Marianna G.�wieduchowska Katecheci i frustraci - I ja chyba musz� pokaza� co� �adnego � pomy�la� syn kupca. To z Andersena. - Bo pi�kno jest tylko przera�enia pocz�tkiem. To z Rilkego Nie odwracaj oczu. Zobaczysz kuropatwy szare na �niegu. Bia�e od szronu �awki. �wiat�o w szczelinach mi�dzy �aluzjami. Wszystko, co mam ci powiedzie�, wyjawi si� samo. Kontur miasta. Gar�� pestek. Listki krwi zakrzep�e na wargach. Jest zimno, porz�dkuj� manuskrypt z roku 1993. Musisz jednak wiedzie�, Czytelniczko, �e ju� wtedy m�odzi i bezczelni ch�opcy - ich nazwiska jeszcze padn� w tej ksi��ce - czytali pierwsze szkice mojego poematu. Pisa�am o nich. O ich kobietach i m�czyznach. Notowa�am ich erotyczne marszruty i literackie szar�e. Pi�am ten sam, co oni, alkohol, oddycha�am powietrzem z ich p�uc. Chcia�am wiedzie�. Tak, chcia�am sprawdzi�, czy odnajd� w tych zapisach co� wi�cej. Czy us�ysz� ten �opot powietrza, szelest krok�w, trzask, jak wybuch petardy, rozlegaj�cy si� nagle w ciemno�ci. Nie us�yszeli niczego, pr�cz w�asnych chichot�w. Nanie�li poprawki. Dopisali kilka obrazk�w i kwestii. Urywki �Katechet�w i frustrat�w�, pokraczne i groteskowe, ukaza�y si� w literackiej prasie. Dzi�, kiedy zbieram te rozsypane zdania, nie dojd� ju�, co w tamtych fragmentach jest od nich, co doda�y p�oche maszynistki postukuj�ce w klawisze w obskurnych pokojach redakcji. To zreszt� bez znaczenia. Ta historia wyjawia si� sama. Pod jej powieka tli si� czarna ko��, o�� nocy. Jest co� jeszcze, co powinnam ci wyzna�, Czytelniczko. Nie by�am ostro�na. Ten poemat pulsuje �yw� krwi�. Ale materia�, kt�ry zebra�am, wszystkie sekretne li�ciki, intymne notatki, kupony gier liczbowych, kartki wyrwane z pami�tnik�w, zapisane w po�piechu fiszki, rachunki za hotelowe pokoje i alkohol, wiersze i kwity z pralni, ca�a ta widmowa dokumentacja kt�rej�' nocy przepad�a. Zgubi�am teczk�, jak w z�ym filmie, zostawi�am na �awce w parku, w taks�wce, wypad�a mi, kiedy bieg�am w deszczu do bramy. Nie wiem. Gdzie� si� zawieruszy�y, zapodzia�y wszystkie �lady, rysy i cienie, kt�re zbiera�am skrupulatnie, przez wiele miesi�cy, robi�c rzeczy, jakich ty wola�aby� nie robi�, Czytelniczko. Nie pytaj, po co mi to by�o. Chcia�am mie� pewno��, chcia�am dotkn�� t�tna, poczu�, jak pulsuje. Co zyska�am? Gorzk� wiedz�, �e jestem, jak i ty, bezradna. Marzn� mi stopy. Ta przypowie�� porusza moimi ustami. �Ze wszystkiego, co czytam, lubi� to tylko, co krwi� by�o pisane. Kto krwi� i w przypowie�ciach pisze, nie chce, by go czytano, ��da, by uczono si� go na pami��. Powietrze rze�kie i czyste, niebezpiecze�stwo bliskie i duch pe�en radosnej z�o�liwo�ci: to godzi si� dobrze jedno z drugim�. Mam pierwsze wydanie. W t�umaczeniu Berenta. Tekturowa ok�adka kruszy si� po brzegach. Stal�wka chrz�ci. Przeszywa ich cia�a ulepione z odpadk�w, ze. �mieci, z prochu ziemi. Nie odwracaj oczu. Zobaczysz to samo co ja. Pcha� przed sob� w�zek spacerowy w kolorze be�owym. Mija�y go ufryzowane dostatnio wdowy w wieku �rednim i p�oche narzeczone. Zza chmur wype�za�o raz po raz mocne i lepkie s�o�ce. - Duszno, b�dzie burza - pomy�la� i odgarn�� kocyk. Ch�opczyk, ciep�y jak kluseczka, gaworzy�, szele�ci�, plu�. N�ki mia� jak dwa kawa�ki przedwojennej kie�basy. - Ny, ny, ny - szczebiota�y przechodz�ce kobiety. - Nie wierz im, one tylko tak m�wi� - t�umaczy� dziecku. Mia� pewne do�wiadczenie w tym wzgl�dzie i by� przekonany, �e z synem powinien si� nim dzieli�. Zatrzyma� w�zek przed ksi�garni�. Zapali� papierosa. Wyczy�ci� paznokie� kciuka zapa�k�. �ypn�� spode HM w witryn�. Pierwsze wiosenne muchy obsiad�y pozawieszane na grubej �y�ce tomiki poezji. �liskie obwoluty od bija�y brudne �wiat�o. Skrzywi� si� i ruszy� dalej, pomi�dzy szeleszcz�ce ortalionem dziewcz�ta i matrony. Czu� dum� i rado��. W�zek toczy� si� cierpliwie. K�eczka skrzypia�y. Jego syn nie mia� imienia i patrzy� w niebo. Podni�s� g�ow� i zobaczy�, jak zza chmur, w g�stym blasku, przemazuje si� b��kit. - Czy ty wiesz chocia�, na co patrzysz? - odezwa� si� do dziecka. Odpowiedzia�o po swojemu: - Gaga... Gaga... R�kawem d�insowej kurtki otar� mu z szacunkiem za�linione usta. KATECHECI I FRUSTRACI POEMAT KOBIET TYLKO NIE PYTAJ O NIC, KIEDY WIDZISZ, JAK KT�RA KARMI PTASZKI. (K. M. RILKE) ROZDZIA� PIERWSZY, W KT�RYM PEWNE RZECZY MAJ� SW�J POCZ�TEK Niekt�rzy s�dz�, �e pi�kne jest to, co urzeczywistnione by� nie mo�e. �wiatope�k �wiecki by� innego zdania. Tote� owego dnia sp�ni� si� do pracy. Miasto ciep�e by�o jeszcze po deszczu. Zewsz�d bi� silny zapach niedawnych �wi�t Wielkiej Nocy. Po�r�d aromat�w czarnych jak smo�a mazurk�w, starzej�cych si� w wazonach bazi i �wininy, wyczu� mo�na by�o dyskretn� wo� niedojedzonych cukrowych barank�w i psuj�cych si� z lekka pisanek. Okna by�y przewa�nie otwarte. Szyby nosi�y jeszcze �lady porannej ulewy, nikn�ce niespiesznie w kwietniowym s�o�cu. - Chrystus zmartwychwsta�, to i pogoda si� poprawia. �wiecki mija� w�a�nie ko�ci� �wi�tych Piotra 1 Paw�a. Kolorowe wst�gi i flagi wisia�y bezradnie, pos�ji aposto��w wysycha�y. - 12 to 3 razy po 4. Albo 4 razy po 3. To mo�e Ich by�o trzech? - kombinowa� sobie. - 3 po 3 i jeszcze i, A Fredro czwarty... Nie, kto� musia� by� trzeci... 12 to 2 i l, razem 3. Ale kiedy Jan sk�oni� g�ow� na pier� Pana, to by�o ich dw�ch. 2 razy 2 to 4 i 2 plus 2 te� 4. Razem dwie czw�rki. A dwie czw�rki to 44. Tylko kt�ry to? Schyschko albo ja. A ten trzeci? Owietz albo Syflas. Albo W�glorz. A jak to oni s� ci trzej? A czwarty Staros�decki... Ludzie ospale wracali do swoich powszednich czynno�ci. Do przebierania nogami, zadzierania g��w i wizytacji plac�wek handlowych. Do �mudnego oczekiwania na przystankach, spo�ywania potraw barowych, tr�cania �okciem. - Koniec snu o nie�miertelno�ci. Lepiej nie liczy�. Na nic. �wiecki pochwyci� k�tem oka swoj� posta� odbit� w witrynie sklepu z obuwiem. Zatrzyma� si� i patrzy�. Na wypolerowanej tafli szk�a papierowe litery uk�ada�y si� w napis: PRZED�WI�TECZNA OBNI�KA CEN. Tenis�wki i gumowce tworzy�y misterny wz�r. Pomi�dzy zakurzonymi butami tkwi�o samotne kurcz�tko. Po�lini� palec i przyg�adzi� brwi. Pr�cz jego z�achmanionej kurtki i wymizerowanej twarzy szyba odbija�a ca�e po�acie rzeczywisto�ci o�ywionej i nieo�ywionej. - W tej szybie wszystkie kobiety s� du�e - zauwa�y� b�yskotliwie i ods�oni� z�by. Powoli przychodzi� do siebie. Wewn�trzne ucho zacz�o odbiera� sygna�y. Odzyska� ju� ostro�� widzenia, duchow� i fizyczn� r�wnowag�. Skrzyde�ka nosa drga�y. Widzia�. Chcia� dotyka�. Cho�by j�zykiem. Mi�a pani o mi�ej twarzy ko�ysa�a si� nad w�zkiem z lodami. �wieckim wstrz�sn�� dreszcz. Zap�aci�. Wyrze�-bi� w czekoladowej ga�ce rowek. Zdr�twia� mu z�b. - Wtorek po�wi�teczny b�dzie jak normalna �roda - rozrzewni� si�. - Najpierw przychodz� go�cy, p�niej redakcja stopniowo, falami zaludnia si�... - Zaludnia si�... - powt�rzy� p�g�osem. - Syn cz�owieczy b�dzie wydany w r�ce ludzkie... - nie m�g� sobie przypomnie� ko�ca frazy. Palce mia� lepkie. Mokra plama na kurtce paskudnie opalizowa�a w s�o�cu. Bola� go z�b. - Mo�e brakuje pocz�tku... - kombinowa�. Przystan��. Zacz�� gmera� po kieszeniach. Przest�powa� z nogi na nog�. Odezwa�y si� dzwony. Samo po�udnie. Machn�� r�k� i ruszy� szybkim krokiem. - M�j syn b�dzie mia� nogi d�u�sze od moich - wykaza� si� nieuzasadnionym optymizmem. Nie bardzo wierzy� w Boga, ale w geny jeszcze mniej. Rynek przemierzy� sprawnie, jak ko� doro�karski. Wzi�� ostry zakr�t i skr�ci� w zastawion� autami Wi�ln�. - To jaka� poga�ska ulica. Nic si� tu nie zmieni�o przez �wi�ta - zachichota�. Dotar� pod numer dwunasty. Wszed� w ciemn� czelu�� bramy i pocz�� wspina� si� mozolnie w g�r�, po drewnianych schodach. Pachnia�y jeszcze czyst�, od�wi�tn� �cierk�. �wiat�o wpada�o przez �wietlik i wyczynia�o harce na g�adkich jak szk�o por�czach. W prze�witach ko�ysa�y si� leniwie smugi kurzu. �wietlne igraszki rozpromieni�y �wieckiego. U�miechaj�c si�, otworzy� ci�kie, d�bowe podwoje redakcji. Po�lini� palec, przyg�adzi� brwi i pchn�� nast�pne drzwi, wykonane z warszawskiej p�yty pil�niowej, a do tego ma�o solidnie. - Dzie� dobry... Albo nawet wiecz�r. Oto uruchomiony zosta� mechanizm, kt�rego zatrzyma� ju� niepodobna. Ontyczne �arniki i odwieczne problematy nie zostan� rozwi�zane, ale spe�ni si� to, czego nie powiedziano. O czym nie �ni�o si� nikomu z nas. Noc stanie si� dniem, dzie� b�dzie noc�. Znaki nn niebie pojawi� si� i znikn�. Otworzysz usta, ale piasek zamknie ci oczy. Wype�ni p�uca i trzewia. �wiat rozp�ynie si� w nico�ci, aby powr�ci� do swojego pierwszego kszta�tu. Kartki rozsypi� si�. Kropla t�uszczu b�y�nie na nagim prze�cieradle, tramwaj zazgrzyta o �wicie. Zdejmuj� zegarek. Bransoletk� i kolczyki. Odwracam klepsydr�... - Witam - m�czyzna o twarzy szlachetnej niczym japo�ski papier uni�s� g�ow�. - Dzie� dobry, panie �or� - �wiecki przysiad� niezgrabnie. Dzieli�a ich czarna p�aszczyzna biurka i stos rozrzuconych kartek. �wi�teczna przerwa w pracy korektor�w �Kwartalnika Niepopularnego �sprawi�a, �e �wieckiemu, m�czy�nie z natury nie�mia�emu i dzie� w dzie� wystawianemu na wiele pokus, pomieszczenie, kt�re przecie� zd��y�o ju� przej�� jego zapach i nawyki, wyda�o si� ciemn� dolin�. Wierci� si�, chrz�ka� i wykrzywia� usta. Zerka� spode �ba. Wszystko, od l�ni�cej pod�ogi po zakurzone k�ty, by�o dzi� liche i kanciaste. Nawet �or� Kr�l, cz�owiek dojrza�y, siwy ju�, ale ci�gle przystojny, o ogorza�ej twarzy � wielkich niebieskich oczach, wygl�da� na mocno zmizcrowanego. - Albo pi� ca�e trzy dni, albo gada� z anio�ami... - pomy�la� �wiecki. Odwleka� jednak indagacje na stosownie j sz� chwil�. - Przepraszam za sp�nienie, ale dziecko p�aka�o i musia�em z nim... W lewym oku Kr�la b�ysn�� ognik za�enowania,...
Poszukiwany