Słobodziński Każdy dzień ki lepszemu.txt

(62 KB) Pobierz
Andrzej S�obodzi�ski

Ka�dy dzie� ki lepszemu

ZAKOPANE 1994
SPIS TRE�CI 
Malarstwo 3
Tort 15
Czwarty pal 18
Powr�t do nikogo 25
�r�d�o 28
Kryszta� 31
Matura 33
Szpital 36
Debel 37
Trampolina 40
Kac  42
Lista 44
Impresja  48
Debiut u Mira�y�skiego 49
Cz�owiek o kilku
inspiracjach 52
MA� 56
Brudny cz�owiek 58
Pro arte 62
Kadr na trzy 64
- Koty i �o�nierze 65
- Pami�� 75
- Ambona �wiadka Jehowy 79
MALARSTWO
1. Dom stoi nad poros�ym sitowiem
brzegu szeroko rozlanej rzeki -
pi�kniejszy ni� s�siednie, na podbu-
dowie z kamienia - a one wszystkie
w krajobrazie mieni�cym si� barwami
- od ��tej przez br�zow� do krwisto
czerwonej, wy�ej niebo, t�o - �wiat-
�o w t� roz�o�yst� palet�, miesza
je, to zn�w bierze w siebie ka�d�
osobno.
Ni�ej drugi mniejszy domek
z wielkimi oknami. Z zewn�trz i zaw-
sze w tych samych godzinach mo�na
zauwa�y� sylwetk� cz�owieka - poru-
sza si� w tym wn�trzu, znika w jego
cieniu, na jakby dok�adnie wymierzo-
ne chwile, by pojawi� si� zn�w
i zatrzyma� wci�� w tym samym pun-
kcie, odwr�cony ty�em do okna, to
malarz - m�wi� - tak ocenia malowany
przez siebie obraz, ukryty gdzie� na
sztalugach we wn�trzu tej pracowni.
Brak p�otu odgradzaj�cego posiad�o��
w miejscu, gdzie droga bierze szero-
ki zakr�t wpadaj�c w g��wny szlak
codziennych wypraw do pobliskiego
Ciasteczka, umo�liwia przechodz�cym
t�dy takie w�a�nie refleksje.
W tym dniu ���, czerwie�, br�z po-
mieszane w przymru�onych oczach m�o-
dej kobiety.
W tym dniu obydwa domy malarza
w �wietle jasnego dnia, kiedy ona
siedzi w trawie i obejmuje zgi�te
pod brod� nogi.
Zauwa�y� j� zza wielkiej szyby,
wyszed� kieruj�c si� w miejsce gdzie
siedzia�a, bez s�owa wyja�nienia wy-
ci�gn�� r�k�, pom�g� wsta�.
- Zaraz! Nie jestem pierwsz� le-
psz� !
Nadal trzyma� jej d�o�, drug� r�k�
wskaza� dobrze widoczn� z tego miej-
sca wielk� szyb� pracowni. Spojrza�a-
mu w oczy, dobry u�miech rozwia� jej
obawy. Zeszli na drog�, dzi�ki pada-
j�cemu z g�ry �wiat�u, wszystkie
barwy miesza�y si� w jej twarzy.
Wesz�a tam pierwsza i wszystko
czego domy�la�a si� przedtem by�o
prawd�. Pracownia nie r�ni�a si� od
tych kt�re zna�a - mo�e tylko panuje
tu wi�kszy porz�dek - pomy�la�a.
Odchyl i �a par� obraz�w opartych
o �cian�, na jednym z nich owal ko-
biecej twarzy pod ciemnokasztanowymi
w�osami. Trzymaj�c odchylony ku so-
bie obraz spojrza�a za siebie - ma-
larz sta� obok kominka z cegie�, zo-
baczy�a ten sam dobry u�miech, pod-
szed�, wyj�� z jej d�oni nie uko�-
czone p��tno stawiaj�c je na sztalu-
gach. Nie u�y� potem �adnego gestu.
Nie musia�a nawet pozowa�, wystar-
czy�o kilka ruch�w jego r�ki z wysu-
ni�tym z d�oni p�dzlem a ujrza�a
swoj� twarz wpisan� w tamten owal.
Niemowa uderzy� si� otwart� d�o-
ni� w pier�. Gest ten poprzedzi� in-
nym - uni�s� praw� d�o� do ust i od-
chyli� si� nieco w ty�. Zaprasza� j�
w ten spos�b do siebie. Schyli�a
g�ow�.
W kawa�ku papieru napisa�a swoje
pytanie
- Jak si� nazywasz? Siedzieli ju�
na ganku wy�szego, g�ruj�cego nad
pracowni� domu, pij�c wino ma�ymi
�ykami.
- Nolde, Gauguin, Vincent - napisa�
w odpowiedzi. U�miechn�� si�.
Tym samym ostro zako�czonym o��w-
kiem, lekko zada�a mu kolejne pyta-
nie.
- 
Sk�d jeste�? Tylko nie m�w �e
zewsz�d - dopisa�a po namy�le - chc�
twojej szczerej odpowiedzi.
- Jestem st�d. I tylko st�d. Sam
wybudowa�em ten dom i pracowni�. Po-
dejd� do okna z drugiej strony domu
zobaczysz rzek� i bud� z desek. Tam
mieszka�em gdy go budowa�em. Miesz-
kam sam. Pomagaj� mi w r�ny spos�b
s�siedzi. Pomagali przy budowie
i tak ju� zosta�o. Nawet do tego
stopnia, �e chc� mi znale�� �on�.
Ale ty napisz co� o sobie. Przynios�
papier.
Sta�a za jego plecami kiedy to
pisa�. Podni�s� si�, odszed� po pa-
pier. Dopi�a resztk� wina i ju� sie-
dz�c w swoim krzese�ku z trzciny
obserwowa�a drog� w dole. Stali tam
ludzie, kto� pomacha� w jej stron�
nim odeszli wszyscy kieruj�c si� do
miasteczka. Niemowa wr�ci�, po�o�y�
na stole przyniesione kartki.
- A ja przyjecha�am tu z Arles.
Jestem w�a�ciwie z niejednego kraju.
Ci�gle w podr�y cho� w nich wszys-
tkich czu�am si� zawsze jak w domu.
Wyobra� sobie, utrzymuj� si� z pozo-
wania malarzom!!!! Ale od ciebie nic
nie wezm�. Zostan� tylko kilka dni.
Dobrze?
- Bardzo dobrze - napisa� na tej
samej kartce. Przyby�a� tu z po�ud-
nia Francji wi�c ja b�d� tw�j Vin-
cent i b�d� ciebie jeszcze malowa�!
-Ile masz lat? - napisa�a.
Wygl�da� na m�odego. Wysoki o spa-
dzistych ramionach spod szerokiego
karku jakby uprawia� jeszcze jaki�
sport si�owy. Poda�a mu o��wek
i nast�pn� kartk�.
- Pi��dziesi�t pi�� - napisa�.
Wsta� od sto�u i po chwili przyni�s�
now� butelk� wina. Pogoda by�a wci��
ta sama, niebo nie sk�pi�o jasno�ci
t�a, gdy tak k�amali o sobie siedz�c
na ganku poch�oni�ci pisanym dialo-
giem. I tylko w pracowni tkwi�a na
p��tnie prawdziwa twarz prawdy.
I tym razem poncz w butelce, te� by�
prawdziwy. Oboje czekali kto pier-
wszy ze�ga k�amstwo, kto pierwszy
z�amie o��wek - co by�oby r�wnoz-
naczne z podniesieniem g�osu. Ale -
kto spotyka si� z kim� przypadkiem
nie powinien by� zanadto szczery.
Oboje wymy�lali jeszcze raz t� teo-
ri�, nawet potem, siedz�c w g��bi
domu na fotelach obok kominka. Pyta-
�a go tym swoim r�wnym, okr�g�ym
pismem o to czego jej nigdy nie po-
wie. Nagle zapragn�a dowiedzie� si�
najistotniejszego, wsta�a ze swego
fotela i wysz�a na ganek, wolnym
krokiem do ko�ca balustradki z de-
sek. Skoczy�a. Le��c na ziemi zam-
kn�a oczy, a potem us�ysza�a jego
kroki, chodzi� po ganku tam i z pow-
rotem m�wi�, naprawd� m�wi�, szuka-
j�c jej powtarza� do siebie - Posz�a
tak nagle posz�a ode mnie! - Widzia-
�a go jeszcze jak zbieg� schodkami
odwr�cony ty�em do miejsca w kt�rym
le�a�a symuluj�c ma�y wypadek, zmie-
ni�a zamiar w momencie, gdy ju� m�g�
j� zobaczy�. Schowana z drugiej
strony domu podejmowa�a wci�� nowe
decyzje jak ma�a dziewczynka, kt�ra
chce i nie chce zarazem. - K�am-
czuch. K�amca - przetyka�a te swoje
my�li jak dojrza�a kobieta.
2. Dzie� ko�czy� si�. Wida� to by-
�o w rzece. Odbicie kawa�k�w wie-
czornego nieba ze stoj�c� na brzegu
kobiet�, to by�a ca�o��, kiedy opu�-
ci�a brzeg zapad�a noc.
Nolde Gauguin Vincent - jak wtedy
siebie sk�ama� - zapali� �wiat�a
w pracowni.
Zami�owanie do malowania odkry�
w sobie p�no, w trzydziestym roku
�ycia po rozwodzie naraz zauwa�y�
wszystkie kolory �wiata, nadu�ywanie
czerwonego to pozosta�o�� tamtych
czas�w. - Czas nie obfituj�cy w zda-
rzenia dla mnie wa�ne nie p�ynie,
wtedy tylko istniej�, a� do momentu
dzia�ania si�, kt�rym si� przeciw-
stawiam - filozofowa�.
3. Gwa�towne stukanie w drzwi.
Oderwany od pracy i filozofii otwie-
ra.
- Zmarz�am pod tym oknem. Mia�am
czas przebaczy� ci wszystko.
- Co? - nie ukrywa umiej�tno�ci m�-
wienia.
- Nie wracajmy do tego, to ju� by-
�o. Malujesz nowy obraz?
- Mieszam w nim emocje z rozs�d-
kiem.
- Te� co�!
- Pewnie jeste� g�odna?
- Bardzo.
- To zga� �wiat�a idziemy st�d.
- Albo wiesz co!
- Wracamy z powrotem.
- Teraz ci powiem. Na imi� mi
Amadea.
- 
A ja Oliwer - wymy�li� szybko.
- Wracajmy. Zapal �wiat�o.
- Zostaniemy tu na noc. Przygotuj�
co� do zjedzenia - powiedzia�. Mam
tu wszystko co potrzeba. Czasami
pracuj� w nocy. Wr�cili do wn�trza.
Odszed� w r�g pracowni, gdzie by�o
to wszystko, z maszynk� gazow�
w��cznie. Odkr�ci� kran, ustawi� na
niej czajnik. A ona by�a zaj�ta og-
l�daniem obraz�w.
- Maluj� abstrakcj�. To rezultat
tego, �e nic o tobie nie wiem. Co
zjesz? mo�e jajecznic� z boczkiem?
- Daj co masz. - Spod �ciany wzi��
sk�adany ogrodowy stolik stawiaj�c
go na �rodku pracowni. - Krzes�a te�
s�, prosz� we� swoje. - Potem odwr�-
cony do niej ty�em zaj�ty przyrz�-
dzeniem jajecznicy pos�ysza�:
- Wiesz, Ty tak malujesz jakby� r�-
ba� drzewo.
Ma�o brakowa�o a wypu�ci�by na�o�one
na talerze jedzenie. W tym samym mo-
mencie pos�yszeli gwizd czajnika.
Postawi� talerze na stole i wr�ci�
po herbat�.
- Ju� to kiedy� s�ysza�em - powie-
dzia�. - M�wi� mi to stary malarz
taszysta. Istotnie, codziennie wy-
ci�gam r�k� z t� siekier� zwan�
p�dzlem. Bo tylko tak rozumiem to
zdanie. Musz� rozpali� w sobie by
nie sko�czy� przed zim�. O zobacz
tamte obrazy pod �cian� maj� wsp�lny
tytu� Piece. Za du�o gadam, wybacz.
I jedz jajecznic�.
- Kiedy tu przysz�am udawa�e� nie-
mow� wi�c twoje s�owa odbieram teraz
jak przyznanie do winy - odpar� a.-
Studiowa�e� malarstwo.
- Nie, jestem tak zwanym amatorem.
- Sprzedajesz?
- Musz�. Do niedawna pracowa�em
w banku.
- A jak widzisz tradycj�?
- Ka�dy dzi�ki lepszemu - powie-
dzia�. - Pij lepiej herbat�, bo co�
mi si� zdaje �e udaj�c niemow� mia-
�em lepszy pomys� na nasz� znajomo��
- doda�. - Mo�e chce ci si� spa�?
Mam tu te� rozk�adane ��ko. Nie
kr�puj si�.
- Dzi�kuj� nie jestem �pi�ca.
- Amadea! Pr�buj� sobie wyobrazi�
kim jeste� naprawd�.
- Napewno jestem konkretem - powie-
dzia�a. - Pozw�l mi dotrwa� do rana
a pozwol� ci �atwo si� domy�li�. Po-
wiedzia�e� zdanie: Ka�dy dzi�ki le-
pszemu, mo�na go tak�e zastosowa� do
nas, jeste� lepszy �garz ni� ja -
Oliwer! No lde Gauguin!
- Ci�gle nie mo�esz mi wybaczy�, �e
uwierzy�a� niemowie. Rzadko mi si�
zdarza co� zrobi� dobrze.
- Nie wy�wiec� si� te lampy? - spy-
ta�a.
- Jak si� mog� wy�wieci�?
- Mog�. Tej nocy wszystko jest mo�-
liwe.
Spojrza� w jej oczy. A potem jeszcze
raz.
- Tak wszystko - potwierdzi�a. Na-
pijmy si� wina!
4. �pi jeszcze, kiedy on gasi
wszystkie lampy. Na polowym ��ku
przy oknie pracowni na okrywaj�cym
j� kocu pe�za jasne �wiat�o dnia.
Patrzy w uko�czony przed chwil�
obraz - mia�em tej nocy wszystko co
lubi� - u�miecha si� w kierunku jej
twarzy. - Mam wszystko - spogl�da w
zamalowane p��tno.
sen na jawie nie zdarza si� cz�sto
obieca�a dzi� powiedzie� o sobie
prawd�
od lat osi�gam co chc� sposobem
uda�em wczoraj niemow�
gdy si� obudzi wola�bym by k�ama�a
dalej
prawda w ustach ko...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin