak pot�pione. Wi�ksza 
cz�� grupy zosta�a na zawsze pod pok�adami.
Na pocz�tku czu� �al. Potem, bardzo szybko, przesz�o mu.  
Ludzie z jego otoczenia umierali cz�sto i bez patosu. Mo�na 
by�o si� przyzwyczai�. Byli dzie�mi, ale nie my�leli o sobie 
jak o dzieciach. Na to mieli zawsze zbyt du�o ci�kiej 
broni. Zasypiaj�c, Pierwszy sprawdzi�, czy ma automat w 
zasi�gu r�ki. Potem jeszcze pr�bowa� uprzytomni� sobie, kto 
pe�ni wart�. Pomy�la�, �e to dobrze, �e on sam nigdy nie 
musi pe�ni� warty. Powietrze by�o wok� zimne.  Pierwszy 
zapada� w g��boki i spokojny sen.  
O �wicie grupa ruszy�a w drog�.
Pi�ty musia� i�� do stolicy. To by�a jego jedyna szansa. 
Nikt nie zastanawia� si�, jak� drog� wybierze. Szed� 
najkr�tsz� i mia� przewag�. Chodzi�o teraz o to, �eby wygra� 
wy�cig osi�gaj�c cel przed Pi�tym. Posuwali si� szybko. 
Razem tworzyli ma�� kolumn�. Nie byli tak brudni ani tak 
n�dznie ubrani, jak niekt�re bandy. Wielu z nich mia�o na 
sobie grube sk�rzane kurtki, inni fragmenty �o�nierskich 
mundur�w, znajdowanych na pobojowiskach albo zdobywanych w 
walce. Dziewczyny ubiera�y si� po m�sku. D�wiga�y tylko 
mniej broni. Za to ch�opcy nie�li jej tyle, �e gdy nadarza�a 
si� okazja, w przesz�o�ci dochodzi�o do star� nawet z 
oddzia�ami regularnego wojska. Mieli wszystko. Pocz�wszy od 
granat�w, z kt�rych tworzono ca�e naszyjniki, poprzez 
miotacze, zwyk�e automaty i pistolety, a� po niewielk� 
wyrzutni� na stela�u. Wyrzutni u�ywano do niszczenia 
zabudowa�.
Wataha ps�w post�powa�a z ty�u. Pierwszy �mia� si� i 
patrzy�, jak id�, nisko pochylaj�c �by, pos�uszne na ka�de 
skinienie. Olbrzymie, ciemne, niezwykle silne, by�y z grup� 
od dawna; �y�y z lud�mi i gin�y z lud�mi. Wielu ch�opak�w 
mia�o swoje psy. Gdy Pi�ty zdradzi�, jego zwierz� 
zastrzelono. Z �alem, ale zastrzelono. Nie mia�o to nic 
wsp�lnego z zemst�, ale wszyscy czuli, �e tak trzeba.
Posuwali si� przez kamieniste tereny, mijaj�c lasy 
strzaskane bombardowaniami, spalone miasta, potoki, w 
kt�rych woda by�a g�sta i ci�ka jak oliwa. Pierwszy 
pozwala� psom �ywi� si� ludzkim mi�sem, gdy znajdowali nie 
pochowane zw�oki. Nawet tutaj, cho� do stolicy nie by�o 
daleko, morderstwo by�o czym�, z czym styka�o si� na ka�dym 
kroku, jednak dalej na po�udnie okolice stawa�y si� bardziej 
cywilizowane. To w�a�nie wydawa�o si� niepokoj�ce. Pierwszy 
jeszcze nigdy nie by� w stolicy. Oficjalnie m�g� si� tam 
dosta� ka�dy, kto tego pragn��. Praktycznie decydowali o tym 
przyw�dcy patroli wojskowych, kt�rzy nieufnie odnosili si� 
do wszelkich cywilnych uzbrojonych ugrupowa�. Jak na razie 
napotykano tylko mniejsze oddzia�y �o�nierzy, kt�re nie 
pali�y si� do konfontacji z uzbrojon� po z�by gromad� 
wyrostk�w. Ale kontakt musia� w ko�cu mie� miejsce. Na 
wszelki wypadek cz�onkowie grupy posiadali przepustki z 
piecz�ci� ksi���c�, wystawione przez Arradrona. Minister 
przyzna� im je, gdy zawierano umow�. Pi�ty tak�e mia� ten 
dokument. Dzi�ki temu m�g� bez trudu skontaktowa� si� z
Arradronem w jego siedzibie zwanej Zamkiem Mniejszym, a 
kt�ra by�a po prostu luksusow� will�. Trzeba wi�c by�o 
znale�� si� w stolicy wcze�niej. Po�cig trwa�.
Pierwszy szed� na ko�cu. Prowadzi� Dwunasty. On cz�sto 
przekrada� si� do stolicy i kierunek zna� doskonale. 
Sprzedawa� tam wszystko, co zrabowali; mia� wewn�trz 
znajomych. Dwunasty by� najm�odszy z bandy. Mia� czterna�cie 
lat. Kiedy podrzyna� komu� gard�o, by� bardzo spokojny i 
u�miecha� si� mi�kko.
- Co b�dziemy robi�, gdy ju� si� wszystko sko�czy? - 
zapyta�a Aloe.
Pierwszy wzruszy� ramionami.
- Tyle razy ju� o tym rozmawiali�my.
- Bo to tak przyjemnie - odpar�a. - Porozmawiajmy troch�, 
na wypadek, gdyby si� nie sprawdzi�o.
Spojrza� na ni�.
- Odnajdziemy Pi�tego. Zabijemy go i odzyskamy amulet.
- To dobrze. Ty zawsze jeste� pe�en wiary. My�l� tylko, 
czy dla wszystkich to b�dzie dobre. Nie wiem, czy zdo�am si� 
przyzwyczai�.
- Co za g�upstwa - rzek�. - B�dziemy �y� normalnie. Jak 
ci wszyscy szcz�liwi ludzie w stolicy.
- Nie wiem - pokr�ci�a g�ow�. - Co zrobi Si�dmy, ze swoj� 
jedn� r�k�. On nic nie umie. Nikt nie zechce do pracy kaleki 
- analfabety. Albo Dwunasty. On jest taki, taki...
- No jaki?
- Taki dziki. Jak on si� tam b�dzie czu�, w�r�d tych 
wszystkich ludzi, kt�rzy oka�� mu swoj� pogard� za to, �e 
jest tym, czym jest.
- Wszyscy jeste�my troch� dzicy - rzek� Pierwszy. - 
Dlatego �yjemy. W�a�nie dlatego jeszcze �yjemy. Wojna to nie 
m�j wymys�. Nie moja wina, �e to trwa ju� dziesi�tki lat, �e 
gdy upad�y pa�stw i wymiesza�y si� narody, pojawili si� 
ksi���ta i teraz oni walcz� ze sob�. �e moi rodzice zgin�li 
i wychowa�em si� w�r�d obcych, �e ciebie od ma�ego 
przyuczano, jak by� dziwk�, �e Dwunasty zagazowa� swoich 
starych, bo chcieli go sprzeda� na targu.
- Ty skurwysynu - gwa�townie unios�a g�ow�, a w�osy 
p�ynnie opad�y jej na ramiona. - Nie musia�e� tego m�wi�. 
Sama wiem, kim by�am. Ty skurwysynu.
- Dobrze - rzek�. - Nie powinienem tego m�wi�.
Roze�mia�a si�.
- Jeste� kanali�. To normalne, tym stadem musi rz�dzi� 
najgorszy �ajdak, ale nie nadajesz si� do �ycia w stolicy. 
Ty - ani nikt z nas. Nie oszukujmy si�. Arradron te� wie o 
tym. Nawet, je�li odzyskamy amulet, on go we�mie i nie da 
nic w zamian.
- M�wi�a�, �e przyjemnie jest m�wi� o tym. Na razie nie 
widz� w tym nic przyjemnego.
Niebo pociemnia�o. To samoloty kt�rego� z ksi���t 
pod��a�y na zach�d. Olbrzymie bombowce o skrzyd�ach jakby 
wyrze�bionych z p�omieni. Nikt nie zada� sobie trudu, by 
odgadn��, czyje maj� barwy. By�o to bez znaczenia.
Pierwszy spos�pnia�.
- Wiesz, ja naprawd� bym chcia� znale�� dla siebie, dla 
nas miejsce.
- Wiem - odpar�a. - Dlatego poszli�my tam i zdobyli�my 
ten amulet. On nam pomo�e.
- Powied� - rzek�. - Gdy to si� stanie, zostaniesz ze 
mn�?
Skin�a g�ow�.
- Tak. Zostan�. Zostan� z tob� na zawsze.
Uwierzy� jej. Nie wierzy�, kiedy m�wi�a, �e go kocha, ale 
teraz uwierzy�. Pomy�la�, �e po prostu chce w to wierzy�, 
ale nie zmieni�o to w niczym radosnego nastroju, kt�ry go 
opanowa�.
Pierwszy zbli�y� si� do Dwunastego.
- Kiedy dojdziemy? - spyta�.
- Jutro w nocy - odpar� ch�opiec.
- �le. Musimy by� przed wieczorem.
- No to trzeba mocniej wyci�ga� kulasy.
- Pi�ty pewnie wyci�ga.
- E, czy ja wiem. Jest ju� zm�czony, �cigamy go blisko 
tydzie�. Je�eli jest g�upi, to cz�sto szed� i w dzie� i w 
nocy. Nie m�wi�, �e m�g� zmyli� kierunek. Ale je�li nie dba� 
o siebie, to jest wyko�czony. Idzie wolniej, cho� sam o tym 
nie wie.
- On nie jest g�upi - rzek� Pierwszy. - By� jednym z nas. 
Ale musimy by� w stolicy przed nim. To pewne.
- Powtarzam to sobie w ka�dej minucie - odpar� Dwunas...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin