Henryk Sienkiewicz Przez stepy Opowiadanie kapitana R. Za czasu mego pobytu w Kalifornii wybra�em si� pewnego razu z moim zacnym i dzielnym przyjacielem, kapitanem,w odwiedziny do naszego rodaka, mieszkaj�cego w odludnych g�rach Santa Lucia. Poniewa� nie zastali�my go w domu, przesiedzieli�my dni pi�� w g�uchym w�wozie w towarzystwie starego s�ugi Indianina, kt�ry pod niebytno�� pana pilnowa� pszcz� i k�z angorskich. Stosuj�c si� do miejscowych zwyczaj�w sp�dza�em znojne dnie letnie �pi�c przez wi�ksz� cz�� czasu, nocami za�, zasiad�szy przy ognisku z suchego "czamizalu", s�ucha�em opowiada� kapitana, jego nadzwyczajnych przyg�d i wypadk�w, jakie tylko na pustyniach ameryka�skich mog� mie� miejsce. Chwile te uchodzi�y mi bardzo uroczo. Noce by�y prawdziwie Kalifornijskie: ciche, ciep�e, gwia�dziste; ognisko buzowa�o si� ra�nie, a w jego blaskach widzia�em olbrzymi�, ale pi�kn� i szlachetn� posta� starego wojownika - pioniera, kt�ry podnosz�c oczy ku gwiazdom szuka� pami�ci� ubieg�ych zdarze�, drogich imion i drogich twarzy, pow��cz�cych nawet we wspomnieniu czo�o jego smutkiem �agodnym . Jedno z tych opowiada� podaj� tak po prostu, jak je s�ysza�em; s�dz�c, �e i czytelnik wys�ucha go z r�wn� mojej ciekawo�ci�. Rozdzia� pierwszy Przybywszy do Ameryki we wrze�niu roku 1849 - m�wi� kapitan - znalaz�em si� w Nowym Orleanie, kt�ry w�wczas by� jeszcze miastem na wp� francuskim, stamt�d za� uda�em si� w g�r� Missisipi, do jednej wielkiej plantacji cukrowej, gdzie znalaz�em prac� i dobre wynagrodzenie.Ale �e by�em naonczas m�ody i przedsi�biorczy, przykrzy�o mi si� siedzenie na miejscu i pi�mienna robota; porzuci�em wi�c j� wkr�tce, a natomiast rozpocz��em �ycie le�ne. Mnie i moim towarzyszom up�yn�o w ten spos�b kilka lat w�r�d jezior luizja�skich, krokodyl�w, w��w i moskit�w. Utrzymywali�my si� z polowania i rybo��wstwa, a od czasu do czasu sp�awiali�my wielkie partie drzewa po rzece a� do Orleanu, gdzie nam p�acono za nie niez�e pieni�dze. Wyprawy nasze si�ga�y cz�stokro� stron bardzo odleg�ych. Zapuszczali�my si� a� do krwawego Arkanzasu (Bloody-Arkansas),kt�ry, dzi� jeszcze ma�o zamieszkany, wtedy by� zupe�nie prawie pusty. Takie �ycie, pe�ne trud�w i niebezpiecze�stw, krwawych zaj�� z pirata mina Missisipi, i z Indianami, kt�rych pe�no jeszcze by�o w Luizjanie, w Arkanzasie i Tenessee, zahartowa�o moje niezwyczajne z natury si�y i zdrowie, a przy tym da�o mi do�wiadczenie stepowe, tak �e w tej wielkiej ksi�dze umia�em czyta� nie gorzej od ka�dego czerwonego wojownika. Dzi�ki temu do�wiadczeniu, gdy po odkryciu z�ota w Kalifornii wielkie partie emigrant�w prawie codziennie opuszcza�y Boston, New York, Filadelfi� i inne miasta wschodnie, jedna z nich wezwa�a mnie na swego dow�dc�, czyli, jak u nas m�wi�, kapitana. Zgodzi�em si� ch�tnie, bo cuda wtedy opowiadano o Kalifornii; od dawna wi�c nosi�em si� z zamiarem puszczenia si� na Daleki Zach�d; nie mniej jednak nie ukrywa�em sobie niebezpiecze�stw tego przedsi�wzi�cia. Dzi� przestrze� z New Yorku do San Francisco przebywa si� w tydzie� kolej�, a prawdziwa pustynia zaczyna si� dopiero od Omaha: wtedy by�o zupe�nie co innego. Wszystkie te miasta i miasteczka, kt�rych teraz mi�dzy New Yorkiem a Chicago jak maku, nie istnia�y jeszcze, a i samo Chicago wyros�e p�niej jak grzyb po deszczu, by�o tylko lich� i nieznan� osad� ryback�, kt�rej nie znalaz�by� na �adnej mapie. Trzeba wi�c by�o i�� z wozami, lud�mi i mu�ami przez kraje zupe�nie dzikie, a zamieszkane przezgro�ne plemiona Indian: Kruk�w, Czarnonogich, Pawnis�w, Siuks�w i Arikar�w, przed kt�rymi ukry� si� wi�kszej liczbie ludzi by�o prawie niepodobie�stwem,albowiem ruchliwe jak piasek te pokolenia nie maj� sta�ych siedlisk, ale jako my�liwskie kr��� po ca�ej przestrzeni step�w za stadami bawo��w i antylop. Grozi�y nam wi�c niema�e trudy; ale kto si� wybiera na Daleki Zach�d, musi by� na nie przygotowany, jak r�wnie� i na to, �e nieraz g�owy nadstawi� przyjdzie. Wi�cej te� ni� wszystkiego obawia�em si� odpowiedzialno�ci, jak� na siebie bra�em ;poniewa� jednak rzecz ju� by�a u�o�ona, nie by�o co innego do roboty, jak zaj�� si� przygotowaniami do drogi. Trwa�y one przesz�o dwa miesi�ce, bo trzeba by�o sprowadza� wozy a� z Pensylwanii Pittsburga, kupowa� mu�y, konie, bro� i czyni� znaczne zapasy �ywno�ci. Ku ko�cowi jednak zimy wszystko by�o gotowe. Chcia�em wyruszy� tak, aby�my wielkie stepy le��ce mi�dzy Missisipi a g�rami skalistymi przebyli wiosn�, wiedzia�em bowiem, �e latem, skutkiem upa��w panuj�cym na tych odkrytych przestrzeniach, mn�stwo ludzi zapada na r�ne choroby. Z tego samego powodu postanowi�em nie prowadzi� taboru po�udniow� drog� na St. Louis, ale na Iow�, Nebrask� i p�nocne Colorado. By�a to droga niebezpieczniejsza ze wzgl�du na Indian, ale bez w�tpienia zdrowsza. Zamiar ten wzbudzi� z pocz�tku op�r mi�dzy lud�mi nale��cymi do taboru, ale gdym o�wiadczy�, aby je�li nie chc� czyni� wedle mej woli, szukali innego kapitana, po kr�tkim namy�le zgodzili si� i z pierwszym tchnieniem wiosny ruszyli�my w drog�. Zacz�y si� zaraz dla mnie dni do�� trudne, zw�aszcza nim si� ludzie oswoili ze mn� i z warunkami podr�y. Osoba ma wzbudza�a wprawdzie ufno��, bo awanturnicze pochody moje do Arkanzas zjedna�y mi pewn� s�aw� mi�dzy ruchliw� ludno�ci� nadgraniczn�, a imi� "Big Ralf"(Wielki Raalf"),pod kt�rym mnie znano na stepach, obi�o si� ju� nie raz o uszy wi�kszej cz�ci moich ludzi. Ale w og�le "kapitan", czyli dow�dca, bywa� z natury rzeczy cz�sto w po�o�eniu bardzo wzgl�dem emigrant�w dra�liwym. Do mnie nale�a�o wybiera� obozowiska na noc, czuwa� nad pochodem w dzie�, mie� okona ca�y tabor, ci�gn�cy si� czasem mil� po stepie, wyznacza� stra�e na postojach i wydawa� pozwolenie na odpooczynek oddzia�om udaj�cym si� kolejno na wozy. Amerykanie maj� wprawdzie w sobie ducha organizacji posuni�tego do wysokiego stopnia, ale w miar� trud�w podr�y energia ludzka s�abnie, zniech�cenie ogarnia najwytrwalszych i w�wczas nikomu nie chce si� dniem harcowa� konno, noc� i�� na stra�e, a ka�dy natomiast rad by wymkn�� si� od przypadaj�cej na niego kolei i le�e� po ca�ych dniach na wozie. Przy tym w stosunkach z Jankesami kapitan musi umie� pogodzi� karno�� z pewn� poufa�o�ci� kole�e�sk�, co nie jest rzecz� �atw�. Bywa�o wi�c tak, �e w czasie pochodu i w godzinach nocnych postoj�w by�em zupe�nym panem woli ka�dego z moich towarzysz�w, ale w czasie dziennych wypoczynk�w po farmach i osadach, kt�re spotykali�my z pocz�tku na drodze, ko�czy�a si� i moja rola rozkazodawcy.W�wczas ka�dy by� sobie panem i nieraz musia�em zwalcza� op�r zuchwa�ych awanturnik�w;ale gdy wobec licznych "ring�w" okaza�o si� po kilkakro�, �e moja mazowiecka pi�� silniejsz� jest od ameryka�skich, zaraz uros�o moje znaczenie, i p�niej nie mia�em nigdy �adnych zaj�� osobistych. Zreszt� zna�em ju� na wylot charakter ameryka�ski, wiedzia�em wi�c, jak sobie radzi�, a przy tym wytrwania i zach�ty dodawa�a mi pewna para niebieskich oczu, spogl�daj�ca na mnie spod p��ciennego dachu wozu ze szczeg�lnyn zaj�ciem. Oczy te, patrz�ce spod czo�a ocienionego bujnym z�otym w�osem, nale�a�y do m�odej dziewczyny imieniem Lilian Morris, rodem z Massachusetts z Bostonu. By�a to istota delikatna, wiotka, o rysach drobnych i twarzy smutnej, pomimo i� prawie dziecinnej. Smutek ten w tak m�odej dziewczynie uderzy� mnie zaraz z pocz�tku podr�y, ale wkr�tce zaj�cia zwi�zane z rol� kapitana zwr�ci�y m�j umys� i uwag� gdzie indziej. Przez pierwsze tygodnie pr�cz zwyk�ych codziennych:"good morning!" zamienili�my zaledwie par� s��w innych. Lituj�c si� jednak nad m�odo�ci� i osamotnieniem Lilian, nie by�o bowiem nikogo z jej krewnych w ca�ej karawanie, odda�em biednej dziewczynie kilka ma�ych us�ug. Os�ania� j� swoj� powag� dow�dcy i pi�ci� od natarczywo�ci m�odych ludzi podr�uj�cych razem nie mia�em najmniejszej potrzeby, albowiem po mi�dzy Amerykanami najm�odsza kobieta mo�e by� pewna je�li nie nadskakuj�cej grzeczno�ci, jak� odznaczaj� si� Francuzi, to przynajmniej zupe�nego bezpiecze�stwa. Ze wzgl�du jednak na delikatne zdrowie Lilian umie�ci�em j� w najwygodniejszym ze wszystkich wozie, prowadzonym przez wielce do�wiadczonego wo�nic� Smitha, sam us�a�em jej siedzenie, na kt�rym w nocy mog�a sypia� wygodnie, wreszczie odda�em na jej u�ytek ciep�� sk�r� bawol�, kt�rych kilka mia�em w zapasie. Lubo przys�ugi te ma�o by�y znacz�ce, Lilian zdawa�a si� czu� za nie �yw� wdzi�czno�� i nie pomija�a �adnej sposobno�ci, przy kt�rej mog�a mi j� okaza�. By�o to stworzenie widocznie bardzo �agodne i nie�mia�e. Dwie kobiety: ciotka Grosvenor i ciotka Attkins, kt�re dzieli�y z ni� w�z, pokocha�y j� wkr�tce niezmiernie za s�odycz jej charakteru, przezwisko za� "Little Bird" (ma�y ptaszek), nadane jej przez nie, sta�o si� wkr�tce mianem, pod kt�rym znano j� w ca�ym obozie. Z tym wszystkim mi�dzy mn� a Ma�ym Ptaszkiem nie by�o najmniejszego zbli�enia, p�kim nie dostrzeg�, �e b��kitne, a prawie anielskie oczy tego dziewcz�tka zwracaj� si� za mn� ze szczeg�lniejsz� jak�� sympati� i uporczywym zaj�ciem. Mo�na to sobie by�o wyt�umaczy� tym, �e mi�dzy wszystkimi lud�mi nale��cymi do taboru ja jeden mia�em troch� og�ady towarzyskiej ; Lilian wi�c, po kt�rej tak�e zna� by�o staranniejsze wychowanie, widzia�a we mnie kogo� bli�szego siebie ni� reszta otoczenia. Ale wtedy ja t�umaczy�em to sobie troch� inaczej i zaj�cie si� jej po�echta�o moj� pr�no��, pr�no�� za� sprawi�a, �em sam zacz�� by� na Lilian uwa�niejszym i cz�ciej jej w oczy zagl�da�. Wkr�tce potem sam ju� sobie nie umia�em zda� sprawy,jakim sposobem to si� sta�o, �e dot�d nie zwr�ci�em �adnej prawie uwagi na tak wyborn� istot�, kt�ra ka�dego posiadaj�cego serce cz�owieka odrazu tkliwymi mog�a natchn�� uczuciami. Odt�d te�...
Poszukiwany