MARIUSZ WILGA Kwintesencja bieli Dla E., kt�ra wiedzia�a Motto: Plemionom wychowanym w Mroku - C� by�cie pocz�li zatem Wy? Blask oddali - Karminem? Po�udnie - Ciemnym Granatem? Emily Dickinson (prze�. St. Bara�czak) Introdukcja. Pewnego dnia popatrzy na ni� i zapyta, jakiego jest teraz koloru. Spojrzenia ich zielonych oczu spotkaj� si� i wymieszaj�. Ona odgarnie z czo�a kosmyk swoich kasztanowych w�os�w, u�miechnie si� smutno i odpowie, �e kolory nic o niej nie wiedz�. - Sp�jrz tutaj - powie. - Tak naprawd� mnie nie widzisz... On zamknie wtedy oczy, wyci�gnie przed siebie r�ce, jak �lepiec dotykaj�c powietrze i roze�mieje tak g�o�no, a� szklane tafle mebli zatrz�s� si� niespokojnie. Jednak tego dnia, kiedy siedzia� w �Indygo� przy barze, jeszcze jej nie zna�. Wtedy by� kim� innym. Czerpa� ze �wiata barw tyle, co wszyscy. Du�o �atwych wra�e�, kt�re by�y wsz�dzie. Czasem po kilku g��bszych my�la� o �wiecie jak, o jednej wielkiej impresji. Obraca� wtedy nerwowo kieliszek w d�oniach, patrz�c na jego odbicia w blacie kontuaru. - Kris, mo�e jeszcze jednego? Sier�ant Garcia przeciera� leniwie szk�o, zerkaj�c zadziornie na sal�. Dobrze wiedzia�, �e jest tu jedynym panem i w�adc�, wykorzystywa� ten fakt bez skrupu��w. B�yszcz�co �ysa i zawadiacko w�sata g�owa. Jego spojrzenie by�o jak plakat: �Wkraczasz do krainy, kt�rej jestem panem. Uwa�aj na siebie.� Trwa� tak jak stra�nik, zawsze gotowy do obrony swojego terytorium. Potrafi� robi� to d�ugimi minutami. w pewnej chwili jednak zw�one oczy rozszerzy�y si� nieco, a pewno�� siebie ust�pi�a miejsca ciekawo�ci. - Ludwik? Co, u diab�a� - Lepiej si� zamknij, Garcia, psujesz mi koncentracj�. Chwil� przedtem, pokryte holograficznymi reklamami drzwi baru, rozsun�y si� z charakterystycznym szelestem i wkroczy� przez nie do �rodka stary przyjaciel Sier�anta jeszcze z czas�w wsp�lnej s�u�by w Korpusie Interwencyjnym. Nieogolony, grubia�ski twardziel w �rednim wieku, kt�ry wi�kszo�� wojskowej emerytury sp�dza we wszelkiego rodzaju tawernach. Jeden z tych facet�w, kt�rzy zawsze maj� co� do powiedzenia, o wszystkim i wszystkich. Tym razem wszed� do �rodka i zadziwi� ca�� klientel�, wliczaj�c w to barmana: przygryzaj�c j�zyk, kt�rego kraniec wystawa� spomi�dzy ��ciutkich z�b�w, �onglowa� zawzi�cie trzema dorodnymi pomidorami. Kristof pomy�la� wtedy, �e to najbardziej czerwone pomidory na �wiecie, �e nigdy nie widzia� niczego bardziej czerwonego. - i hopsa� dalej� - Ludwik zmierza� ostro�nie w stron� Garcii. Ca�e �Indygo� zastyg�o. Wszyscy klienci wpatrywali si� w �ongluj�cego Ludwika, kt�ry krok po kroku posuwa� si� naprz�d. By� powolny, jego posta� z ka�d� chwil� stapia�a si� z t�em, na pierwszy plan wysuwa�y si� trzy czerwone plamy, �migaj�ce w powietrzu i pomi�dzy jego d�o�mi. Pomidorowe spirale wywiera�y hipnotyzuj�cy wp�yw na bywalc�w baru. Przykuwa�y ich uwag� ostatecznie - par� sekund i sta�y si� centrum wszystkiego. Wygasza�y my�li, doznania, staj�c si� sennym zjawiskiem, koszmarnymi chwilami, z kt�rych nie ma ju� uwolnienia, kt�re przerwa� mo�e tylko gwa�towne wtargni�cie jawy. Kristof czu� przyjemne ciep�o alkoholu rozpe�zaj�ce si� po jego wn�trzno�ciach, skupi� si� na tym i nic innego go nie obchodzi�o. Spogl�da� na zauroczonych ludzi, kt�rych �wiat nagle ograniczy� si� do trzech podrzucanych warzyw. Tymczasem pomidory, jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, zmieni�y sw�j kolor: teraz by�y seledynowe. Ludwik u�miechn�� si� jak zadowolony z siebie dzieciak, natomiast zapatrzeni w jego prestidigitatorski pokaz westchn�li z zachwytem. Sta� ju� przy kontuarze i kiwa� na boki swoj� siw� g�ow�, dodaj�c sobie tym animuszu. Ale to nie by� koniec zaplanowanych niespodzianek. Do miasteczka zjecha� cyrk, nie m�g� zawie�� ��dnych wra�e� filistr�w. Nagle tomaty zacz�y rozb�yska� stroboskopow� feeri� kolor�w. Jedzenie styg�o w�r�d pasteli stolik�w, kt�re teraz sta�y si� mozaikami, w u�amku sekundy zmienia�y barwy, b�d�ce odbiciami elektronicznej t�czy zamkni�tej w trzech fruwaj�cych kulach. Barowy trans trwa�. Kristof by� oboj�tny na to widowisko. Mo�e to wp�yw brandy, mo�e paskudnego nastroju, a mo�e po prostu mia� to wszystko gdzie�. Jego oczy przywyk�y do r�nokolorowego, �wietlnego migotania. w ko�cu naprawia� neony. Od ilu to ju� lat? Zbyt wielu, kiedy wtedy o tym my�la�. i zawsze czego� w tym wszystkim mu brakowa�o. Tego wieczora w lokalu Garcii w ko�cu domy�li� si�, co to by�o. Patrz�c na pomidory Ludwika, na ich chaotyczne rozb�yski, nie widzia� czerni ani szaro�ci. Noc ju� od dawna sta�a si� domen� neon�w, a prawdziwy mrok czai� si� gdzie� poza, gdzie nikt nie m�g� go dostrzec. Po pewnym czasie nikt ju� nie chcia� go widzie�. Kalejdoskop. A o czystej bieli nie marzy� ju� nawet Kristof. Kiedy� pr�bowa�, ale doszed� do wniosku, �e ta t�sknota jest jak dziecinny sen, kt�ry po latach wspomina�o si� z rozrzewnieniem i u�miechem �alu - grymasem utraconej przesz�o�ci. Neony dzia�a�y ca�� dob�, a on przecie� dba� o to, �eby by�o tak nadal. Przez mgie�k� rauszu przebija�a si� z wolna, narastaj�ca z ka�d� chwil�, irytacja. Co� si� wymyka�o, wypuszczali to z r�k oni, wypuszcza� on sam. Ale czy na pewno by�o to w�a�nie to, o czym my�la�? Skupionemu do granic mo�liwo�ci Ludwikowi na czo�o wyst�pi�y ju� kropelki potu i nie us�ysza� nawet gwa�towno�ci, z jak� Kristof odstawi� na blat baru kieliszek, nie zauwa�y� jego wyj�cia, nie poczu� pogardliwego spojrzenia, kt�rym ten obdarzy� wn�trze �Indygo�. Stara� si� utrzyma� pomidory we w�a�ciwym szyku, cho� oczy zaczyna�y �zawi� i mimo tego, �e nie by� pewien jak i kiedy sko�czy� pokaz. Piek�ce oczy, s�abn�ce r�ce, przyspieszony oddech i zarejestrowany gdzie� na granicy postrzegania g�os Krisa dochodz�cy z zewn�trz: �Szlag... Taxi! Taxi, cholera... zatrzymaj si�, zielony sukinsynu...� Po pierwsze: Mleko Akces udzielony. Procedura wej�cia sko�czona. Wywo�aj matryc� osobist�. Polecenie dost�pu do impuls�w narz�dziowych. Wykonane. Senna rzeczywisto�� strukturalizowa�a si� powoli, nabieraj�c wirtualnej soczysto�ci. Umys� balansowa� na granicy kompromisu mi�dzy ludzkim a komputerowym kontinuum, co wywo�ywa�o to niezapomniane uczucie, kt�re wielu uwi�zi�o w g��bi mentalno- cyfrowego �wiata Sieci. Rozpu�cili si�. Na pocz�tku nie chcieli, a p�niej nie mogli ju� wr�ci�. Po m�cz�cym kolorami dniu, Kristof tutaj znajdowa� ukojenie. Lektura sieciowej korespondencji odpr�a�a go jak innych poranna kawa, croissant i pachn�cy dziennik. Co wiecz�r wypija� szklank� soku pomara�czowego, �yka� kilka pastylek (rem-stymulanty i inne tego typu �wi�stwa), nastawia� timer terminala na siedem godzin, przykleja� wej�ciowy kr��ek do lewej skroni, po czym mo�ci� si� w �agodnie pe�zaj�cych b��kitach po�cieli. Wiedzia�, �e robi to za cz�sto i �e nie sta� go na regeneracj� hipnoz�, zdawa� sobie spraw�, �e ryzyko rozpuszczenia si� wzrasta za ka�dym razem, ale mimo to �ni� w Sieci co noc. By�a jego azylem. By�a strategi�. Jak w dzieci�stwie, gdy rodzice rozp�tywali mi�dzy sob� burze, a on budowa� widelcem miasteczka z przedszkolnie r�owego ziemniaczanego puree, a potem sam je zamieszkiwa�, �eby uciec cho� na chwil� i zapomnie�. w szkole okaza�o si�, �e ma naturalny talent do �wiadomego �nienia, nie potrzebowa� d�ugich trening�w jak inni, r�wnie� szybciej ni� r�wie�nicy odkry� oniryczn� stron� Sieci. Wejd� do aplikacji rozrywkowych. Transmisja reaktywna. Przerwij... W g�owie eksplodowa�o Kristofowi kilkana�cie jaskrawo�ci balon�w przekaz�w reklamowych. Og�upiaj�cy deszcz holograficznych kr�tkometra��wek, b�yski slogan�w, symboli identyfikacyjnych oraz �wietlne triki rozbija�y jego ukojenie. Nie do ko�ca zgodnie z prawem brutalnie je zresetowa� i za�o�y� blokady ignoruj�ce, kt�re i tak zostan� za dzie� lub dwa prze�amane. Ale co tam. Rozwin�� wok� siebie swoj� person�: by�a to komnata �redniowiecznego zamku z wygodnym fotelem, kominkiem i ekscentrycznie stonowanymi szaro�ciami kamiennych �cian. Jego w�asna reprezentacja nie r�ni�a si� niczym od rzeczywistego wygl�du. Wyci�gn�� si� na fotelu i westchn��. Zapali� ogie� w kominku. Si�gn�� po koperty le��ce na stoliku. Elektroniczna poczta od kilku starych przyjaci�, kt�rych ju� dawno nie widzia�. �aden zegar nie by� mu potrzebny, czas mija� wolno i niepostrze�enie, zatem budzik to zb�dny rekwizyt, tym bardziej, �e Kristof zawsze czu� zbli�aj�cy si� ranek. Bardzo nieprzyjemne uczucie, kt�re zna ka�dy cz�owiek lubi�cy d�ugo spa�, kiedy rano zostaje wyrwany z g��bi snu, kiedy czas zwalnia, a przestrze� jest nierzeczywista jak mg�a, wtedy na u�amek sekundy pojawia si� t�sknota za niebytem, pragnienie b�ogo�ci, kt�rej �r�d�em by� sen. Delektowanie si� korespondencj�, spokojne echo stukotu maszyny do pisania, gdy dyktowa� jej odpowiedzi. Potem pe�ne skupienia i napi�cia minuty wewn�trz szklistej sfery uk�adanki swojego w�asnego pomys�u. Od miesi�cy pr�bowa� poustawia� jej elementy wed�ug wzorca, tworz�c nowe, rozlewaj�c si� po wewn�trznej stronie jej powierzchni tak, aby cho� troch� zbli�y� si� do rozwi�zania przez narzucanie jej dynamice swojej struktury, co mia�oby modyfikowa� ostateczne rozwi�zanie. Jego umys� skaka�, zwija� si� w unikach, czasem spr�a� si�, czasem rozlewa�. P�niej czeka�, obserwowa� jak drapie�nik �wietliste puzzle, medytowa� nad nimi. Zdarza�o si�, �e po prostu trwa� w miejscu, �eby po pewnym czasie wyj�� stamt�d ju� uspokojonym i roz�adowanym. A kiedy czu� w ko�cu w sobie przykre oznaki poranka, rusza� w Sie�, aby odwiedzi� kilka tajemniczych miejsc, z kt�rymi nie mog�a po��czy� si� bezpo�rednio jego persona. By�y to przewa�nie jakie� stare archiwa zabezpieczone przed transferem w trosce o trwa�o�� zawartych w nich danych. Kristof nie czyta� prawie nic z umieszczonych tam wspomnie�, wystarcza�a mu chwila, �eby spojrze� na ich gustowne wn�trza, po czym rusza� dalej. Niekiedy, czuj�c p�czniej�cy niepok�j zbli�aj�cego s...
Poszukiwany