Stefan Kisielewski Abecad�o Kisiela Jak powsta�o "Abecad�o"? Pomys� by� dziecinnie prosty: r�wnie prosty jak samo abecad�o. Jaki� czas temu re�yser Marian Terlecki postanowi� zrobi� film o Kisielu i zaprosi� mnie do wsp�pracy. Ju� w trakcie kr�cenia zdj�� okaza�o si� - co zreszt� zupe�nie oczywiste - i� g��wny bohater wplata we w�asn� biografi� niezliczone anegdotki i wspomnienia dotycz�ce ludzi, z kt�rymi mia� do czynienia w najrozmaitszych okoliczno�ciach. Opowie�ci te rozsadza�y wprawdzie zaplanowane ramy filmu, lecz by�y tak smakowite, �e dla ich ocalenia przyst�pili�my niezw�ocznie do robienia filmu nast�pnego. Zasiad�em wi�c przy Kisielowym stole, rozmiarami przypominaj�cym boisko do pi�ki r�cznej, i napr�dce nabazgra�em na kartce z g�r� sto nazwisk. Czujne pi�ro gospodarza skre�li�o z tej prowizorycznej listy paru delikwent�w (zgadnij Koteczku - kogo mianowicie?), lecz w zamian dopisa�o kilkunastu innych godnych uwiecznienia. Nast�pnie, przy u�yciu metod niegodnych i podst�pnych - niskie pochlebstwa, szanta� moralny, obiecywanie gruszek na wierzbie etc - uda�o si� Mistrza sk�oni� do pok�sania dalszych stu kilkudziesi�ciu bli�nich. Ksi��eczka niniejsza stanowi zatem wierny zapis Kisielowej gaw�dy, zubo�onej tylko o charakterystyczne chrz�kni�cia, sadystyczne pomruki oraz b�ogie westchnienia. Odst�pili�my te� od nazbyt rygorystycznych poprawek faktograficznych i od fryzowania wypowiedzi niedo�� u�adzonych. W zamian mo�e cho� w cz�ci uda�o si� ocali� niepowtarzaln� swoisto�� stylu, klimat i ton tej narracji. To w istocie "pami�tnik m�wiony", i jako taki powinien zachowa� w�a�ciwo�ci gatunku. A wi�c nie tyle statecznie uporz�dkowany "Alfabet wspomnie�", ile raczej "Abecad�o" i to takie, co w�a�nie z pieca spad�o; w dodatku na �eb, na szyj�. Zarazem �miem przecie� twierdzi�, �e te swobodnie snute opowie�ci maj� wag� dokumentu historycznego, cho� nie obarcza ich baga� solennych przypis�w ani aparatury bibliograficznej. Ich walor le�y gdzie indziej. Te dykteryjki przywracaj� naszym wsp�czesnym dziejom - tak u�adzonym i tak doskonale bezosobowym - normalny, ludzki wymiar. Kisiel spersonalizowa� polsk� histori�. W�a�nie tak, ucz�owieczy� j� i zhumanizowa�, gdy� ten m�dry prze�miewca wie dobrze, i� za ka�dym procesem dziejowym, za ka�dym politycznym faktem - kryj� si� �ywi ludzie z krwi i ko�ci. Jest to rzecz o biskupach i m�ach stanu, policjantach i opozycjonistach, pisarzach i dyplomatach, komunistach - by u�y� por�wnania samego Kisiela - tak czerwonych "jak kardyna�owie �owi�cy raki w Morzu Czerwonym" i reakcjonistach tak czarnych "jak Murzyni czyszcz�cy komin z sadzy w noc bezksi�ycow�". W tym samym wszak�e stopniu jest to rzecz o Stefanie Kisielewskim, kt�ry wsp�czesn� histori� Polski nie tylko w sobie w�a�ciwy spos�b opisuje, ale kt�ry tak�e j� wsp�tworzy ju� od p�wiecza. Pierwszy felietonista Rzeczypospolitej swoje 250 ofiar potraktowa� w gruncie rzeczy �agodnie. Jego niewyparzony j�zyk k�uje, ale nie rani. Bowiem Kisiel, przy ca�ej drapie�no�ci i sarkazmie, kompletnie wyzuty jest z jednego, bardzo ludzkiego uczucia. Uczucia nienawi�ci wobec bli�nich. Rozprawia si� z nimi zarazem zgry�liwie i dobrodusznie, z przek�sem i wyrozumia�o�ci�. Leje im mi�d na serce i natychmiast doprawia szczypt� soli z pieprzem. Smacznego! Tomasz Wo�ek Proszono mnie, �eby si� wypowiedzie� o r�nych ludziach. Sprawa jest ryzykowna, ale trudno. Wi�c spr�buj�, wed�ug alfabetu. A Jerzy Andrzejewski - zna�em go chyba 55 lat, by� to m�j przyjaciel, ale nie bardzo�my si� lubili. Mo�e to wynik�o z r�nicy usposobie� i temperament�w. Prawdziw� pretensj� mia�em do niego o powie�� "Popi� i diament", bo uwa�am, �e ona zafa�szowa�a obraz Polski bezpo�rednio powojennej, �e w�a�ciwie da�a komunistom okazj�, �eby wyt�umaczy� sprawy trudne, np. A$k w spos�b nieprawdziwy - co mu zreszt� m�wi�em. Wynik�o z tego tyle, �e�my do siebie kilkana�cie lat nie m�wili w og�le. Ale potem si� z nim pogodzi�em. On tej powie�ci nie odwo�a�, a m�odzie� dzi� zdaje si� uwa�a, �e jest to powie�� doskona�a i wolno�ciowa. Mam inny pogl�d. A Jerzego... Moja �ona go bardzo lubi�a, a ja go �rednio lubi�em. Ale by� to nieprzeci�tny cz�owiek, niew�tpliwie. B W�adys�aw Bartoszewski - m�j wielki przyjaciel. Wi�zie� O�wi�cimia i r�nych oboz�w. Szalenie wygadany. Pami�tam, �e po Pa�dzierniku by�y sprawy s�dowe o odszkodowania za wi�zienia. Powo�ywano Bartoszewskiego na �wiadka i kiedy s�dzia si� dowiadywa�, �e on ma by� �wiadkiem, to nie dopuszcza� do rozprawy. Przyznawa� odszkodowanie byleby on nie gada�, bo m�wi� jak maszyna. Mia� r�ne przykro�ci. Teraz jest w Niemczech. Wybitny historyk - moim zdaniem. Ja mam do niego pretensj�, �e zburzy� Warszaw�, ale on twierdzi, �e Powstanie musia�o by�. To jest r�nica mi�dzy nami. Ale oczywi�cie �artuj�, bo to raczej nie on zburzy�... Arcybiskup Eugeniusz Baziak - po �mierci Sapiehy zast�powa� arcybiskupa krakowskiego. Ja mia�em z nim takie zetkni�cie, �e po Pa�dzierniku wydano mi po raz drugi "Sprzysi�enie" i znowu wynik�a historia, �e to prawie pornografia. Ksi�dz Bardecki, asystent ko�cielny w "Tygodniku", prosi�, �ebym poszed� do Baziaka i mu to wyt�umaczy�. Poszed�em, on by� bardzo �agodny. Powiedzia�: "Czy pan mo�e mi napisa�, �e pan �a�uje, i� panu wydali?" Ja m�wi�: "Ekscelencjo, no dobrze, �a�uj�...". To nigdy nie mia�o dalszego biegu. Tylko tyle go zna�em. Wojciech B�k - poeta, pozna�czyk, katolik. Zna�em go w czasie okupacji. Troch� by� alkoholikiem... nawet du�o. Bardzo antykomunistyczny i po wojnie by�y z nim niesamowite historie w Poznaniu, poniewa� odgra�a� si�, �e przyjedzie na zjazd literat�w - a nie chcieli go drukowa� - wyg�osi przem�wienie i otruje si� na estradzie. Ale ksi�dz, przeor dominikan�w z Poznania, kt�ry to us�ysza�, przyjecha� do Warszawy i uprzedzi� Putramenta, �e mo�e by� taka historia. PUtrament zmobilizowa� jakich� facet�w, tak, �e jak B�k chcia� wej�� na estrad�, to go chapn�Li... I by� w domu wariat�w chyba przez pewien czas. Tragiczna posta�, niez�y poeta. Jakub Berman - nie zna�em, nie widzia�em, niewiele mam do powiedzenia poza jedn� spraw�, jak uratowa�em "Tygodnik Powszechny" i Zawieyskiego. Mianowicie jak by�a wojna korea�ska, to Berman wpad� na pomys�: zaprosi� grup� literat�w, kt�rych sam wybra�, i powiedzia�, �e ka�dy z nich musi napisa� do jakiego� pisarza na Zachodzie list protestuj�cy przeciwko wojnie, przeciwko Ameryce. Zawieyskiemu wyznaczy� Grahama Greene'a, �e on ma do niego napisa�. I pogrozi� mu, �e to fatalnie wp�ynie na "Tygodnik" i na wszystko, je�eli on odm�wi. Mnie nie by�o wtedy w Krakowie. Przyje�d�am i m�wi� mi, �e Zawieyski napisa�, �e to na pierwszej stronie idzie, ju� cenzura pu�ci�a... Ja to czytam... no to by�o okropne! Bo on si� napi� w�dki, wpad� w histeri�, i napisa� szczerze, rzeczywi�cie, ze szwungiem, ale bzdury niebywa�e. Wi�c ja m�wi� do Turowicza: "S�uchaj, ... je�eli to si� uka�e, to ja przestaj� pisa� w "Tygodniku". On m�wi: "Ale nie wyg�upiaj si�, przecie� to ju� przesz�o przez cenzur�, ju� wiedz�". Ja m�wi�: "Daj� s�owo honoru - je�eli to si� uka�e, koniec". No i wtedy Go�ubiew si� wtr�ci�: "S�uchajcie, je�Li Stefan daje s�owo honoru, to musimy to powa�nie traktowa�, musimy si� naradzi�". I zdj�Li to w ko�cu na ca�e szcz�cie, bo by�oby po "Tygodniku" i po Zawieju... W�adys�aw Bie�kowski - ciekawa posta�, komunista, ateista, kt�ry mia� do nas jaki� sentyment. Jeszcze w roku 1946 urz�dza� dyskusj� marksist�w z katolikami w Krakowie u "Wierzynka", gdzie g��wnymi dyskutantami byli pan Drobner i ksi�dz Piwowarczyk. Dyskusja by�a wspania�a, np. Drobner m�wi�, �e Marks napisa� tak i tak. Ksi�dz PIwowarczyk m�wi� na to: "Nie. On powiedzia� nie tak". Wi�c Drobner na to: "Ksi�dz szanowny si� myli". "Ja si� nie myl�, ale pan zna tylko lipskie wydanie Marksa, a nie zna pan londy�skiego, gdzie on napisa� to i to". No wi�c by�a to wysoka szko�a jazdy. Potem Bie�kowski zosta� wyrzucony jako gomu�kowiec. A w 1956 znowu si� zjawi� w Krakowie, zacz�� rozmowy z Go�ubiewem, z Zawieyskim, obiecywa� nam, �e b�dzie wiele klub�w katolickich, �e wejdziemy do Sejmu, Zawieyski do Rady Pa�stwa, no i skusi� nas... a potem sam wylecia� po kilku latach, poniewa� Gomu�ka, kt�rego by� bliskim przyjacielem w czasie okupacji, zdenerwowa� si� jego dowcipami. Robi� w Sejmie dowcipy rzeczywi�cie dziwne. Powiedzia� kiedy�, �e mamy ile� tam tysi�cy nauczycieli szk� ni�szych_idiot�w. A sk�d si� wzi�li?... Z socjalizmu, socjalizm ich wychowa�. Po takich dowcipach Kliszko si� denerwowa�. Wyrzucili Bie�kowskiego najpierw z ministerstwa, zosta� dyrektorem ochrony przyrody czy las�w, czy czego�. Potem go z partii wyrzucili i zosta� polskim D�ilasem, wydawa� za granic�. Mieszka w tym domu zreszt� co i ja. Mi�y cz�owiek. Ja si� z nim k��ci�em: "Pan ci�gle wierzy w marksizm, tylko pan m�wi, �e �le wykonano. Niestety po tylu latach to ju� okazuje si� chyba, �e tego nie mo�na dobrze wykona�". Taka by�a r�nica mi�dzy nami. Czes�aw Bobrowski - wybitny ekonomista, przed wojn� dobry znajomy pana Giedroycia. Uczestniczy� w "Klubie 11 Listopada" stworzonym przez Rydza_$�mig�ego. Omawiano tam sprawy gospodarcze. Ciekawa kariera. Po wojnie by� wiceprezesem C$u$p, po czym Minc zmieni� front, zacz�� niszczy� ustr�j tr�jsektorowy, nast�pi�a "bitwa o handel". Bobrowski bardzo si� sprzeciwia�, zosta� ambasadorem w Szwecji, sk�d uciek� do Pary�a. Wr�ci� do Polski w 1956 r. Znowu zosta� wiceprezesem w Radzie Ekonomicznej, ale nie bardzo go s�uchano, bo Gomu�ka by� uparty. W 1968 na Uniwersytecie B. opowiedzia� si� po stronie student�w i pobili go chyba - jaka� by�a draka i wtedy zn�w wyjecha� - by� w Algierze doradc� gospodarczym. Wr�ci� znowu pod koniec epoki gierkowskiej - i jak wiadomo te� niewiele m�g�. Powiedzia� kiedy� w telewizji: "Skoro nie mo�...
Poszukiwany