Arkadiusz Szynaka FIGURKI MARZE� To by�a ostatnia dolinka przed rezerwatem. W�a�nie dlatego nikt tam ju� nie chodzi�. Wszyscy my�leli, �e to te� teren pod �cis�� ochron�, wi�c nie zagl�dano tam. Dzi�ki temu mieszka�cy i go�cie le�nej doliny mogli spokojnie zajmowa� si� swoimi dziwnymi sprawami. Sama dolinka te� chroni�a przed ciekawskimi i zgie�kiem �wiata. By�a tak odwieczna jak zagubione na jej s�onecznej polanie g�azy poro�ni�te mchem i paprociami. Otoczona wysokimi, g�sto zadrzewionymi skarpami i jakby wygi�ta sw� staro�ci� w ostry �uk, zas�ania�a widok z w�skiego niczym jar wej�cia na rozleg�� polan� u swego ko�ca. Przed ni� r�s� m�ody las i ci�gn�y si� pszeniczne pola a� do niewielkiej wioski przy lokalnym wje�dzie na autostrad�. Dalej, po kwadransie drogi zaczyna�y si� przedmie�cia, a po dziesi�ciu minutach wje�d�a�o si� do centrum miasta. Miasto by�o du�e, portowe ale rezerwat przewy�sza� go swoj� powierzchni�. Potrzeba by�o trzech dni na przej�cie go od dolinki a� do starych, wapiennych g�r na jego ko�cu. Miasto by�o m�ode, pe�ne zgie�ku i po�piechu, rezerwat tchn�� spokojem i czas jakby inaczej w nim p�yn��. Tak jak port by� miejscem sk�d wyruszano w �wiat i dok�d ci�gneli podr�ni, tak dolina by�a wej�ciem do rezerwatu i celem dla r�nych w�drowc�w z tamtej strony. Z polany wchodzi�o si� na teren wzg�rz, dw�ch jezior, skalnych osta�c�w i strumienia, kt�ry nie wiedzie� czemu nie chcia� p�yn�� w stron� morza, tylko wi� si� mi�dzy wzniesieniami a� do bagien u st�p po�udniowych, zwietrza�ych ska�. Na samej polanie sta� bia�y dom z rozleg�ym parterem, pi�trem pod sko�nymi czerwonymi dach�wkami i z okr�g��, wysok� wie�� ze sto�kiem zzielenia�ego, drewnianego dachu na swym szczycie. Dom mia� szerok�, bukow� werand� z zewn�trznym kominkiem i podwieszan� �a�cuchami �aw� na kt�rej wylegiwa� si� nieprawdopodobnie d�ugi baset o �aciatej, czarnobia�ej sier�ci. Pies z idiotycznym u�miechem na pysku patrzy� rozleniwionym wzrokiem na polan�, gdzie par� drzew owocowych zaczyna�o pokrywa� si� wczesnowiosenn� zieleni�. Jego pani w�a�nie wychodzi�a z domu pr�buj�c jednocze�nie zamkn�c nog� drzwi i nie upu�ci� z r�k dw�ch szerokich, p�askich, wiklinowych koszy z doniczkami jagodowych sadzonek. - Nie le� Badziew, pom� mi z tymi drzwiami. - zawo�a�a Marianna, a baset z westchnieniem sturla� si� bokiem z �awy, podrepta� do drzwi i pos�usznie pchn�� je pyskiem a� trzasn�� zamek. - Dzi�ki stary. Baset wyrozumiale patrzy� jak jego pani zr�cznie balansuj�c koszami, nie patrz�c pod nogi, zesz�a ze schod�w werandy i zatrzyma�a si� przy rowerowej przyczepie, gdzie wreszcie zostawi�a sw�j baga�. By�a sympatyczn�, wysok�, smuk�� dziewczyn� po dwudziestce. W ka�dym razie tak wygl�da�a. Mia�a radosn� twarz, jasnorudoblond w�osy do ramion i nie by�a cz�owiekiem. Ale o tym wiedzia�o tylko kilka os�b, kt�rym to zreszt� nie przeszkadza�o. Porusza�a si� z delikatno�ci� i gracj� wrodzon� ka�demu le�nemu chochlikowi. Jak czasem sama m�wi�a ze �miechem - to taki dar, kt�ry w potrzebie bardzo pomaga� znikn�� mi�dzy drzewami, lub domami. - Badziew, piesku, pojad� do miasta, a ty popilnujsz polanki i domu. Baset zszed� z werandy i stan�� u jej st�p machaj�c ogonem. Wygl�da� jak chodz�ca, d�uga, �aciata rura z uszami. Spojrza� Mariannie w twarz z bezgranicznym uwielbieniem i u�miechn�� si�. - Nie r�b takich min piesku, bo jeszcz kto� zobaczy i si� przestraszy. Kupi� ci jak�� smaczn� puszk�, chcesz? Baset pokiwa� g�ow�. Marianna przykucn�a i potarga�a go za uszy, potem wsiad�a na rower i ci�gn�c za sob� przyczep�, mocno peda�uj�c, przejecha�a mi�dzy g�azami i drzewami do wyj�cia z dolinki. Marianna praktycznie zawsze je�dzi�a do miasta rowerem. Nawet �nie�na zima nie by�a dla niej specjaln� przeszkod�. Dojazd do centrum zabiera� jej z godzink�. To dlatego, �e nie mog�a korzysta� z autostrady i lubi�a zatrzymywa� si� mijaj�c ulubione miejsca. Jecha�a najpierw piaszczyst�, wiejsk� drog�, mi�dzy ogrzewanymi wiosennym s�o�cem polami, kt�re co raz silniej pachnia�y ziemi� i starymi li��mi. Czasem stawa�a w wiosce na ta�sze zakupy w starym sklepie "towar�w r�nych" - jak g�osi� szyld nad jego wej�ciem. I odwiedza�a poczt� - lubi�a dostawa� listy i wszelkie przesy�ki. Potem zaczyna�a si� podrz�dna, lokalna, asfaltowa droga, kt�rej cz�� bieg�a wzd�u� wielkiego, leniwego zakola rzeki wpadaj�cej na ko�cu swej w�dr�wki do portu. Tu jecha�a najwolniej, bo zawsze urzeka�y j� poro�ni�te, zdzicza�e brzegi. Zatrzymywa�a si�, �eby zapami�ta� jakie� miejsce, albo zrobi� szybki rysunek w wo�onym ze sob� szkicownik�w. Z czasem z rysunk�w powstawa�y akwarele. Wreszcie, drewnianym mostem dostawa�a si� do przedmie��, kt�re lekko wznosi�y si� nad reszt� miasta tworz�cym panoram� dom�w z morzem w tle. Z centrum s�siadowa�y cztery skrzy�owane ulice samych sklep�w, kafejek z restauracjami i przeszklonych pasa�y handlowych. Tam w jednym z ogrodniczych magazyn�w sprzedawa�a swoje sadzonki kwiat�w i le�nych ro�lin. Handlowa�a te� r�cznie robionymi doniczkami, drewnianymi i blaszanymi skrzynkami do kwiat�w i jeszcze kamiennymi ozdobami do skalnych ogr�dk�w. Wszystko pochodzi�o z jej le�nych w�dr�wek i z domowego warsztatu. By�a r�wnie� dostwc� miejsca o nazwie "Boutiqe Artystyczny", gdzie kupowano jej akwarele, kompozycje z korzeni, pi�r i suszu, czy naturaln� bi�uteri�. Tego dnia, kiedy ju� pozby�a si� ro�linnego baga�u z przyczepki, zostawi�a rower przywi�zany �a�cuchem do s�upka przed zio�ow� herbaciarni� i ruszy�a spacerem wzd�u� ulicy. We wtorkowe przedpo�udnie nie kr�ci�o si� tu jeszcz wiele os�b. Nie by�o wiatru, s�o�ce rozz�aca�o wystawy i figlarnie b�yska�o na niklowanych zderzakach mijanych aut. Wst�pi�a do wielkiego sklepu zoologicznego pog�aska� miniaturowe kr�liczki i kupi� obiecan� Badziewowi puszk� psiego przysmaku. Poprzebiera�a w malarskich albumach niewielkiej ksi�garenki, ku utrapieniu sprzedawcy ca�kiem przestawiaj�c ich kolejno�� na p�ce. Na og�oszeniowym s�upie przeczyta�a kolorowy plakat o festiwalu teatr�w awangardowych. I mimo, �e dzi� nie mia�a nic na sprzeda� wst�pi�� do swojego "Boutiqe'u", ot tak �eby sprawdzi� co ostatnio wykupiono. Sprzedawca kr�c�cy si� przy szklanych drzwiach, m�ody ch�opak o delikatnych rysach twarzy, u�miechn�� si� do niej, kiedy wesz�a do sklepu. - Marianna, dobrze, �e jeste�. Sprzedali�my wszystkie twoje kamienne podstawki pod �wiece. Fantastycznie schodzi�y. - Cze�� Adrian - u�cisn�a jego zadban� d�o�. - Ciesz� si�, �e to chwyci�o. Rozumiem, �e interesuje was nowa partia? - Jasne. Chris chce nawet co� kupi� na przyj�cie u Robert�w. Masz co� dzisiaj? - Nie, wpad�am z ciekawo�ci. Kiedy jest przyj�cie? - Za dwa tygodnie. Zd��ysz zrobi� co� nowego? - Powinnam. Mo�e b�d� te� nowe modele. Co� z metalem i co� z drewnem. - �wietnie, Chris si� ucieszy z mo�no�ci wyboru. Wiesz jaki jest wybredny. Chod� do kasy, wyp�ac� ci co twoje. Przeszli marmurow� posadzk�, �rodkiem boutiqe'u mi�dzy wysokimi szklanymi gablotami, gdzie sta�y o�wietlone przer�ne wyroby okolicznych artyst�w i rzemie�lnik�w. Pod bia�� �cian� obwieszon� od pod�ogi do sufitu zastawionymi p�kami, na wysmuk�ej, stalowej kolumnie, ustawiono kas� w srebrnej obudowie. Adrian otworzy� j� i wyci�gn�� plik banknot�w. - Przelicz czy si� zgadza i podpisz na kwicie - us�u�nie, mi�kkim ruchem podsun�� jej pod nos metalow� podk�adk� z przyczepionym druczkiem i pi�rem na �a�cuszku. - Mhm, w porz�dku. Przy okazji jak ju� jestem rozejrz� si�, czy nie dostali�cie czego� ciekawego. Mo�e co� mnie zainspiruje. - Och. przesta�. Chris m�wi, �e takie podgl�danie nie jest tw�rcze. Sta� ci� na w�sne pomys�y. - Chris marudzi, jak co roku na wiosn�. Poka� co macie. - Gablota przy wystawie, chod�. Na szklanej p�ce sta�y w p�kolu trzy ma�e figurki. By�y po��k�e jak ko��, nie mia�y wi�cej ni� cztery centymetry wysoko�ci i wiernie przedstawia�y ludzkie postacie. U�miechni�tego grubaska w pow��czystej szacie, jakiego� wojownika opartego o dwur�czny top�r i staruszka z fletem w d�oni. Wszystkie ��obienia i szczeg�y figurek by�y bardzo staranne i ostre. - No, no, kto� si� napracowa�. Sk�d je macie? - To komis. Przyni�s� nam to taki m�ody przystojniak. M�wi�, �e znalaz� to w rzeczach po zmar�ym dziadku. Pozbywa si� czego mo�e ze spadku, bo wyje�d�a z powrotem na po�udnie. Pewnie tam z�apa� swoj� opalenizn�. - Albo na solarium. Ile za to chcecie? - Jeszce ich nie wycenili�my. Trudno nam stwierdzi� jakie to na prawd� stare i cenne. Na razie sprawdzili�my, �e nie s� poszukiwane przez policj�. Wiesz, jeste�my ostro�ni od czasu zesz�orocznej historii z tym wstr�tnym gobelinem. - Dacie to jakiemu� rzeczoznawcy? - W�a�ciwie my�leli�my o tobie. Rzeczoznawcy nie�le sobie licz�, jeszcze si� oka�e, �e wycena jest dro�sza ni� warto�� tych miniaturek. - Wiesz, �e nie mam �adnych papier�w z licencj�. - Ale znasz si� na tym, robisz to uczciwie i z dokumentacj�. Chris prosi�, �eby� zgodzi�a si� na dziesi�� procent od warto�ci za przys�ug�. Mamy nawet gotow� umow�. - Chris jest zbyt pewny siebie. - To cecha jego m�sko�ci. Zg�d� si�, prosz�. Przecie� lubisz grzeba� w takich rzeczach. - No dobra, ale robi� to tylko dla twoich pi�knych oczu. Daj mi umow� i figurki. Postaram si� wpa�� za trzy dni. Wieczorem, ubrana w gruby sweter, siedzia�a Marianna w wielkim, drewnianym, bujanym fotelu na werandzie swego domu przed paleniskiem kominka. Rozmy�la�a o figurkach. Obok fotela ustawi�a stolik, na kt�rym le�a�a deska z pajdami chleba i pokrojonym kiszonym og�rkiem. Kiedy w mie�cie przyjrza�a si� rze�bom, wiedzia�a ju� na pewno, �e by�y bardzo stare. Po przyj�ciu do domu nagrabi�a z polany opad�e ga��zie, a teraz wpatrywa�a si� w pozosta�y po nich roz�arzony popi� i z przyjemno�ci� wci�ga�a zapach dymu i pieczonych, starych ziemniak�w. Przy palenisku sta�a t...
Poszukiwany