Wies�aw Gwiazdowski Wykonawca ostatniej woli Mam dziewi�ciu m�odych pod sob� i pe�ni� urz�d Wykonawcy Ostatniej Woli. Moim zadaniem jest spe�nianie �ycze� skaza�c�w. Tak zosta�o zapisane w Ksi�dze Praw. Nikt nie mo�e uchyli� owego zapisu. Kr�l rz�dzi miastem, lecz piecz� nad prawem sprawuje Rada Starszych. Prawo jest �wi�to�ci�, przeciw kt�rej nawet kr�l nie mo�e wyst�pi�. Siedz�c w szynku nad kuflem piwa s�ucham rozm�w i przygl�dam si� biesiadnikom. Gdy trunki uderzaj� do g��w, mo�na si� dowiedzie� wielu ciekawych rzeczy. Zagl�da�em wi�c do knajp do�� cz�sto i raczej nie �a�owa�em. Z racji funkcji ma twarz podlega�a utajnieniu podczas publicznych wyst�pie�. Dobrze pomy�lana ostro�no��, niejednokrotnie ju� mia�em okazj� si� o tym przekona�. Nieznany og�owi, bezproblemowo poruszam si� po mie�cie, a tak�e zyskuj� nowe znajomo�ci. Maj�c za co stawia�, stawiam, nie mog� wi�c narzeka� na brak towarzystwa. I tym razem siedzia�o obok mnie dw�ch przedstawicieli posp�lstwa, a naprzeciwko, przys�uchuj�cy si� bardzo uwa�nie, niewysoki wyrostek, najwy�ej osiemnastoletni. Obrzuca� mnie ukradkowymi spojrzeniami, kt�rych nie mog�em nie zauwa�y�. Uda�em, �e to mnie nie interesuje, �e wol� przys�uchiwa� si� �wawej dyspucie. - Wakaba to oszust i w�ciek�y pies - dowodzi� osobnik z lewej ocieraj�c r�kawem �lin� z ust. - Jego �eb ju� dawno powinien znale�� si� w katowskim koszu. Najlepiej w tym, kt�rym odmierza ziarno. - Wojtak nie jest lepszy. - A nie jest. Ta maciora zas�uguje na chlew bardziej ni� ktokolwiek. Nie zna�em wymienionych; milcza�em licz�c na p�niejsze wyja�nienie lub zmian� tematu na bardziej interesuj�cy. W ko�cu pili za moje pieni�dze. Niestety, mia�em przed sob� czwarty kufel, prawie pusty, a nie wylewa�em za ko�nierz ani pod st�; istnia�a zatem mo�liwo��, i� nie doczekam przytomnie �adnej informacji. Zastanawia� mnie dzieciak. Przegapi�em moment, w kt�rym si� przysiad�, lecz p�niej zainteresowa�o mnie jego podejrzane zachowanie. Nie przepadam, gdy kto� �ledzi skrycie ka�dy m�j ruch. To zawsze niesie ze sob� zagro�enie. Postanowi�em sprawdzi� szczeniaka. Przeprosiwszy m�czyzn� z prawej, wsta�em od sto�u i skierowa�em si� do wyj�cia. Na zewn�trz skr�ci�em w biegn�c� przy szynku uliczk� i przystan��em za w�g�em. Przyczai�em si� w cieniu �ciany kryj�cej mnie przed �wiat�em z okien i niepowo�anymi oczami. Wyrostek pojawi� si� natychmiast i skuli� si� z zimna. Rozejrzawszy si�, zawr�ci� i wpad� na mnie. Po chwili trzyma�em go nad ziemi� plecami do �ciany. - Co� za jeden, g�wniarzu?! - warkn��em pluj�c mu w twarz. - Pu�� mnie! - szarpn�� si�, lecz trzyma�em dobrze i czu�em, �e zaczyna brakowa� mu tchu. - M�w! Chyba wypi�em zbyt du�o, bo gdy miast odpowiedzie� zacz�� kopa�, zwolni�em u�cisk i uderzy�em go w skro�. Osun�� si� po �cianie i leg� na ziemi, nie daj�c znaku �ycia. Wypr�niwszy si� wr�ci�em do szynku i rozwrzeszczanego towarzystwa. Moi rozm�wcy zd��yli wzi�� si� za �by i ca�a izba mia�a widowisko z dw�ch zapalczywie wyzywaj�cych si� g�upc�w. Skrzywiwszy si� zawr�ci�em do baru i przystan��em przy nim opieraj�c �okcie o blat. Stawia�em im i nie po to, by mogli si� sprzecza�, powinni okaza� cho� odrobin� wdzi�czno�ci! Sp�r rozwita� wspaniale, posypa�y si� pierwsze uderzenia. Trunek os�abia� ich si�� i celno��, za to by�o si� z czego po�mia�. Po�mia�em si� zatem, lecz koniec b�jki przyj��em z rado�ci�. Piwo szumia�o mi w g�owie, poczucie obowi�zku mog�o wzi�� we mnie g�ry i zmusi� do wtr�cenia si� mi�dzy walcz�cych. Jako jeden z wykonawc�w prawa mog�em wkracza� w podobne sprzeczki. Gdy przestali, poprosi�em o pi�ty kufel i dosiad�em do trzech obszarpa�c�w. Spojrzeli niech�tnie i si�gn�li po kufle; �ykn�o nie podejmuj�c przerwanej rozmowy. Ale nie mia�em zamiaru odej��, bo to r�wna�oby si� okazaniu s�abo�ci. No i przedwczesnej rezygnacji z towarzystwa kogo�, kto m�g� dostarczy� interesuj�cych informacji. Po nie przyszed�em. Bywa�y momenty, �e chcia�em krzycze� w podobne im t�pe mordy, kim jestem i ��da� nale�nego szacunku. Wiedzia�em, �e nie przynios�oby mi to niczego dobrego. Prawo dla nich by�o po to, by je �ama�, a ludzie jak ja stanowili przeszkod�, kt�r� nale�y usun��. Wiedzia�em, �e wielu przede mn� wykonawc�w ostatniej woli nie zmar�o �mierci� naturaln�. M�j poprzednik maj�c trzydzie�ci sze�� lat zostawi� m�od� i pi�kn� �on� i osieroci� tr�jk� dzieci. By� zapalczywy i pewny siebie. Kt�rej� nocy wyszed� w miasto, nazajutrz jego g�owa pojawi�a si� na �cianie cytadeli. Zabili go tacy jak ci tu? Mo�e w podobnej sytuacji powiedzia� co�, do czego i ja teraz mia�em ci�goty? Mo�e wypi� za du�o i wda� si� w sprzeczk�? Ka�demu obro�cy prawa przed przyj�ciem funkcji wpajano zasad�, by prawo stawia� przed wszystkim, nawet je�eli mia�oby kosztowa� to jego �ycie. Dlatego wielu gin�o przedwcze�nie. I dlatego istnia� niepisany zakaz opuszczania Cytadeli po zmroku w pojedynk�. Im d�u�ej jednak przebywa�em w mie�cie, coraz cz�ciej dochodzi�em do wniosku, �e Rada Starszych pozostawia w naukach wa�n� luk�. Cho�by t� dotycz�c� opuszczania Cytadeli. Wyb�r pozostawa� wolny. Przegrywali ci, kt�rzy ulegli pokusie. Wszak dopiero po zmroku zaczyna si� w mie�cie prawdziwe �ycie. C�, ja r�wnie� nie opar�em si� ciekawo�ci. Ma�ymi �ykami poch�ania�em piwo i wpatruj�c si� w z�o�one przy kuflu d�onie strzyg�em uszami. Przeczucie m�wi�o mi, �e ju� niebawem co� si� zdarzy. M�j niepok�j nie bra� si� z nadmiaru trunku. Podobne ostrze�enia miewa�em ju� wcze�niej, i najcz�ciej nie bez powodu. Na wszelki wypadek przestawi�em si� z ostro�no�ci na walk�. Bo pomimo grzebania mi w umy�l� przez Rad� nauki z G�r Pami�ci nie da�y si� im wymaza�. Wyczu�em ich, gdy tylko weszli, lecz nie mrugn�wszy okiem poci�gn��em z kufla. Unosz�c tym samym g�ow� dostrzeg�em zaciekawienie w oczach siedz�cych obok. Albo znali wchodz�cych , albo wygl�d nowo przyby�ych rzuca� si� w oczy. Nie wytrzyma�em i zerkn��em za siebie. Stra�! Co tu robi stra�? Dostrzeg�em wyrostka, kt�rego waln��em w �eb. W nast�pnej za� chwili jego oskar�ycielsko wyci�gni�t� r�k�. Nie potrzebowa�em niczego wi�cej. Wyczu�em k�opoty i nie omyli�em si�. Stra�nicy nie znali mojej twarzy, bo zna� j� jedynie kr�l, Rada, kat oraz moi pomocnicy. Tutaj za� nie mog�em si� im t�umaczy�! Gdyby Rada dowiedzia�a si�, �e bez eskorty... Mniejsza z tym. Uderzy�em dziecko! Tak�e noc w lochu nie u�miecha�a mi si� w og�le. By�o to niemal r�wnoznaczne ze spotkaniem z katem. A to r�wnie� sprowadza�o si� do najgorszego. Wpakowa�em si� w k�opoty po same uszy, nawet g��biej. D�o� mimowolnie zacisn�a si� na wisz�cym pod koszul� gwizdku. Jego d�wi�k zwo�ywa� moich pomocnik�w. Gdybym tak... Nie. To tak�e r�wna�o si� zdradzeniu to�samo�ci. Wsta�em i uderzywszy kuflem o st� rozbi�em go na tysi�czne drobiny. Nie przepadano tu za wys�annikami prawa, wi�c mo�e towarzystwo okupuj�ce szynk p�jdzie za mn�. Nie pozosta�o mi nic innego. Cokolwiek bym zrobi�, obr�ci�oby si� przeciw mnie. Wraz ze s�owami starszego z tr�jki wstali pierwsi z siedz�cych przy drzwiach, zauwa�y�em kilku innych w g��bi izby, a tak�e cienie przesuwaj�ce si� za plecami stra�nik�w i barczyste sylwetki przes�oni�y wej�cie. W �wietle lamp b�ysn�y ostrza no�y biesiadnik�w. Trunek zamgli� mi chyba jasno�� dostrzegania i nagle, a ju� zbyt p�no, zorientowa�em si�, �e je�eli dojdzie do mordu, wiadomo�� o nim nie opu�ci izby. Pomoc, kt�ra si� ode mnie nale�a�a stra�y, musia�aby mnie zdradzi�. Bierno�ci sprzeciwia�o si� sumienie. Po cz�ci bowiem to ja ich wci�gn��em w pu�apk�. Cokolwiek bym zrobi�... - S� moi! - krzykn��em uciszaj�c pierwsze g�osy i krzywi�c si� teatralnie. - S� moi! Ujrza�em strach w oczach wyrostka, cofn�� si� i skuli� opieraj�c plecami o stra�nika. Po co ich tu wezwa� i co na�ga�, �e przyszli za nim? - Wyst�pujecie przeciw prawu! - dowodzi� patrolowy orientuj�c si�, �e mog� si� nie wywin�� z kaba�y. - Schowajcie, ludzie, no�e! - Stul pysk! - wrzasn��em podchodz�c do nich. Us�ucha� grzecznie. Schwyciwszy za kubrak wyrostka unios�em go w g�r�, by zr�wna�y si� ze sob� nasze oczy. - Po co� tu wr�ci�? - zapyta�em. - Ma�o ci by�o, szczeniaku? Po co� tu wr�ci�! Gadaj. - Prawo jest ze mn� - odwarkn��. - Prawo... - Ja jestem prawem - tchn��em mu w twarz i odwr�ciwszy si� wyprostowa�em r�ce wyrzucaj�c go w powietrze. Przelecia� nad dwoma stolikami i z hukiem zwali� si� na trzeci poci�gaj�c go na pod�og�. Nie przebrzmia� ha�as upadku, a dwaj stoj�cy przede mn� stra�nicy zderzeni ze sob� g�owami osun�li si� do mych st�p. Trzeci b�ysn�� mi no�em przed oczami. Ruchem r�ki powstrzyma�em stoj�cych za nim rzezimieszk�w. Nie chcia�em, by zgin��. Odst�pi�em krok w ty� i przyczai�em pozostawiaj�c mu pierwszy ruch. Cokolwiek zrobi i tak przegra, nie chcia� wi�c tanio sprzedawa� sk�ry. Uderzy� z zamachu na wysoko�ci mej szyi. Wygi��em si� w ty� na palec od siebie przepuszczaj�c czubek no�a i trzepn��em go w twarz odskakuj�c natychmiast przed powracaj�cym ostrzem. W tej samej chwili me palce natrafi�y na sto�ek; oto nieoczekiwane rozwi�zanie sporu. Delikatnym podbiciem palc�w przerzuci�em go z lewej do prawej r�ki i wyprowadzi�em zamach si�gaj�c stra�nika jedn� z czterech drewnianych n�g. Z�ama�a si� przy zderzeniu, lecz m�czyzna trafiony ponad uchem zachwia� si� i ju� nie m�g� odzyska� r�wnowagi. R�bn��em go drugi raz, tym razem siedziskiem. Sflacza� i bez czucia zwali� si� na le��c� dw�jk�. - Wyrzu�cie ich! - warkn��em podnosz�c wzrok na obdartus�w sprzed drzwi. Wyszczerzyli si� w u�miechu i pierwszy b�ysn�� no�em przykl�kaj�c. W chwili gdy ostrze drasn�o sk�r� na szyi stra�nika, kopn��em go w d�o� wybijaj�c z niej bro�. Reakcja by�a natychmiastowa. M�czyzna zerwa� si� z przykl�ku i zamierzy� do uderz...
Poszukiwany