123 17 Przekonywanie Józefa Odrowšża o koniecznoci wyjazdu dokonało się na innej zasadzie. Księżna nie przeczyła młodzieńcowi, kiedy się zrywał i zabierał do partii a w miarę postępów wyzdrowienia i przybytku sił niecierpliwił się coraz bardziej. Prosiła go tylko o jedno, żeby się zupełnie wyleczył i zdrowy poszedł na nowe trudy. Ażeby się za w zupełnoci wyleczyć, wyspać z tylu chorób na dobre i odpać po wychudnięciu, trzeba było kilkunastu nocy spokojnych i kilkunastu niezakłóconych dni. Gdzież to było znaleć jak nie za granicš? Matka wymogła na synu, że włanie dla jak najszybszego dostania się do partii pojedzie z niš najprzód do Krakowa i, zaopatrzony na nowo w odzież, broń i rynsztunek wojenny, z nowš jakowš partiš, pod nowym dowódcš, o której to formacji podobno słyszała a nade wszystko z nowymi siłami ciała i duszy ruszy w pole. Młody przystał. Nie wiedział, gdzie się znajduje jego dawny oddział. Gdzie go szukać? Od kogo powzišć języka? Gdzie się zaopatrzyć w jakš takš broń? W Krakowie rozpatrzy się w sytuacji, dowie o postępach ruchu, rzuci przecie okiem na jakš mapę, wybierze nowy oddział, ujrzy nowe oblicza i nowš odetchnie nadziejš. Zachodził w głowę, kto też tworzy nowš partię, o której matka wspominała. Jakże tęsknił do wodza, do nieubłaganego. żelaznego stratega, który uderzy nogš w krwawš ziemię i obudzi legiony! Pragnienie walki w młodym księciu było tak głębokie i potężne, jak potężnymi były cierpienia, przez które przeszedł. Zimnymi oczami wpatrywał się w przestrzeń i widział w niej wojnę scytyjskš[23], nieznanš wiatu walkę na mierć, która się z polskiej wywinęła nędzy. Zagasły w nim wszystkie wspomnienia i została jedna tylko żšdza: stanšć w szeregu, słuchać rozkazu. Te uczucia, a nadto obawa rewizji, podniecenie i lęk pani Odrowšżowej, ażeby nie wpać teraz w ręce władzy, sprawiły, że zgodził się wyjechać niezwłocznie. Salomea go nie wstrzymywała. Przeciwnie zachęcała. Cichy umiech błškał się około jej zaciniętych ust, gdy go zachęcała do tego wyjazdu... do partii... Mówili ze sobš o mšdrym, przebiegłym, 23 Wojna scytyjska tu: wojna nieubłagana, bezwzględna (Scytowie ludy koczownicze, zamieszkujšce północne wybrzeże Morza Czarnego w VII w. p.n.e. dokonali okrutnego najazdu na Azję Mniejszš). twardym i nieustraszonym wodzu, który przecie jest gdzie na tej ziemi. Napoleon z duszš Machnickiego. Mówili o wielkiej bitwie, która zgładzi i zniweczy niewolę, wszystko bolesne odkupi, nagrodzi rany poległych i bohaterskš ich mierć. Cóż znaczy dostać kulš w łeb, jeżeli to się stanie i dlatego aby się stało? Czyliż nie będzie to szczęcie najwyższe: skonać na placu odrodzenia z tej hańby? Opowiadał o pewnym pomniku w Paryżu, na którym wyobrażony jest żołnierz umierajšcy, który ostatnim uciskiem objšł lufę armaty i na niej kona. Mówił jej o niepojętym ogniu, który jego duszę na widok tego spiżowego żołnierza zawsze przenikał. Była to radoć. Teraz taka włanie doskonała radoć w nim jest, gdy ma ić znowu. Oczy panny Salomei z płomiennie czarnych stały się matowe i szare, gdy na niego w osłupieniu patrzyła. Księżna nie zostawiała teraz obojga sam na sam. Stała się czujna i niezwyciężona w swym postanowieniu. W kole tych trzech osób miała się dokonać gra szczególna na wytężonych strunach uczuć. Młody ksišżę szedł w niewiadomoci do swego rzekomego czynu i dla tego czynu powięcał miłoć, wdeptywał jš bez litoci w ziemię. Bezlitoć jego była tak wielka, jak bezlitosnym jest los Polski. Z zaciniętymi zębami, z umiechem połyskliwym na ustach patrzał na Salomeę. piewał o zachodzie słońca Pupinetti. Ksišżę skinšł rękš ku Mii wskazujšc ptaszka. Było wszystko w tym jednym skinieniu. I ona je dobrze zrozumiała. Przywtórzyła skinieniu ruchem głowy. Ale w tej samej chwili pomylała, że trzeba będzie otworzyć klatkę i wypucić ptaka na wolnoć bo jakże będzie znosić jego piew, gdy zostanie tutaj sama? Niech leci w słoneczne kraje, tam, gdzie będzie jej kochanek! Krzštała się pilnie, składajšc rzeczy pani Odrowšżowej w mocnš, skórzanš walizę. Zajęta była jakim urwanym uchem tej walizy, drobiazgami, bieliznš, zapasami przygotowanymi przez Szczepana na drogę. Wszystko stało się nagle. Za chwilę mógł się dać słyszeć tętent najcia wojsk albo turkot zajeżdżajšcej karety, która niezwłocznie zabierze... Zabierze na wieki. Pozory były, że tylko na pewien czas... Lecz ona przecie wie dobrze, iż to na wieki. On sam zapomni w dalekich krajach. Ksišżę pan... Tylko jeszcze Bóg mógłby wszystko wywrócić, złamać strasznš wolę, potargać zamysły. On tylko jeden mógłby zesłać pomoc niewiadomš, wszechmocne zdarzenie swoje czyjš mierć... Wyjazd miał się odbyć w nocy, żeby jak największš częć drogi pierwszy etap do majštku przyjaciół księżnej, leżšcego nad granicš odbyć lasami i nie za dnia. Noc powiększała straszliwy niepokój serca. To zacichało na jakiej błahostce pociechy, na złudce nikłego olnienia pozorem spokoju. Wielki ciężar na włosku... Jaka nadzieja bezmylnego: co mi tam! rozszerzyła się aż do granicy cynizmu. Już-już było sercu lepiej. I oto niepostrzeżenie wszystko waliło się w straszliwš, miertelnš ciemnicę. Włosy wstawały na głowie, dym dzikiego opętania kłębami buchał w uczucia i w językach ognia palił się oszalały rozum. Cóż to się dzieje! Za chwilę będzie pustka w tym miejscu! Ten przerażajšcy dom... Dominik przejdzie opuszczonymi pokojami, stanie nad pustym łożem, rozkoszy, przechyli głowę tam-nazad, wsłucha się w piew żółtego ptaszka i zachichoce niedosłyszalnym miechem. Jakże tu oddychać? Jak żyć? Co poczšć? Podnosiła oczy na tego młodego człowieka, który jej życie zabrał i sam stał się jej życiem. Wyznawała mu oczami całš, bezdennš prawdę. Nie powiedzš mu usta nie! nie powiedzš! Lecz oczy nie majš nad duszš władzy. Zapłakał on, szlachetny i silny, co się nie lękał mierci i nieraz prosił o niš co teraz znowu szedł ku niej miało, pewny, że ku niej idzie... Zawrzało serce od uwielbienia. Kupiły je na nowo te męskie łzy. Nie zdradzi się przed tobš i nie zdradzi ciebie serce kochanki, polski rycerzu! Będzie milczało, cokolwiek się stanie, aż do ostatniego momentu! Stojšc z dala, przyciskała do oczu i ust jego włosy, usta i ręce oddawała mu oczyma swe ciało, swš nagoć i dumę, honor swój i życie, aż do ostatniego momentu! Józef Odrowšż, ubrany już w podróżny kostium wykwintnego pana, nie mogšc jeszcze po chorobie chodzić, słaniał się z łóżka na sofkę, z sofki na fotel. Jakże był inny! Ubranie przywiezione specjalnie z miasta zmieniło go zupełnie. Tenże to jest, którego z krwawych ran obmyła? Jak niewidziany i niesłychany, żałosny ptak zjawił się przed oczyma. Ciemna szrama przeorujšca pod okiem policzek nadawała mu wyraz wzniosły, półboski. Włosy ostrzyżone przy samej skórze czyniły jeszcze młodszym tego rekruta. Oczy mu gorejš. Usta zacięte. Umiech... Przesiadł się na fotel zatonšł w nim. Ręce oparte na poręczach, głowa w tył odwalona. Nie podnoszšc tej ciężkiej głowy, wpatrzony z odległoci w matkę i pannę Salomeę, zanucił cicho, z niezłomnym entuzjazmem: Precz z tytułami ksišżę i pan Zetrzyjmy lad haniebnych lat!...[24] Pani Odrowšżowa przypatrywała mu się także z dobrotliwym i łagodnym umiechem. Przez chwilę. Wnet poczęła zabiegać w odwójnasób około swych i jego rzeczy, nie opuszczajšc już ani na moment tego pokoju, gdzie był jej syn i Salomea. Ci obydwoje byli teraz okryci szatš spokoju, uciszeni w sobie. Lecz w pewnej chwili pannie Brynickiej co się przypomniało. Przez zewnętrzne zdrętwienie jak przez skorupę przerżnšł się, przebił i wydarł zdrój wewnętrzny. Poruszyła się niespokojnie. Co chciała wykonać, co zdziałać, co powiedzieć... Dusiła się. Jęła się przecišgać z bolesnym poziewaniem. Ach, nareszcie! Prawda prawda! Wyszukała w staniku sukni zaszytš kulę. Rozerwała paznokciami zaszycie, wyłuskała zeń ołowianš kulę, która była wypadła z Józefowej rany. Nieznacznie, krótko ucałowała tę bryłę moskiewskiego ołowiu. Podała jš na dłoni pani Odrowšżowej. Jškajšc się, nie mogšc znaleć dokładnych słów, przez szczękajšce zęby grzecznie i spokojnie wykrztusiła: Ta kula... To ode mnie... Ode mnie... Na pamištkę!... Pani Odrowšżowa wzięła kulę i ważyła jš na pięknej, białej, delikatnej dłoni. Głębokie zadumanie poryło jej mšdre czoło. Patrzyła ponurymi od męczarni oczyma w twarz Salomei. Och, jakże dla niej był bolesny mciwy czyn tej dziewczyny! Młody ksišżę tym darowaniem kuli zaniepokoił się bardzo. Co go tknęło. Co przed nim zabłysło! Oparł chude ręce na poręczach krzesła, żeby wstać. Patrzał oczami inkwizytora w twarz matki. Matka pokiwała bezwładnš głowš. Była jak gdyby przestrzelona tš kulš. Ręce jej drżały. Józef chciał porwać się z miejsca i pytać, gdy wtem rozległ się turkot... Wszyscy wybiegli na ganek. Stała przed nim podróżna kareta bez latarń. Oczom Salomei kształt jej i zarys czterech koni ukazał się jak gdyby widzenie rydwanu mierci. Z jękiem wewnętrznym wsparła się o cianę. Człowiek przebrany za stangreta wymówił hasło. Z popiechem, co tchu, krótko popasajšc konie, wynoszono i przywišzywano walizę. Po krótkim ze wszystkimi pożegnaniu księżna i jej syn wsiedli do rodka. Pojazd oddalił się sprzed ganku wolno, cicho, noga za nogš, żeby nie wywoływać turkotu ani tętentu. Wsiškł w 24 Precz z tytułami ksišżę i pan wiersz Ludwika Mierosławskiego, pt. Do broni, ludy!, piewany jako pień rewolucyjna w okresie powstania styczniowego. ci...
Poszukiwany