Marek Oramus Zima w Tr�jk�cie Bermudzkim I P�niej m�wiono, �e cz�owiek ten nadjecha� od placu Konstytucji tramwajem numer pi�tna�cie. Sta� na ko�cu drugiego wagonu, nie trzymaj�c si� niczego, balansem cia�a amortyzuj�c chybotanie pod�ogi. Wzrostu przeci�tnego, trzyma� si� prosto, patrz�c gdzie� ponad g�owami pasa�er�w, kt�rzy z nieznanego bli�ej powodu - chodzi�o bodaj o ciep�o, bo tramwaj by� niedogrzany - zbici w gromadk� trzymali si� przeciwleg�ego kra�ca wagonu. Egzotycznego pasa�era traktowali z wynios�� oboj�tno�ci�, a jednak co i raz posy�ali ku niemu zaciekawione spojrzenia. - Ty, aktor - zagai� podchmielony osobnik w �rednim wieku. Cho� rozpiera�a go pijacka elokwencja, naraz zapomnia� j�zyka w g�bie. Egzotyczny tylko przez moment zahaczy� go wzrokiem, ale to wystarczy�o, by pijaczek przesta� rwa� si� do komitywy. Odwr�ci� si� do okna i pilnie �ledzi� ciemniej�c� tam przestrze�. Na przystanku przed placem Zbawiciela dziwny pasa�er wysiad�. Nikt z tego wagonu nie poczu� ch�ci, by dotrzyma� mu towarzystwa, tkwi� wi�c samotnie na opustosza�ym chodniku, zastanawiaj�c si�, w kt�r� stron� skierowa� swe kroki. Pokr�ci� si� niezdecydowanie: spyta� nie by�o kogo. Kr�tko przed dziesi�t� w nocy Warszawa schodzi z ulic i szykuje si� do snu, zw�aszcza pod koniec listopada, gdy nast�puje atak zimy, co o tej porze roku wskutek znanych anomalii klimatycznych zd��y�o sta� si� regu��. Ale obcy m�g� o tym nie wiedzie�. Tupn�� butami, �eby strz�sn�� z nich mokry �nieg, i ruszy� przed siebie. Odziany by� w kaftan sk�rzany sznurowany rzemieniem, ze stawianym ko�nierzem. Na to narzuci� p�aszcz z trudnej do zidentyfikowania materii, kt�ra owija�a si� jak zaprogramowana wok� jego postaci. Nad ramieniem stercza� mu uko�nie krzy� r�koje�ci miecza, i co� w u�o�eniu or�a, jaki� b�ysk �wiat�a na ��obieniach uchwytu nakazywa�y przypuszcza�, �e jest to autentyk, nie za� rekwizyt z planu filmowego. Z go�� g�ow�, z rozpuszczonymi czarnymi w�osami do ramion, w sk�rzanych pludrach wpuszczonych w buty, nad kt�rymi znowu mo�na by podebatowa�, wygl�da� na istot� z innego �wiata. Na placu Zbawiciela skr�ci� w prawo, oddalaj�c si� od szyn; przed chwil� umkn�� nimi tramwaj, kt�ry go przywi�z�. Pod��y� za nim wzrokiem, jakby �a�owa�, �e pochopnie porzuci� tak bezpieczne schronienie. Za rogiem przystan��: klangor dochodz�cy z pobliskiego baru "Corso" spowodowa�, �e przyjezdny poniecha� zamiaru pieszej w�dr�wki po mie�cie i zapragn�� towarzystwa biesiadnik�w. Pchn�� w�t�e odrzwia i znalaz� si� w �rodku. Klangor najpierw spot�gowa� si� odpowiednio, gdy� nic go ju� nie t�umi�o, a potem w jednej chwili �cich�. Wszyscy patrzyli na cudaka, co nagle zmaterializowa� si� pomi�dzy wej�ciem a barem. Kelnerki zamar�y w p� kroku z tacami piw. Gwiazdki �niegu topnia�y na w�osach i p�aszczu przybysza. - Nast�pny od Maruchy - powiedzia� znu�onym tonem El Zipacho, pot�ny osobnik przy barze, zwracaj�c si� do drugiego, nie tak okaza�ego fizycznie, ale o obliczu por�owia�ym od ho�dowania rozmaitym uciechom �ycia. Zagadni�ty kiwn�� pospiesznie g�ow� na znak, �e si� zgadza. Nie zwlekaj�c ani nie koncentruj�c si� d�u�ej na osobie przebiera�ca wr�cili do picia. Ten za� sta� bezradnie, nie wiedz�c, co pocz��. �nieg na jego butach taja� powoli, nabrzmiewaj�c w niewielk� ka�u��. Wyszed� z niej i dwoma krokami, jakby ta�czy�, znalaz� si� przy barze. - Piwa! - za��da� nad ramionami siedz�cych. Barman, pan Ryszard, ani drgn��. Przybysz nie tylko wygl�da� obco, ale i g�os mia� obcy, nie do podrobienia przez najsprawniejszego aktora. M�wi� niby po polsku, czysto i bez akcentu, a jednak chrapliwie i niewprawnie, jak kto�, kto przez ca�e �ycie przebywa� w Mongolii - albo jeszcze dalej. - Nalej pan cz�owiekowi piwa - powiedzia� Bogdan do barmana. - Niech si� napije, jak go suszy. Ja p�ac�. - Dzi�ki wam, panie - skwitowa� obcy ten szlachetny gest, acz w jego g�osie nie zna� by�o wdzi�czno�ci. Uj�� podany kufel, przyjrza� si� zawarto�ci, jakby widzia� piwo pierwszy raz w �yciu, przy�o�y� do ust i opr�ni� duszkiem. - To rozumiem - rzek� z uznaniem El Zipacho. Sta� przed nim litrowy kufel zwany wiadrem, opr�niony do po�owy. -Panie Ryszardzie, nast�pne dla tego zawodnika, tylko ciut wi�ksze. Bardzo�cie, wida�, spragnieni, dobry cz�owieku -rzek� w kierunku przybysza. - Wieki nie pi�em - skwitowa� tamten niedbale, uznaj�c jakby, �e nale�y co� rzec, ale nie wiadomo, czy warto. -Przedni to specja� - doda� po namy�le. Z podanego mu wiadra odpi� natychmiast po�ow� i z oci�ganiem odstawi� naczynie na lad�. Mo�na by pomy�le�, �e cierpi na obsesj�, by mie� r�ce wolne. - Hej, cudaku - dobieg�o z ty�u. - Podkasz no ten mantel i machnij dla nas par� prysiud�w, bo nudno. Nu, dawaj! -Propozycji towarzyszy� wybuch �miechu wi�kszego towarzystwa. Przybysz odwr�ci� si� p�ynnym ruchem, akurat by zobaczy� spadaj�cego mu pod nogi pi�taka. Nie czekaj�c, a� moneta zatrzyma si� przed nim, odkopn�� j� pod stoliki. Zagrzechota�a jak kulka bilardowa, obijaj�c si� w pl�taninie metalowych n�ek. W�a�ciciel monety, do�� pijany, nabity w barach rumiany osobnik w dresie, z �bem wygolonym na glanc, wci�� zaj�ty by� ryczeniem ze �miechu, kiedy dotar�o do�, �e propozycja zosta�a ostentacyjnie zlekcewa�ona. W "Corso" zrobi�o si� cicho jak makiem zasia�. - �achu ludzki - powiedzia� przybysz tonem �agodnego zdziwienia, a mo�e zatroskania, jakby naprawd� si� zmartwi� - �ycie ci obrzyd�o? - Nie chce pi�taka - zdumia� si� dresiarz. - To mo�e dziesi�tak ci� przekona? - Si�gn�� za pazuch� kamizelki bez r�kaw�w. Przebieraniec zrobi� ruch w stron� rozdokazywanego towarzystwa, ale dresiarz by� szybszy: trzyma� wycelowany przed siebie pistolet, a jego ciosana jak z buraka g�ba przybra�a wyraz tryumfu. Trwa�o to kr�tko, gdy� przybysz nie okaza� przestrachu; w jego r�ku niewiadomym sposobem zmaterializowa� si� miecz, nieproporcjonalnie wielki jak na tak kameralne pomieszczenie. Pistolet plun�� dwa razy o�owiem, a huk w ograniczonej przestrzeni zla� si� z krzykami klient�w baru. Jednocze�nie miecz wykona� dwa rozpaczliwe zygzaki, niewidoczne dla postronnych. Pierwsza kula, odbita, waln�a rykoszetem w �cian� pod sufitem, ale druga przedar�a si� przez ma�o szczeln� zas�on�, trafiaj�c przybysza prosto w pier� na wysoko�ci przebiegaj�cego w tym miejscu uko�nego pasa. Przybysz zachwia� si�, poblad�, ale utrzyma� si� na nogach. Dresiarz, zapomniawszy o pistolecie, gapi� si� w dziur� w kaftanie ze szczerym niedowierzaniem. Nie opuszczaj�c gardy rycerz si�gn�� woln� r�k� pod koszul�, wydobywaj�c stamt�d sp�aszczony metalowy okruch. Nie by�o na nim �ladu krwi. Przyjrza� mu si� z zainteresowaniem, po czym rzuci� o�owiem w twarz dresiarzowi. - Powinienem zwali� ci z karku ten g�upi �eb - o�wiadczy�. Odczeka�, jakby zastanawiaj�c si� nad decyzj�. - Matka by p�aka�a. Powr�ci� do baru i w kompletnej ciszy poci�gn�� s��ni�cie z kufla. �ledzi� spode �ba kompan�w dresiarza, kt�rych opu�ci� dobry humor. Miecz ci�gle trzyma� w gotowo�ci. - Nie za weso�o wam tutaj? - rzek� staj�c na nowo przed grup�. Sk�ada�o si� na ni� kilka person o podobnej urodzie i analogicznym ubiorze. Warianty �e�skie, wypacykowane krzykliwie, taksowa�y przybysza z nachalnym zainteresowaniem spoza zapa�kanych tuszem rz�s. - Ju� was tu nie widz�! - zakomenderowa� nie za g�o�no, lecz wystarczaj�co wyra�nie. - Hajda na mr�z! I nie zapomnie� zap�aci� szynkarzowi, bo si� wam przejad� po grzbietach! Duchem! Tupn�� nog�, a tamci wylecieli przez odrzwia jak ptaki, mamrocz�c przekle�stwa. Pan Ryszard pochwyci�^ pomara�czowy banknot i przyjrza� mu si� podejrzliwie, zanim umie�ci� go w kasie. Po tej scysji przybysz schowa� miecz, dopi� piwo i zwracaj�c si� do Bogdana i Zipasa powiedzia�: - Prowad�cie do grododzier�cy, wielmo�ni panowie. II Grododzier�ca, jak na tak wa�ne stanowisko, mieszka� �rednio wykwintnie; przynajmniej takie wra�enie mo�na by�o odnie�� w bramie, o�wietlonej u g�ry ��tawym md�ym �wiat�em. O dawnej �wietno�ci budowli, cudem ocala�ej z powstania, �wiadczy�a oblaz�a sztukateria, trzymaj�ca si� powa�y ostatkiem si�. Olbrzym, kt�ry w "Corso" pi� z wiadra, nacisn�� niepozorn� p�ytk� obok drzwi; czekaj�c na wpuszczenie nowo przyby�y rozgl�da� si� niespokojnie, strz�saj�c z p�aszcza �nieg. Za ich plecami, w przestworze bramy, szala�a zadymka. Rycerz przygl�da� si� w�a�nie na�ciennej kapliczce, po�wi�conej wizerunkowi lokalnego b�stwa, gdy rozleg� si� brz�czyk, El Zipacho pchn�� odrzwia - wygl�da�y solidniej ni� te w "Corso" - wst�pili na schody. Kiedy� budynek ten wyda�by si� wytworny i bogato zdobiony, obecnie zniszczony, zapuszczony i brudny, pozostawa� tylko odleg�ym echem przedwojennej chwa�y. Min�li dwie kondygnacje zatrzymuj�c si� przed drzwiami z niebiesk� tabliczk�; bez pukania czy innego dzwonienia wdepn�li do �rodka. Grododzier�ca mia� ponure wejrzenie, a na jego nabrzmia�ym, czerwonym od alkoholu licu odmalowa�o si� zaskoczenie. Siedzia� przy zawalonym papierami biurku, trzymaj�c na ka�dym kolanie po m�odej praktykantce. Obejmowa� je skwapliwie kr�tkimi �apami, jakby w trosce o to, �eby nie spad�y na pod�og�, raz po raz zawadzaj�c o dobrze wyeksponowane biusty; wej�cie delegacji nic mu w tych czynno�ciach nie przeszkodzi�o. Obie podopieczne, nachylone nad biurkiem, �ciboli�y co� pilnie na karteluszkach, tak poch�oni�te swym zaj�ciem, �e ani zareagowa�y na przyby�ych. Grododzier�ca zamruga� �miesznie i nieznacznym ruchem przerwa� proces tw�rczy. - No, go��beczki - zabulgota� - dosy� si� ju� napracowa�y�cie. Doko�czycie w domu. Pisanie recenzji jest to �mudne, wymagaj�ce namys�u zaj�cie, zapami�tajcie to sobie. Przerwawszy w p� s�owa swoje gryzmolenie dziewcz�tka podnios�y g��wki, u�miechaj�c si� uprzejmie. Wsta�y, bez �enady dopi�y guziki dekolt�w i pow�drowa�y do wiesz...
Poszukiwany