Weinfeld Pojedynek.txt

(20 KB) Pobierz
STEFAN WEIFELD

POJEDYNEK

- To tutaj, w tym punkcie - rzek� kapitan wskazuj�c na map�. 
Na mapie nie by�o nic, w tym miejscu powinien by� po prostu ocean, niespokojny 
Ocean Spokojny. A jednak dobijali do male�kiej wysepki, zapewne wulkanicznego 
pochodzenia, z wyj�tkowo ubog� jak na ten rejon �wiata ro�linno�ci�. Przy 
niewielkiej pla�y brzegi by�y niemal zupe�nie go�e, pokryte rzadk� traw�. Nie 
trzeba by�o wiele trudu, aby si� domy�li�, �e brak wody s�odkiej odstr�czy� od 
tej wyspy ro�linno��, zwierz�ta i ludzi. Zanim wyszli z kabiny, stateczek sta� 
ju� na kotwicy, a za�oga podk�ada�a �a�cuchy pod pierwsz� z dw�ch ogromnych 
skrzy�, umieszczonych na pok�adzie. Pada�y g�o�ne komendy, zaskrzypia� d�wig, 
skrzynia drgn�a i unios�a si�, aby zawisn�� nad burt� i powoli opu�ci� si� na 
brzeg. Druga skrzynia pow�drowa�a t� sam� drog�. Nast�pnie, na rozkaz kapitana, 
marynarze wynie�li i rozbili na pobliskim wzg�rzu ma�y namiot, w kt�rego cieniu 
postawili sk�adany stolik i dwa le�aki. W namiocie znalaz�a si� jeszcze skrzynia 
z lodem, do kt�rej w�o�ono kilkana�cie butelek r�nych napoj�w, a wreszcie ma�y 
barek i kilka drobiazg�w. - To wszystko - powiedzia� kapitan. 
- W porz�dku - stwierdzi� wy�szy z obu pasa�er�w. 
Kapitan wiedzia� o nim tylko to, �e nazywa si� Martinez. To on zawar� umow�, na 
podstawie kt�rej kapitan mia� dostarczy� ich obu z ich dziwnym baga�em na 
malutk� bezludn� wysepk� i pozostawi� na dob�, aby nast�pnie zn�w tu zawin�� i 
zabra� z powrotem do Chile. Ca�a ta wyprawa wydawa�a si� mocno podejrzana, ale 
�aden z kurs�w "gwi�tej Joanny" nie by� kryszta�owo czysty. "Pieni�dze nie 
�mierdz�" - zwyk� by� mawia� jej kapitan, nie podejrzewaj�c, �e dewiza ta znana 
by�a ju� przed dwoma prawie tysi�cami lat. 
Martinez odliczy� pieni�dze i wr�czy� je kapitanowi. 
- To po�owa nale�nej panu sumy - powiedzia� - reszt� dostanie pan jutro. 
Kapitan skin�� g�ow�. Nie mia� powodu do obaw. Z tej wyspy nikt nie ucieknie. 
By�o po�udnie i z bezchmurnego nieba la� si� po prostu na ziemi� upa�. Powietrze 
by�o zupe�nie nieruchome i trudno by�o oddycha�. Martinez i ten drugi, 
nazwiskiem Fretti, stali wszak�e na pla�y i wpatrywali si� w ocean tak d�ugo, 
jak d�ugo jeszcze wida� by�o na horyzoncie nik�y dymek oddalaj�cego si� parowca. 
Wreszcie Fretti zbli�y� si� do jednej ze skrzy�. 
- Ju� czas ! - rzek�. Otworzy� niewielk� klapk� i wsun�� r�k�, co� jak gdyby w 
�rodku skrzyni przekr�caj�c. Martinez doszed� do drugiej skrzyni i zrobi� to 
samo. Nie troszcz�c si� ju� o skrzynie oddalili si� w kierunku namiotu i zaj�li 
miejsca na le�akach. 
- Uff, jak gor�co! - westchn�� Fretti, ocieraj�c pot z czo�a. 
- Napijmy si� czego� - zaproponowa� Martinez, si�gaj�c po szklanki i butelk�. 
- Mo�na - zgodzi� si� Fretti i spojrza� na zegarek. - Za pi�� minut powinno si� 
zacz��. 
- To b�dzie ciekawe widowisko. 
Spojrzeli w kierunku pla�y. Z�oty piasek odcina� si� powyginan� lini� od 
wyra�nego szmaragdu wody, kt�ra nadchodz�c� fal� coraz to naciera�a na pla��, 
aby po chwili zn�w ust�pi�. 
W jednostajnym szumie morza da� si� jednak s�ysze� wyra�ny trzask. To grube 
deski jednej ze skrzy� p�k�y jak skorupa jajka. Ze skrzyni wysun�� si� najpierw 
jak gdyby ogromny stalowy �eb, a nast�pnie wype�z� z chrz�stem g�sienic 
kilkumetrowy metalowy potw�r. Zamar� przez chwil� w bezruchu, ale po chwili 
o�ywi� si�, zacz�� w oczach rosn��. Poszczeg�lne jego cz�ony, pierwotnie �ci�le 
przylegaj�ce do siebie, zacz�y rozci�ga� si� jak harmonia. �eb, pocz�tkowo 
du�y, sta� si� teraz nieproporcjonalnie ma�y w stosunku do oko�o 
dwudziestometrowej d�ugo�ci cielska. Jeszcze mniejsze, jak gdyby ukryte przed 
obserwatorem, by�y soczewki kamer telewizyjnych: dw�ch skierowanych do przodu i 
jednej zwr�conej do ty�u. Wyd�u�ony dzi�b i ruchliwy gi�tki silny ogon nadawa�y 
potworowi wygl�d mr�wkojada, gdyby nie dwie pot�ne pary �ap, umieszczone przed 
g�sienicami w przodzie kad�uba; patrz�c na nie chcia�oby si� por�wna� machin� 
raczej z potwornej wielko�ci jaszczurem kopalnianym. - Dobrze pomy�lane! - 
pochwali� Fretti. Martinez odpar� oboj�tnie: 
- Gdybym go mia� teraz projektowa� od nowa, zrobi�bym go zapewne zupe�nie 
inaczej. 
Tymczasem p�k�a z trzaskiem druga skrzynia, ukazuj�c swoj� przera�aj�c� 
zawarto��: obrzydliwie wygl�daj�c� konstrukcj�, kt�rej gwia�dzista kopu�a 
wyposa�ona w szereg dookolnie skierowanych obiektyw�w umieszczona by�a po�rodku 
kr�tkiego pancernego kad�uba. Jak karykaturalny owad, kad�ub unosi� si� na 
kilkunastu �amanych stalowych �apach, zaopatrzonych w szczypce, pi�y i r�ne 
zako�czenia o nieokre�lonym przeznaczeniu. Ust�puj�c mr�wkojadowi pod wzgl�dem 
d�ugo�ci, owad wyra�nie jednak g�rowa� nad nim wysoko�ci�: gdy teleskopy �ap 
rozpr�y�y si�, kopu�a wznios�a si� o ponad dwa pi�tra nad pla��. 
Ludzie patrzyli teraz na sztuczne monstra z wyra�nym zainteresowaniem. 
- Na pa�skim miejscu inaczej rozwi�za�bym rozmieszczenie kamer. Z wysoko�ci 
kopu�y nie maj� one zbyt dobrego pola widzenia - rzek� Martinez. 
- To si� oka�e - odpar� Fretti. 
Monstra spostrzeg�y si� ju� i zacz�y si� porusza� jak gdyby w egzotycznym 
ta�cu. Obchodzi�y si�, zbli�a�y si� do siebie i oddala�y, najpierw powoli, potem 
coraz szybciej, a� poszczeg�lne ruchy ich stalowych cz�on�w sta�y si� nie do 
uchwycenia i tylko b�yski s�o�ca odbijaj�ce si� od metalu �wiadczy�y o 
precyzyjnej wsp�pracy ze sob� poszczeg�lnych cz�ci tych skomplikowanych 
mechanizm�w. W pewnej chwili owad spr�y� teleskopy �ap, odbi� si� od ziemi jak 
konik polny i znalaz� si� w pobli�u ogona jaszczura-mr�wkojada. Dwie uzbrojone w 
szczypce nogi owada wyci�gn�y si� w kierunku jaszczurczego ogona, kt�ry nagle 
zawirowa� w powietrzu z ogromn� si��. Gdyby owad natychmiast si� nie cofn��, 
straci�by swoje narz�dzia. Uczyni� to jednak, a jaszczur-mr�wkojad korzystaj�c z 
tego odwr�ci� si� z nies�ychan� zwinno�ci� �bem w kierunku swojego przeciwnika. 
- Jak pan teraz ocenia pole widzenia kamer? - spyta� Fretti. - Cofam to, co 
powiedzia�em. Ale umie�ci� pan chyba czujniki w odn�ach? 
- Naturalnie. Pan te� ich zapewne nie �a�owa�, jak s�dz�. 
Mo�na panu co� nala�? - zapyta� Martineza. 
- O, z przyjemno�ci�. Jest diabelnie gor�co. Cz�owiek wypaca tu dusz�. Ca�e 
szcz�cie, �e dzi� si� jur ta ca�a zabawa sko�czy. - Przynajmniej dla jednego z 
nas - zauwa�y� Fretti. 
Zwr�cili zn�w uwag� na potwory. Owad cofaj�c si� i przyskakuj�c usi�owa� 
uchwyci� i zapewne unieruchomi� ogon jaszczura, a w ten spos�b zapewni� sobie 
bezpiecze�stwo. Poniewa� nie udawa�o mu si� to, w pewnej chwili zmieni� taktyk� 
i wyci�gni�t� �ap� opu�ci� ca�� si�� na �eb przeciwnika. Jaszczur-mr�wkojad 
znieruchomia� na chwil�, jak bokser zamroczony po otrzymanym ciosie; owad 
wykorzystuj�c ten moment zmia�d�y� obiektyw jednej z przednich kamer metalowych 
gada. 
- Dzia�a prawid�owo. Atakuje o�rodek dyspozycyjny - odezwa� si� Fretti. 
- Niech pan si� tym za bardzo nie cieszy. Jaszczur ma zapasow� logik� 
rozmieszczon� w ca�ym kad�ubie i jest zdolny do dzia�ania nawet wtedy, gdy jego 
o�rodek dyspozycyjny zostanie kompletnie zniszczony. 
- Ciekawe, jak pan to zrobi�? - zapyta� Fretti, wycieraj�c chusteczk� spocon� 
twarz. 
- Przesz�o po�owa cz�ci, nie licz�c kad�uba, zrobiona jest z wernetytu: 
specjalnego stopu maj�cego w�asno�ci mechaniczne stali, a elektryczne - 
p�przewodnika. W�a�nie dlatego pod wzgl�dem odruch�w, reakcji, umiej�tno�ci 
uczenia si� i przystosowania dor�wnuje prymitywnemu �ywemu zwierz�ciu. - Ja 
zrobi�em to inaczej : zmieni�em lokaln� mikrostruktur� siatki krystalicznej 
materia�u. Ale wynik jest podobny. Niech pan popatrzy: najbardziej rozbudowany 
program nie m�g�by da� podobnych efekt�w! Istotnie, to, co dzia�o si� na pla�y, 
przypomina�o do z�udzenia walk� zwierz�t, ogarni�tych determinacj�, jak� wywo�a� 
mo�e tylko �miertelny strach. Owad, kt�ry straci� jedn� par� swych no�yc i dwie 
inne �apy, wymachiwa� zgruchotanymi kikutami, jak gdyby w b�lu i przera�eniu. 
Nadal jednak skaka� bez ustanku, atakuj�c to �eb, to ogon jaszczura, kt�ry 
miota� si� woko�o, usi�uj�c - pomimo uszkodzenia jednej ze swoich g�sienic 
dor�wna� owadowi w ruchliwo�ci. Owad zatrzyma� si� w pewnej chwili na mgnienie 
oka, a w powietrzu, wype�nionym do tej pory jedynie grzechotem i �oskotem 
metalowych cz�ci, rozleg� si� huk kilkunastu szybko nast�puj�cych po sobie 
detonacji. Uniesiony w g�r� ogon jaszczura w po�owie swej d�ugo�ci za�ama� si� i 
upad� z trzaskiem na ziemi�. Owad skoczy� tak, �e jaszczur-mr�wkojad znalaz� si� 
akurat pod nim, i trzy ze swoich �ap opu�ci� na kad�ub gada akurat u nasady 
ogona. 
Dwie z �ap, zako�czone pot�nymi wiert�ami, pokona�y op�r metalowego pancerza i 
przedostaj�c si� na wylot przygwo�dzi�y jaszczura do ziemi, trzecia za� - 
b�d�ca, jak si� okaza�o m�otem - zacz�a ku� pot�nie w pancerz. 
- Niech pan si� napije, Martinez, niewiele panu ju� zapewne �ycia pozosta�o - 
odezwa� si� Fretti. 
- Walka jeszcze nie jest zako�czona. 
- Ale jej wynik jest ju� przes�dzony. dal mi pana, szczerze m�wi�c. Nie ma pan 
�adnych szans. W staro�wieckim pojedynku na pistolety m�g�by pan jeszcze liczy� 
na sztuk� lekarza, a w najgorszym przypadku na wsp�czucie sekundant�w. Gdyby 
pan nawet zgin��, �mier� znalaz�aby pana w jednym momencie, odszed�by pan szybko 
i bez cierpie�. Tu najpierw ogarnie pana przera�enie, zacznie pan w pop�ochu i 
bezsensownie ucieka�, a� to cybernetyczne bydl� dosi�gnie pana i zmia�d�y. 
Martinez, dotychczas spokojny, zadr�a�. 
- Pan... wiele si� po panu spodziewa�em, ale nie przypuszcza�em, �e jest pan a� 
takim cynikiem. 
- To samo mog�o spotka� mnie, drogi Martinezie - roze�mia� si� Fretti �miechem 
cz�owieka, kt�rego ogarn�o odpr�enie po chwili nies�ychanego napi�cia - 
przecie� mieli�my r�wne szanse! 
By�o jeszcze bardzo gor�co, ale s�o�ce pochyli�o si� ju� wyra�nie w stron� 
horyzontu. Obaj ludzie siedzieli w swoich le�akach...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin