Bożena Budzińska - Trans.pdf

(779 KB) Pobierz
7852707 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
7852707.001.png 7852707.002.png
Bożena Budzińska
TRANS
1
Trans (I)
Zespół „Depresionic Small” zaraz zacznie następny kawałek. Mówię ci, to dopiero kapela!
Lider suchy jak wiór, gitara wisi na nim jak na szkielecie, koszulka skórzana nad pępek i
opadające portki, wszystko z tatuowanej małpiej powłoki, najczystszy okaz trupa z
naczelnych, a jak przygrzeje przed występem, nie ma sobie równych; chrypi, naprawdę daje
głos i rozdziera bełkocik babskiego chórku, który cały czas stoi na scenie i potrząsa
czerwonymi szmatkami, oczywiście w odpowiednim świetle i niech mnie struna pod prądem
przeleci, jeśli łżę.
Oprócz tego czterech identycznych chłoptasiów, od perkusji po organki, nie rozpoznasz,
bracie, który na czym rzępoli, łebki ogolone i peruki blond, makijaże czerwono-czarne i styl
pod płaski cycek, że to niby nie wiadomo, chłop czy baba, ale wprawne oko się pozna i
gwizd, gwizd to podstawa, niech ci na estradzie wiedzą po co wyleźli zza kulis, podłączyli się
do instalacji i walą jak w kamieniołomach, echo pluszcze nawet w kieliszku po powierzchni
drinka, w okularach samochodowych, miseczce do lodów, a potem zwala się na parkiet z
brzękiem metalowych obcasów i rzęzi, jakby spodziewało się zstąpić pod ziemię.
Nigdzie dalej nie trzeba chodzić, żeby zabić czas, stąd na czworakach do domku doleziesz,
panie Tomku, gdyby znalazł się frajer z pełną kabzą i sypnął na bar trochę grosza. Po co
pchać się do autoklapu, gnać gdzieś do obcej dzielnicy, chyba, że specjalnie na panienki,
mówię, to mógłby być powód, tu ciągle te same, sto razy przeleciane glizdy, wiesz nawet
przez kogo i w jakim kącie, ale za to swojskie, bo one też lubią kiwać się przy „Depresionic
Small”, a sikają w tym samym rytmie, co i ty, bracie, no i kiedy zabraknie im na kibel, pędzą
w krzaki; chi!, chi! wołają i możesz wtedy zadziałać, ale uważaj, i one, te małe, bez gazu nie
chodzą, a co niektóre z nożykiem, widzisz, niby dla szpanu, ale mogą cię załatwić na cacy,
poczyta sobie taka gazety i zaraz bierze każdego faceta za perwersa, no to po co, powiesz, tu
przyłazi, rozkracza się i mruga, gdy „Depresionic Small” rozpoczyna przebój, nie brak takich,
które pchają się i na stopnie estrady.
Ale ty nie o tym chciałeś, rozumiem, zaraz przejdę na tamten temat, niech tylko pogasną
światła i zabrzmi znów akord na Cienie , numer jeden listy przebojów na ten miesiąc. Utrzyma
się do końca sezonu, nie kumasz? To szlagier nad szlagiery, już sam tekst przekona każdego z
nas albo byle dziwkę, mógłbyś zarobić, mówią mi, gdybyś przyjmował zakłady od alfonsów,
która zostanie pierwszą dupą sezonu, niechby cipiarze stawiali na blondyny, rude i czarne, na
cycate i płaskie, każdy na tę najdoskonalszą swego ekranu.
Zauważyłeś to? Wszystko trwa tu tak krótko i szybko się zmienia, właściciele urządzili
salę tak, że czujesz się jak w środku telewizora, siedzisz przy oświetlonym stoliku, a wokół
ciemno, z mroku dochodzą głosy i szmery, nie wiadomo, kto cię fotografuje, a kto może
strzela, ot, przemycił broń i wybrał pierwszą lepszą ofiarę, niepotrzebnie to robi, promienie
same dążą za tobą, masz pietra, śledzą cię jakieś moce i czegoś chcą, wyłączyć telewizor albo
zrobić jeszcze coś gorszego, nie, ty nie umiesz sobie wyobrazić życia poza ekranem, jesteś
już w nim naprawdę i będziesz, dopóki ktoś go nie roztrzaska na połyskujące drobinki.
Wtedy ustanowisz się w każdej z nich z osobna, taki powielony i pomniejszony, zobacz, ten
klub tak działa muzyką i rozmowami, zdaje ci się, że wciąż gadają o tobie przy stolikach i
dziwisz się podchodząc bliżej, oto zupełnie inne tematy, rozmowy i ploty, tylko „Depresionic
Small”, wszystko zbliża, miesza, muzyczny koktajl czy jak sobie chcesz, możesz każdy akord
przyjąć za wyzwanie i ruszyć na ulicę, między bezbronne samochody, im zawsze łatwo
dołożyć w szybę albo w blachę parę kopniaków i jeszcze raz, niech się wiją i składają jak
leżaki, a bebechy wyplują na chodnik, o tym też trzeba śpiewać, chodźmy na parkiet, tu
wolno wyć w każdym stylu, a jęki przydeptanych podkutym butem i tak zagłuszy gitara
2
lidera, a pękający od uderzeń bęben zaskomli niczym pies.
Ale mi się pysk rozgadał, paplam jak nadmuchana gęś albo gołąbek na jesiennym wietrze,
pal licho, i tak wiem, że masz do mnie tę samą sprawę, co i wszyscy, ale powiedz, powiedz,
dupku pieprzony, kto ci pozwolił włazić na nie swój teren i wkładać paluchy do ognia, kiedy
najgłupszy grajek w mieście wie, gdzie jego biznes.
Siadaj! Zrobimy tu sobie audycję w najprawdziwszym telewizorze, z czym pan do nas
przychodzi, kłopoty jakieś czy co, pomożemy w miarę naszych, no, rzygnięć, jak daleko sięga
paw, aleśmy się ubzdryngolili, codziennie by się tak chciało, jeszcze jedno winko lepkie jak
jasna cholera, słodkie winko z sokiem, portwajn taki dla ubogich, ale kto raz go spróbował,
nie pociągnie niczego innego, mówię ci, koleś, zostaw tego szampana dla piczek, one tak
słodko polizują bąbelek za bąbelkiem, najlepiej pod lody, no i jeżeli chcesz, człowieku, taką
nieużywaną, musisz zapychać sobie żołądek słodyczami i innym świństwem, gardenie czy
pistacje, jeden to syf, a na dodatek gazować w portki, bo taka pilnuje jeszcze, byś się napełnił,
nim trunek utraci szampańskie właściwości. Jej nie przeszkadza, że bekniesz, twoje prawo
czkać i pierdzieć przy stoliku, musisz to sobie tylko zawarować, ona ma tam te swoje
perfumy, nie poczuje nawet smrodu albo pomiesza się jej duch z duchem, widzisz, wszystkie
one znakomicie blefują, że niczego nie zauważyły, a potem leją się z ciebie, on nie ma za
grosz dobrego wychowania, a my przecież tylko udajemy równe i wyzwolone, aby się jak
najlepiej sprzedać.
Jasne! Masz kłopoty z cieniem. Od razu wiedziałem. Przez ćwierć wieku służył ci wiernie,
wstawał razem z tobą o ósmej, nie, o dziesiątej, ty przecież nie należysz do tych parszywych
roboli, których trzeba odganiać od baru, żeby się napić kulturalnie, w równym towarzystwie:
Jim, Jack i ja, zawsze we trzech robiliśmy tu klimacik, szkoda wysilać bluesa dla byle kogo,
takiemu od taśmy nie udzieliłbym porady za żadną sumę, no bo sam pomyśl, po co mu cień?
Jeszcze jeden obowiązek, jeden wydatek, wiesz, w centrum urządzili specjalny sklepik dla
cieni – kurtki, płaszcze, kapelusze i szaliki, bielizny tylko tam nie ma. Podobno cienie nie
marzą, mogą się więc lekko ubierać, mają za to więcej fantazji i fasony trzeba im wybierać
takie postrzępione, mówił sprzedawca, ale mój klient i tak kupił swojemu kurtkę wojskową,
trochę dłuższą niż moja, żeby naprawdę wyglądał jak cień, poza tym płaski kapelusik, bo
jeszcze zacząłby upominać się o kask.
Nie wystarczy od cienia wymagać, trzeba o niego dbać! Wręcz kosmetycznie, palancie.
Wprawdzie milcząca większość utrzymuje, iż ta właśnie nasza część nie śmierdzi, ale ja
mimo wszystko polecałabym delikatny dezodorant barwy wczesnej konwalii, kosmiczny to
nonsens, jakby gówno godziło się ze zbyt mocno wyperfumowanym mydełkiem.
Musiałeś czymś zarazić ten twój delikatny element, w przeciwnym razie nie dałby się tak
łatwo porwać albo kupić, nie ustaliliśmy zresztą, co tak naprawdę mu się stało, nie można
wykluczyć, że zwyczajnie uciekł do zasobniejszego właściciela. Nikt nie dał ci gwarancji na
trwałe działanie świetlnego odbicia w ciemności, słyszałem od wielu osób, że drugi cień
wcale im nie przeszkadza, mógł więc dołączyć do korowodu, być może zawsze chciał być
bliźniakiem i teraz dobrze bawi się z tym drugim.
Ale tu smród! Sto szklanek i fury petów, zmiętych serwetek, na których nikt nie wypisuje
miłosnych prowokacji, w ogóle trudno chyba oczekiwać pozytywnych uczuć w takim hałasie,
telewizja nie umywa się do dźwięków „Depresionic Small”, ja ci to mówię.
Jest taka piosenka, w której zespół zbliża się do samego krańca estrady i przytupując
nieregularnie, rozmawia z własnym cieniem. Śpiewa:
Gdzieś na granicach świata, a są tacy, co wierzą w jego skończony, płaski wymiar,
dzieją się rzeczy niewiarygodne, zawody między cieniami i pojedynki, a może nawet
romanse, wcale nie musimy o tym wiedzieć, w tajemnicy przed nami nasze ciemne
odbicia mogą umawiać się na schadzki i obgadywać nas przy tym, a mają nad nami
przewagę, nie myśl, idioto, że tego nie doświadczyłem, one nie jedzą ani nie piją, nie
3
mam tylko pewności, czy aby na pewno nie kopulują skrycie na murach, jak dotąd nikt
nie dał świadectwa za ani przeciw. Trudno je podpatrywać, wychodzą z nas o dowolnej
porze, a jesienią i zimą mają tysiące okazji, żeby się odłączyć, światła gasną na ulicach,
żaden wózek nie skręca w zaułek, a neony też jakoś się zafajdały, może ktoś
poczęstował butelką przewody, przypadki chodzą po ludziach, czemu więc nie po
cieniach?
Nie rozumiem, dlaczego w tej piosence nie ma być trochę prawdy. A co ty o tym myślisz?
Będziesz długo tak siedział skurczony i speszony, niedorobiony jakiś? Milczysz i wzdychasz,
jakbym cię kopał po jajach albo choćby walił w ryj, a ja się staram i główkuję, co też twój
cień przeskrobał, rozpaczą niczego nie osiągniemy i zostaniesz już taki połowiczny, będą cię
straszyć cebulą albo czosnkiem, lustrami zaciemnionymi rtęcią, a co, może nie słyszałeś o
najnowszej metodzie rozpoznawania wampirów, robi się taki zieloniutki jak stare masło i
cuchnie tak samo, nawet nie musi udawać, że oddycha i otwierać ust:
O, złote wargi jedzących krew, ty, mały, zaczynałeś pewnie od kaszanki i salcesonu,
tylko potem cię skrzywdzili, przestawili na świeżą farbkę pod ciśnieniem, chodź tu
teraz i baw się razem z nami, trzeszcz szkieletem, który krzepnie w tobie, zafajdany
truposzu, boisz się nas, bo możemy o tobie zaśpiewać. A jak piosenkę rozniosą po
świecie, słowa i rytm znać będą każdy żebrak i łobuz, nie popijesz sobie, o nie! Usiądź
w kąciku, zaburczy ci w brzuchu, ale i tak uśmiechniesz się, słuchając naszej piosenki.
My się ciebie nie boimy, wcale a wcale, przyjdź do nas i napij się z cieniami nalewki na
kurzu. Bo my kochamy każdy cień, zmierzch i zmrok, wypędzeni z dnia, wygnani spod
słońca. A im bardziej wchodzimy w jesień, wciskamy się w wiatr jak w pokurczony
płaszcz, tym nas więcej, głosu, którym jesteśmy i będziemy jeszcze jakiś czas.
Taki to już jest „Depresionic Small”, te ich teksty rozrastają się i giną potem w muzyce,
ale ty sam, chcąc słuchać dalej, komponujesz w pamięci i układasz wiersz, i ty też, cieniem
jesteś czy człowiekiem, wszystko jedno, powiesz i ruszysz na parkiet, pod spadające płatki
sztucznych kwiatów, nieco przykurzone, tak samo jak zbyt długo używany cień, taki cwaniak
może żyć wielokrotnie dłużej niż jego pierwszy pan, pierwowzór czy jak chciałbyś się
nazwać w obliczu stadka cieni, które oczekuje od ciebie tej nominalizacji, żąda określenia,
jaki to byt śmie wymagać posłuszeństwa, ustawiać cień na swoje podobieństwo, a potem
jeszcze z niego szydzić, wywalać jęzor, czego nie widać na ścianie, choćby wokół ustawiono
najsilniejsze reflektory, ciemność to ciemność, nie przecisną się przez jej uogólniający kształt
żadne zbyteczne szczegóły, dlatego pewni dawni kochankowie gasili światło, zanim w siebie
wstąpili powoli i ceremonialnie, żeby i ta czynność miała pozór ostateczności.
A może cień jest wieczny i jako zagadka nieśmiertelności próbuje i nas zaszyfrować, to
bardzo zabawny pomysł – odwrócić proces, niech kod sam siebie rozwiąże i poda nam na
tacy swoje parametry. Jakże mądry musiałby być taki tułający się cień! Pięćdziesiąt lat przy
jednym, koło setki przy drugim człowieku, tyle doświadczeń, ciekawe czy miał czas na
odpoczynek, między tak trudnymi obowiązkami należy się oddech, ale ciężko dojść swego,
każdy o tym wie.
Mówisz, że byłbyś zazdrosny o to przedłużone trwanie? Nie wziąłem pod uwagę takiej
reakcji, co ze mnie za idiota, doprawdy, aż ciężko przyznać się do takiej przypadłości.
Rzeczywiście, w pełni uświadomiona zawiść może utrudnić współpracę między formą
cielesną a jej cieniem. A gdyby była to obustronna zazdrość? Cień wpadałby w szał na myśl o
orgazmach swego ucieleśnienia, a znamionując się prawdziwym bytem, wnosiłby reklamacje
do stwórcy, świetlistego pogrzebacza czy jak go tam inaczej nazwać przy ołtarzu dla cieni.
Przepraszam, rozgadałem się w fachowym języku, masz prawo mnie nie rozumieć, ale
kiwasz łepetyną, dobrze, nie będę przekładał tych zdań na mowę kawiarnianą. I tak mam
dużo roboty, kiedy ścigam cienie, a to ostrzegaj je w ich języku, a to groź i wydawaj
polecenia, jeśli te zwidy są gotowe do współpracy. Najczęściej niełatwo godzą się na powrót
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin