Wygnaniec
Opowieść PiaskówTom l
Rozdział 1
Radość w Tel Halik
o była zła noc. Ciężkie chmury skryły księżyc, a wydmyOcalonej Krainy tonęły w ciemności. Lodowaty wiatr hu-lał wśród piasków. Jego monotonne wycie sprawiało, żew lepiankach kobiety składały ofiary z ptaków, znacząc progii okna ich ciepłą krwią. Bacharny ryczały rozpaczliwie, stłoczonew zagrodach, jednak pasterze bali się wyjść z szałasów i sprawdzić,czego chcą zwierzęta. Zamiast tego, trzymając w dłoniach świętetabliczki, wznosili gorące modły.
Lud pustyni wierzył, że w podobne noce krążą po ziemi nieoca-leni - widma ludzi, którzy zamieszkiwali ten kraj przed nadejściemNajwyższego, gdy zamiast piasków jak okiem sięgnąć rozpoście-rały się tutaj zielone równiny. Po Wielkim Sądzie tylko rozsianetu i ówdzie, zawalone dawno budowle przypominały o istnieniunieocalonych. W taką noc nawet piątokrwiści baliby się do nichzbliżyć.
Duzzahowie nauczali co prawda, że nieocaleni nie mogą skrzyw-dzić tych, którzy naprawdę wierzą w Jedynego, ale lud wiedziałswoje. Dlatego właśnie nikt nie opuszczał domu, nie opiekował sięzwierzętami, a na murach Tel'Halik wystawiono podwójne warty.
Po pradawnych blankach krążyli żołnierze, szczelnie owinięciw bacharnowe futra. Wbijali wzrok w pustynię, jakby bojąc się,że zaraz na horyzoncie dojrzą kroczące ku twierdzy widmowezastępy. Co jakiś czas popatrywali na miasto, nad którym górowałsmukły kształt Piaskowej Iglicy. W jej najwyższym oknie paliło się
7
światło. Blask tego okna i myśl o osobie, która tam mieszkała,dodawały im otuchy.
Dwóch młodych wojowników siedziało nad główną bramą. Roz-mawiali ściszonymi głosami.
- Najwyższy powinien już to skończyć. Czas, by Zerakhim zostałpowołany.
- Powołany? Chyba do piekieł.
- Ćśśś. Co Ty gadasz, Dahal?
- Niech mi trzewia rozerwą geniusze pustyni, jeśli źle mówię.Strażnik zawinął się szczelniej w futro i przysunął do rozmówcy.
- Zerakhim nie zostanie powołany, bo obraził Boga - szepnął.
- Tfu! Co za plugastwa! To święty człowiek.
- Nie bardziej święty niż ja czy ty. Zgrzeszył niewiarą. Mój kuzynsłuży pod paszą Asimarem. Niedawno powiedział mi, że z rozkazuproroka wysłano w sekrecie zwiadowców na wschód od ŻelaznychWzgórz i na zachód od Ostatniej Oazy.
- Co powiadasz! Przecież tam...
- Widzisz? Gdyby prorok ufał Księdze, z pewnością nie posy-łałby ludzi poza Ocaloną Krainę. Może jedynie rozgniewać Naj-wyższego!
Strażnik pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To plotki. Nic tylko plotki.
- A jednak. Na tysiąc skorpionów, po co trzymałby przy sobietego przeklętnika Muhhamara? Czy prorok powinien słuchaćwęża, który para się alchemią i astrologią? Czy powinien zadawaćsię z hienami, plądrującymi ruiny nieocalonych, albo tolerowaćszkoły musalitów i innych odstępców? Powiadam ci: prorok zgrze-szył niewiarą wobec Księgi. Nie zostanie powołany!
- Może. Ale to nie nasza sprawa, Dahal. Jeśli ci skóra miła, nieopowiadaj tego więcej. Jeszcze jakieś nieprzyjazne ucho podsłuchatwe słowa i doniesie paszy.
- Niech mnie zeżrą sępy, a nie zmilczę. Bo przez to ścierwoMuhhamara nasz pan nie wejdzie do raju. Gdyby odpowiedniowcześnie pasza nadział na pal wszystkich niedowiarków...
- Tak, przyjacielu - przerwał mu drugi żołnierz. - Ale teraz jestjuż za późno.
8
Zamilkli, patrząc na płaskie dachy domów, placyki i ogrody,które tworzyły ogromną szachownicę po wewnętrznej stroniemuru.
Dwaj strażnicy nie mogli wiedzieć, że w chwili, gdy wypowia-dali ostatnie słowa, Muhhamar Al’Salakh spotkał swoją śmierć.Wyszedł właśnie tylną furtką z pałacowych ogrodów w ciemny,cichy Zaułek Wiedźm. Nie miał ze sobą ochrony. Mimo że włosyprzyprószyła mu siwizna, pod jego ciemną dżelabą wciąż rysowałysię jeszcze grube węzły mięśni. Był wysokim, silnym mężczyznąi lubił prywatność. Zresztą jak najmniej ludzi powinno wiedzieć,dokąd udawał się wieczorem i co kupował w małych sekretnychsklepikach, mieszczących się w dzielnicy Krwawy Sztylet.
Choć miejsce, do którego Muhhamar zmierzał, nie było bez-pieczne, uczony nie bał się ani trochę. Pod wielbłądzim płaszczemskrywał szeroki, ostry jak brzytwa sejmitar. To powinno wystar-czyć na każdego rzezimieszka. Zresztą jaki rzezimieszek zdołałbypokonać piątokrwistego?
Gdy Muhhamar minął gnijące pryzmy odpadków i skręcił w ale-ję Ślepców, zorientował się, że ktoś go śledzi. Odgłos jedwab-nych trzewików był ledwie słyszalny i tylko nadzwyczaj wyczulonezmysły Al'SaIakha ostrzegły go przed niebezpieczeństwem. Chwilęjeszcze szedł pomiędzy budynkami z suszonej cegły, aż wreszcie,kiedy usłyszał, że prześladowcy są już w tej samej uliczce, obróciłsię na pięcie. Lewą ręką odrzucił płaszcz za ramię, a prawą wydobyłz pochwy lśniące, zakrzywione ostrze.
Przeciwników było dwóch. Głowy mieli owinięte czarnymi tur-banami, a spod ich płaszczy prześwitywały płytki zbroi. Trzymaliw dłoniach ghanki - długie na dwie i pół stopy noże górali z Żelaz-nych Wzgórz.
- Czemu mnie śledzicie, psy?! - krzyknął Al’Salakh.Nieznajomi wciąż szli w jego stronę.
- Ścierwa! Kto was nasłał?
9
Nie padła żadna odpowiedź. Asasyni rozdzielili się, by zaatako-wać z dwóch stron. Muhhamar ścisnął pewnie rękojeść sejmitaru,spinając się do skoku. Księżyc na chwilę wyłonił się zza chmuri oblał uliczkę srebrną poświatą. Napastnicy rzucili się naprzód.Ostatni odcinek drogi przebyli wielkimi susami.
Muhhamar odskoczył w bok. Zwarł się z wrogiem, który atako-wał od lewej. Wymierzył potężny cios, lecz przeciwnik sparował goghankiem i oddał. Uczony uniknął ostrza, ale poczuł ból w nad-garstku, zupełnie jakby uderzył w kamienną statuę. Zabójca byłzadziwiająco silny.
Drugi pojawił się tuż przy Muhhamarze, który musiał oprzećsię plecami o ścianę, i sypnął gradem szybkich jak błyskawica, po-tężnych ciosów. Sejmitar siał iskrami, odbijając ostrza zabójców,ale mimo że poruszał się szybko niczym grzechotnik, ledwo zdążałuratować życie swojemu właścicielowi. Muhhamar przyjął jeszczejeden cios, po czym z rykiem naparł i ciął z zamachu w czarnesylwetki, lecz zabójcy odskoczyli zwinnie.
Uczony dyszał ciężko. Wiedział, że nie przeżyje następnegoataku. Powstrzymując strach, skupił się, a jego wargi wyszeptałyjedno słowo. Zaraz potem w zaułku błysnęło światło tak jasne, żewszyscy strażnicy na miejskich murach zwrócili się w jego stronę.
Muhhamar skoczył na oślepionych przeciwników. Ciął jednegow głowę, roztrącił ich i ruszył biegiem w dół ulicy. Wiedział, żecios nie sięgnął celu. Ostrze rozrąbało turban, ale zgrzytnęło naczymś twardym pod spodem.
Uczony biegł w nadziei, że zanim przeciwnicy oprzytomnieją,będzie miał przewagę wystarczającą, by dotrzeć do pałacowej furt-ki. Niestety, mylił się. Nie zdążył nawet dobiec do Zaułka Wiedźm,gdy usłyszał za sobą łopot płaszczy. Właściwie usłyszał go nadsobą. Padł na ziemię i przetoczył się kilka stóp wystarczającoszybko, by ocalić skórę. Ostrze świsnęło tuż przy jego uchu. Za-bójcy przelecieli nad nim i wylądowali lekko kilkanaście stóp dalej.Muhhamar wstał, prosząc o pomoc Najwyższego. Przeciwnicymusieli być co najmniej szóstokrwistymi! Kto z tak szlachetnegorodu próbowałby zabić go osobiście?
- Kim jesteście? - spytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi.
10
Dwie postaci ruszyły do ataku cicho niczym cienie. Jedna ude-rzyła wprost na Al’Salakha, a druga po prostu rozpłynęła sięw powietrzu. Muhhamar nie miał czasu sprawdzać, gdzie podziałsię drugi z zabójców, gdyż musiał odparować całą serię ciosówpierwszego. Zbił silne pchnięcie i cofnął się. Wtedy poczuł, jakghank wbija mu się w plecy poniżej łopatki. Ostrze rozerwałomięśnie, przebiło płuca i rozszczepiło żebro. Ból eksplodowałw głowie uczonego jak torebka magicznego proszku, wrzucona doognia. Zaraz potem drugi nóż wbił mu się w brzuch. Zanim spadłw ciemność, zdołał jeszcze tylko usłyszeć, jak zły głos szepcze:
- W imię Najwyższego, psie!
Wtedy właśnie Muhhamar AFSalakh, potomek piątej krwi, Na-czelny Uczony Dworu skonał, wisząc na nożach pomiędzy dwomazabójcami.
Uliczka pogrążyła się w ciszy. Zabójcy zniknęli tak samo niepo-strzeżenie, jak się zjawili. Porzucone ciało Muhhamara było tylkoniewyraźną plamą wśród cieni zaułka. Nawet gdyby ktoś przeszedłtuż obok, pewnie by go nie spostrzegł, tym bardziej że noc byłabardzo ciemna.
Godziny powoli mijały i wreszcie nadszedł chłodny świt. Słońcewzniosło się nad wydmami, a młodzi pastuchowie wyszli z namio-tów napoić bacharny. Zwierzęta ryczały żałośnie po całonocnympoście. Ich głosy docierały aż do murów Tel'Halik, na którychostatnia zmiana straży czekała niecierpliwie, aż promienie słońcaprzejdą nad blankami i oświetlą pogrążone we mgle i szarościmiasto. Jednak nim to się stało, na ulicach już zapanował ruch.
Pałacowi gońcy biegali po całym Tel'Halik jak szaleni. Ich san-dały ślizgały się na pokrytych rosą kamieniach. Nieśli przywódcomwszystkich rodów niezwykłą wieść. Po drodze wykrzykiwali ją ilesił w płucach, aż w otwierających się wokół oknach ukazywały sięzdziwione twarze. Zerakhim, Osiemnasty Prorok, został tej nocypowołany. Jemu i najwyższym kapłanom przekazał tę radosnąnowinę boski wysłannik.
W poruszeniu, jakie wywołała ta wiadomość, nikt nie zwra-cał uwagi na inną, rozpowszechnioną przez strażników, którzynocą pełnili służbę. Kogo bowiem interesowało w taki dzień,
że w dziwnych okolicznościach zamordowany został nadwornyuczony? Co najwyżej ten i ów uśmiechnął się, mówiąc, że starydiabeł Muhhamar zasłużył w pełni na swój los.
Broda siwego Duzzaha wydymała się przy każdym wypowiedzia-nym słowie. Ścisłe reguły określały jedyny sposób, w jaki Księgamogła być czytana. Duzzah mówił wyraźnie i powoli, dostojnieakcentując każdy wyraz i idealnie przestrzegając zasad interpunk-cji. Słuchacze mogli wyobrazić sobie, że sam prorok przemawiado nich, choć czytania były przez to długie i nużące.
Żołnierze, którzy zajmowali poduszki wokół podwyższeniaDuzzaha, zaczynali się właśnie nudzić. Na czas kazania moglizmienić ciężkie zbroje na przewiewne, białe szaty, ale i tak wolelibyznajdować się teraz w mieście. Kiedy całe Tel’Halik ogarnęłagorączka Święta Wstąpienia, świątynia wydawała się nudnymmiejscem na spędzenie popołudnia.
Szczególnie wyraźnie dawał to do zrozumienia młody zbrojny,usadowiony po lewej ręce Duzzaha. Wiercił się cały czas, jakbynie mógł znaleźć wygodnego miejsca. Był szczupłym, przystoj-nym mężczyzną o ciemnych, zmierzwionych włosach i wesołymspojrzeniu. Mały, zadarty nos przydawał jego twarzy kobiecychrysów.
- Kashim, ja nie wytrzymam - mruknął do siedzącego obokżołnierza.
- Spokojnie, zostało jeszcze kilkanaście wersetów - odparł tam-ten. Z wyglądu różnił się znacznie od przyjaciela. Szersze baryi wyraźnie zarysowane mięśnie sprawiały, że jego sylwetka byłabardziej masywna. Miał duży, lekko haczykowaty nos, staranniewypielęgnowaną, szpiczastą bródkę i bardzo spokojne, szare oczy,których barwa była rzadkością wśród Ocalonego Ludu. W prze-ciwieństwie do towarzysza wydawał się niezwykle opanowany.Siedział jak posąg i słuchał, albo też udawał że słucha, słówDuzzaha. - Nie wierć się tak, Naharze - szepnął z uśmiechem.
12
- Nie mogę, kiedy pomyślę o tym, co dzieje się właśnie na ba-zarze. Kobiety! Kobiety w kolorowych, zwiewnych sukniach, ko-biety bez kwefów! Przez całe siedem dni! Wiesz, że drugiej takiejokazji możemy nie dożyć?
- „Tylko głupi patrzy pożądliwie na to, czego mieć nie może" -zacytował Kashim.
- Nie udawaj świętego. Zresztą ja mogę i ty, sądzę, też. Dodamtylko - mrugnął szelmowsko - że dziś wieczorem w pałacu będątańczyć córki wysokich rodów. W tym Jelaya z Makhar'adów.
Powieka Kashima lekko drgnęła.
- A widzisz? Wiedziałem, stary oszuście!
- Cicho już.
- Jak dziadek skończy kazanie, uderzymy do Rozbitej Amfory.Pasza, niech Najwyższy ma go w opiece, wydał rozkaz, by winow czasie święta było sprzedawane za pół ceny.
- Ucisz się, proszę.
- Trzeba sprawdzić, czy jakiś dusigrosz nie próbuje łamać tegoświętego edyktu.
W tym momencie ciężka jak kamień dłoń Kashima zdzieliłago pomiędzy łopatki. Nahar zachwiał się i zakrztusił. Podniósłzałzawione oczy na Duzzaha i dostrzegł, że starzec przestał jużczytać. Patrzył na nich groźnie spod krzaczastych brwi. W świątynipanowała grobowa cisza.
Nahar spodziewał się słów nagany albo nawet ciężkiej kary. Nictakiego nie nastąpiło. W końcu dzień był dziś niezwykły.
- Dzięki łasce Najwyższego, niech cała ziemia jego będzie, prze-żywam już drugie Wstąpienie - rzekł Duzzah. - Pamiętam, jakw czasie gdy byłem tylko trochę od was młodszy, prorok SadikAl'Kama wkroczył do raju. W czasie tych siedmiu dni przeżyłemwiele wspaniałych chwil.
Niektórzy słuchacze uśmiechnęli się, rozbawieni własnymi nie-przystojnymi myślami o rozrywkach młodego Duzzaha.
- Ja doczekałem kolejnego święta, ale niewielu moich przyjaciółmiało to szczęście. Dlatego nie będę was dłużej trzymał. W imięNajwyższego - idźcie i weselcie się! Drugiego Wstąpienia pewnienie dożyjecie.
13
Ostatnie jego słowa zagłuszyły radosne krzyki żołnierzy. PaszaAsimar odwołał dzisiejszą musztrę, więc resztę dnia mogli spędzićpoza murami Orlego Fortu.
Kashim wstał spokojnie, rozprostowując obolałe nogi. Naharzaśmiał się i klepnął go po plecach.
- No chodź, stary bacharnie! Musimy się dziś solidnie zabawić,bo jutro wypada nam służba.
Skierowali się do wyjścia ze świątyni, w którym zniknęła jużwiększość żołnierzy.
Siwowłosy, chudy mężczyzna stał w oknie Piaskowej Iglicy i pa-trzył na sylwetki jeźdźców, którzy wyjeżdżali główną bramą. Abywieść o Wstąpieniu obiegła całą Ocaloną Krainę, puszczono goń-ców do wszystkich wiosek i klanów. Pierwsi ruszyli o świcie -zniknęli na horyzoncie, jeszcze zanim słońce ukazało się w pełni.Po nich wezwano posłańców, którzy nie mieli dziś wyznaczonejsłużby. Oni również zaraz opuścili miasto. Wtedy okazało się, żenie wszędzie zdołano posłać listy, gdyż nie ma w Tel’Halik wy-starczającej liczby gońców, by dotrzeć do każdego zakątka kraju.Dlatego koło południa pasza musiał wezwać kilkunastu ŚwiętychJeźdźców i wyznaczyć im to zadanie. Wojownicy niechętnie odry-wali się od zabawy, lecz wola paszy była prawem. Na podającychw wątpliwość jego rozkazy czekały zaostrzone pale. Przygotowalisię więc do drogi i właśnie teraz jeden za drugim znikali podogromnym łukiem bramy.
Starzec, który się im przypatrywał, pocierał w zamyśleniu brodęi szeptał coś do siebie. Wyszywana złotem i drogimi kamieniamiszata zwisała na nim w nieładzie.
- O, najmądrzejszy! - rozległ się głos sługi.
- Nazbyt szybko się to stało - rzekł starzec powoli, jakby dosiebie. - Nie wrócił jeszcze Tarakan, a Muhhamar zginął, zanimzdał sprawę ze swych badań.
- Co zamierzasz, panie?
...
Poszukiwany