Maria D�browska DZIENNIKI POWOJENNE 1960 -1965t. 4 Wyb�r wst�p i przypisy Tadeusz Drewnowski Czytelnik. WarszawA 1996 1960 3 I 1960. Niedziela Przed po�udniem mimo padaj�cego deszczu posz�y�my do Ho�y�- skich z �yczeniami noworocznymi. Jaka� scena Goyowsko-Brueglowska. Ich w zesz�ym roku zbudowa- na cha�upina zaroi�a si� od suczek - wszystkie nami�tnie przyjazne i uradowane zachowuj� si� tak, jakby�my do nich w�a�nie przysz�y w go�cin�. Jest si� obskoczonym, dokumentnie na wszystkie strony ob- lizanym, wszystko to si� �asi, wdzi�czy, jedno na kolanach, drugie w�azi pod pach�, trzecie wspina si� na kark i li�e w ucho, inne wij� si� u n�g, li�� r�ce. Zgie�k, jazgot, skomlenie - ledwo mo�na rozmawia�.[...] Pani Ho�y�ska od razu na wst�pie zapyta�a, czy Dyl wr�ci�. I obie z Nadzi�' opowiedzia�y nam wzzuszaj�c� przygod� Dyla. Nadzia jecha- �a z suczk� "na wesele" do W�och, nagle okaza�o si�, �e Dyl jest w ko- lejce. Kto� zacz�� wo�a�: "To pies pani D�browskiej". Kto inny: "To trzeba go przerzuci� do pierwszego wagonu. Pani D�browska zawsze je�dzi w pierwszym wagonie". Kto� jeszcze: "Gdzie by pani D�browska tak wioz�a go bez smyczy. On si� zab��ka�". Nadzia poradzi�a, �eby go wyrzuci� z poci�gu w Pruszkowie. "A czy on trafl do domu?" "Trafi, trafi". Konduktor wi�c w Pruszkowie go wyrzuci�. I Dyl trafi�, a nam nawet przez my�l nie przesz�o, co si� z nim dzia�o. 1 N a d z i e j a I w a n i e c, pochodzi�a z Bia�orusi, od 14 roku �ycia pracowa�a u J. i I. Ho�y�skich, w�wczas przy hodowli ps�w. 4 I 1960. Poniedzia�ek Rano nieoczekiwanie przyszed� m�� wnuczki starego Czekana'. Przyni�s� mi [wiadomo��)od swego te�cia, Jerzego Czekanowskiego:- S�ucha� on 2 stycznia audycji z Londynu, kt�r� Wierzy�ski "po�wi�ci� mojej osobie", prosz�c s�uchaczy o powiadomienie mnie o tym. Audy- cj� mia� zako�czy� s�owami: "D�browskajest nam danajak talizman na szcz�cie", przeciwstawiaj�c mnie "wielu pisarzom, kt�rzy swoim po- 5 st�powaniem i serwilizmem wywo�uj� burz� tak w kraju, jak za grani- c�". Co za stek uproszcze� i nieporozumie�! Nie cierpi� panegiryk�w, nawet gdy dyktowane s� najszczerszymi uczuciami. Wij� si� pod nimi, jak deptana - bardziej ni� pod naganami. A pr�cz tego - nigdy nie stara�am si� przypodoba� emigracji, ani dbam o jej wzgl�dy. Najch�tniej m�wi�abym tzw. gorzkie prawdy nie tylko naszemu rz�dowi, ale i naszemu spo�ecze�stwu, i naszej emigra- cji. Nie mog� ich m�wi� rz�dowi, milcz� te� wobec spo�ecze�stwa i emigracji. To ca�a tajemnica mojego rzekomego talizmanu. Nie m�wi� ju� o tym, �e taka audycja nie wy�wiadcza mi dobrej przys�ugi tu w kra- ju. O tym nigdy nie pomy�l� emigranci, zw�aszcza wybitni, podobni w tym do wybitnych �yd�w z czas�w okupacji, pogr��aj�cy siebie i swo- ich polskich "schronodawc�w", bo mi�o�� w�asna nigdy nie pozwala im do ko�ca wytrwa� w ukryciu tego, �e s� w�a�nie tacy wybitni. �a�osna sprawa. Potem Brzostkowa w emocjach zawiadomi�a, �e proboszcz "idzie do nas z kol�d�". Jako� przyszed�, bardzo ugrzeczniony, zapytuj�c, czy mo�e "dokona� po�wi�cenia domu". "Ale�, bardzo prosz�". Pokropi� (w�a�ciwie symbolicznie, bo nawet nie widzia�am, by pad�a cho� kropla �wi�conej wody) pokoje, ale zapomnia� o miejscu najwa�- niejszym, o kuchni i pokoiku Brzostkowej, dla kt�rej jedynej ta ceremo- nia mia�a realne znaczenie. Wskaza�am mu dyskretnie drog� i po�wi�ci� dziedzin� Brzostkowej, ofiarowuj�c jej trzy �wi�cone obrazki. Przym�- wi� si� o "nabycie moich ksi��ek" - ofiarowa�am mu z dedykacj� nowe y " wydanie "Noc i dni. ' B a r b a r a M a r i a B u k o w i e c k a z d. Czekanowska (ur. 1930), c�rka Je- rzego, a wnuczka Stanis�awa Czekanowskiego. Franciszek Ksawery Bukowiecki(ur.1921),drin�.��karz,jejm��; pracownik Instytutu Melioracji i U�ytk�w Zielonych w Falentach. 5 I 1960. Wtorek Na wiecz�r chcia�am zobaczy�, dlaczego Tula nie mo�e zapami�ta� formu�y chemicznej nadtlenku wodoru, dlaczego w og�le nie mo�e, jak wida�, zrozumie� chemu, kt�r� od wczoraj wkuwa popo�udniami. Wie- czorem po kolacji posiedzia�am z ni� troch� nad t� chemi� i zdj�o mnie przera�enie. Od czasu, gdy by�am w szko�ach, uros�a ca�a olbrzymia no- wa chemia, kt�ra ju� w �smej klasie (dawnej czwartej gimnazjalnej) graniczy i z now� (monstrualnie trudn�) fizyk�, i niemal z wy�sz� mate- matyk�. Teoretycznie to si� to wie, ale jak wejrze� w to praktycznie, w�osy staj� d�ba na g�owie. Umys� trzynastoletniego dziecka nie jest w stanie tego wszystkiego dobrze si� nauczy� ani ca�kiem zrozumie�, o ile nie ma specjalnych zdolno�ci do nauk �cis�ych. Problem reformy �red- niego og�lnego wykszta�cenia staje si� wr�cz pal�cy. Jedyne, co mog�o- by go rozwi�za�, nie jest w dzisiejszych okoliczno�ciach ani w tym ustroju mo�liwe. Jedynie tylko szeroka wolno�� nauczania, mo�no�� otwierania pry- watnych szk� i szk� eksperymentalnych, i szk� dla dzieci o specjal- nym typie umys�u i osobowo�ci; jedynie powr�t do kilku typ�w szk� �rednich og�lnokszta�c�cych (przyrodniczy, humanistyczny) m�g�by tu co� pom�c. Rozlu�ni�by przeludnione klasy, stworzy� mo�liwe warunki dla pracy nauczyciela i nauki dziecka, pozwoli�by kierowa� dzieci we- d�ug ich uzdolnie� i upodoba� do odpowiedniego typu szk�. Inaczej wi�kszo�� b�dzie si� tylko m�czy�, a m�odym pokoleniom b�dzie grozi- �o biologiczne wyniszczenie. Wci�� rosn�cego zasobu wiedzy nic nie jest mo�liwym [sic!] do wt�oczenia we wszystkie umys�y nawet przy 12-letniej szkole. Szko�a jest dzi� rzeczywi�cie m�czarni� i gehenn�. Od pewnego cza- su pytam ka�de poznane lub znajome dziecko, czy lubi swoj� szko��. Znam bardzo ma�o takich, kt�re odpowiadaj� pozytywnie. Tak�e ch�o- piec, kt�ry wczoraj przyszed� tu z ksi�dzem, Grzegorz Bielicki, skrzy- wi� si� na to zapytanie. A pami�tam, jak w zesz�ym roku, w Moskwie, ma�y Staniukowicz zapytany o to powiedzia�: "Cztob ona (tj. szko�a) sgorie�a". "Beznadziejne to wszystko" - jak pisze w �wi�tecznym felietonie- powtarzaj�c to niby refren - m�ody Konwicki. 6 I 1960. �roda Oko�o 10 rano Tula wyje�d�a. O dwunastej przyjecha� Henryk - oca- li�am dla niego (tak�e przed w�asnym �akomstwem) troch� chru�ciku- arcydzie�a Anny. O trzeciej wyjecha�. Zrobi�o si� strasznie pusto. To a� dziwne - ale brak mi Tulci. Przy wszystkich przykrych cechach usposobienia, trzeba przyzna�, �e jest idealnie dyskretna, cicha, a czuje si� przynajmniej �ywego cz�owieka za �cian�. Tyle� potrzebuj� samotno�ci, co zaczynam si� od pewnego cza- su ba� przebywania samotnie w tym przera�liwie pustym domu. 6 10 I 1960. Niedziela Ca�y czwartek, pi�tek i sobot� odwala�am zalegaj�c� stosami kore- spondencj�. Jestem a� do niestrawno�ci na�arta korespondencj�. Ale dzi� chybaju� z tym sko�cz�. Mam najdziwniejszych korespondent�w. Nudne jak lukrecja s� listy dzieci ze szk�', wszystkie na to samo ko- pyto. Ale czasem przemknie si� w nich co� naiwnie i wzruszaj�co w�as- nego, lecz bardzo rzadko. Kartki z podzi�kowaniami zabieraj� mi nie- zmiernie du�o bezpowrotnie umykaj�cego czasu. Ci�kie s� zagranicz- ne listy, na kt�re musz� odpowiada� w obcych j�zykach. Zabieraj� trzy razy tyle czasu, co polskie. Ale najgorsi s� grafomani i natr�ci (jak owa R. z wierszami swego zmar�ego m�a). "Matysiakowie"z ju� te� wywieraj� sw�j wp�yw. Jaki� s�uchacz z Elbl�ga przys�a� mi swoje dwa kawa�ki: trywialna bzdura pi- sana pod "Matysiak�w". Jeden z nich - niby fikcyjna rozmowa ze mn�. B�g wie, co takiemu strzeli do g�owy i komu jeszcze po�le t� rozm�w- k�. Odsy�aj�c t� przesy�k� musia�am mu to zgani� jako nadu�ycie czyje- go� nazwiska. Je�eli tyle ludzi uwierzy�o, �e wydan� w Kaliszu w 1912 roku bzdur� pt. "�yje si� tylko raz", pope�nion� przez jak�� Mari� D�- browsk�, napisa�am ja3, a nawet w bibliografii IBL-u i w Moskwie w Bibliotece Lenina ta broszurka figurowa�a pod moim has�em - to i nonsens owego Wizela [?] z Elbl�ga kto� mo�e wzi�� serio. Namno�y�o si� te� starych babsk, kt�re raptem przypomnia�y sobie, �e mia�y kole�anki szkolne o nazwisku Maria D�browska. [...] Swoj� drog� wielkim b��dem by�o nie zosta� przy swoim panie�skim nazwi- sku Szumska, o tyle jednak rzadszym ni� D�browska. Oszcz�dzi�oby mi to wielu, wielu godzin traconych na korespondencj�. Tak zreszt� robi wi�kszo�� kobiet spodziewaj�cych si� rozg�osu swej tw�rczo�ci, lecz ja si� go nie spodziewa�am. Jedna Orzeszkowa zyska�a na zmianie nader cz�stego nazwiska Paw�owska na oryginalne m�owskie Orzeszko. Nie- wa�ne zreszt�. i W swym archiwum D�browska zachowa�a listy dzieci sprzed wojny, kiedy poprzez czytanki i lektury szkolne kontaktjej ze szko�� by� �ywszy (Oddzia� R�kopis�w BUW). 2 Popularna powie�� radiowa zbiorowego autorstwa (J. Janicki, D. Po�torzycka S. Stampfl, W. �es�awski; obecnie ju� tylko pierwszych dwoje), ci�gn�ca si� od 1955 do dzi�. 3 iVlowa tu o wierszowanym pamflecie na mieszka�c�w miasta Wielowody (w kt�- rym n;etrudno rozpozna� Kalisz) pt. �yjmy tylko, aby u�y�! Gawgdy i obrazki, Kalisz, druk. A. Czerwi�skiego,1912. Prawdopodobnie, zgodnie z od�egnywaniem si� D�bro- wskiej, wyszed� on spod innego pi�ra, jakkolwiek w jej dzienniku pod dat� 14 XII 1915 spotka� mo�na podobne strofy (por. M. D�browska - Dzienniki,1988, t. I). 11 I 1960. Poniedzialek W nocy zerwa� si� wiatr i wieje ca�y dzie�. Mr�z zel�a� na pi�� sto- pni. Ci�nienie spad�o. Chwilami sypie troch� �niegu, lecz idzie, zdaje si�, do odwil�y. Dzie� mroczny. Pustka taka, �e pr�cz ludzi id�cych niekiedy z kolejki �ywego ducha nie wida�. G�ucha pustka i jak dla m- nie - obco�� straszliwa tego Komorowa. Jeszcze nigdy nie �y�am w tak absolutnej samotno�ci i nie my�la�am, �e na tak� samotno�� skazana b�- i d� w staro�ci. ; Pr�buj� czyta� Faulknera: "Absalomie, Absalomie...." i "�wiat�o�� # w sierpniu". I wci�� porzucam t� lektur�. Ten pisarz jest nie tylko trud- ny. Jest w jaki� m�cz�cy spos�b nudny....
Poszukiwany